Rozdział 12
Słońce powoli chowało się za horyzontem, gdy do pubu w północnym Waszyngtonie wchodził średniego wzrostu mężczyzna w czapce z daszkiem. Na jednym z wielu hokerów stojących przy drewnianym, połyskującym barze odlazł znajomą sylwetkę. Od razu skierował swoje kroki w stronę drugiego końca pomieszczenia. Utrzymująca się na dworze wysoka temperatura, tłok w budynku i parujące potrawy lądujące na wysokich, okrągłych stolikach sprawiały, że w pubie panowała duchota. Mieszająca się w powietrzu woń pikantnych przypraw i alkoholowych trunków niektórych ludzi skutecznie odstraszała, a innych z kolei zachęcała do pozostania w knajpie. Jett Perkins należał do tej drugiej grupy.
Przywitał się ze znajomym szybkim uściskiem dłoni, po czym huknął na siedzącego obok niego chwiejącego się na boki mężczyznę po sześćdziesiątce. Pijany klient od razu ostro zareagował na tę zaczepkę, niemal na oślep kierując pięść w stronę klatki piersiowej Jetta. Perkins popchnął starszego mężczyznę. Ten nie spadł z hokera jedynie dzięki interwencji innego klienta, który podtrzymał go za ramię. Chwilę później barman wyprowadził coraz głośniej awanturującego się siwego mężczyznę, który tego wieczoru samodzielnie opróżnił już butelkę whiskey. Jett dostał to, co chciał – mógł zająć miejsce na barowym stołku obok znajomego, który, mimo że nie wtrącił się w jego szarpaninę, to również nie próbował go powstrzymać. Po prostu dopił pierwsze piwo i zamówił kolejne.
– Co dla ciebie? – rzucił w stronę Jetta młody barman. Perkins chociaż przychodził tu często, w ogóle nie przypominał sobie znudzonej twarzy chłopaka.
– Buffalo wings i piwo.
– To, co zwykle – mruknął o wiele bardziej postawny od niego mężczyzna. Gdyby to z nim Jett wdał się w bójkę, nie uratowałoby go nawet szerokie barki. Na szczęście nie musiał się tym przejmować, bo w ciągu kilkuletniej znajomości tylko parę razy zdarzyło im się poszarpać, ale zawsze kończyło się co najwyżej na kilku siniakach. – Po co tam przylazłeś?
– Jak to po co? Nie śpię na kasie.
– Przecież mówiłem, że jeszcze nie wrócił.
Jett pociągnął duży łyk z postawionego przed nim kufla. Od razu się skrzywił. Nie znosił smaku tego czegoś, co według niego nigdy nawet nie leżało obok piwa. Jednak jego rodacy, jeśli już sięgali po piwo, to zazwyczaj właśnie po to, które nalał mu barman. Chmielowy aromat był ledwie wyczuwalny, co w połączeniu z rześkim smakiem wywoływało u Jetta wrażenie, że ma do czynienia z oranżadą, a nie alkoholem. To cena sprawiała, że za każdym razem, gdy był w pubie lub barze, sięgał właśnie po ten produkt.
– To było wczoraj. – Perkins obejrzał się przez ramię. Za jego plecami znajdował się stolik, przy którym siedziała banda rozwrzeszczanych kibiców jednej z drużyn futbolu amerykańskiego, której spotkanie było wyświetlane na zawieszonym na ścianie telewizorze. Jett znał końcowy wynik meczu, bo widział go już kilka miesięcy wcześniej. Nowy sezon zaczynał się dopiero za parę tygodni. – Poza tym, co cię tak obchodzi, co ja robię, co?
– Bo nas narażasz, idioto – warknął Ralph, mocniej zaciskając palce na szklanym kuflu. Spojrzenie barmana sprawiło jednak, że szybko rozluźnił uścisk. Zachowanie smukłego bruneta o wyraźnie azjatyckich rysach twarzy wydawało mu się podejrzane. Chłopak stale kręcił się blisko nich, jakby podsłuchiwał. – Chociaż raz posłuchaj, co do ciebie mówię.
– Przestań pierdolić. Ja nic na sumieniu nie mam.
– Przecież ja też nie.
– To co się cykasz?
Głośne przekleństwo, które wydobyło się z ust Ralpha Cathcarta, u jego rozmówcy wywołało jedynie rozbawienie. Przez panujący w pubie harmider nikt oprócz nich i prawdopodobnie barmana nie słyszał tej rozmowy, ale Ralph i tak nie czuł się tu swobodnie. Z drugiej strony spotkanie u niego lub u Jetta wydawało się jeszcze bardziej ryzykowne. Wcale by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że gliniarze obserwują budynek, w którym mieszkała Regina, a jednocześnie również on. Na dodatek nie wiedział, co dokładnie Jett powiedział na przesłuchaniu. Jeśli rozmawiał z nimi tak, jak z nim, to mógł ściągnąć na siebie ich uwagę.
– Bo ich nie obchodzi, czy mamy coś na sumieniu – wyjaśnił Ralph ściszonym głosem. Poczekał, aż Jett oderwie się od kufla i w końcu na niego spojrzy. Wciąż wyglądał na rozbawionego, gdy przecierał usta wierzchem poznaczonej bliznami dłoni. – Przestań się tam kręcić, bo w końcu wpieprzysz nas w jakieś gówno.
Odpowiedź Jetta została zagłuszona przez nagłe krzyki. Szarpanina przy wejściu przyciągnęła uwagę niemal wszystkich w pubie. Ralph jednak szybko odwrócił wzrok. Nie znał awanturujących się mężczyzn i nie interesowało go, jak skończy się ta bójka. Co innego Jett – on najchętniej przyłączyłby się do tej części klientów, która zakładała się o to, kto wygra. Nie zrobił tego tylko dlatego, że Ralph pociągnął go za ramię i powtórzył to, co powiedział moment wcześniej. Szybko zorientował się, że istniał jeden plus tej całej sytuacji – barman już się przy nich nie kręcił, ponieważ poszedł pomóc w rozdzieleniu agresywnych klientów.
– No dobra, przestań się pieklić. Wypuścili najpierw ciebie, teraz mnie. Wszystko jest spoko, wyluzuj, co?
– Jak mam wyluzować, skoro ktoś sprzątnął moją sąsiadkę? – zapytał jeszcze bardziej poirytowany ignorancją kolegi.
– Przecież ciebie nikt nie sprzątnie – rzucił, znów zerkając na to, co dzieje się przy drzwiach. Awanturnicy powoli się rozchodzili. Jeden z nich właśnie opuszczał pub, a drugi szedł do swojego stolika. Jett z westchnieniem wrócił wzrokiem do rozzłoszczonego kolegi. – Była ładna i miała pecha. To wszystko. Ciebie nie dotyczy ani jedno, ani drugie.
– Może.
– No a co innego?
– Skończ z tymi idiotycznymi pytania.
– Bo?
Ralph przetarł dłonią twarz, a potem również krótko ostrzyżone ciemne włosy. Chwycił kufel, przechylił go i wypił piwo do samego dna. Z hukiem odstawił naczynie na lśniący blat, przy czym omal nie roztrzaskał dłoni barmana. Przeprosił go szybkim gestem, a żeby kompletnie zatrzeć złe wrażenie, zamówił jeszcze jedno piwo. Gdy pojawił się przed nim kolejny kufel, przeniósł wzrok na niespokojnie kręcącego się na czarnym hokerze Jetta, który zajadał się zamówionymi wcześniej skrzydełkami w słodko-ostrym sosie.
– Bo ci przyłożę – odparł po tak długiej chwili, że Jett jedynie uniósł brwi. Pewnie już nie pamiętał, o co pytał. – Po prostu tam nie łaź.
– Okej, okej, nie będę – mruknął między kolejnymi kęsami. – Chyba że jej mężulek wróci i w końcu będę mógł dostać swoją kasę.
– Skończ pieprzyć o tej kasie. Jak cię wsadzą do pierdla, to nic ci po pieniądzach.
Jett rzucił nadgryzione skrzydełko do kartonowego pudełka, w którym mu je podano. Wytarł palce w leżącą na blacie serwetkę i chwycił kufel. Dopiero gdy wypił niemal połowę jego zawartości, zwrócił wzrok na kolegę. Zawieszone nad barem lampy rzucały na jego twarz żółte światło, które podkreślało ziemistą cerę Ralpha i sprawiało, że jego zmącony alkoholem wzrok był jeszcze bardziej nieobecny. Jett przyszedł do baru pół godziny po znajomym, dlatego jak na razie wyglądał nieco bardziej świeżo. Jednocześnie to właśnie w jego mowie było słychać wypite procenty.
– Niby za co mieliby mnie wsadzić, co? Przecież mnie tam u was nawet nie było w tym czasie.
– A skąd mają to wiedzieć? – Ralph sparodiował zdziwiony ton kolegi. – Mówiłeś, że byłeś sam w domu.
– No i? Skoro byłem w domu, to nie byłem u niej.
Cathcart mruknął pod nosem coś niezrozumiałego dla wszystkich oprócz niego samego. Wyjął telefon z kieszeni luźnych spodenek sięgających do kolan. Miał jedno nieodebrane połączenie od żony, ale nie zamierzał oddzwaniać. Napisał jedynie krótką wiadomość, że nie może teraz rozmawiać. Po chwili dodał, żeby nie czekała na niego z kolacją, bo wróci za jakieś dwie godziny. Schował urządzenie do kieszeni i podniósł wzrok na Jetta, który nawet nie próbował kryć swojego rozbawienia. Głupi uśmieszek nie schodził z jego bladej twarzy, nawet gdy pakował sobie kolejne skrzydełko do ust.
– Ty tylko udajesz, czy serio nie rozumiesz? – Ralph potrząsnął głową z niedowierzaniem.
– No przecież na kamerze widać, że nie było mnie u was w budynku.
– Kamery nie działają już od kilku tygodni.
Jett z trudem przełknął kolejny kęs. Całe szczęście, że akurat skończył jeść, bo przez tę informację błyskawicznie stracił apetyt. Wytarł palce w serwetkę i wrzucił ją do pustego kartonowego pudełka. Powstrzymał się od odpowiedzi, ponieważ barman znów pojawił się dokładnie naprzeciw niego. Skorzystał z okazji, by zamówić jeszcze jedno piwo, po czym odczekał, aż pracownik pubu zajmie się innymi klientami.
– Kurde, Ralph, przestań sobie jaja robić – powiedział niemal szeptem, nachylając się lekko w stronę kolegi.
– Nie robię – warknął równie cicho. Panujący wokół hałas dawał mu niemal stuprocentową pewność, że nikt postronny nie słyszy ich rozmowy. – Dlatego powinniśmy ustalić jakąś wspólną wersję.
– Nasza wspólna wersja jest taka, że się nie znamy. Czego jeszcze chcesz, co?
– Następnym razem powiedzmy, że stale kłóciła się z mężem.
– Mnie już o to pytali i powiedziałem, że nic nie zauważyłem – odparł powoli i stanowczo, jeszcze bardziej pochylając się w kierunku znajomego.
Ralph wyprostował się, żeby zwiększyć odległość między sobą a Jettem. Dyskretnie rozejrzał się wokół. Szukał przede wszystkim twarzy, które widział na komendzie policji, lecz nic podejrzanego nie przykuło jego uwagi. Może przesadzał, ale wolał być ostrożny. Właśnie dlatego tak mu zależało na porozumieniu z Jettem, który często działał szybciej, niż myślał. Oficjalnie chciał mieć z nim jak najmniej wspólnego.
Oplótł palcami zimny kufel i ciężko westchnął. Nawet koledze nie zamierzał pokazywać, że ta sytuacja jest dla niego trudna. Niecodziennie ktoś, z kim od kilku lat mieszkało się niemal drzwi w drzwi, padał ofiarą morderstwa. Co prawda mieszkanie Reginy znajdowało się na innym piętrze niż jego, ale często widywali się na korytarzu i zebraniach osiedlowej społeczności.
– No to zmienisz zdanie – stwierdził bezpardonowo.
– Chyba śnisz. Nie będę nic zmieniać.
– To wsadzą cię do paki.
– Weź się odpieprz ode mnie, co? – warknął Jett na tyle głośno, że zwrócił na siebie uwagę kilku klientów siedzących nieopodal. Z grymasem złości na twarzy poczekał, aż odwrócą wzrok, po czym znów zwrócił się do Ralpha. – Nie zamierzam kombinować. Może to ty jej coś zrobiłeś, że...
– Lepiej się zamknij – ostro wszedł mu w słowo, zaczynając grozić mu palcem. Jett odepchnął jego rękę od swojej twarzy, przez co Ralph omal nie przewrócił swojego kufla. – Nic jej nie zrobiłem.
– To przestań się tak spinać. Ty nas wpieprzysz w kłopoty, a nie ja.
Cathcart dopił swoje piwo, po czym zapłacił za wszystko, co dotychczas zamówił. Nie miał już ochoty ciągnąć tej rozmowy. Jett wyraźnie nie chciał zrozumieć tego, co próbował mu powiedzieć. Według Ralpha aż za bardzo upierał się przy swoim, żadne argumenty do niego nie docierały. Miał wrażenie, że kolega robi mu to na złość, a na dodatek nie widzi, że skoro pracowali u Reginy, to dość łatwo ich podejrzewać.
– Nie przyłaź tam więcej i pamiętaj, że się nie znamy – powiedział równie ostrym tonem, co wcześniej, po czym podniósł się z hokera.
– Przecież nie jestem głupi – fuknął Jett w ramach pożegnania.
Chwilę później Ralph opuszczał pub. Na zewnątrz już zapadł mrok, który skutecznie rozpraszało światło ulicznych latarni. Długimi susami mknął przez parking, by dotrzeć do pozostawionego tam samochodu. Niespokojnie rozglądał się na boki i za siebie. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że ktoś go obserwuje. Co chwilę słyszał za sobą kroki, ale za każdym razem albo idąca za nim osoba go mijała, albo skręcała w innym kierunku. Co prawda było już ciemno, ale o tej godzinie ulice wciąż były pełne ludzi. W takich warunkach praktycznie nic mu nie groziło, a jednak odetchnął z ulgą, gdy zamknął drzwi od auta. Siedział bez ruchu przez kilkadziesiąt sekund i krążył wzrokiem między wstecznym lusterkiem a bocznymi. Widział przechodzących ludzi, jednak nikt nie wyglądał za zainteresowanego jego samochodem, a tym bardziej nim samym.
Nie zamierzał prowadzić, wypił za dużo alkoholu. Wyjął z kieszeni spodenek telefon, by w aplikacji zamówić podwózkę. Te kilka minut oczekiwania na kierowcę wolał spędzić w samochodzie niż na otwartej przestrzeni. Wychylił się pomiędzy fotelami i chwycił bluzę leżącą na tylnej kanapie. Nie było mu zimno, po prostu chciał naciągnąć na głowę kaptur.
Gdy na parkingu pojawił się czarny samochód, którego rejestracja odpowiadała temu z aplikacji, Ralph wziął głęboki oddech. Wysiadł z auta, nacisnął odpowiedni guzik na pilocie przyczepionym do kluczyków, po czym niepewnym krokiem ruszył w kierunku odpowiedniego pojazdu. Minęło dopiero kilka dni od śmierci Reginy, a on już zaczynał wymyślać, że ktoś go śledzi. Może byłoby mu łatwiej, gdyby nie mieszkali w tym samym budynku. Może wtedy nie czułby ciągłego oddechu na plecach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro