Rozdział 20
Niski budynek komisariatu tonął w popołudniowym słońcu. Wyglądał dokładnie tak, jak kilka dni temu, gdy Jett przyjechał tu złożyć zeznania. Wtedy było mu do śmiechu. Nie z powodu sprawy, ale z uwagi na to, kto ją prowadził. Tyle kobiet w Waszyngtonie, a on musiał wkurzyć akurat policjantkę. Gdyby wiedział, nie zaczepiłby jej w klubie, a tym bardziej nie umówiłby się z nią na randkę. Wolał trzymać się z daleka od glin. Przez myśl mu nie przeszło, że pani detektyw po godzinach może bawić się aż tak dobrze. Była tam jedną z najbardziej wstawionych kobiet. Właśnie dlatego do niej zagadał.
To z uwagi na ich beznadziejną randkę przyszedł teraz na komendę. Nie raz przekonał się, że odrzucone kobiety chętnie się mszczą. Ta tutaj miała do tego doskonałą okazję. Nie zamierzał zostać kozłem ofiarnym tylko dlatego, że ktoś poczuł się urażony. Na pierwszym przesłuchaniu wyraźnie chciała mu coś wmówić. Nie dał się, ale wciąż mogła wykorzystać przeciwko niemu nawet to, czego nie powiedział. Musiał być krok przed nią i zareagować już teraz.
Przepchnął się w przejściu obok jakiegoś dzieciaka. Chłopak był wyższy od niego o głowę, ale co najmniej o połowę węższy w ramionach. Jett praktycznie wepchnął go we framugę, po czym pognał do recepcji, nie oglądając się za siebie. Od razu poczuł na sobie wzrok policjantki po trzydziestce, która akurat rozmawiała przez telefon. Nie zdziwiło go to. Na jej miejscu też zwróciłby na siebie uwagę.
Z łobuzerskim uśmiechem podszedł do wysokiej beżowej lady, zza której było widać jedynie głowę i ramiona policjantki. Żałował, że tylko tyle. Gdy sięgnęła po kartkę, by zapisać coś, co usłyszała w telefonie, Jett wychylił się lekko w stronę przestrzeni za recepcyjną ladą. Nie był jednak w stanie zobaczyć nic więcej niż wcześniej. Teraz pozazdrościł wzrostu chłopakowi, z którym zderzył się w drzwiach wejściowych, a który właśnie pojawił się w holu.
Odkrzyknął, ale policjantka na niego nie spojrzała. Nie miał całego dnia i nawet nie chciał tu być. Po prostu musiał, tak dla świętego spokoju. Rozejrzał się wokół i nie natrafił na żadną osobę w mundurze. Dwoje ludzi siedziało na plastikowych krzesełkach przyczepionych do ściany na prawo od recepcji. Zarówno starsza kobieta, jak i mężczyzna około trzydziestki wpatrywali się w telefony komórkowe. Między nimi było jedno wolne miejsce. Jett skorzystał z tego, że policjantka akurat odwróciła się do niego plecami, i ruszył w lewo, do schodów.
– Co pan robi?!
Jett zatrzymał się i spojrzał przez ramię w stronę recepcji. Ciemnowłosa kobieta już nie rozmawiała przez telefon, tylko uważnie mu się przyglądała. Po ułożeniu jej ramion mógł domyślić się, że opierała dłonie na biodrach. Jego wyobraźnia nigdy go nie zawodziła, więc lada recepcyjna zasłaniająca widok nie była aż takim problem. Mimo tego wolałby, żeby jej nie było.
– No jak to co? – zapytał rozdrażniony. Policjantka nie odpowiedziała, więc odwrócił się do niej przodem. Nadal tylko wlepiała w niego duże oczy. Może odebrało jej mowę. – Załatwiam swoje sprawy.
– Sam nic pan nie załatwi, proszę natychmiast tu wrócić.
– A pani zawsze taka władcza, co? – mruknął, posłusznie wracając na poprzednie miejsce. Zrobił to na tyle głośno, żeby mogła to usłyszeć. Gdy uniosła brwi i prychnęła, uśmiechnął się półgębkiem. – Wie pani, to my mamy...
– Przed chwilą spieszyło się panu do załatwiania swoich spraw.
Nie spodobał mu się ten ostry ton, ale postanowił być ponad to i nie reagować. Zanim odpowiedział, zerknął na smukłego chłopaka, który stał kilka kroków od niego. Dzieciak odwrócił wścibski wzrok w drugą stronę, ale dla Jetta było to za mało. Jego cierpliwość się skończyła. Gdy dostrzegł na koszulce chłopaka małe logo kurierskiej firmy, miał ochotę za nią szarpnąć i powiedzieć mu kilka cierpkich słów. Nie znosił kurierów. Zawsze przywozili jego paczki w rozdartych kartonach.
– Coś cię śmieszy, gówniarzu? – warknął, nie wykonując żadnego ruchu w jego stronę.
– Albo mówi pan, o co chodzi, albo pan wychodzi – oznajmiła policjantka jeszcze ostrzej niż przed chwilą.
– Wszyscy na tej komendzie jesteście takimi chamami?
– Rozumiem, że postanowił pan wyjść.
Przez chwilę uparcie wpatrywał się w zielone oczy kobiety, ale ta nie odwróciła wzroku. Marzył o tym, by wyjść, ale przecież nie mógł dać się wkręcić w morderstwo. Musiał wytrącić Vivien argumenty z ręki, jeszcze zanim na nie wpadła, nawet jeśli oznaczało to zignorowanie wcześniejszych ustaleń.
– Chcę porozmawiać z Clyne – oznajmił, wciąż łypiąc na kobietę spode łba.
Policjantka przestała marszczyć brwi, przez co wyraz jej twarzy stał się bardziej sympatyczny. Tylko trochę, ponieważ wydatne kości policzkowe i wąskie usta automatycznie dodawały jej surowości. Jej zachowanie i postawa bardziej pasowały do wyobrażeń Jetta na temat policjantek niż sposób bycia Vivien. Ona na pewno nie piła tyle w klubach i nie zaczepiała nieznajomych. Ta myśl skłoniła Perkinsa do poszukania na jej palcu obrączki. Gdy ją dostrzegł, wszystko stało się jasne. To dlatego była dla niego taka oschła, mimo że przecież wodziła za nim wzrokiem, gdy tu wszedł.
– Detektyw Clyne wie o pana przyjściu?
– Niby skąd ma wiedzieć, skoro nie mogłem do niej iść, co?
– Detektyw Clyne wróciła przed kilkunastoma minutami – odparła, cudem ignorując jego pełen pretensji ton. Chwyciła za telefon, który wcześniej przedwcześnie odłożyła na biurko, żeby powstrzymać mężczyznę przed samotnym spacerowaniem po komendzie. – Ma pan szczęście, że przyjechał właśnie teraz. Jaką ma pan sprawę do detektyw Clyne?
– No zeznania chcę złożyć, a co innego?
– Jak się pan nazywa?
– Jett Perkins.
– Niech pan chwilę zaczeka.
Jett mruknął pod nosem, że stale czeka, po czym znów odnalazł wzrokiem młodego kuriera. Ten patrzył w przeciwną stronę, więc Perkins dostrzegł jedynie tył jego głowy. To dobrze. Najwidoczniej dzieciak zrozumiał, że ma się nie wtrącać w nieswoje sprawy.
Nagły hałas za plecami Jetta skłonił go do odwrócenia się. Dwóch umundurowanych policjantów właśnie zbiegało ze schodów. Przeszli obok niego, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, i szybko pomaszerowali do drzwi wyjściowych. Zaraz po nich wyszła kolejna dwójka, tym razem mężczyzna i kobieta. Rozmawiali między sobą, ale przez głośne tupanie nic nie zrozumiał.
– Detektyw Clyne już idzie.
– No i nie można było tak od razu, co?
Policjantka, zamiast skomentować tę uwagę, zaczęła rozmawiać z kurierem. Zanim Jett zdążył zorientować się, o co dokładnie chodzi, usłyszał, że ktoś woła go po nazwisku. Odwrócił się w stronę schodów i dostrzegł znajomą sylwetkę. Ruszył w jej stronę z przekonaniem, że robi coś idiotycznego. Ralph by go chyba zabił, gdyby się o tym dowiedział. Jednak nie wiedział, bo siedział w pudle, a Jett nie zamierzał podzielić jego losu. W takich okolicznościach koleżeńskość schodziła dla niego na dalszy plan.
Vivien czekała na niego na drugim stopniu schodów, przez co wydawała się jeszcze wyższa niż zwykle. Z jedną dłonią zaciśniętą na pasku naramiennej kabury opierała się plecami o ścianę i żuła gumę. Wyglądała inaczej niż ostatnio, jednak Jett nie był w stanie powiedzieć, co się zmieniło. Przez chwilę nie mógł oderwać wzroku od jej twarzy.
– Lepiej, żeby to było coś ważnego – oznajmiła bez ogródek, po czym ruszyła schodami do góry.
Jett specjalnie pozostał dwa kroki za nią. Niewiele brakowało, żeby zaczął pod nosem narzekać na dzisiejszą modę i popularność luźnych dżinsów. Pewnie nawet by to zrobił, gdyby nie to, że przejście do pokoju przesłuchań zajęło im ze dwie minuty, w których trakcie stale ktoś ich mijał. Poza tym Vivien wcale nie zwracała na niego uwagi, jakby miała pewność, że Jett nigdzie po drodze nie skręci. Otworzyła drzwi do pomieszczenia, w którym ostatnio go przesłuchiwała, i spojrzała na niego po raz pierwszy od spotkania na schodach.
– Panowie przodem – rzuciła dziwnie rozbawiona. Wcześniejsze wątpliwości Jetta natychmiastowo się nasiliły. Było jednak za późno, żeby się wycofać.
– A gdzie twój kolega, co? – zapytał, gdy tylko zamknęła drzwi. Zamiast odpowiedzieć, wskazała mu krzesło, na którym ma usiąść. Zupełnie jakby był tu pierwszy raz.
Vivien zajęła swoje miejsce. Podsunęła Jettowi pouczenie i długopis, ale on wciąż patrzył jej w oczy. Opadła na oparcie krzesła i luźno splotła ramiona na piersi. Z jednej strony była ciekawa, co miał jej do powiedzenia, a z drugiej żałowała, że zostawiła Chayse'a samego z panią Cathcart. Zamierzała ją jeszcze trochę przycisnąć, ale nie miała okazji. Odkąd zaczęli razem pracować, Chayse przeprowadził jedno przesłuchanie bez jej ingerencji i przy sporządzaniu protokołu nie zauważyła, żeby brakowało mu wnikliwości. Tamto przesłuchanie dotyczyło jednak mężczyzny, a w ciągu tych paru wspólnych dni zauważyła, że jej służbowy partner odnosi się do kobiet wyjątkowo łagodnie, może nawet pobłażliwe. To, z jakim wyrzutem patrzył na nią, gdy w mieszkaniu męczyła Jill Cathcart pytaniami, było tego najlepszym dowodem.
– Ma ważniejsze sprawy na głowie – oznajmiła wymijająco, żeby móc spokojnie przejść do spisywania zeznań. Chwyciła laptopa, który leżał na blacie po jej lewej stronie. Otworzyła pokrywę, wcisnęła odpowiedni przycisk, po czym wróciła wzrokiem do Jetta. Wyraźnie na to czekał.
– Aha, czyli to ty jesteś od tych mało ważnych – skomentował, nie kryjąc satysfakcji.
– Ja jestem od tych upierdliwych.
Zaraz po tym Vivien wyrecytowała pouczającą formułkę, od której zawsze rozpoczynała przesłuchania, dzięki czemu cudem powstrzymała Jetta od kontynuowania tej dyskusji. Podpisał oświadczenie, że został pouczony o tym, co grozi mu w razie składania fałszywych zeznań, po czym przesunął w jej stronę dokument. Vivien odłożyła go na bok, jednak najpierw znalazła w laptopie wzór protokołu przesłuchania. Skopiowała dane osobowe Jetta z pliku sporządzonego przy poprzednim spotkaniu.
– Co się zmieniło od naszej ostatniej rozmowy? – Vivien skorzystała z tego, że w pomieszczeniu nie ma nikogo oprócz nich i pozwoliła sobie na mniej formalne zachowanie niż za pierwszym razem. Nie łączyło ich nic szczególnego, ale na randce kazała mu zapchać się makaronem, a przy okazji sama usłyszała kilka nieprzyjemnych słów. Udawanie, że się nie znają i nic się nie wydarzyło, było męczące.
– Nie dam się w nic wrobić – oznajmił po tym, jak przez chwilę kręcił się niespokojnie na krześle.
– Niby w jaki sposób cię wrabiamy?
– Przesłuchujecie mnie, jakbym coś zrobił.
– Dobijałeś się do mieszkania ofiary morderstwa – przypomniała poirytowana. Jett denerwował ją samym swoim istnieniem, a teraz na dodatek zabierał jej czas. – Każdy by cię w związku z tym przesłuchał. A teraz przesłuchuję cię, bo sam tu przyszedłeś, więc o co ci chodzi?
– Przymknęliście Ralpha.
Vivien przestała stukać palcami w klawiaturę. Udała, że zastanawia się nad jego słowami, ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu czającego się w jednym z kącików ust. Może Jett jednak do czegoś się przyda. Zapisała pytanie, które zamierzała mu zadać, ale nadała mu bardziej oficjalny ton. Później podniosła wzrok na milczącego Jetta. Przez chwilę przyglądała się logu na jego czapce z daszkiem, ale go nie rozpoznała.
– Ach, tego, którego podobno widziałeś tylko parę razy w życiu podczas pracy u Reginy Appleton?
– Czyli już wiecie – mruknął i po raz pierwszy wbił wzrok w wyczyszczony na błysk blat. – To chyba dobrze, że chcę to wyjaśnić, co?
– Zależy, czy znowu będziesz kłamać.
– Nie kłamałem. – Pogładził dłonią długą brodę, a potem znów spojrzał jej w oczy. – Po prostu nie powiedziałem wszystkiego.
– Jasne. – Vivien zapisała to w protokole. Czekała na kolejną głupią wymówkę Jetta, ale ta nie nadeszła. Najwidoczniej to, że sam przyszedł zeznawać, nie oznaczało, że zamierzał ułatwić jej zadanie. – To co się zmieniło od poprzedniego razu?
– To Ralph kazał mi mówić, że się nie znamy.
Vivien nie odezwała się od razu. Dała mu czas, by powiedział coś więcej, przy okazji go obserwując. Jett tylko odetchnął, rozluźnił ramiona i przycisnął plecy do oparcia krzesła. Przestał marszczyć ciemne brwi i rozprostowywać palcami poskręcane włoski brody. Może tak dobrze udawał, a może naprawdę mu ulżyło.
– Dlaczego?
– Gadał coś, że tak będzie bezpieczniej dla nas obu.
– Bezpieczniej, jasne... – rzuciła Vivien mimowolnie. Nieustannie krążyła wzrokiem między klawiaturą laptopa a twarzą rozmówcy, dlatego nie zauważyła, jak Jett na moment się skrzywił.
– No chodziło o to, że nie będziecie nas wtedy podejrzewać. Ale i tak nas podejrzewacie, więc gówno z tego wyszło, co?
– A co wasza znajomość ma do podejrzewania was?
– A bo ja wiem? To on to wymyślił, jego pytaj.
Przewróciła oczami. Udzielało jej to się poirytowanie Jetta doskonale słyszalne w jego zachrypniętym głosie. Nawet nie musiała na niego patrzeć, by wiedzieć, jaki ma wyraz twarzy. Poprawiła kilka literówek w notatkach, ale ani trochę jej to nie uspokoiło.
– Dzięki za radę, nie wpadłabym na to. Dlaczego się na to zgodziłeś?
– Żeby nie być podejrzanym? – zapytał zniecierpliwiony. Miał wrażenie, że ciągle tłumaczy jej to samo, a Vivien i tak nie chce tego zrozumieć.
– Faktycznie kłamanie to świetny sposób na odsunięcie od siebie podejrzeń. Od kiedy znasz się z Ralphem?
Jett oparł przedramiona na chłodnym stole. Ta szybka zmiana tematu sprawiła, że potrzebował chwili na pozbieranie myśli. Chciał przyznać się do tego, że mieli z Ralphem plan, żeby na dobre wypisać się z grona podejrzanych, a to wszystko zdawało się obracać przeciwko niemu. Gdyby oznajmił, że powiedział już wszystko, co chciał, wpakowałby się w kłopoty.
– Od kilku lat... może ze trzy? Znamy się z roboty.
– Zawsze się go tak słuchasz?
– A co to ma do rzeczy, co? – warknął, automatycznie pochylając się w jej stronę. Odsunął się, gdy w jej niebieskich oczach dostrzegł coś na kształt ostrzeżenia lub groźby. Niezależnie od tego, co to w rzeczywistości było, przekaz był jasny.
– Po prostu odpowiedz.
– Nie zawsze.
– A tym razem posłuchałeś.
– Nic nie rozumiesz, co?
– Bo nie mówisz nic sensownego – oznajmiła jeszcze bardziej rozdrażniona. Zbliżała się szesnasta, a ona siedziała w pracy od samego rana i zapowiadało się na to, że zrobi dzisiaj porządne nadgodziny. Potrzebowała kawy, a nie irytujących pytań Jetta. – Ustaliście wspólną wersję, że się nie znacie. Równie dobrze mogliście ustalić więcej rzeczy.
Vivien doskonale pamiętała, że jakiś czas temu odsunęli podejrzenia na temat Jetta na dalszy plan, ponieważ według ustaleń Daisy na podstawie plam krwi na miejscu zbrodni Perkins był za niski na mordercę. Poza tym rozmiar jego buta nie zgadzał się ze śladem w mieszkaniu ofiary. Malarz za to pasował, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jego romans z Reginą z jednej strony go obciążał, z drugiej mógł być uznany za coś zupełnie przeciwnego. Jak na razie nie dowiedzieli się od niego niczego na ten temat, bo po zatrzymaniu zażądał adwokata i dopiero dzisiaj mieli z nim porozmawiać. Wszelkie informacje od Jetta mogły ich naprowadzić na to, o co dokładnie pytać Cathcarta.
– Tylko to.
– Skoro znasz Ralpha, to pewnie wiesz, jak układało mu się z żoną.
– Normalnie, chyba – odparł bez zastanowienia. – Narzekał tylko, że jego żona stale jest w robocie.
– I co w związku z tym?
– No nic, a co ma być?
– Nie miał tego dość? – zapytała wprost. Sugerowała mu odpowiedź, ale spodziewała się, że Jett nawet tego nie zauważy.
– A bo ja wiem? Nie gadamy o takich rzeczach.
– Nie miał nikogo na boku?
– Nie. Raczej – dodał po chwili. To, że chodzili razem na piwo raz na jakiś czas, nie oznaczało, że Jett wiedział o nim wszystko, ale Vivien najwidoczniej tego nie rozumiała. Nie chciał mówić o czymś, o czym nie miał pojęcia. – No nie mówił nic. A miał?
– Mówiłeś, że wiesz o śmierci pani Appleton od jej męża. Na pewno tak było?
Jett westchnął, a Vivien wykorzystała jego chwilowe milczenie na nadrobienie notatek. Bił się z myślami. Nie wiedział, czy lepiej wyjść na kłamcę, czy twardo stać przy pierwotnej wersji. Żadna z opcji nie wydawała się dobra.
– Ralph mi powiedział. To w jego bloku się stało, więc wiedział.
– To też z nim ustaliłeś?
– No...
– Czyli ustaliłeś z nim coś więcej niż tylko to, że się nie znacie – podsumowała takim tonem, jakby właśnie przyłapała go na gorącym uczynku. Zaczęła mocniej stukać w klawiaturę.
– Skoro się nie znamy, to nie mógł mi powiedzieć. – Jett odbił piłeczkę i od razu przykuł jej uwagę. Czuł się jak zwycięzca i jasno dał jej to do zrozumienia, gdy wykrzywił usta w chytrym uśmieszku. – Chyba jasne, co?
– A co powiesz o tym, że Ralph jest agresywny? – Vivien pozostało zmienić temat, zanim Jett poczuje się zbyt pewnie.
– Facet jak facet, czasem musi się wkurzyć.
– Coś więcej?
– No nie leje się z innymi na każdym kroku. Czasem w barze po pijaku, ale to się każdemu zdarza.
– A jak traktował swoją żonę?
– No przecież jej nie bił, bez przesady. – Jett aż się wyprostował, gdy zrozumiał tę sugestię. Przycisnął plecy do oparcia niewygodnego krzesła. – Tylko z facetami się tłukł, czasem.
– Kiedy ostatnio?
– Niby jak mam to pamiętać, co?
– Zachowywał się ostatnio inaczej niż zwykle? – Vivien kontynuowała próby zaskoczenia Jetta kolejnymi pytaniami. Gdy nie wiedział, czego się spodziewać, nie dodawał swoich irytujących komentarzy.
– Nie chciał na piwo wychodzić. Niby żona trzymała go w domu, ale jakoś wcześniej mu nie zabraniała – dodał w taki sposób, jakby sam nagle nabrał podejrzeń. – No i ostatnio stale był wkurzony, ale nie wiem czemu.
– Przed czy po śmierci pani Appleton?
– Przed i po raczej. Może po nawet trochę bardziej.
– Jak dogadywał się z panią Appleton?
– Chyba dobrze. Raczej była zadowolona z naszej roboty.
Jett wcześniej twierdził, że Ralph nie miał kochanki, dlatego Vivien zdecydowała się nie mówić mu o romansie malarza z Reginą. Nie wyglądał, jakby kłamał. Żadne z pytań dotyczących Reginy nie wywołało u niego większych emocji niż inne. Nie wiercił się na krześle jak przy pierwszym przesłuchaniu. Nie zastanawiał się zbyt długo nad odpowiedziami, a jego słowa nie kłóciły się ze sobą. Nie miała powodu, żeby mu nie wierzyć, a jednak całkowicie jej nie przekonał.
– Okej. Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze?
– Mam nadzieję, że już dacie mi spokój.
Vivien zdołała się powstrzymać od powiedzenia, że sam tu przyszedł i dobrowolnie obciążył swojego kolegę. Miał szczęście, że wszystko zaprzeczało jego winie, bo inaczej zaczęłaby go poważnie podejrzewać. Zdroworozsądkowe wskazówki nie były w stanie w pełni uciszyć irytującego głosu z tyłu głowy podpowiadającego, że Jett może nie być taki święty, za jakiego się podaje. Jeszcze raz upewniła się, że Perkins nie zamierza nic więcej powiedzieć, po czym wyszła z pokoju przesłuchań, by wydrukować sporządzony protokół. Zanim zamknęła za sobą drzwi, rozejrzała się po korytarzu w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby przez chwilę popilnować Jetta. Jej wzrok błyskawicznie odnalazł sylwetkę służbowego partnera, który akurat zmierzał do ich wspólnego biura.
– Chayse! – Gdy odwrócił się w jej stronę, wskazała palcem na drzwi, których klamkę trzymała drugą dłonią. W mgnieniu oka zrozumiał, co miała na myśli. Moment później już stał obok niej. – Żona coś jeszcze sypnęła?
– Nie... – odparł po chwili konsternacji. Przez ułamek sekundy myślał, że Vivien pyta o jego żonę, której przecież nie miał. – Tylko to, co wcześniej.
– Przynajmniej z niczego się nie wycofała, też dobrze.
Chayse przyznał jej rację, a później zniknął w pokoju przesłuchań. Vivien podeszła do drukarki stojącej na szerokim biurku, przy którym akurat nikt nie siedział. Przy drugim biurku również było pusto. Najwidoczniej coś się wydarzyło, skoro nie było tu nikogo, kto mógłby skierować potencjalnych interesantów do odpowiedniego pomieszczenia. Na całym piętrze panowała zaskakująca cisza, jakby wszyscy wyszli gdzieś dokładnie w tym samym momencie. Zamyślona wyciągnęła z drukarki protokół przesłuchania. Prześledziła wzrokiem tekst. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak powinno. Brakowało jedynie podpisu Jetta.
Wyszła zza plastikowego biurka i ruszyła w stronę pokoju przesłuchań. Mimo że miała do przejścia kilkanaście metrów, w połowie drogi zatrzymała ją komórka wibrująca w przedniej kieszeni spodni. Kolejny telefon z recepcji. Przewróciła oczami, a potem odebrała.
– Co jest?
– Ktoś na przesłuchanie do ciebie.
– Kto?
– Martin Evans.
Vivien za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, kto to taki. Może jego wizyta nie dotyczyła morderstwa Reginy Appleton. Tak czy siak, musiała się tym zająć. Przesłuchanie Cathcarta zaczeka. Byli umówieni z nim i z jego prawnikiem za pół godziny, jednak wyglądało na to, że nie zdążą.
– Zaraz przyjdę.
Otworzyła drzwi do pokoju przesłuchań. Chayse siedział na miejscu, które wcześniej zajmowała, a Jett wyglądał, jakby przez cały ten czas się nie ruszał. Położyła przed nim kartkę i przesunęła w jego stronę długopis leżący na zimnym blacie.
– Podpisz to i możesz iść. Byle szybko.
– No przecież podpisuję.
– Pójdziesz po papiery? – Tym razem zwróciła się do Chayse'a. – Mamy kolejnego do przesłuchania.
– W tej sprawie? – zainteresował się Jett.
– Podpisałeś?
Bez słowa podał jej dokument. Gdy zobaczyła odręcznie napisane imię i nazwisko, podała kartkę służbowemu partnerowi. Spojrzała wyczekująco na mężczyznę w czapce z daszkiem, ale on się nie ruszył.
– To idziemy.
Dopiero gdy powtórzyła to drugi raz, Jett wstał z miejsca i wyszedł za nią z pomieszczenia. Przez całą drogę do recepcji Vivien zastanawiała się, kim jest Martin Evans. Wszystko wyjaśniło się, gdy go zobaczyła. Brakujący element wskoczył na swoje miejsce. Aż dziwne, że tak łatwo o nim zapomniała.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zrobiłam przerwę od pisania z uwagi na sesję, więc się pochwalę, że się opłacało, bo wszystko zdane w pierwszym terminie :) Kolejny rozdział za tydzień, a jeśli się uda, to nawet szybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro