Rozdział 14
Do mieszkania Reginy Appleton dojechali kilka minut przed jedenastą. Policyjna plomba na drzwiach została zdjęta już poprzedniego dnia przez asystenta Daisy Hayden, który pojawił się tutaj, by zabezpieczyć ubrania ofiary odpowiadające kolorem włóknom znalezionym pod jej paznokciami. Mimo tego, że Daisy miała klucze do mieszkania, to Vivien jako pierwsza przekroczyła próg pod pretekstem sprawdzenia, czy w środku jest bezpiecznie. Zarządziła, by Chayse w razie czego ją ubezpieczał, po czym weszła do środka z wyciągniętą przed siebie bronią. Daisy została na zewnątrz z teczką zawierającą akta sprawy. Dosłownie dwie minuty później jasnowłosa głowa Vivien wyjrzała na korytarz i zaprosiła ją do środka.
– Dziwnie tu, tak czysto – stwierdził Chayse, rozglądając się na boki.
– Spokojnie, zaraz dokładnie to sobie przypomnimy. – Daisy otworzyła teczkę i bez problemu znalazła między papierami fotografie z miejsca zbrodni. Wyjęła wszystkie przedstawiające plamy krwi, po czym oddała teczkę stojącemu obok Woodardowi. Natychmiast zabrała się do skrupulatnego rozkładania odpowiednich zdjęć na podłodze. Najchętniej przyczepiłaby również te, które przedstawiały, jak poniedziałkowego poranka wyglądały ściany, ale nie pomyślała o zabraniu ze sobą taśmy klejącej. – Ślady krwi są większe niż w rzeczywistości, ale skalówka na zdjęciach pokazuje, jakie były naprawdę. Dajcie mi chwilę, to będzie tu wyglądać prawie tak, jak wtedy.
– Zabrzmiało groźnie – Vivien oparła dłonie na biodrach i przyglądała się, jak szybko działa jej koleżanka.
Kucająca obok stolika do kawy Daisy uniosła głowę. Wyćwiczonym ruchem przerzuciła na drugą stronę związane włosy, które łaskotały ją w policzek. Zmierzyła wzrokiem stojących kilka kroków od niej współpracowników, po czym bez słowa wróciła do wcześniej wykonywanej czynności. Na moment odłożyła kilka zdjęć na panele, by ostrożnie przewrócić stolik do kawy. Wtedy też odwróciła się w stronę Vivien. Szybko odnalazła jej wzrok.
– Możesz udawać ofiarę, będzie bardziej realistycznie – zaproponowała w taki sposób, jakby pytała, czy zrobić jej kawę.
– Chociaż próbuj ukryć to, że chcesz się mnie pozbyć.
Chayseprychnął rozbawiony, ale gdy poczuł na sobie wzrok Daisy, od razu zaczął udawać,że rozgląda się po mieszkaniu. Wolnym krokiem zaczął przechadzać się po salonie, jednak niczego nie dotykał. Wszystkie ewentualnie ślady zostały już zabezpieczone, ale zbyt wyraźnie pamiętał to pomieszczenie jako miejsce zbrodni, by móc wziąć coś do ręki. Z dłońmi w kieszeniach dżinsów przyglądał się ozdobnym poduszkom niedbale rzuconym na turkusowy narożnik. Wyjrzał przez okno, zostawiając za plecami Vivien i Daisy. Za szybą dostrzegł tylko rozchmurzające się niebo i zielone korony drzew. Gdy skierował wzrok niżej, trafił na ogrodzenia domków jednorodzinnych znajdujących się naprzeciw drzwi frontowych budynku. W rzędzie zaparkowanych wzdłuż ulicy aut odnalazł swojego czarnego jeepa.
– Chayse, podaj te poduszki.
Odwrócił się i bez słowa wskazał na te, którym niedawno się przyglądał. Gdy Daisy przytaknęła, bez wahania chwycił białe poduszki. Materiał był mniej miękki, niż można było spodziewać się po jego wyglądzie. Chayse zdołał zabrać wszystkie pięć poduszek za jednym razem. Przykucnął przy Daisy, by odłożyć je na podłogę. Pani technik po raz kolejny spojrzała na detektyw Clyne.
– Skoro Vivien nie chce pomóc, to one będą udawać ofiarę.
– Muszę myśleć, a nie leżeć – odparła tonem tak obojętnym, że aż obcym w jej wykonaniu. Daisy już dzisiaj wyczerpała jej limit cierpliwości, ale Vivien nie chciała się z nią sprzeczać. Miały robotę do wykonania. Ta sprawa powoli zaczynała spędzać detektyw Clyne sen z powiek, przez co nie miała ochoty na żarty. – Skończyliście już z tymi dekoracjami?
– Współczuję, że spędzasz z nią codziennie kilka godzin – Daisy nawet nie próbowała mówić ściszonym głosem.
Chayse skończył układać poduszki w kształt zbliżony do ofiary morderstwa, którą widział tu przed kilka dniami, po czym podniósł się z kucek. Schował dłonie do kieszeni i zerknął w stronę służbowej partnerki. Wyraźnie czekała na jego odpowiedź, ale jednocześnie wyglądała na rozluźnioną. Wrócił spojrzeniem do Daisy, która w międzyczasie również stanęła na równe nogi.
– Nie narzekam.
– Ha! – Ten nagły entuzjazm Vivien spróbowała zamaskować odchrząknięciem, ale zrobiła to moment za późno. Tym razem to na jej ustach zagościł kpiący uśmiech. – Widzisz, Daisy, to po prostu ty masz jakiś problem.
– Okej, skoro już to sobie wyjaśniłyście, to może zabierzemy się do pracy?
– Mówisz dzisiaj same mądre rzeczy, Chayse. – Uśmiech Vivien stał się jeszcze szerszy, gdy jej koleżanka wygięła kąciki ust w przeciwnym kierunku. – Dobra, to ty idź do drzwi. Daisy, ty obserwuj.
– Tylko nie chodźcie po zdjęciach.
Chayse wziął sobie do serca tę uwagę, przez co w drodze do przedsionka uważnie patrzył pod nogi. Vivien poszła w jego ślady i moment później również znalazła się niedaleko drzwi wejściowych. Przyjrzeli się rozłożonym na podłodze fotografiom. Pierwsza z nich znajdowała się jakiś metr od drzwi i przedstawiała drobne krople krwi. Wzór na panelach niemal idealnie pokrywał się z tym na zdjęciu.
– Skąd wiedziałaś, że to zdjęcie powinno znaleźć się tutaj, a nie w salonie? – zapytał Chayse nieco głośniej niż zazwyczaj, by Daisy, która nie znajdowała się w zasięgu jego wzroku, na pewno go usłyszała. – Podłoga jest taka sama.
– Spójrz na lewy dolny róg zdjęcia.
Chayse przykucnął, bo, gdy stał, nie mógł niczego dostrzec. Pokiwał głową z uznaniem, gdy zauważył niewielką, białą plamę uwiecznioną na fotografii. Podniósł zdjęcie i dostrzegł taki sam ślad na podłodze. Wyglądało to, jak zaschnięta farba. Odłożył fotografię na miejsce, gdy usłyszał, że stojąca nieopodal Vivien postukuje nogą w posadzkę. Wyprostował się i stanął przodem do służbowej partnerki. Wyżej uniósł brwi, gdy zauważył jej poirytowany wyraz twarzy.
– Za każdym razem jak ponarzekam na Daisy, ona wyskakuje z czymś genialnym – odpowiedziała na jego nieme pytanie. – Dobra, bierzmy się za to. Chayse, wyjdź na chwilę.
Woodard chwycił za klamkę, pociągnął drzwi do siebie i wyszedł na korytarz. Detektyw Clyne jeszcze raz rozejrzała się po wąskim przedsionku. Po jej lewej stronie znajdowała się ściana w kolorze butelkowej zieleni ozdobiona sztukaterią, a po drugiej czarna, przesuwna szafa. Musiała się przyłożyć, żeby otworzyć szafę. Oprócz całego rzędu różnych kurtek trafiła na dwie komody z szufladami, które wyglądały na znacznie starsze niż pozostałe meble w mieszkaniu. Szybko odkryła, że w jednej z nich znajduje się obuwie. Chwyciła czarny sportowy but i obróciła go, żeby spojrzeć na podeszwę. Oprócz piasku dostrzegła też liczbę. Rozmiar czterdzieści sześć. Daisy wspominała o bucie w rozmiarze czterdzieści pięć, ale zaznaczała przy tym, że nie ma stuprocentowej pewności.
Vivien zamknęła szafę, po czym otworzyła drzwi. Jej wzrok od razu padł na twarz służbowego partnera. Stał na tyle daleko, że mogła objąć wzrokiem nie tylko jego głowę, ale również ramiona i część klatki piersiowej. W grafitowej bluzie z czarnym kołnierzykiem wyglądał całkiem dobrze. Niemal natychmiast zdała sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to jeszcze nie widziała, by prezentował się niekorzystnie. Niezależnie od tego, co miał na sobie, czy miał zarost jak pierwszego dnia ich znajomości, czy był gładko ogolony jak teraz, zawsze wyglądał po prostu dobrze.
– Drzwi otwierają się do środka – zauważył, gdy Vivien nieco się odsunęła, by pozwolić mu wejść do mieszkania. – Gdy otworzyłaś, stałaś na zdjęciu.
– Mieliście nie stawać na zdjęciach – przypomniała Daisy, która już od chwili przyglądała się temu eksperymentowi spod przeciwległej ściany.
– Wywołasz jeszcze raz – rzuciła Vivien przez ramię. Szybko zorientowała się, gdzie dokładnie stoi. Teraz to Chayse przygniatał fotografię butem. – Żeby cię wpuścić, musiałam jeszcze bardziej się odsunąć. Otwórz jeszcze na chwilę drzwi.
Gdy Chayse wykonał jej polecenie, spróbowała sięgnąć do klamki. Wykonała krok do przodu, ale przedsionek był na tyle wąski, że musiała przecisnąć się obok Woodarda, by spróbować zamknąć drzwi. Tego ostatniego nie mogła zrobić, dopóki Chayse nie wykonał jeszcze kroku w głąb mieszkania.
– Może dźgnął ją właśnie w tym momencie? – Chayse jeszcze chwilę wpatrywał się w podłogę. Czubki butów Vivien nachodziły na krawędź fotografii. – Gdy zamykała drzwi, wyjął nóż, a gdy odwróciła się przodem do niego, to ją dźgnął?
– Nóż wziął z salonu. Nie mógł zrobić tego tak szybko.
– Może wziął go wcześniej?
– Wcześniej? – powtórzyła nieprzekonana.
– Założyliśmy, że Regina wpuściła mordercę, bo go znała. – Chayse odczekał, aż Vivien przyzna, że faktycznie tak zrobili. W tym czasie pozbierał myśli, które masowo napływały do jego głowy. Miał co najmniej kilka hipotez, ale niektóre był w stanie odrzucić już na wstępie. – Jeśli go znała, to może był tu już wcześniej, a jeśli był tu wcześniej, to miał okazję, żeby zabrać nóż.
Detektyw Clyne zerknęła w stronę salonu, ale jej wzrok padł na ścianę. Musiała przejść jeszcze dwa kroki, by zobaczyć największe w mieszkaniu pomieszczenie. Od kartonu ze sztućcami, który stał nieopodal drzwi prowadzących do kuchni, dzieliło ją kilkanaście metrów. Wróciła na swoje poprzednie miejsce, ale nie od razu zwróciła się do partnera. Najpierw odszukała wzrokiem milczącą koleżankę.
– Zdjęliście odciski z kartonu?
– Zdjęliśmy. Pisałam o tym w raporcie – Daisy, nawet gdyby chciała, to nie byłaby w stanie powstrzymać się przed tym małym przytykiem. – Dotykało go kilka osób. Na pewno ofiara i tych dwóch gości, których ostatnio przesłuchiwaliście.
– Ralph Cathcart i Jett Perkins? – upewnił się Woodard, a Daisy w odpowiedzi tylko pokiwała głową. – Czego stolarz i malarz szukali w kartonie ze sztućcami?
– Pewnie sztućców.
– Jesteś dzisiaj jeszcze bardziej błyskotliwa niż zwykle, Vivien. – Również tej uwagi Daisy nie potrafiła sobie darować. Uśmiech sam pojawił się na jej ustach, gdy koleżanka z pracy przewróciła oczami.
– A ty denerwujesz mnie dzisiaj jeszcze bardziej niż zwykle. Wracając do tematu – Vivien przeniosła wzrok na Chayse'a – może ten karton stał wcześniej w kuchni i pomogli go wynieść? Odciski mogły powstać dawno temu.
– Na pewno nie wynosili go we dwójkę.
– Może jednak? Może nie każdy jest takim siłaczem jak ty, że przenosi takie rzeczy sam.
Nagły śmiech, który odbił się od ścian, od razu przykuł uwagę śledczych. To Daisy nieudolnie hamowała chichot, przez co jej twarz przybrała czerwonawy odcień. To wystarczyło, by detektyw Clyne znów zaczęła na nią narzekać. Chayse jedynie skołowany krążył wzrokiem między jedną kobietą drugą. Nie sądził bowiem, że to właśnie ten żart tak bardzo rozśmieszył Daisy.
– Po prostu to zabrzmiało żenująco – wyjaśniła po chwili nadal rozbawiona Daisy. – Nie podrywaj w ten sposób.
– To był żart – warknęła Vivien, dając upust narastającej frustracji. – Najwidoczniej coś jest z tobą nie tak, skoro nie zrozumiałaś.
– Może wrócimy do tematu odcisków? – Chayse'a powoli przestawały bawić te słowne przepychanki nowych koleżanek. Z każdą kolejną stawały się coraz bardziej męczące. Zamiast czekać na odpowiedź, postanowił sam mówić dalej. – Trzeba dowiedzieć się, dlaczego dotykali tego kartonu, ale to później. Każdy z nich bez problemu mógł zabrać nóż jeszcze przed morderstwem.
– Teoretycznie tak, ale w praktyce po co? – Vivien otrząsnęła się już na tyle, by wrócił do niej sceptycyzm. – Korzystając z noża ofiary, jedynie jeszcze bardziej skupili na sobie podejrzenia. W ich przypadku lepiej byłoby użyć czegoś, co nie należy do ofiary. No chyba, że to był impuls, ale wtedy odpada opcja, że nóż został zabrany wcześniej.
– Poza tym, gdyby morderca dźgnął ją, gdy odwróciła się do niego przodem po zamknięciu drzwi, to raczej cofnęłaby się te dwa kroki i wpadła na drzwi. – Również Daisy porzuciła na chwilę męczenie pani detektyw na rzecz skorzystania ze swojej wiedzy. – Krew byłaby na drzwiach i byłyby jakieś plamy na podłodze blisko wejścia. Ta opcja odpada.
– Ale nóż i tak mógł wziąć wcześniej. To ma więcej sensu niż to, że wziął nóż, potem dał się odprowadzić pod drzwi, a potem stwierdził, że jednak ją zabije, zamiast wyjść.
– Czyli upierasz się, że to było zaplanowane – podsumowała Vivien błyskawicznie, czym wywołała u niego ciężkie westchnienie.
– Nie upieram się.
– Jeżeli wziął nóż wcześniej i z nim do niej przyszedł, to musiał to zaplanować. Ale to wszystko jest tak chaotyczne, a jednocześnie niejednoznaczne, że nawet jestem w stanie uwierzyć, że faktycznie ktoś tylko chce nam pokazać, że to niezaplanowane.
– Nie grzebiecie trochę za głęboko? – wtrąciła Daisy wyjątkowo ostrożnym tonem. Oparła plecy o ścianę i splotła ramiona na piersi, gdy dostrzegła, że Vivien szykuje się do tego, by jej dogryźć. – Nie każdy morderca jest geniuszem zbrodni, który nocami fantazjuje o tym, jak przechytrzyć policję i trafić na nagłówki gazet. Niektórzy są po prostu głupi i nie potrafią nad sobą panować. Jeszcze inni są niepoczytalni, działają w afekcie...
– Bawisz się teraz w jakiegoś profilera, Daisy? – Vivien nie była już w stanie dłużej trzymać języka ze zębami. Chciała jak najszybciej zrozumieć, co tu się wydarzyło, ale zamiast tego w dyskusjach ciągle zbaczała na inny tor.
– Nie. Po prostu wiem, że czasem nie ma drugiego dna.
– To wygląda jak impuls, ale w takim razie, dlaczego nie dźgnął jej pierwszy raz w salonie? – Chayse po raz kolejny zignorował wymianę zdań koleżanek i wrócił do konkretów.
Daisy wyjęła telefon z kieszeni i zaczęła przeglądać powiadomienia, przez co nie dosłyszała odpowiedzi Vivien. Ważniejsze było dla niej to, że przez ten wyjazd nie robiła tego, co powinna. Dzisiaj była zupełnie sama w pracy, nawet jej asystent miał wolne. Wiedziała, że jeśli szybko nie wróci do obowiązków, to nie wyrobi się ze wszystkim. Poza tym w każdej chwili mogła zostać wezwana na miejsce zbrodni, żeby zabezpieczyć ślady.
– Dobra, nie mam czasu tak długo was słuchać – wcięła się w wypowiedź Woodarda. – Powiem wam, co się stało. W końcu od tego tu jestem.
– Nie mogłaś tak od razu?
– Nie – odparła, wzruszając ramionami. Sięgnęła do przedniej kieszeni beżowych spodni, by wyciągnąć z niej laserowy wskaźnik, który z daleka wyglądał jak zwykły długopis. – Chciałam popatrzeć, jak się męczycie. Chodźce tu.
Vivien cudem powstrzymała się od dalszej dyskusji z Daisy. Zamiast dorzucać swoje trzy grosze, postawiła te kilka kroków do przodu, by znaleźć się w miejscu, w którym ciasny przedsionek łączył się z przestronnym salonem, a butelkowa zieleń zmieniała się w écru. Gdy obok niej stanął Chayse, w miejscu, w którym przed chwilą byli, pojawiła się czerwona kropka.
– To nie tu dźgnął ją po raz pierwszy. – Daisy nic nie robiła sobie ze spojrzeniem posłanych w jej stronę. Dalej wpatrywała się zdjęcie, wokół którego krążyła laserem. – Krople krwi są bardzo drobne, jest ich dużo i układają się promieniście. Upuścił nóż, a wtedy krew rozprysnęła się w taki sposób.
– Nie wspominałaś o tym wcześniej – wypomniała jej Vivien.
– Bo zauważyłam to dopiero przy dokładniejszej analizie. Poza tym napisałam o tym w raporcie, na końcu.
– Czyli to się stało, gdy już uciekał?
– Prawdopodobnie tak. Spójrzcie tutaj. – Tym razem Daisy skierowała wskaźnik na fotografię znajdującą się w salonie, jakieś pięć metrów od nich. Nieopodal stała biała komoda, na której blacie również położono zdjęcie. Przedstawiało ono smugę, a nie krople krwi jak pozostałe. – To tutaj ją dźgnął. Spadające...
– To i tak daleko od kartonu.
– Daj mi powiedzieć, to dowiesz się dlaczego. – Daisy nie tyle denerwowały komentarze Vivien, ile wibrujący w kieszeni telefon zwiastujący nowe wiadomości. – Ślady powstały, gdy cofnął nóż. Tutaj ciężko powiedzieć, z jakiej wysokości spadły, bo narzędzie było w ruchu. Ale wiemy, że nie trafił w żadną z tętnic, dlatego krew nie trysnęła wokół. – Przerwała, by dać śledczym momentem na przetworzenie tej informacji. – Jest tylko jedna rana, która pasuje do tego opisu. Jej powierzchnia jest nierówna, szerokość trochę większa niż pozostałych, ale za to głębokość sporo mniejsza. Zadana w okolicach prawej nerki. Stańcie tam. – Wskazała palcem na miejsce, które moment wcześniej otaczała czerwonym laserem. – Oboje przodem do mnie, ale jedno za drugim. Vivien bliżej mnie.
Chwilę później oboje mieli białą komodę po swojej prawej stronie. Daisy poleciła im wykonanie kilku kroków w tył, by znaleźli się w głębi salonu. Teraz omawiana fotografia była kawałek przed nimi. Detektyw Clyne zerknęła na nią z góry. Liczne krople krwi kształtem przypominały bardziej elipsy niż koła. Były blisko siebie, niektóre się stykały.
– Vivien zacznij iść przed siebie. Chayse odczekaj chwilę, a potem spróbuj złapać ją za ramię tak, by odwróciła się w twoją stronę.
Żadne z nich nie kwestionowało instrukcji Daisy. Upewnili się tylko, że wszystko dobrze zrozumieli, a potem zabrali się do pracy. Kroki Vivien odbiły się echem w pustym mieszkaniu. Zdążyła usłyszeć dwa stąpnięcia, zanim poczuła zaciskające się na jej lewym ramieniu palce, a potem lekkie szarpnięcie. Automatycznie wyrwała rękę, ale moment przed tym niemal stanęła twarzą w twarz ze służbowym partnerem.
– Widzisz, odwróciłaś się – Daisy zwróciła te słowa do Vivien. Potem przeniosła wzrok na Chayse'a, który patrzył na podłogę. Nie znajdowali się dokładnie w tym miejscu, w którym powinni, ale w tej chwili to nie było takie ważne. – Złapałeś ją prawą ręką za lewę ramię. Gdybyś złapał za prawe, musiałbyś pociągnąć ją w bok, żeby się odwróciła, bo inaczej po prostu cofnęłaby się o krok. I wiecie co? Ofiara miała siniaki kształtem przypominające palce właśnie na lewym ramieniu.
– Czyli morderca złapał ją prawą ręką, a dźgnął lewą? – Vivien odczekała, aż Daisy przytaknie. – Jest leworęczny?
– Nie. Przełożył nóż do lewej ręki, żeby złapać ją prawą. To działo się szybko, dlatego zatrzymał ją silniejszą ręką, nie myśląc, że przecież musi ją jeszcze jakoś dźgnąć – powiedziała to z taką pewnością, że obyło się bez dodatkowych pytań i wątpliwości. – Mówiłam, że ta rana jest szersza, ale bardziej płytka niż pozostałe. Szersza, bo dźgnął ją, gdy się obracała, a płytsza, bo w lewej ręce nie miał tyle siły, by wbić nóż do końca.
– Okej, a to? – Chayse wskazał na zdjęcie na komodzie.
– Vivien, wyobraź sobie, że właśnie dostałaś cios w prawy bok. Co robisz?
Detektyw Clyne przyłożyła lewą dłoń do wyimaginowanej rany. Potem spróbowała przyłożyć prawą, ale od razu poczuła, że to niewygodne. To pierwsze rozwiązanie było o wiele bardziej naturalne. Jeszcze raz spojrzała na komodę. Miała ją po swojej lewej stronie. Bez problemu mogła dosięgnąć do niej tą w teorii zakrwawioną ręką.
– Myślę, że morderca pociągnął ofiarę w swoją stronę. Wtedy ona, może chcąc stawić jakiś opór, spróbowała złapać się komody, ale zamiast tego zostawiła taką krwawą smugę – tych słów Daisy nie wypowiedziała już tak pewnie jak poprzedniego wniosku.
– No dobra, niech będzie. – Vivien zerknęła do szuflad w komodzie, ale nic ciekawego nie rzuciło jej się w oczy. Kable, serwetki, ołówki, płyty CD. Wszystko i nic. – Pomyśleć, że mogłaś nam to powiedzieć na komendzie.
– Nie mogłam. Chciałam zobaczyć, czy to na pewno ma sens. Poza tym szybko to skończymy, nie narzekaj.
– Nie narzekam.
– Później zamienili się miejscami – Daisy wróciła do konkretów, mimo że korciło ją, by trochę dłużej podyskutować nad odpowiedzią koleżanki.
– Jak?
– Tego nie wiem. Myślę, że popchnął ją na stolik do kawy. W końcu stolik był przewrócony, a gdyby popchnął ją później, to byłoby na nim więcej krwi.
– Tylko mnie nie popychaj.
– Nie zamierzałem – Chayse odezwał się po raz pierwszy od dłuższej chwili. Uwagę Vivien jednak bardziej przyciągnęło jego rozdrażnienie. Nie przypominała sobie, żeby słyszała wcześniej taki ton jego głosu.
Detektyw Clyne podeszła bliżej przewróconego, niewielkiego stolika. Przykucnęła, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Jedna jego krawędź przygniatała do paneli całkowicie czerwone fotografie. Sam blat wyglądał na zadbany, jedynie jeden róg był lekko obdrapany. Gdy się wyprostowała, Chayse już stał obok niej. W oczekiwaniu na kolejne instrukcje spojrzeli w stronę Daisy, która również podeszła bliżej nich. Wskazała laserem na kilka fotografii, przy których stali.
– Zanim do niej podszedł, zdążyła wstać. Tutaj znowu ją dźgnął, tym razem przebił tętnicę, dlatego krew trysnęła też na ścianę i kolejne meble. – Skierowała ich uwagę na biały stolik, potem na znajdującą się kawałek dalej witrynę. Na koniec wskazała ścianę, na której było widać ślady ścierania, ale to nie morderca był sprawcą akurat tego śladu. – Poza tym widzicie, ile jest tego na podłodze. Później już leżała na podłodze, stąd te wszystkie kałuże. Dźgnął ją jeszcze kilka razy, dlatego jest tak dużo rozprysków...
– Czekaj, bo muszę to sobie poukładać. – Vivien zatrzymała Daisy nie tylko głosem, ale również gestem dłoni. Spojrzała przez ramię w stronę drzwi do kuchni, żeby odnaleźć ten przeklęty karton, po czym znów nawiązała kontakt wzrokowy z panią technik. – Czyli wziął nóż, jak ona szła do drzwi, a potem złapał ją za ramię i dźgnął?
– Tak.
– Może wcześniej stali blisko kartonu, a ona zaczęła uciekać do drzwi – zasugerował Woodard po chwili nagłej ciszy.
– Brzmi całkiem sensownie.
– Jest coś jeszcze. Spójrzcie tam. – Daisy wskazała na fotografię, obok której wcześniej przeszli bez słowa. Znajdowała się blisko kałuży, która otaczała martwe ciało. – Tam krople krwi spadały pod kątem prostym, o czym świadczy ich okrągły kształt. Prawdopodobnie skapywały z czubka noża, który morderca trzymał w ręce opuszczonej wzdłuż ciała. Ilość i wielkość wypustek kropli sugeruje, że morderca ma co najmniej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu.
– Czyli to nie Jett. – Vivien wysnuła ten wniosek, jeszcze zanim zdążyła porządnie pomyśleć. – On jest mojego wzrostu, a ja tyle nie mam.
– Niewiele ci brakuje, ale tak, to musi być ktoś wyższy.
– Jeden podejrzany nam odpada – podsumował Chayse nieco pogodniej niż wcześniej.
– Szkoda, że akurat ten.
– Ale malarz zostaje. On jest wyższy ode mnie – dodał po chwili zastanowienia. – Poza tym jego alibi jest słabe. Trzeba go zapytać, po co dotykał kartonu.
– Tak, to jak wró... Słyszycie?
Wszyscy to słyszeli. Ktoś najpierw zapukał do drzwi, a potem nacisnął klamkę.
– Zamykałeś drzwi na klucz? – zapytała Daisy. To Chayse jako ostatni wychodził, a ona nie mogła odnaleźć klucza w kieszeni. Najwidoczniej to on musiał go mieć.
– Zamykałem.
Gdy Chayse kończył to mówić, hałas nagle ucichł. Zaraz jednak rozległ się odgłos zamykanych drzwi, a moment później usłyszeli kroki. Chayse i Vivien spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym oboje po cichu zaczęli zbliżać się do przedsionka. Nie musieli wymieniać ani słowa, żeby każde z nich sięgnęło do kabury.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro