Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Dochodziła siódma wieczorem, gdy Vivien przekraczała próg pomieszczenia zajmowanego przez policyjnego informatyka. Demir Aydin zawdzięczał zarówno swoje nazwisko, jak i urodę, tureckiemu pochodzeniu. Nawet zza szkieł okularów w czarnych oprawkach długie rzęsy okalające jego czekoladowe oczy robiły wrażenie. Vivien i Daisy nie raz dyskutowały, że gdyby one miały takie rzęsy, to mogłyby pozbyć się mascar z kosmetyczek.

Demir już na wstępie oznajmił, że nie przeglądał nagrań z monitoringu osobiście, ale doskonale znał rezultat tego działania. Poza tym miał do powiedzenia kilka rzeczy na temat komputera Martina. Chayse pojawił się w pokoju maksymalnie dwie minuty po służbowej partnerce, ale to wystarczyło, żeby na jej ustach zagościł triumfalny uśmiech.

– Co mamy? – zapytał Woodard nieco sennie.

Przystanął obok detektyw Clyne, tym samym znajdując się za plecami śniadego informatyka. Wysoki regał i narożne biurko połączone z szafką zajmowały niemal całe pomieszczenie, dlatego, żeby cokolwiek widzieć, musiał stykać się ramieniem ze służbową partnerką. Gdyby postawił dwa kroki do tyłu, zetknąłby się z szarą ścianą.

– Dostałem się do jego laptopa i portali społecznościowych – oznajmił Demir bez akcentu, którego można by się po nim spodziewać. Mieszkał w Stanach Zjednoczonych od urodzenia, a wizyty w Turcji był w stanie zliczyć na palcach jednej ręki. – Nic na nich nie umieszczał, nie prowadził żadnych ciekawych rozmów. Dawno nie widziałem czegoś podobnego.

W niewielkim biurze rozległ się odgłos stukania w klawiaturę, po czym na ekranie komputera pojawiła się strona internetowa popularnego portalu społecznościowego. Demir pokazał im kilka zdjęć. Część z nich przedstawiała Reginę Appleton, a pozostałe prezentowały projektowane i szyte przez nią ubrania.

– Regularnie sprawdzał profil waszej ofiary. Założył nawet specjalne konto na Instagramie, żeby móc ją obserwować. – Wyświetlił profil Martina i dał im chwilę, żeby mogli się przyjrzeć. – Nie komentował, nie zostawiał polubień. Ciężko się domyślić, że to jego konto.

– To dlatego nie mogliśmy go znaleźć. Tylko ją obserwuje na Instagramie? – upewniła się Vivien, gdy zobaczyła dwójkę w odpowiedniej rubryce.

– Jej prywatne konto i firmowe.

– Wysyłał do niej jakieś wiadomości?

– Nie, nic.

– Regina dodawała lokalizację do postów? – zainteresował się Chayse, ponieważ nawet po pochyleniu się nie mógł dostrzec tego na ekranie. Nie bez powodu siostra powtarzała mu, że powinien sprawić sobie okulary do czytania.

– Dodawała.

– Pewnie stąd wiedział, gdzie może na nią trafić i porobić zdjęcia.

Vivien pokiwała głową, chociaż akurat ta informacja mało ją interesowała. Pozwalała połączyć kropki, ale nie wnosiła niczego nowego. Teraz musieli skupić się na tym, jak znaleźć Martina, a nie na udowodnieniu jego obsesji na punkcie Reginy Appleton. Sytuacja wyglądałby inaczej, gdyby nie znaleźli jej podartej bielizny w piwnicy Evansów.

– Masz coś jeszcze? – zapytała zniecierpliwiona. Gdyby miała wybierać między dalszym spaniem a poznaniem tych niby nowości, to nadal leżałaby w łóżku.

– Przejrzałem historię wyszukiwania – kontynuował Demir tym samym monotonnym tonem niezrażony zmianą w głosie detektyw Clyne. – Nie ma tam nic o sposobach mordowania. Są za to poradniki podrywania i tym podobne.

– Powiedz mi jeszcze, że w tych poradnikach jest napisane, że odmowa wcale nie znaczy odmowy, kobiety lubią zdecydowanych mężczyzn i...

– Mniej więcej tak – wtrącił i obrócił się w stronę śledczych. Zawiesił wzrok na Vivien, ponieważ to ona była o wiele bardziej rozmowna. – Co do tego zdecydowania i samców alfa, to takich treści poszukiwał też w filmach pornograficznych. Oglądał ich dużo, bardzo dużo.

– Zajebiście – sapnęła, opierając dłonie na biodrach. – Jak dodamy do tego brak znajomych, to przepis na niewyżytego i agresywnego gówniarza mamy gotowy.

– Bardziej podejrzanie już chyba nie może brzmieć – przyznał Chayse. Jego wątpliwości rozwiały się już jakiś czas temu, ale każda kolejna informacja coraz dobitniej uświadamiała mu, że rozwiązanie tej sprawy wcale nie było trudne. – Mamy coś jeszcze?

– Jeśli chodzi o komputer, to nie, ale są jeszcze nagrania z monitoringu miejskiego. – Demir znów wlepił wzrok komputer. Kilka razy kliknął myszką, a potem na ekranie pojawił się film przedstawiający wyjątkowo ruchliwe i rozbudowane skrzyżowanie. Wskazał palcem na górną część monitora, kierując ich uwagę na brązowy samochód dostawczy. – Znaleźliśmy jego auto na skrzyżowaniu na Connecticut Avenue. Pojechał prosto, w stronę biblioteki.

– Widać go przy bibliotece?

– Tak, dalej też jedzie prosto. Potem mamy go na skrzyżowaniu Connecticut Avenue z California Street. – Na ekranie wyświetliło się kolejne okno z nagraniem. Łudząco przypominało poprzednie, ale tym razem z boku dało się dostrzec potężny pomnik przedstawiający generała McClellana na koniu. Chayse dobrze kojarzył to miejsce, często tamtędy przejeżdżał. – Znowu jedzie prosto. Później skręca w lewo, jedzie kawałek i wjeżdża na Florida Avenue. Tu go gubimy, bo na następnym skrzyżowaniu nie ma kamer, więc musimy sprawdzić każdy kierunek.

– Może wjechał w jakąś boczną uliczkę, żeby nie było go tak widać – rzuciła Vivien rozczarowana. Wciąż nie mieli pojęcia, gdzie szukać Martina.

– Pewnie tak.

Chayse usiadł na wolnym krześle naprzeciwko informatyka. Przestawił nieco mebel, żeby wciąż móc patrzeć na ekran komputera. Gdy Vivien rozważała razem z Demirem, co jeszcze można sprawdzić, on wyjął telefon z kieszeni. Włączył mapę miasta i upewnił się, że jego spostrzeżenie ma sens. Zobaczył dokładnie to, co chciał. Uśmiechnął się półgębkiem, schował komórkę i odnalazł wzrokiem służbową partnerkę. Vivien zmrużyła oczy, dostrzegając to jego nagłe zadowolenie.

– Skoro wjechał na Florida Avenue, to nie opuścił miejsca – oznajmił pewnie. Mimo że domyślał się, gdzie Martin mógł się udać, to wciąż miał za mało informacji. – Gdyby chciał wyjechać, pojechałby prosto albo skręcił w prawo.

– Może po prostu wolał jechać do Maryland niż do Wirginii – stwierdziła Vivien sceptycznie. Utkwiła wzrok w ekranie, mimo że nie pojawiło się na nim nic nowego. Pokręciła głową i oparła dłonie na blacie biurka.– Dlatego nie wybrał najkrótszej drogi wyjazdu z miasta. Musiał się dostać na drugą stronę. Albo po prostu nas zwodzi.

– Gdyby chciał jechać do Maryland, już spod domu Reginy ruszyłby w inną stronę. Przecież jej blok jest blisko północnej granicy miasta. – Chayse początkowo całkowicie zignorował sugestię, że Martin swoją jazdą wskazał im błędny kierunek. Z jednej strony miał wrażenie, że kurier nie wpadłby na taki pomysł, a z drugiej zastanawiała go pewna kwestia. – Gdyby wyjechał z Waszyngtonu, trudniej byłoby go znaleźć. Akurat tutaj jest wyjątkowo dużo kamer.

Vivien wyprostowała plecy i jeszcze raz zastanowiła się nad wszystkim, co dzisiaj usłyszała. Kilka razy przeniosła wzrok z Chayse'a na informatyka. Ten drugi nie brał udziału w rozmowie, ale wyraźnie przysłuchiwał się jej przebiegowi, co jakiś czas gładząc się po ciemnej brodzie. Z kolei Chayse wyjął telefon, znów włączył mapę, ale tym razem pokazał ją służbowej partnerce. Spojrzała na to z daleka, gdyż doskonale znała Waszyngton. Zaraz jednak chwyciła urządzenie w dłoń i przybliżyła obraz. Dopiero widok drogi zaznaczonej przez partnera, uświadomił jej to, co ten przez cały czas starał się jej przekazać.

– Po co on się pcha do centrum? – zapytała skonsternowana, po czym oddała Woodardowi telefon. – Mądrzej byłoby pojechać na północ, wyjechać z Waszyngtonu i dojechać gdzieś na około.

– Może nie wie o monitoringu miejskim?

– Daj spokój, każdy wie, że takie coś istnieje – mruknęła i przestąpiła z nogi na nogę. Rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nie było tu żadnego wolnego krzesła. Pozostało jej oprzeć się o ścianę.

– Pewnie nie zamierza wyjeżdżać i dlatego jedzie w okolice centrum. – Chayse przypomniał o jednej ze swoich teorii, która według niego stawała się coraz bardziej prawdopodobna.

Westchnęła zniecierpliwiona. Nie chciało jej się wierzyć, że kurier jest na tyle głupi, by zostać w mieście. Co by mu to dało? W takim wypadku nawet przeczekanie nie wchodziło w grę, bo zwróciłby na siebie uwagę od razu po wyjściu z kryjówki. Liczenie na to, że o nim zapomną, miało sens tylko przy ucieczce do innego miasta i to najlepiej oddalonego od Waszyngtonu o kilka godzin jazdy. Jego ewentualne pozostanie tutaj potrafiłaby uzasadnić jedynie w taki sposób, że tak naprawdę był niewinny i poprzez zniknięcie chciał ich zmusić do znalezienia prawdziwego sprawcy. Problem w tym, że każda kolejna informacja coraz bardziej go obciążała. Zamiast podzielić się z Chaysem wszystkimi tymi przemyśleniami, rzuciła jedynie:

– Dopiero co mówiłeś, że zaszył się w jakimś lesie.

– Może się zaszył. Nie wiem. Po prostu nie chcę, żebyśmy coś przeoczyli – powiedział poirytowany, dostosowując się do jej nastroju. Oparł łokieć na biurku, potarł dłonią czoło i odetchnął. Ten sceptyczny ton głosu Vivien powoli, ale coraz skuteczniej doprowadzał go do szału. – W stronę swojego domu też nie jedzie.

– Bez sensu zjeżdża Connecticut Avenue tak daleko. Dokłada sobie odległości i pakuje się w korki. To tak, jakby... – zwiesiła głos niepewna, co właściwie chce powiedzieć. Miała kompletny mętlik w głowie. Żadne wyjaśnienie do niej nie przemawiało, przez co podważała dosłownie każde z proponowanych. Zawsze tak robiła. Z kolei, gdy trafiała na takie, które uznawała za najbardziej prawdopodobne, trudno było jej wziąć pod uwagę jakieś inne. Pewnie dlatego tak bardzo upierała się przy winie Cathcarta. Zazwyczaj dobrze typowała, dzięki czemu nie musiała w kółko rozważać wszystkich opcji. Tym razem tak nie było. – Właściwie to masz rację, to nie może być jego droga do domu.

– Szczególnie że nie pojawił się w domu.

Chayse podniósł się z miejsca. Kątem oka widział, że Vivien nieustannie drepcze pod ścianą, więc postanowił odstąpić jej krzesło. Oparł się dłońmi o biurko tak, jak ona niedawno, jednocześnie dając jasny sygnał, że nie zamierza znowu siadać.

– Możesz sprawdzić jedno skrzyżowanie? – skierował to pytanie do Demira. Pomimo starań w jego głosie pozostała markotna nuta.

– Które?

Florida Avenue z Georgia Avenue.

– To cały kawał drogi dalej – powiedział zaskoczony, zerkając przez ramię na śledczego. Chciał się upewnić, że Chayse nie pomylił ulic.

– Wiem, ale przyszła mi do głowy jedna rzecz.

– Daj mi chwilę.

Demir sprawdził najpierw, o której godzinie samochód Martina pojawił się na ostatnim z nagrań, po czym na głos obliczył, kiedy mniej więcej powinien znaleźć się na wskazanym przez śledczego skrzyżowaniu. Na koniec odnalazł nagrania z odpowiedniej kamery i przewinął obraz do wskazanego momentu. Gdy na ekranie pojawił się brązowy samochód dostawczy z logiem firmy spedycyjnej, przybliżył obraz, żeby odczytać rejestrację. Wygiął usta w podkówkę i zaintrygowany odwrócił się przodem do Woodarda. Nawet nie musiał nic mówić.

– Chyba wiem, gdzie może być.

– Zaczynam się ciebie bać, Chayse – rzuciła Vivien żartobliwie, ale wcale nie brzmiała tak swobodnie, jak zwykle.

– Zanim przyszedłem tutaj, pracowałem w jednostce zajmującej się przestępstwami popełnianymi w obrębie pierwszego okręgu. Co prawda to miejsce, które mam na myśli, nie znajduje się w tym obszarze, ale niedaleko.

– To jakaś zgadywanka?

Tym razem Vivien sprowadziła na siebie spojrzenie służbowego partnera. Spróbowała posłać w jego stronę uśmiech, ale mogła zdobyć się jedynie na dziwny grymas. To było żenujące. Czuła się tak, jakby to ona dopiero zaczynała przygodę w tym wydziale. Wszystko przez jego wyjątkowo poważny wyraz twarz i chłodny ton głosu. Pierwszy raz czuła się nieswojo w jego towarzystwie.

– Czasem jeździliśmy pomagać, bo było bardzo dużo zgłoszeń z tamtej okolicy – oznajmił nadal tak samo niewzruszony.

– Czyli pewnie coś z piątego okręgu?

– Właśnie tak.

– Tam to mają przekichane. – Mimo że Vivien lubiła swoją pracę, to cieszyła się, że jej jednostka znajdowała się w znacznie spokojniejszej okolicy. Inaczej przez cały czas miałaby ręce pełne roboty, a ryzyko odniesienia obrażeń na służbie byłoby ogromne. – Zresztą w szóstym też.

– Wszystkie najbardziej niebezpieczne miejsca – przyznał Demir.

– W pierwszym też trochę takich było. Nie pracowałem tam w wydziale zabójstw, ale zdarzyło mi się zabezpieczyć kilka miejsc zbrodni.

– Mundurowy.

Vivien po raz kolejny spróbowała rozluźnić atmosferę. Nie mogła znieść tej jego nagłej powagi. Chayse co prawda nie jawił jej się jako ktoś wyjątkowo zabawny i luźno podchodzący do życia, ale nie pasował też do definicji sztywniaka. Nawet podczas ich pierwszego spotkania nie było takiego dystansu. Nawet gdy wygarnął jej w pubie, że ma nie swatać go z Abby, nie było tak niezręcznie. Zupełnie nie rozumiała, co się stało. Może nic, a ona po prostu czuła się głupio z tym, że ciągle podważała jego pomysły. Gdy odwrócił od niej wzrok, odetchnęła z ulgą. To w jego spojrzeniu było coś dziwnego, coś lodowatego.

– Sprawdź jeszcze skrzyżowanie Florida Avenue z New York Avenue.

– Znowu bingo – oznajmił po chwili Demir. – Skręca w New York Avenue.

Chayse przez dobre kilkadziesiąt sekund przyglądał się stopklatce z nagrania. Nie sądził, że będzie mieć rację. Szansa trafienia była minimalna, a jednak wszystko wskazywało na to, że mogło mu się udać. Wyprostował się, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i zacisnął na moment usta. Gdyby ktoś zapytał go, jak się czuje, nie potrafiłby powiedzieć. Nie chciał się zanadto nastawiać, bo na miejscu mogło się okazać, że tylko coś sobie wymyślił, ale powstrzymanie się od świętowania okazało się wyjątkowo trudne. Z całych sił powściągał uśmiech.

– Okej, czyli tak, jak myślałem.

– Przestań, bo jeszcze się zakocham – rzuciła Vivien bez zastanowienia. Uniosła kąciki ust, gdy Chayse parsknął śmiechem. W końcu wszystko wróciło do normy. – Coś jeszcze sprawdzamy?

– Raczej nie, w tamtej okolicy ludzie ciągle psują monitoring.

– To gdzie jedziemy? Brentwood, Trinidad, Ivy City?

Ivy City. Tam są garaże na wynajem. – Chayse już nie krył, że jest zadowolony ze swojego pomysłu. – Nikt nie zaprząta sobie głowy zgłaszaniem wynajmu, dlatego nic nam się nie pokazuje w systemie. Poza tym niedaleko jest stacja metra, więc Martin bez problemu mógł schować auto i w miarę wygodnie poruszać się po mieście.

– Byle nie w nocy, bo może być już martwy – bąknął Demir.

– Martwy może nie, ale okradziony i pobity pewnie tak.

– Sprawdź, czy aby na pewno nie pojechał gdzieś indziej, bo możemy tam na niego nie trafić – zarządziła Vivien na moment przed opuszczeniem biura. Tym razem Chayse nie odebrał tego jako atak, lecz przyznał jej rację. Nagle zatrzymała się w otwartych drzwiach i odwróciła się w stronę Demira. Jej wzrok padł jednak na służbowego partnera, dlatego zrobiła krok w bok. Odchrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę informatyka. – Zerknij jeszcze na oferty wynajmu garaży w Ivy City. Może będziemy tego później potrzebować.

– Zerknę, jak okaże się, że tego potrzebujecie – odparł niezainteresowany jej poleceniem. Miał wiele innych, ważniejszych rzeczy do zrobienia.

Vivien przewróciła oczami, po czym w końcu wyszła z pomieszczenia, a Chayse za nią. Zamknęli drzwi, ale pozostali na miejscu. Woodard schował dłonie do kieszeni i rozejrzał się po korytarzu. Nie natrafił wzrokiem na żadną postać. Znajdowali się na drugim piętrze, które w większości było zajmowane właśnie przez takich specjalistów jak Demir. Pewnie dlatego było tu spokojniej niż w innych częściach budynku. Wszyscy siedzieli pozamykani w swoich biurach.

Zerknął na Vivien, która akurat wysyłała jakąś wiadomość. Skorzystał z tej chwili spokoju i podszedł do okna. Słońce powoli chowało się za horyzontem, a pojedyncze promienie migotały pomiędzy niewysokimi budynkami. Zwiesił na moment głowę i wziął głęboki oddech. Stresował się o wiele bardziej, niż powinien. Głośno wypuścił powietrze z ust, wyprostował się i odwrócił plecami do szyby. Od razu natrafił na uważne spojrzenie służbowej partnerki. Spróbował przełknąć ślinę, ale przez suchość w gardle jedynie zakaszlał.

– To co, dzisiaj w kamizelkach? – zapytał niemrawo, gdy już opanował głos.

– Koniecznie. – Ożywiła się na samą myśl o podróży do Ivy City. Bynajmniej nie z radości. – Mam nadzieję, że nie wpakujemy się przy okazji w jakieś bagno.

– Może weźmiemy ze sobą wsparcie?

– Powiem dyżurnemu, żeby uprzedził tych z piątki, że będziemy kręcić się po ich terenie – oznajmiła po chwili zastanowienia, po czym ruszyła w odpowiednią stronę. – Poczekasz na mnie przy samochodzie?

– Może pojedziemy twoim? – zaproponował, gdy dogonił ją na schodach. – Mniej rzuca się w oczy.

– Masz na myśli to, że będzie mniej szkoda, jeśli go ukradną?

– Może – odparł z wyjątkowo szerokim uśmiechem.

Vivien prychnęła rozbawiona, ale się zgodziła. Wyjęła z kieszeni kluczyki i od razu mu je wręczyła. Rozstali się na parterze – ona poszła do dyżurki, a on na parking. Chayse bez trudu znalazł odpowiednie auto, które jedynie kolorem przypominało jego jeepa. Zerknął na przetarcie na przednim zderzaku, po czym oparł się o bok pojazdu. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Zostały mu tylko dwa, ale i tak nie zamierzał wypalić dzisiaj więcej. Jeden teraz, drugi pewnie po całej akcji. Schował pudełko, a w zamian chwycił zapalniczkę. Odpalił papierosa i porządnie się zaciągnął. Mimo że już kiedyś zdołał rzucić nałóg, teraz ani trochę nie żałował, że znowu zaczął palić. Uspokajało go to i dawało pewną satysfakcję.

Detektyw Clyne pojawiła się chwilę po tym, jak wyrzucił niedopałek do kosza na śmieci i zajął miejsce za kierownicą typowo miejskiego samochodu. Nie umówili się, kto będzie prowadzić, ale dotychczas Vivien nie narzekała na swój los pasażerki. Otworzyła drzwi po jego stronie, żeby rzucić ciężką kamizelkę kuloodporną na kolana. Nie był w stanie odpowiednio jej założyć, siedząc w aucie, więc wyszedł na zewnątrz. Zdjął bordową bluzę i zabrał się za zapinanie pasków kamizelki.

– Chcesz prowadzić? – zapytała poddenerwowana, uważnie mu się przyglądając.

– Mogę.

Gdy tylko założył z powrotem bluzę, Vivien ruszyła do drzwi po stronie pasażera. Moment później zapinała pas bezpieczeństwa. Chayse przestawił fotel i lusterka, po czym również zapiął pas. Włożył kluczyk do stacyjki i powoli wyjechał z parkingu. Lubił prowadzić, więc zmiana samochodu nie była dla niego żadnym problemem. Mimo tego zdecydował się na ostrożniejszą jazdę.

Specjalnie udał się najpierw pod blok, w którym mieszkała Regina Appleton, a potem wyruszył w tę samą drogę co Martin. Tak przynajmniej myślał. Być może młody kurier ostatecznie wybrał zupełnie inny kierunek, a to, co widzieli na nagraniach z monitoringu, było zwykłą zmyłką.

– W razie, gdyby coś się działo, to powinieneś wiedzieć, że świetnie strzelam – oznajmiła ciszej, niż zazwyczaj, ale i tak nie zamaskowała swojego zdenerwowania. Takie oczekiwanie było dla niej najtrudniejsze. Na szczęście, gdy przychodziło, co do czego, to zawsze odzyskiwała spokój.

– Od razu czuję się bezpieczniej.

– Nie śmiej się. Na strzelnicy biję wszystkich na głowę.

– Ja też umiem trafić.

– Nie przekonałeś mnie, ale okej – mruknęła, po czym wbiła spojrzenie w boczną szybę.

Westchnął przeciągle i zatrzymał się na jednym ze skrzyżowań, przez które poprzedniego dnia przejeżdżał Martin. Wypalony papieros nieco go uspokoił, ale wciąż czuł duszący niepokój w klatce piersiowej. Po sztywnej postawie służbowej partnerki wnioskował, że jej również udzielał się stres.

– Chyba nie lubisz tu przyjeżdżać – powiedział całkowicie poważnie, gdy cisza zaczęła mu ciążyć.

– Mieszkam w Waszyngtonie od urodzenia, Chayse. Mam mnóstwo powodów, żeby nie lubić tej dzielnicy, a wysoki wskaźnik przestępczości jest tylko jednym z nich. Całkiem ważnym, ale tylko jednym.

Pokiwał głową, doskonale wiedząc, że Vivien mu się przygląda. Wierzył jej, ale jednocześnie uważał, że tym razem nie jest z nim do końca szczera. Wydawała się spięta – jakby przeczuwała, że może wydarzyć się coś złego.

Mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, gdy wszystkie latarnie uliczne rozbłysły w tym samym momencie. Zmierzch zapadał powoli, ale nieubłaganie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro