Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

01. Złoty chłopiec

ARES

– Ares! – Głos mojego taty oderwał mnie od zabawy.

Często lubiłem testować własne ograniczenia, na przykład zbiegając po schodach z pełną prędkością. Ten dzień nie był wyjątkiem. Wykonując śmiały skok na ostatnich stopniach, z wdziękiem wylądowałem na parkiecie, niewzruszony tym wyczynem. Nawet się nie zmęczyłem, poważnie!

Mój tata wyczekiwał mnie z uważnym spojrzeniem. Zorientowałem się, że w salonie, poza rodzicami, znajdowała się jakaś pani i mała dziewczynka.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że będziemy mieli gości? – zapytał, kucając przy mnie.

– Pamiętam.

– To jest pani Hunter, a to jej córka. – Przejechał ręką po moich plecach. – Co ty na to, żebyś pokazał jej swój pokój, synu?

Moje oczy sięgnęły dziewczyny, która skrywała się za nogą swojej mamy. Miała śmieszne, czerwone włosy i konstelację piegów na twarzy.

– Dobra. – Wyszczerzyłem się i śmielej pokonałem krok w stronę rudowłosej. – Siema!

Popatrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami. Po krótkiej wymianie zdań z panią Hunter, nasze spojrzenia ponownie się spotkały. Zachowywała się trochę tak, jakby ktoś trzymał ją w klatce i po raz pierwszy wypuścił do dzieci, co było dość zabawne.

Wyciągnąłem do niej pięść, na co ona odskoczyła. Skrzywiłem się. Chciałem tylko zbić żółwika.

Gadała o czymś z mamą, co rusz na mnie zerkając. Masakra, niczego nie dało się zrozumieć, jakby cały czas mówiła z pełną buzią.

– Dlaczego ona tak dziwnie mówi? – Zerknąłem na mamę z uniesioną brwią, nim zlustrowałem wzrokiem dziewczynę. – Seplenisz?

– Kochanie... – W słowach mojej matki zatańczyła nuta wesołości. – Ona nie mówi po angielsku.

– To po jakiemu?

– To jest portugalski.

– Ona jest z Portugalii? – Aż rozdziawiłem usta.

– Nie, skarbie, z Brazylii – odparła rzeczowo. – Podaj jej rękę i przedstaw się, dobrze?

Potaknąłem. Wykonując polecenie mamy, wysunąłem przed siebie dłoń.

– Ares. – Podtrzymałem uśmiech na wargach.

Dziewczynka gapiła się na mnie, mrugając w bezruchu. Zerknęła na swoją mamę, która szeptała jej coś na ucho. Po chwili wahania uścisnęła moją dłoń, a z cichego szeptu zrozumiałem jedynie „Molly".

– Molly – powtórzyłem, zwieszając ramiona. – Chodź.

Zachęciłem ją ruchem ręki, by poszła za mną i rzuciłem się biegiem na schody, pokonując co drugi stopień. Wpadłem na pomysł na zabawę, dlatego wpadłem do pokoju gościnnego, zgasiłem światło i schowałem się za drzwiami.

Słyszałem jej kroki, stukot jej trzewików wskazywał na to, że była tuż obok.

– Are...

– Buuuu! – Z okrzykiem wyłoniłem się z kryjówki.

Parsknąłem śmiechem, gdy się potknęła, bo jej mina była nie do podrobienia! Molly wydała z siebie tak głośny pisk, że aż zadzwoniło mi w uszach. Wrzask przeszył powietrze, uciszając moją radość, gdy łzy napłynęły jej do oczu.

– Ej, sorry, ja tylko...

Rodzice i pani Hunter wbiegli na górę. Rudowłosa rzuciła się w ramiona swojej mamy, nie przestając zanosić się łzami. Moja zaś spojrzała na mnie z dezaprobatą.

– Co się stało? – Tata uniósł głos. – Co zrobiłeś, Ares?

– Nic! – zaprotestowałem, podnosząc ręce w obronie. – Chciałem ją rozbawić, ale ona się przestraszyła i zaczęła płakać!

– Straszenie innych to nie jest zabawa – skarcił mnie. – Pamiętasz, co się stało ostatnim razem, gdy wystraszyłeś nianię?

Niania spadła ze stołka i coś stało jej się z nogą, dlatego od tamtej pory nie bawiłem się w to z dorosłymi. Z Rhysem było inaczej, bo robiliśmy to sobie na zmianę. Zawsze po wszystkim po prostu się śmialiśmy.

– Przepraszam – wymamrotałem, zwieszając głowę. – Nie chciałem, żeby tak się stało.

Zerknąłem spode łba na Molly. Cała drżała, nie przestając płakać, co dodatkowo mnie zasmuciło. Naprawdę było mi przykro.

Tego wieczoru, gdy byłem już w łóżku, tata przyszedł do mojego pokoju. Szybko przybrałem najbardziej nienaturalną pozę, by pomyślał, że śpię, bo wciąż było mi głupio za to, co się stało.

– Wiem, że nie śpisz, złoty chłopcze. – Posmyrał mnie palcem po nosie.

– Właśnie, że śpię – wymamrotałem.

– To dlaczego ze mną rozmawiasz?

– Bo lunatykuję – ziewnąłem śpiąco.

Usłyszałem jego zachrypnięty śmiech, na dźwięk którego znacznie mi ulżyło.

– Przesuń się, smyku.

Posłusznie uciekłem na drugi koniec łóżka, by tata mógł usiąść na brzegu. Przesunął ręką po moich włosach, a jego uważny wzrok nie pozwolił mi dłużej trzymać zamkniętych oczu.

– Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać.

– Chodzi o Molly? – Poderwałem się do siadu. – Tato, naprawdę mi przykro.

– W porządku, synu, wiem, że żałujesz. – Zmierzwił mi włosy palcami. – Ale nie przyszedłem tu w tej sprawie.

Och, ulżyło mi. Zwiesiłem ramiona, jakbym zwalił z siebie trzysta pięćdziesiąt ton bananów, a to serio bardzo dużo.

– Molly i jej mama przyjechały tutaj, ponieważ potrzebują pomocy – zaczął, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy. – W Brazylii nie były dobrze traktowane, dlatego my mamy w zamiarze zrobić wszystko, by ułatwić im pobyt w nowym miejscu.

– Molly ma kłopoty? – Wygiąłem brwi.

Usta taty ledwie drgnęły.

– Tak, ma kłopoty – przyznał. – Widzisz, ona nie rozumie naszego języka i niewiele wie o tym, w co bawią się tutejsze dzieci. Za rok pójdziecie razem do szkoły, ale zanim to nastąpi, Molly będzie do nas przychodzić, by mogła poznać naszą kulturę i to, co znaczy „zabawa".

– Ona nie wie co to znaczy? – Potrząsnąłem niezrozumiale głową. – Nigdy się nie bawiła?

– Nawet jeśli się bawiła, to przeważnie robiła to w samotności, wiesz? – Przesunął wzrokiem po mojej twarzy. – W Brazylii ktoś sprawił jej ogromną przykrość, dlatego ona i jej mama nie chcą tam wrócić, a naszym obowiązkiem jest sprawić, by czuły się tutaj dobrze i bezpiecznie.

– Och, okej.

– Mogę liczyć na to, że mi w tym pomożesz? – Uśmiechnął się w zapytaniu.

– Jasne. – Wzruszyłem ramionami. – Będę chronić Molly, tato. Ostatnio ćwiczyliśmy z Rhysem walkę jak ninja, mam to już opanowane, także spoko.

– Pora spać, mój mały bohaterze. – Kobiecy głos sprawił, że oboje zerknęliśmy w stronę drzwi.

Mama stała w progu, opierając się o framugę drzwi. Patrzyła na nas z tak ciepłym uśmiechem, że zawsze, gdy to robiła, kolejna tona ciężaru odchodziła w zapomnienie.

Tata przyjrzał mi się w milczeniu, nim zerknął na zegarek owinięty wokół nadgarstka i podniósł się z łóżka.

– Wyśpij się, złoty chłopcze. – Nachylił się nade mną, by złożyć muśnięcie na czubku mojej głowy. – Śpij dobrze.

Mama powtórzyła jego czynność, choć pochylenie się sprawiało jej odrobinę trudności przez ciążowy brzuch.

– Jesteś moim najzdolniejszym, najcudowniejszym promyczkiem – wyznała w uśmiechu, otulając mnie kołdrą z każdej strony. – Dobranoc, kochanie.

– Dobranoc!

Jako dzieciak niewiele wiedziałem o życiu, choć wydawało mi się, że pozjadałem wszystkie rozumy. Z czasem dotarło do mnie, że wcale tak nie było, a każdy dzień przynosił coś zupełnie nowego.

Pewnego razu dotarło do mnie, że smutni panowie, którzy towarzyszyli Molly, wcale się z nią nie bawili, a strzegli jej bezpieczeństwa, że jej tata nie był brazylijskim biznesmenem, ale ojciec nigdy do końca nie zdradził tego, czym się zajmował, a to, że w ogóle przeprowadziły się do Stanów, nie miało związku ze sprawieniem komukolwiek przykrości, a było walką o życie rudowłosej, jej matki i małego brata, Ravena.

Ale nigdy nie pytałem, wszystko było wyłącznie kwestią obserwacji. Tę umiejętność nabyłem po ojcu. Zawsze chciałem być taki jak on, zatem pójście w jego ślady stało się priorytetem w moim życiu, choć nie dało się ukryć, że presja związana z oczekiwaniami innych wobec mnie czasem stawała się przytłaczająca.

Jeden jedyny raz zakradłem się do gabinetu ojca, by poznać tajemnicę dotyczącą przeszłości Molly, bo ciekawość cholernie mnie zżerała. Kiedy mnie na tym przyłapał, zabrał mnie do prosektorium i kazał wymyć podłogę na błysk. Od tamtej pory nigdy więcej nie zrobiłem niczego wbrew jemu. Poważnie, psycha działa trochę inaczej, gdy wiesz, że lodówki wokół ciebie są wypełnione trupami na różnym etapie rozkładu.

Niebawem miałem skończyć osiemnaście lat, skończyć liceum i zrobić absolutnie wszystko, by dostać się na Harvard lub Uniwersytet Stanforda, gdzie mógłbym studiować prawo.

Rodzice nigdy nie szczędzili pieniędzy, gdy w grę wchodziła moja edukacja i zainteresowania, zatem zanim poszedłem do szkoły, byłem uczony przez najlepsze nianie w mieście, podczas gdy oni byli zajęci pracą. W wieku sześciu lat potrafiłem płynnie mówić i czytać, poprawnie pisać, a także opanowałem wiele równań matematycznych, przez co odrobinę nudziłem się na lekcjach przez pierwsze lata podstawówki.

Dopiero w liceum odkryłem, że sport był tym, czego było mi trzeba, by mój mózg pozwolił sobie na całkowity reset. Okazało się, że futbol to nie tylko bieganie przez boisko z piłką pod pachą jak jakiś orangutan, a wszystko było kwestią strategii, odpowiedniego ustawienia, wymierzenia kąta czy obliczenia prędkości przelotu, a przy tym towarzyszyła mi adrenalina.

Ja i ojciec mieliśmy ze sobą wiele wspólnego, o czym dość szybko się przekonałem. Tata wyrobił sobie indywidualny system ochronny podczas pracy z najgorszymi kryminalistami, z jakimi przyszło mu się mierzyć. Miał stalowe jaja, nie wspominając o nerwach. Korzystał z siły perswazji i psychicznej dominacji, która polegała na mentalnym zmiażdżeniu nawet najtwardszego skurwysyna.

Jego mocną stroną był spokój, ale czasem zdarzało się, że ktoś nie chciał z nim współpracować. Wtedy korzystał z metody, którą zwałem nazywać Alfa i Omega, jestem twoim początkiem i końcem, wiem o tobie wszystko, znam każdy szczegół twojego planu dnia, wszystko zaczyna się i kończy na mnie, gdzie żaden Bóg, organ czy inna siła na tym świecie nie wepchnie swojego nosa.

Ja wybierałem tę pierwszą opcję, nie tylko na boisku.

– Wystaw mi tego skurwysyna – warknął Rhys, nachylając się nade mną. – Wpierdolę mu piłkę w jego jebaną dupę.

Wiedziałem, że miał na myśli typa z numerem trzydzieści siedem na koszulce. Drużyna z Lakestones Academy miała nad nami przewagę wyłącznie jednym punktem, co wprowadziło mnie w poczucie frustracji, a czasu było coraz mniej.

– Ja wyrzucam piłkę, Rhys ją przyjmuje, Ace lecisz na ich połowę, a reszta taranuje pozostałych – powiedziałem, zerkając na chłopaków. – Kto zdobędzie piłkę, zapierdala jak pieprzony czołg, albo rzuca ją do tego, kto jest wolny, zrozumiano?

– Ta jest – rzucili chóralnie.

Ustawiliśmy się w linii. Ostatnie minuty miały zaważyć o naszym awansie do mistrzostw międzystanowych i żaden z nas nie mógłby sobie tego tak po prostu odpuścić. Stuknąłem piłką w murawę, zanim cisnąłem nią do tyłu, między nogami, nim stado zjebów rzuciło się w moją stronę. Rhys chwycił ją w dłonie, po czym przebrnął przez blokadę.

– Wyślę wam pocztówkę z Nowego Jorku, żeby nie było wam przykro, gdy przegracie – gnojek z przeciwnej drużyny drwił mi do ucha.

– Spróbuj przeliterować słowo „pocztówka", to poddam się walkowerem – prychnąłem.

Zepchnąłem go z siebie, nie marnując czasu na zbędne pierdolenie i ruszyłem po zachodnim skrzydle. Wiedziałem, że Molly na mnie patrzy, i to wcale nie tak, że chciałem jej zaimponować. Molly była lojalna, nawet jeśli gówno obchodziło ją to, kto wygra, to nigdy, nawet na cholernym kacu, nie ominęła żadnego meczu, w którym grałem.

Rhys w ostatniej chwili zdołał rzucić piłkę do Ace'a, nim został powalony na ziemię.

– Biegnij, Weston! – wrzasnąłem.

Asystowałem mu po przeciwnej stronie, na wypadek, gdyby sam nie zdołał wykonać przyłożenia. Ace pilnował piłki nawet bardziej niż własnego zioła, gdy biegł po wschodnim skrzydle.

Cały stadion, łącznie ze mną, wstrzymał oddech, gdy gość z Lakestonów rzucił mu się na plecy i obalił na murawę.

– Dawaj, Ace!

Chociaż typ był masywniejszy od niego, jakimś jebanym cudem udało mu się przewrócić go na plecy, uciec z plątaniny jego rąk i przyłożyć do uderzenia, które wywołało falę wrzasków wokół nas.

– Widzieliście to, kurwa?! – Weston wyrzucił dłonie w powietrze. – Mówcie mi jebany karate kid!

Wieczorem przyszedł czas na odreagowanie całego dnia. Z racji, że przed nami był weekend, większości z nas puściły hamulce. Po tym, jak zjaraliśmy z chłopakami zioło, żaden z nas nie oderwał oczu od nieba.

– Myślicie, że jesteśmy sami we wszechświecie? – rzuciłem od czapy.

– Jezu, oby nie – parsknął Ace. – Widziałem jakiś czas temu takiego pornosa z kosmitkami – gwizdnął, zakładając ręce za głowę. – Gdyby kiedyś mnie porwały, to nie szukajcie mnie, chłopaki.

– Jesteś popierdolony – mruknął Rhys.

– Ale za to szczęśliwy – odparł rozbawiony, gdy podnosił się na równe nogi. – Ej, chłopaki, ale będziemy się dalej kumplować, jak skończymy tę budę, co nie?

Oparłem dłonie za plecami, gdy poderwałem się do siadu.

– Taki jest plan – skwitowałem.

– My oboje będziemy w Massachusetts, jeśli Aresowi uda się dostać na Harvard, a mnie do akademii lotnictwa. – Rhys jak gdyby nigdy nic obracał lufkę między palcami. – Pytanie brzmi: gdzie ty zamierzasz iść dalej?

Ace kopnął kamyk, który napatoczył mu się pod nogi. Przez chwilę podtrzymywał nostalgiczny nastrój, dopóki się nie odezwał.

– Ja nie wiem, czy gdziekolwiek pasuję. – Wzruszył ramionami. – Nie wiem, czego chcę od życia, poza otworzeniem warsztatu.

– I to tyle? – burknął Rhys.

Szturchnąłem go w bok, by łaskawie zamknął mordę.

– Warsztaty są potrzebne, a w szczególności ludzie, którzy mają fach w łapie i znają się na robocie – odparłem, podnosząc się z ziemi. – Jeśli nie masz parcia na dalszą edukację, to pełen luz.

– Wiecie, wasi starzy od samego początku mieli dla was plan na życie, który wam przypadł do gustu. – Zbliżył się do krawędzi dachu, zerkając na rozgrywającą się pod nami imprezę. – A ja, wbrew oczekiwaniom mojej matki, nie widzę siebie w garniaku, za biurkiem i kompletnie zmarnowanym życiem.

– A co na to twój ojciec? – zapytałem.

– On mówi, żebym dał sobie czas, ale w każdym razie nie ma nic przeciwko warsztatowi. – Wsunął dłonie w kieszenie spodni i zaczął bujać się na piętach. – Mój brat pracuje w międzynarodowym centrum finansowym w Nowym Jorku, moja siostra prowadzi dom aukcyjny z dziełami sztuki, a ja... – Wyrzucił bezradnie dłonie w powietrze. – Ja po prostu tego nie czuję.

– Trzeba przyznać, że twoi starzy mają rozbieżne upodobania. Ojciec zagląda laskom między nogi, a matka rządzi Waszyngtonem. – Rhys wzruszył ramionami. – Jakby wybrać coś pomiędzy, to musiałbyś zostać alfonsem... czy coś.

– Ja pierdolę – parsknąłem, przykładając dłoń do czoła.

– Ty, to wcale nie jest zły pomysł – stwierdził Ace.

– To jest w chuj zły pomysł – burknąłem, wycofując się do wyjścia. – Spadam stąd, nie mogę was słuchać.

W drodze na dół potarłem skronie, by rozbudzić szare komórki. Miałem już zgarnąć piwo ze stołu, gdy dostrzegłem zabłąkaną Vaianę. Fakt, że nie było z nią Molly, nieco mnie zaniepokoił. Jej zielone oczy błysnęły nadzieją na mój widok.

– Gdzie jest Molly? – zapytałem, rozglądając się tu i tam w poszukiwaniu rudowłosej.

– Miałam zapytać cię o to samo – odparła, ściągając brwi w wyrazie zakłopotania. – Myślałam, że jest z wami.

– Nie było jej z tobą?

– Siedziałyśmy razem w salonie. Poszłam na chwilę do łazienki, a gdy wróciłam, jej już tam nie było. – Wyglądała na zmartwioną. – Próbowałam odciągnąć ją od alkoholu, bo była tak pijana, że się zataczała.

Kurwa mać. Nie powinienem spuszczać jej wzroku ani na sekundę, nawet jeśli rzucała pod moim adresem najgorsze obelgi.

– Chłopaki siedzą na dachu, możesz ich zawołać? – poprosiłem. – Ja sprawdzę teren wokół bractwa.

Pokiwała głową. Po tym, jak się rozdzieliliśmy, czułem, jak moje wewnętrzne napięcie wzrosło.

– Widzieliście Molly? – wypytywałem napotkanych ludzi, ale każdy z nich zaprzeczał.

Kurwa. Kurwa. KURWA.

– Molly?! – Własny krzyk palił mnie w gardło.

Żadnej reakcji. Licealiści jak gdyby nigdy nic nie przestawali zajmować się własnymi sprawami. Wiedziałem, że Molly nie miała najlepszej opinii wśród rówieśników, ale ktoś, do kurwy, musiał ją widzieć.

Wyciągnąłem telefon z kieszeni, a po wybraniu numeru do dziewczyny, nasłuchiwałem dźwięku oczekującego połączenia. Nie odbierała. Zadzwoniłem jeszcze raz i jeszcze jeden, a przy piątym dobiegła mnie znajoma melodia. Nieopodal moich butów odnalazłem smartfona dziewczyny, a moje oczy od razu sięgnęły podświetlanego basenu.

– Ja pierdolę...

Znajome kosmyki wynurzały się spod tafli wody. Niewiele myśląc, porzuciłem telefon na ziemię i wskoczyłem za dziewczyną. Jak tylko chwyciłem ją w swoje ramiona, zaczęła się miotać na boki i kasłać.

– Puść... – bąknęła.

Wyraz przerażenia na twarzy kumpli wcale nie różnił się od mojego. Obaj pomogli mi wyciągnąć Molly z wody, bym zaraz sam mógł się z niej wydostać.

– Molly?! – wrzasnąłem, rzucając się na kolana obok niej.

Odgarnąłem jej mokre włosy z twarzy, by mogła swobodniej oddychać. Jak tylko jej kaszel się uspokoił, a ja byłem pewien, że nic jej nie jest, kurwica sięgnęła apogeum.

– Pojebało cię?! – warknąłem wściekle. – Mogłaś zginąć! Kurwa, na oczach wszystkich!

– Nie dotykaj mnie! – ryknęła. – Odpierdol się!

Zacisnąłem zęby ze złości. Koniec tego dobrego, kurwa. Podniosłem się z ziemi, po czym wziąłem dziewczynę w ramiona.

– Zostaw mnie! – wrzeszczała, na oślep uderzając mnie w plecy.

– Załatwcie mi jakiś pokój – poprosiłem chłopaków. – I nie wpuszczajcie tam Vaiany. Nie chcę, żeby widziała ją w tym stanie.

– Dobra, stary, zaraz coś ogarnę – odparował Rhys. – Ace, zajmij czymś Vai.

Ruszyłem za przyjacielem, ignorując krzyki i uderzenia Molly. Gdy była pijana, jej siły znacząco słabły, czego moje mięśnie jutro nie odczują. Laurent otworzył pierwsze lepsze drzwi na piętrze, przeszkadzając jakiejś parze w obściskiwaniu się.

– Wypierdalać, już. – Przegonił ich zamaszystym ruchem ręki.

– Stary, właśnie zamierzałem...

– Chuj mnie to grzeje, typie – warknął, zrywając chłopaka z łóżka. – Mamy tu wyjątkowy przypadek, zamoczysz kiedy indziej.

– O mój Boże, jesteście tacy obleśni – jęknęła dziewczyna. – Spadam stąd.

– Widzisz? Koleżanka szybciej zrozumiała.

Miałem totalnie wyjebane w to, co mruczał pod nosem, gdy wychodził. Położyłem Molly na fotelu, a zaraz po tym zrzuciłem z siebie przemokniętą bluzę.

– Potrzebujesz pomocy, stary? – zapytał Rhys.

– Nie, dam sobie z nią radę – zapewniłem go.

Cóż, tym bardziej, że to nie mój pierwszy raz.

Jak tylko drzwi się za nami zamknęły, Molly znów się na mnie rzuciła i gdyby nie to, że była totalnie napruta, właśnie zarobiłbym w gębę.

– Puść mnie! – wrzeszczała.

– Molly, prawie utopiłaś się w pierdolonym basenie! – próbowałem przemówić jej do rozsądku. – Jutro zapisujesz się na pierdolony odwyk, słyszysz?! I chuj mnie obchodzi to, co sobie o mnie myślisz. – Pchnąłem ją z powrotem na fotel. – Mogłaś umrzeć, do cholery!

Po raz pierwszy tego wieczora spojrzała mi w oczy. Nie licząc rozmazanego tuszu do rzęs i kresek, w jej oczach skrywało się coś mrocznego, czego nie potrafiłem wyrazić słowami.

– Jesteś najgorszym, co mnie w życiu spotkało – wycedziła przez zęby.

Zabolało, ale po miesiącach doświadczeń wiem, że tego nie mówiła ona, a to gówno, które w niej siedziało. Rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby zastąpić jej mokre ubrania.

– Wcale tak nie myślisz – mruknąłem, przeszukując szafę.

Koszulka z napisem Drink. Fuck. Repeat. Och, ironio. Cóż, lepsze to niż nic. No i jeszcze jakieś szorty, to styknie.

– Nienawidzę cię. – Jej głos docierał do mnie zza pleców. – Ciebie i twojego ojca.

– Nienawidź mnie sobie ile tylko chcesz. – Wzruszyłem ramionami. – A ja i tak cię nie zostawię, rozumiesz?

Zrzuciłem rzeczy na łóżko, po czym ostrożnie przyciągnąłem do siebie Molly za rękę. Uwiesiła się na mnie, a jednocześnie próbowała mnie odepchnąć.

– Po co mnie tu przyprowadziłeś? – wycedziła przez zęby. – Jeśli szukasz idiotki, która się z tobą bzyknie, to poszukaj tej idealnej Tiany!

– Musisz się przebrać, żeby położyć się spać, jesteś cała mokra – zignorowałem ją. – Rozbierz się.

– Sam się, kurwa, rozbierz. – Pchnęła mnie w tors.

– Chętnie, gdyby nie to, że jesteś pijana w trupa – wymamrotałem.

– A ty jesteś zjarany – czknęła wkurzona. – Wielki pan prawnik, kurwa mać.

– W przeciwieństwie do ciebie, wiem, co robię – powiedziałem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. – Proszę, rozbierz się.

Wyprostowała się jak struna. Sięgnęła do czarnej, oversizowej koszulki, która służyła jej za sukienkę i pociągnęła ją w górę. Materiał przyległ do jej skóry do tego stopnia, że gdy już miała go na głowie, straciła równowagę i omal nie poleciała na szafę. Udało mi się ją chwycić, a ona wszczepiła swoje kościste palce w moje ramiona.

– Nic nie widzę – jęknęła.

– Zaraz ci pomogę.

Pozbyłem się jej t-shirtu i porzuciłem go nieopodal nas, a Molly dorzuciła tam swój stanik. Widok jej nagiego ciała nie robił na mnie specjalnego wrażenia, bo nie raz widzieliśmy się bez ubrań, chociaż nigdy w sytuacjach, podczas których miałoby dojść do zbliżenia między nami. Normalnie skakałbym pod jebany sufit, ale w tym przypadku byłoby to niestosowne.

– Połóż się, zdejmę ci buty i rajstopy – poleciłem.

– To kabaretki, imbecylu – burknęła chłodno.

Jakby mnie to, kurwa, obchodziło.

Molly opadła na łóżko niczym kukła, co nieco ułatwiło mi robotę. Jej glany były cięższe od jej własnych nóg. Była tak szczupła, że gdzieniegdzie kości przebijały się przez skórę, jak na przykład na żebrach.

Po tym, jak pozbyłem się jej kabaretek, chwyciłem Molly za dłonie.

– Podnieś się, założę ci koszulkę.

Parsknęła, wpatrując się w sufit.

– Jezu, zwolnij trochę. – Przyłożyła rękę do twarzy. – Nie wyrabiam na tych zakrętach.

Zmarszczyłem brwi. Zajebiście.

– Nigdzie nie jedziemy – burknąłem. – Kręci ci się w głowie, gratulacje.

Podciągnąłem ją, aż usiadła. Po tym, jak nawiązała ze mną kontakt wzrokowy, tym razem nie dostrzegłem w jej oczach tego diabelskiego wkurwienia.

– Ubierzesz mnie?

– To właśnie zamierzam zrobić.

Po tym, jak wciągnąłem na nią koszulkę, Molly chwyciła się moich ramion. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie wiem jak długo. Lustrowałem wzrokiem jej bladą cerę, kropkowane piegi, wydłutowane kości jarzmowe, pełne usta, ciemne rzęsy, bliznę na lewym policzku, pojedyncze kosmyki opadające jej na twarz, a mój cały gniew nagle wyparował.

– Będę rzygać – ostrzegła.

No i cały romantyzm chuj strzelił.

– Teraz?!

– Nie, kurwa, wczoraj! – żachnęła się.

Na całe szczęście, każdy pokój miał własną łazienkę. Poprowadziłem ostrożnie Molly pod ramię, bo jej nogi praktycznie ciągnęły się za nią. W ostatniej chwili zdołała opaść na kolana i wycelować do muszli klozetowej.

Chwyciłem jej wilgotne włosy w garść, by ich nie ubrudziła, a wolną ręką gładziłem jej plecy.

– Dalej, spowiadaj się – wymamrotałem. – Wyrzuć to z siebie.

Po którychś torsjach z kolei, i jak się okazało, ostatnich, opadła z sił. Pomogłem jej przepłukać usta, podając jej wodę w obciętej części plastikowej butelki, zmyłem jej makijaż przy pomocy mydła, a później położyłem ją do łóżka.

– Przepraszam – wyznała ochryple, głos jej drżał. – Wiem, że jestem tylko problemem.

Przykucnąłem obok, a ręką otuliłem jej policzek.

– Nie mów tak – odparłem chłodno. – Nie jesteś problemem. – Przesuwałem opuszkami po jej policzku. – Owszem, masz problemy, ale nie jesteś jednym z nich.

Wtuliła głowę w miękkie poduszki, a jej powieki opadały coraz wolniej.

– Dlaczego sobie nie poszedłeś? – mruczała śpiąco.

– Jeszcze się nie nauczyłaś? – Kącik moich ust ledwie drgnął. – Nie zostawię cię samej. Nie wiem, co musiałoby się stać, żebym ci na to pozwolił.

– Jesteś irytujący.

– A ty śmierdzisz wódą.

Zamknęła się. Miałem nadzieję, że zasnęła. Podniosłem się na równe nogi, a gdy miałem się odsunąć, poczułem chwyt na nadgarstku.

– Nie zostawiaj mnie. – Prośba wyzierała z jej głosu. – Chociaż ty.

Wszystkie moje mięśnie opadły. Czułem, że zioło kompletnie ze mnie wyparowało, czego zaczynałem w tej chwili żałować.

– Nie zostawię cię – zapewniłem. – Muszę znaleźć jakieś ubrania, jestem cały mokry.

– Nie – wymamrotała przez dygoczące usta. – Zostań.

– Molly, jestem mokry – powtórzyłem. – Wskoczyłem za tobą do basenu.

– No to się rozbierz – rzuciła od tak, po czym odsunęła się pod samą ścianę. – Kładź się i gaś to światło, głowa mi pęka.

Analizowałem wszystkie za i przeciw.

Za: upilnuję ją, by nie odwaliła niczego głupiego.

Przeciw: jutro mi za to wpierdoli.

Dobra, niech stracę.

Pozbyłem się koszulki, a po nich butów, skarpetek i spodni. Rozwiesiłem nasze rzeczy na krzesłach i kaloryferze, by jakoś doschły do jutra. Przy okazji znalazłem koszykarskie szorty, którymi zastąpiłem mokre bokserki.

Jak tylko wślizgnąłem się pod pościel obok dziewczyny, Molly przylgnęła do mnie, od razu wyczuwając moją obecność.

– Wolisz być tu ze mną, zamiast z nią? – zapytała.

Wiedziałem, że miała na myśli Tianę. Molly wciąż nie mogła przeboleć faktu, że zaprosiłem tamtą dziewczynę, zamiast niej na bal pierwszych klas. Tak naprawdę to nie ja ją zaprosiłem, tylko ona mnie. Molly poszła tam z jakimś chłopakiem z naszej drużyny, i byłem przekonany, że zrobiła mi tym na złość. Później wyszło na jaw, że Tiana jej coś nagadała i wyszło jak wyszło.

– Wolę mieć cię żywą, Molly – wychrypiałem i pokusiłem samego siebie, by pogłaskać ją po włosach. – Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz?

Chrapnęła. Tak, prawdziwa z niej romantyczka.

#FADINGRED

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro