Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

00. Prolog

MOLLY

Obraz pamięci mojego ojca zaczął słabnąć, a pod wpływem czasu wspomnienia wymykały mi się przez palce. Strach związany z kompletnym zaniknięciem jego twarzy był na tyle przerażający, że skłonił mnie do uwiecznienia jego portretów, by o nim nie zapomnieć.

Gorzej było jednak z głosem, to jak ponura melodia wyryta w moim umyśle. Pamiętam tylko, że brzmiał szorstko, chrapliwie, a jego szept układał mnie do snu. Nic nie było w stanie ukoić moich nerwów tak, jak jego tembr.

Do tej pory pamiętam echo jego pożegnalnych słów, które wypowiedział w dniu, gdy widziałam go po raz ostatni.

– Wiesz, że wracamy dziś do domu?

Ale on nigdy nie wrócił, ani do domu w Rio, ani do domu w tej przeklętej Kalifornii. Od tamtej pory jego powrót stał się odległym marzeniem.

Pamiętam kłótnie rodziców, udręczone krzyki matki, jej twarz skąpaną we łzach. Mając te kilka lat, nie znałam jeszcze angielskiego. W naszym domu mówiło się wyłącznie po portugalsku. Nie rozumiałam ich, aż do dnia, w którym pojawiło się zrozumienie tego jednego zdania:

Powiedz, naszemu dziecku, że jej ojciec może umrzeć, bo bardziej zależy mu na mafii niż na własnej rodzinie.

Nigdy nie byłam świadkiem takiej rezygnacji wypisanej na twarzy mojego ojca.

Przez cały dzień nosiłam w sobie to przedziwne uczucie niepokoju, zapowiadające nieszczęście, że stanie się coś złego, ale jeszcze nie wiesz co. Byłam zbyt mała, by zrozumieć ich spory czy decyzje, ale nigdy nie zapomnę słów taty, które powiedział mi, gdy zostaliśmy sami.

– Mama zabierze cię na wakacje. Będą odrobinę dłuższe niż zazwyczaj, może nawet i najdłuższe w twoim życiu.

Patrzyłam mu w oczy, gdy kucał naprzeciwko mnie. W tej prywatnej chwili jego oczy spotkały się z moimi, spojrzenie miał ciężkie od smutku. Wydawał się obcy, choć w tak znajomym wydaniu, pozostawiając niezatarty ślad w moim sercu.

– Kiedy cię zobaczę? – zapytałam.

Mięsień w jego szczęce drgnął, gdy przełykał ślinę. Zawahał się w milczeniu. Chwycił mnie za dłoń, przyjrzał się jej z każdej strony, po czym ucałował jej wierzch. Gdy nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, kącik jego ust ledwie drgnął, lecz to zaniknęło, jak tylko zacisnął wargi. To nie przypominało nawet uśmiechu, a napięty grymas.

– Wkrótce – złożył obietnicę.

– Co to znaczy? – Skrzywiłam brwi. – Jak długo?

– Trochę czasu – odpowiedział. – Możesz mnie nie widzieć, ale będę obok. Będę cię chronił, by nic nigdy ci nie zagroziło. – Przebiegł spojrzeniem po mojej twarzy. – Po prostu tam będę.

Rzeczy rozwijały się bardzo szybko. Jeszcze tego samego wieczoru zabrano mnie do domu. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki mama nie wróciła. Zbiegłam po schodach, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie wpadnę w jej objęcia. Poza tatą, była jedyną osobą, którą teraz miałam.

Mój bieg zamienił się w pojedyncze kroki, dopóki nogi nie przywarły mi do ziemi. Mama nie przypominała mamy. Była blada, miała sine usta, zmęczone oczy przyćmione smutkiem, twarz skrzywioną od łez i spojrzenie tak puste, że wycofałam się o krok.

Wtedy poczułam ciężar zbliżającej się tragedii, ale nie miałam pojęcia co właściwie się wydarzyło.

Trzy dni później wszyscy spotkaliśmy się w parku. Z perspektywy czasu wiem, że to nie park, a cmentarz. Skrzynia na skarby okazała się być trumną, a zebrani wokół ludzie nie spotkali się tam w ramach przywitania taty, a pożegnania się z nim.

Niewielu było wtajemniczonych w fakt, że trumna była pusta, co spotęgowało moje zakłopotanie.

Wtedy nie wiedziałam. Teraz już wiem.

Na złotych wybrzeżach Kalifornii otworzył się przede mną nieznany świat. Los Angeles od samego początku wydawało mi się takie obce, dziwne. Nie pasowałam tu. Nigdzie już nie pasowałam. Nie znajdowałam pocieszenia w symfonii obcego języka, ani w twarzach, które mijały mnie bez spojrzenia, nie znałam nikogo, nie rozumiałam niczego, nikt nie odpowiadał mi na pytania, które nie dawały mi spokoju.

Smutni panowie w garniturach nie opuszczali nas na krok. Stanowili integralną część naszego życia. A z mamą było coraz gorzej. Wszyscy wokół zapewniali mnie, że jest chora i nie czuje się najlepiej, że muszę jej pomagać i nie sprawiać problemów.

Nasz nowy dom, obiecujący schronienie, stał się moim więzieniem. Mogłam wychodzić z niego wyłącznie w określonych godzinach, nigdy sama. Zabroniono mi rozmawiać z innymi. Raz w tygodniu smutni panowie dokładnie przeszukiwali mój pokój, jakby czegoś szukali – i cokolwiek to było, nigdy tego nie znajdowali.

Czasem, gdy bawiłam się na ogrodzie, przez szczeliny w żywopłocie obserwowałam ludzi, którzy przechodzili obok domu. Patrzyłam na inne dzieci. Były takie szczęśliwe, jeździły na rowerze, uciekały przed swoimi rodzicami, albo wręcz przeciwnie – szli z nimi za rękę, albo jedli lody czy głośno śpiewali.

Ja nie robiłam żadnej z tych rzeczy. Mama co noc zaglądała do mojego pokoju, zasiadając na skraju łóżka i sprawdzała, czy oddycham. A później płakała. Musiała myśleć, że śpię, ale nigdy nie spałam. Słyszałam ją za każdym razem i bałam się drgnąć, chociaż gardło ściskało mi się z chęci rozpłakania się, ponieważ moja mama była smutna, a ja nie wiedziałam dlaczego.

Pośród tej samotności pojawił się przebłysk towarzystwa. Pierwszym dzieckiem, które poznałam w nowym miejscu, był Ares, chłopiec z burzą włosów, o zaciętym spojrzeniu i uśmiechu tak szczerym, że dla mnie wydawał się wręcz nienaturalny.

Smutni panowie pozwolili nam spędzać razem czas, co było jednocześnie fajne i dziwne. Fajne, bo Ares miał dużo zabawek i czasem mnie rozbawiał, ale dziwne, bo nie rozumiałam, co do mnie mówił. Chociaż nasze słowa pozostały dla siebie obce, jego uśmiech wypełniał lukę w zrozumieniu, tworząc więź, która przekroczyła bariery językowe.

Któregoś razu wyjął książkę z regału wypełnionego innymi woluminami, położył się ze mną na dywanie i pokazywał słowa po angielsku z obrazkami, które im odpowiadały. Spędzaliśmy tak każde popołudnie, ale tylko w jego domu, nigdy u mnie.

Stąd dowiedziałam się co oznacza „cześć", „przyjaciel", „lampa", „igła", „łóżko", „pokój" i wiele innych słów. Oglądaliśmy bajki, podczas których specjalnie dla mnie włączał napisy po portugalsku, co pozwalało mi lepiej zrozumieć tutejszy język, a dodatkowe zajęcia z nianią wzbogaciły mój zasób słów, zanim jeszcze poszłam do szkoły.

W szkole poznałam swoich przyjaciół, głównie dzięki Aresowi: Vaianę, Rhysa, Ace'a i Keirana. Vai była jeszcze bardziej nieśmiała niż ja, choć nie sądziłam, że to możliwe. To cicha, spokojna dziewczyna, która bała się zabierać głos w trakcie lekcji i cały czas notowała w swoim zeszycie. Ale lubiłam ją, i to bardzo. Nie oceniała mnie, nie wytykała koloru moich włosów i nie wyśmiewała mojego akcentu.

Rhys, jej brat bliźniak, stanowił jej kompletne przeciwieństwo. Był buńczuczny, niegrzeczny, czasem bezczelny i irytujący, jakby zasady obowiązujące w szkole były skierowane do wszystkich, tylko nie do niego.

Ace był dziki, wszędzie było go pełno i prawdę mówiąc, dzień bez niego był dniem straconym. Humor każdego z naszej paczki ulegał diametralnej zmianie, gdy pojawiał się na horyzoncie przez to, jaki był zabawny, i chociaż czasem zdarzyło mu się nabroić, to zazwyczaj wychodził z tego lekką ręką.

Keiran był spokojny i opanowany, gdy przebywał w towarzystwie dziewczyn, ale jego prawdziwe oblicze wychodziło na jaw, gdy chłopcy zaciągali go do głupich zabaw. Czasem wstydził się przyznać przed innymi, że lubił czytać książki, bo chłopcy, za wyjątkiem Aresa, traktowali naukę jak zło konieczne.

Wiele rzeczy zmieniło się, gdy poszliśmy do liceum, a nasza paczka pomniejszyła się o Keirana, który wyprowadził się z rodzicami do Denver.

Naprawdę wiele się zmieniło.

Może nawet i zbyt wiele.

Kończyłam wiązać włosy w wysoką kitę, upewniając się, że żaden kosmyk, poza przednimi pasmami nie wysunie się podczas kolejnej rundy biegu. Do tej pory zrobiłam już dwa kilometry, jeszcze jeden i koniec na dziś. Oparłam dłonie na biodrach, którymi kołysałam, by rozluźnić napięcie.

Pchnięcie z bara wyprowadziło mnie z równowagi, a promieniujący ból rozszedł się po ramieniu.

– Patrz, gdzie leziesz, piegowata – parsknęła blondynka.

Jej dwie podwładne ryknęły śmiechem, zerkając na mnie przez ramię.

Tiana von Ackerman, licealna księżniczka, córka tutejszego gubernatora i mój największy wrzód na dupie. Zwinęłam dłonie w pięści, a gniew przerżnął mi żyły w mniej niż pół sekundy.

Przygotowywałam się do zawodów od kilku dobrych miesięcy, zdając sobie doskonale sprawę, że nawet jeśli moje wyniki w nauce nie były najlepsze, to dzięki osiągnięciom sportowym uda mi się uzyskać stypendium i punkty na studia.

Kurwa, najchętniej złapałabym ją za włosy i przeorała boisko jej pierdolonym ryjem, gdyby nie to, że mój trener spoglądał na mnie z trybun. Zdawał sobie sprawę z tego, że bywałam niestabilna i wybuchowa, w dodatku to on pierwszy zaoferował mi dołączenie do sekcji biegaczy, bym mogła wyrzucić z siebie negatywne emocje. To działało, dopóki ta blond pizda nie stawała w zasięgu mojego wzroku.

– Przestań. – Usłyszałam za sobą.

Zerknęłam z zaskoczeniem na Aresa, który znalazł się tak blisko mnie, że musiałam zadrzeć głowę, by na niego spojrzeć.

– Nie zwracaj na nią uwagi – mruknął, lustrując mnie wzrokiem. – Nie pozwól, by wyprowadziła cię z równowagi. Jej właśnie o to chodzi.

Mój wzrok uciekł do trybun, które trener właśnie opuszczał. Najwyraźniej obecność chłopaka irytowała go tak bardzo, jak mnie.

– Idź sobie – wycedziłam.

– Mol...

– Nie potrzebuję twoich porad, okej? – Skrzyżowałam dłonie pod piersiami. – Wkurwiasz mnie tak samo, jak ona.

Ares to... Ares. Złote dziecko Hoganów, syn prawniczki i prokuratora okręgowego. Przekleństwo mojej rodziny. Ojciec Aresa nawet nie krył niechęci wobec mojego taty. Może i pomógł nam w bezpiecznym przedostaniu się do Stanów, ale to on stał za zrujnowaniem mojego dzieciństwa, począwszy od aresztowania mojego taty, zanim w ogóle przyszłam na świat, a skończywszy na uwieszeniu nad nami czarnych chmur w związku z programem ochrony świadków, wszystkich tych pieprzonych zasad i stałego nadzoru.

Nie było w tym mieście osoby, która nie lubiłaby Aresa. Każdy traktował go jak chodzące bóstwo, ideał bez skazy, perfekcyjną kopię swojego ojca. Miał niesamowite wyniki w nauce, razem z Vaianą startowali w wielu olimpiadach naukowych, które reprezentowały All Hallows Academy, a to wszystko za sprawą jego doskonałej pamięci i wrodzonej błyskotliwości. Do tego był kapitanem szkolnej drużyny footballowej, ale oddał ten tytuł swojemu najlepszemu przyjacielowi – Rhysowi.

Ta cała jego otoczka perfekcyjności cholernie mnie drażniła.

Wachlarz gorącego oddechu połaskotał mnie w kark, gdy stanął za mną. Silne dłonie sięgnęły moich bioder, ustawiając mnie w wyprostowanej pozycji. Nakrył mi plecy swoim torsem, a fakt, że miałam na sobie jedynie sportowy top, niczego nie ułatwiał. Nie byłam w stanie ukryć gęsiej skórki, która pokryła fakturę mojej skóry, chociaż słońce prażyło jak cholera.

– Zamknij oczy – polecił.

– Ares...

– Po prostu się poddaj, Molly – wychrypiał mi do ucha. – No dalej.

W pierwszej chwili miałam ochotę obrócić się na pięcie i strzelić mu w łeb za to, że w ogóle znalazł się tak blisko mnie... ale z drugiej potrzebowałam pozbyć się agresji, która piętrzyła się we mnie.

– Oddychaj – szepnął. – Wdech... i wydech.

Przesunął dłoń wyżej, na odkrytą część brzucha i przejechał po niej opuszkami. Wilgotne, niezwykle gorące wargi ledwie musnęły miejsce za uchem, wyrywając mi z ust coś pomiędzy jękiem, a westchnieniem.

– Jesteś od niej dużo lepsza i doskonale o tym wiesz – mówił kojącym głosem. – Ona też o tym wie, dlatego stara się wpłynąć na twoją psychikę, by zburzyć twoją pewność siebie.

Rozchyliłam powieki, czując nagły przypływ frustracji. Odsunęłam się od niego, obrzucając go sekundowym spojrzeniem i w pośpiechu ruszyłam w stronę trybun.

– Molly... nie możesz pozwolić, by...

– Daj mi spokój – warknęłam. – I nigdy więcej tego nie rób, Ares. Nie potrzebuję twojej zakichanej litości.

Wciągnęłam na siebie bluzę, nie marząc o niczym innym, by jak najszybciej wrócić do domu i zamknąć się w swoim pokoju. Pchnęłam drzwi do szatni, skąd dobiegały głosy. Z zaskoczeniem przyjęłam obecność dyrektorki, trenera i policjantki.

– Nigdzie jej nie ma! – wyła Tiana. – To prezent od mojego taty, schowałam go do torebki i... – zanosiła się szlochem. – Nie ma możliwości, by tak po prostu wyparował!

Przewróciłam oczami. Fajnie, że ktoś dał jej wreszcie prawdziwy powód do płaczu. Wbiłam kod do swojej szafki, po czym sięgnęłam po sportową torbę.

– Czy ktoś w tym czasie mógł przebywać w szatni? – zapytała funkcjonariuszka.

– Ona! – rzuciła z zawiłością.

Podniosłam głowę, orientując się, że palec dziewczyny wytykał mnie. Zmarszczyłam brwi w dezorientacji.

– Znowu się czegoś nawdychałaś? – prychnęłam.

– Tylko ty byłaś w szatni, wszyscy inni skończyli treningi godzinę temu! – Zbliżyła się do mnie niczym żmija gotowa do ataku. – Oddawaj moją bransoletkę, złodziejko!

Krew odpłynęła mi z twarzy. Ściągnęłam ku sobie brwi, zerkając to na nią, to na kobiety i znów na nią.

– Nie brałam twojej bransoletki – odparowałam. – Na co byłaby mi potrzebna? Nie widzisz, że nie lubię biżuterii?

– Skoro nawet twój stary cię nie chciał, to pewnie chciałaś poczuć się choć odrobinę ważna przez ukradnięcie tego, co dał mi mój tata. – Skrzyżowała dłonie pod piersiami, a na jej usta wypłynął pełen dominacji uśmiech. – Albo, by sprzedać ją na dragi, ćpunko.

Gwiazdki mignęły mi przed oczami, a fala gniewu kompletnie zabarwiła mi obraz na krwistoczerwony. Odepchnęłam ją od siebie prężnym ruchem, a gdy miałam wymierzyć jej cios, policjantka chwyciła mnie w pasie i odciągnęła od tej durnej pizdy.

– Jeszcze słowo o moim ojcu, ty kurwo, zajebię cię! – Gardło aż zapaliło mnie od wrzasku. – Nie waż się o nim wypowiadać!

– Molly! – pisnęła dyrektorka. – Panuj nad nerwami, moja droga. Takie słownictwo nie przystoi...

– Jebana szajbuska! – krzyknęła Tiana. – Powinniście już dawno wywalić ją z tej szkoły!

– Zamknij się! – Miotałam się w uścisku policjantki, która ledwie była w stanie mnie utrzymać.

– Panno McCann, proszę natychmiast się uspokoić, zanim będę zmuszona założyć pani kajdanki dla bezpieczeństwa – upomniała mnie. – Jeśli uważa pani, by nie ma podstaw do oskarżeń, to nie ma się pani czym martwić, prawda?

Może i prawda, ale to nie zmieniało faktu, że miałam ochotę rozjebać jej łeb o posadzkę.

– Będziesz spokojna? – dopytywała.

Oblizałam spierzchnięte wargi, nim ostrożnie pokiwałam głową.

– Dobrze. Usiądź, proszę.

Wykonałam jej polecenie, zajmując miejsce w rogu szatni.

– Nie mam nic do ukrycia – zapewniłam. – Możecie przeszukać mi wszystkie rzeczy, mam to gdzieś.

Policjantka miała na mnie oko, dopóki nie wyjęła mojej torby z szafki. Skrzyżowałam dłonie na torsie i z jękiem odchyliłam głowę w tył. Już dawno powinnam być w drodze do domu, a zamiast tego musiałam tu ślęczeć przez tą kretynkę.

– Czy to ta? – zapytała kobieta.

Moje oczy natychmiast sięgnęły błyskotki, którą trzymała funkcjonariuszka, tuż nad moją torbą. Rozchyliłam usta, czując w nich nagłą suchość. Nie wierzę... jak mogła mi to zrobić?!

– Och, moja bransoletka! – jęknęła Tiana. – Wiedziałam, że ta pieguska ją ukradła! Mówiłam wam!

– Niczego nie ukradłam – zapewniłam, czując wściekłe łzy, które napłynęły mi do oczu. – Musiałaś mi to podrzucić.

– Czy ty siebie w ogóle słyszysz? – prychnęła urażona. – Ukradłaś ją, a teraz bezczelnie próbujesz mnie oczernić!

– To ty próbujesz mnie oczernić, bo doskonale wiesz, że nie masz ze mną szans w zawodach – wycedziłam, podrywając się na równe nogi. – Skoro legalne środki nie zadziałały, to rozegrałaś szopkę, ale nie myśl sobie, że to przejdzie.

– Molly, przykro mi, ale bransoletka Tiany znajdowała się w twojej torbie – odparła dyrektorka.

– Nie ukradłam jej, przysięgam. – Przycisnęłam dłoń do piersi. – Nie było mnie tu dwie godziny, przez ten czas trenowałam do zawodów.

– Sprawdzilibyśmy monitoring, ale w związku z ostatnią awarią, kamery w tej części budynku nie działają – kontynuowała. – Przykro mi, Molly, ale do czasu wyjaśnienia sprawy nie mogę dopuścić cię do zawodów. Dodatkowo zostaniesz zawieszona na trzy dni.

– Ale ja naprawdę jej nie ukradłam! – Mój głos był zdławiony z emocji.

Wystarczyło spojrzeć jej w oczy, by wiedzieć, że mi nie wierzyła i szybko nie zamierzała tego zmienić. Prychnęłam, kręcąc przy tym głową. Niewiele mówiąc, zgarnęłam torbę, przerzuciłam ją sobie przez ramię i wyszłam z tego jebanego cyrku.

Już nie mogłam się doczekać, jak tylko znajdę się z tą zdzirą sam na sam, by wypatroszyć ją jak wieprza w ubojni.

Powrót do domu nie napawał mnie w żadnym stopniu optymizmem. Wiedziałam, że matka prawdopodobnie już dostała telefon ze szkoły. Jak tylko przekroczyłam próg, moim celem było wbiegnięcie na schody i zamknięcie się w pokoju, dopóki nie zostanę odwieszona.

Byłam już w połowie drogi na piętro, gdy usłyszałam znajomy głos.

– Ani kroku dalej – mruknęła mama.

Zacisnęłam powieki, przeklinając się w duchu. Odwróciłam się w jej stronę, po czym wyrzuciłam ramiona w górę.

– Powiedz, co masz powiedzieć i daj mi spokój – wymamrotałam.

– Molly, zmień ton. – Wytknęła palec w moją stronę. – Zejdź na dół i porozmawiaj ze mną.

– Mamo, ostatnie, czego teraz potrzebuję, to twoje suszenie mi głowy.

– Suszenie ci głowy? – Wsparła dłonie na biodrach, kręcąc przy tym głową. – Molly, właśnie zostałaś oskarżona o poważne przestępstwo. Masz mi w ogóle coś do powiedzenia w tej sprawie?

– Nie.

– Porozmawiaj ze mną – wyczułam jej błagalny głos. – Wiem, że masz ostatnio ciężki okres, ale... – Zwiesiła ramiona. – Skarbie, proszę. Czuję, że się ode mnie oddalasz, a to łamie mi serce.

Zwiesiłam wzrok na swoje buty, a z nerwów zaczęłam żuć dolną wargę. Poddałam się. Z westchnieniem porzuciłam torbę na ziemi, po czym powędrowałam za mamą do salonu.

– Raven, odrobiłeś już pracę domową?

Mój młodszy brat wylegiwał się na dywanie, a jego wzrok nie odrywał się od telewizora. Pierwsze, co robił, gdy wracał ze szkoły, to gra na konsoli.

– Nie mam żadnej pracy domowej – odparował, rzucając na nas spojrzenie przez ramię.

Młody był tak podobny do taty, że czasem trudno mi przychodziło oderwać od niego wzrok. Miał ciemne oczy, krótko przystrzyżone włosy, nieco zadarty nos i wyostrzone linie żuchwy.

– W takim razie idź na chwilę na górę – poprosiła mama. – Muszę porozmawiać z Molly.

Raven zastopował grę, a kącik jego ust wygiął się cwaniacko, gdy na mnie spojrzał.

– Nabroiłaś? – rzucił beznamiętnie.

– Zjeżdżaj – fuknęłam.

Wyrzucił dłonie w poddańczym geście. Porzucił pada na sofie i czmychnął na piętro. Obie nasłuchiwałyśmy dźwięku zamykanych drzwi, a gdy tak się stało, poczułam na sobie żelazny wzrok mamy.

– Molly, mamy za sobą wiele nieprzyjemnych spraw, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że byłabyś zdolna do kradzieży.

– Niczego nie ukradłam. – Byłam zmęczona ciągłym tłumaczeniem się.

– To jak do tego doszło? – Uniosła brwi.

– Ta suka była zazdrosna o to, że...

– Molly – skarciła mnie sykiem. – Nie przeklinaj.

– Tiana wiedziała, że nie ma ze mną szans w reprezentowaniu All Hallows na zawodach, więc ukartowała scenę, w której podrzuciła mi do torby swoją bransoletkę, by zrobić aferę, że to ja ją ukradłam. – Zwiesiłam ramiona ze zrezygnowaniem. – Ona mnie nienawidzi, mamo. Mówiła złe rzeczy o tacie.

Na wspomnienie o ojcu, mama zastygła. Przekręciła głowę, zacisnęła powieki i wypuściła ciężące jej na piersi powietrze.

– Wiesz, że będę stać po twojej stronie tak długo, dopóki będziesz trzymała się prawa. – Ponownie odnalazła mnie spojrzeniem. – Musisz być rozsądna i nie łamać mojego zaufania. Ostatnim razem omal cię nie straciłam przez to, że znaleźli w twoich rzeczach narkotyki.

– Tamten raz naprawdę był ostatni – odparowałam. – Mogę już iść? Jestem zmęczona, chciałabym wziąć prysznic po treningu.

– Chodź do mnie. – Wyciągnęła ramiona w oczekiwaniu.

Normalnie przewróciłabym oczami, ale po wielu tygodniach zażartych kłótni wiedziałam, że najwyraźniej obie potrzebowałyśmy tej bliskości. Pokonałam dzielący nas dystans, pozwalając, by mama mnie objęła.

– Porozmawiam z dyrektorką, spróbuję jakoś załagodzić sytuację – mówiła, głaszcząc mnie po włosach. – Wiem, że te zawody są dla ciebie ważne.

– Nie trzeba – mruknęłam. – Sama to załatwię.

– Molly, proszę, nie sprowadzaj na siebie kłopotów. – Przytuliła mnie jeszcze mocniej. – Wiesz, że takie sprawy można załatwić pokojowo.

Miałam już otworzyć usta, gdy powstrzymał mnie przed tym Christian, który właśnie przekroczył próg domu. Zacisnęłam wargi, po czym odsunęłam się od mamy.

– Cześć, dziewczyny – rzucił tym swoim irytująco miłym tonem. – Co to za przytulanki? Co mnie ominęło?

Obrzuciłam go spojrzeniem i w kompletnym milczeniu minęłam go w drodze na schody. Christian był kilkuletnim partnerem mojej mamy, i chociaż Raven go uwielbiał, ja czułam się zdradzona. Nienawidziłam, gdy próbował zastępować mi tatę. Nigdy nim nie był i nigdy nie będzie, co wielokrotnie dawałam mu do zrozumienia, a mimo tego wciąż starał się udawać tego zabawnego i wspierającego typa.

Po tym, jak wzięłam prysznic, zamknęłam się na dobre w swoim pokoju. Z westchnieniem usiadłam na podłodze, obok łóżka i nakręciłam pozytywkę, z której po chwili wypłynęły dźwięki Part of your world z małej syrenki.

Tata wiedziałby, co zrobić. Ja nie miałam bladego pojęcia.

Proszę, daj mi jakiś znak.

Ale znów nic nie nadeszło.

Cisza.

I długo nic.

#FADINGRED

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro