Rozdział 11
Pozostawiona sama sobie detektyw Clyne szybko chwyciła w dłonie wydrukowane zeznania Jetta Perkinsa. Przebiegła wzrokiem po tekście, by znaleźć źródło swoich wątpliwości. Coś w wyjaśnieniach mężczyzny powodowało, że nie potrafiła przestać o nich myśleć. Niestety nie potrafiła też określić, co było tego przyczyną. Niecierpliwie czekała na służbowego partnera. Liczyła na to, że rozmowa z nim rzuci nowe światło na tę sprawę.
Przeszklone drzwi otworzyły się po kilku minutach, ale przez próg nie przeszedł Chayse, tylko Daisy. Vivien od razu się wyprostowała i niemrawo przywitała z koleżanką, która oczywiście zauważyła, że pani detektyw nie wygląda dzisiaj tak jak zazwyczaj. Dopiero gdy pomachała jej przed twarzą plikiem kartek, Vivien nieco się rozchmurzyła. Daleko było jej jednak do zwyczajowego pogodnego nastroju.
– Znaleźliśmy sporo różnych odcisków w mieszkaniu, ale nie mamy żadnych w bazie. Sukienka ofiary była bawełniana, a bawełna ma porowatą strukturę, więc ciężko na niej o odciski. – Daisy poczekała, aż detektyw Clyne pokiwa głową i dopiero wtedy podała jej dokumenty. – Co do tego częściowo zniszczonego śladu podeszwy pozostawionego w kałuży krwi, prawdopodobnie jest w rozmiarze czterdzieści pięć, ale nie możemy ustalić tego na sto procent. Nie widać też logo żadnej firmy, ale to raczej jakiś sportowy model. Na waszym miejscu traktowałabym ten trop ostrożnie.
Gdy Daisy kończyła swój krótki wywód, w otwartych drzwiach pojawił się Chayse. Oparł się ramieniem o szeroką framugę, by w spokoju poznać nowe ustalenia. Mimo że nie zdążył na początek wypowiedzi nowej koleżanki, to i tak usłyszał wystarczająco wiele, by zdać sobie sprawę z czegoś, czego nie dostrzegł na miejscu zbrodni.
– To trochę dziwne, że zostawił tylko ten ślad – zaczął ostrożnie, od razu ściągając na siebie wzrok obu kobiet. – Skoro już pobrudził sobie podeszwę, to chyba powinien zostawić jakiś stempel przy następnym kroku.
– Właśnie.
– Znaleźliśmy kilka bezkształtnych i rozmazanych śladów – odparła Daisy i przysiadła na blacie wolnego biurka. Szybko zrozumiała, że zostanie tu dłużej, niż zamierzała. – Albo są one kroplami krwi, na które nastąpił, albo wytarł w coś podeszwę i dlatego zostawił jedynie takie ślady.
– Nie było tam żadnego dywanu? – upewniła się detektyw Clyne.
– Nie było. Nic też nie wskazuje na to, by kiedyś tam był i zniknął.
Korzystając z chwilowej ciszy, Chayse podszedł bliżej Vivien. Wyciągnął w jej stronę mały pakunek, który spowodował, że zaskoczona podniosła na niego wzrok. Zdawkowo wyjaśnił jej, że wrócił dopiero teraz, bo po odprowadzeniu Jetta do drzwi, wstąpił do bufetu i wziął dla nich kanapki. Dopiero wtedy Vivien z nieskrywaną wdzięcznością przyjęła papierową torebkę. Uśmiech jednak zamarł jej na ustach, gdy odczytała, co znajduje się w bułce. W innym przypadku pewnie powiedziałaby, że zje później, ale teraz była zbyt głodna, by udawać, że wszystko jest w porządku.
– Twoja też jest z serem? – zapytała z zupełnie niepodobnym do siebie wahaniem. To od razu przykuło uwagę Daisy, ale tym razem postanowiła się nie odzywać.
– Nie – odparł po rzuceniu okiem na etykietkę ze składem.
– Możemy się wymienić?
– Jasne.
Chayse podał jej papierową torebkę, którą co prawda zaczął już otwierać, ale jeszcze do końca jej nie rozdarł. W zamian dostał zupełnie nienaruszoną. Gdy jego wzrok padł na zniecierpliwioną Daisy Hayden, postanowił, że jednak zje później. Mimo że milczała, to zaciśnięte usta i ciągłe kręcenie kosmyków czarnych włosów wokół palca, stanowiły oczywisty przekaz. Chayse był przekonany, że gdy tu weszła, jej włosy były związane w kucyk, ale teraz dziwnym trafem rozpuszczone opadały na ramiona. Nie zastanawiał się nad tym długo, bo jego uwagę znów przyciągnęła służbowa partnerka.
– Dzięki – rzuciła Vivien moment po tym, jak w pomieszczeniu rozległ się odgłos rozdzieranego papieru. – Nie toleruję laktozy, więc nie jem sera.
– Chcecie ode mnie coś jeszcze czy robicie sobie piknik?
– Widzisz, ostrzegałam, że jest wredna i marudna – detektyw Clyne ściszyła głos, ale i tak wypowiedziała te słowa na tyle głośno, by dotarły one do Daisy. Gdyby wzrok mógł zabijać, to właśnie padłaby martwa. Vivien nie miałaby jednak nic przeciwko, gdyby to właśnie Daisy zobaczyła jako ostatnią osobę przed śmiercią. – A pod paznokciami ofiary coś było?
– Brązowe włókna sztucznego materiału. Jestem prawie pewna, że to modal.
– Żadnego naskórka? – Gdy Daisy zaprzeczyła, Vivien po raz kolejny tego dnia poczuła, że coś tu się nie zgadza. Cała zbrodnia przecież wyglądała na niezaplanowaną, więc detektyw Clyne liczyła na to, że na miejscu zbrodni zostało mnóstwo śladów, które dość szybko doprowadzą ich do mordercy. – Dziwne. Miała złamany paznokieć i ogólnie salon wyglądał tak, jakby się broniła.
– Może morderca miał na sobie coś z długim rękawem?
Ta propozycja Chayse'a mimo że była prawdopodobna, to wcale nie przekonała jego partnerki. Przeżuwając pierwszy kęs bułki, jeszcze raz przypomniała sobie okoliczności morderstwa. Nie wiedziała, czy to przywołany z pamięci obraz doprowadził jej żołądek do krótkiego skurczu, czy może to sprawka tego czekoladowego batona zjedzonego przed przesłuchaniem.
– Może... – mruknęła sceptycznie. – Ale szyła ubrania, więc może stąd te włókna.
– Już wysłałam Aarona z obstawą, żeby zabezpieczył jej ubrania w tym kolorze. Sprawdzimy, czy są z tego materiału, który znaleźliśmy.
– Świetnie. Ostatnio ciągle jest ciepło, więc dziwne, żeby morderca miał na sobie coś z długim rękawem.
– Zginęła dość wcześnie rano, więc wtedy było trochę chłodniej.
Woodard ochoczo przyznał rację Daisy, która w pewien sposób właśnie poparła jego poprzedni pomysł. Brunetka zsunęła się z krawędzi biurka i postawiła stopy na podłodze. Uznała, że skoro nikt nie zamierza przerywać ciszy, to może już wrócić do swoich obowiązków na innym piętrze. Gdy mijała znacznie wyższego od siebie śledczego, dotarł do niej głos koleżanki.
– Nie wiemy jeszcze, kiedy dokładnie zginęła.
– Wiemy. Przyniosłam ci raport z autopsji. – Daisy wskazała brodą na papiery leżące na biurku pani detektyw, po czym opuściła pomieszczenie.
Przeszklone drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Chayse w końcu zajął miejsce na wygodnym fotelu biurowym, a Vivien wygrzebała spod dokumentów od techników kryminalistycznych raport od patologa. Zanim zaczęła czytać, znów musiała podnieść głowę, bo ktoś wszedł do pokoju.
– Szybko się stęskniłaś.
– Jeszcze jedno. – Daisy całkowicie zignorowała komentarz koleżanki, a żeby dodatkowo zrobić jej na złość, zwróciła twarz w kierunku Woodarda. – Gadałam z patologiem o narzędziu zbrodni. Rany zostały zadane szerokim, ponad dwudziestocentymetrowym nożem o gładkiej krawędzi, zwężającym się ku lekko zaokrąglonemu czubkowi. Masz pomysł, do czego używa się takiego noża?
– Do zabijania?
– Chayse? – Daisy drugi raz z rzędu zignorowała Vivien i tym razem do jej uszu dotarło poirytowane sapnięcie. Powściągnęła uśmiech, czekając na odpowiedź skonsternowanego śledczego.
– Do wszystkiego?
– Właściwie... to tak. Ale ostrze jest za długie i zbyt szerokie, by był to nóż uniwersalny. To raczej nóż szefa.
– Co za idiotyczna nazwa – Vivien nie dawała za wygraną i wciąż przypominała pozostałej dwójce o swoim istnieniu. Nic nie wprawiało jej w taki zły nastrój jak bycie niezauważoną. Wolała już nadmiar zainteresowania, który okazał jej Jett Perkins.
To, z jakim uporem, Daisy ignorowała detektyw Clyne, wprawiało Woodarda w zakłopotanie. Nie miał pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji. Z tego właśnie powodu krążył wzrokiem między nimi dwiema. Za każdym razem, gdy natrafiał na ciemne oczy kobiety pracującej jako technik kryminalistyki, miał wrażenie, że oczekiwała od niego, by ciągnął tę farsę. Nie musiał jej znać, żeby wiedzieć, że ta sytuacja po prostu ją bawi. Gdy znów zabrała głos, nadal zwracała się do niego.
– Ale to nie wszystko. Podczas przeszukania mieszkania ofiary zrobiliśmy zdjęcia sztućców, które z powodu remontu były w kartonie w salonie. Miała kilka pojedynczych, ale też kilka zestawów. – Daisy w końcu się zlitowała i na moment odwróciła się w stronę pani detektyw. Ta w zamian wygięła kąciki ust w dół. – I wiecie co? W jednym zestawie brakuje właśnie noża szefa. Sprawdziłam w internecie jego wymiary i okazało się, że odpowiadają naszemu narzędziu zbrodni.
– Czyli nie tylko wpuściła mordercę do mieszkania – podjęła Vivien, błyskawicznie układając sobie w głowie to, co właśnie usłyszała – ale na dodatek prawdopodobnie pozwoliła mu wejść do salonu, on zabrał sobie nóż. Potem odprowadziła go do drzwi, a on zamiast wyjść, zaatakował ją?
– Chyba na to wygląda.
– No to możemy wykluczyć wersję, że to ktoś zupełnie obcy. Raczej – dodała, gdy nie spotkała się z żadnym potwierdzeniem ze strony partnera i koleżanki.
– To już wasza działka. W papierach jest trochę więcej informacji, ale najważniejsze już wiecie.
– Dzięki, Daisy, jesteś wredna, ale czasem też cudowna.
Prychnięcie, które wydobyło się ust wychodzącej brunetki, było jej jedyną odpowiedzią na tę wypowiedź. Dzięki przeszklonym drzwiom i temu, że Daisy zatrzymała się na korytarzu, by porozmawiać z oficerem Zachem Davidsonem, Vivien jeszcze przez chwilę mogła śledzić ją wzrokiem. Dopiero któreś z rzędu odchrząknięcie Chayse'a zdołało odwrócić jej uwagę. Opadła na oparcie fotela, po czym przekręciła go tak, by mieć drzwi za plecami. Chwyciła pozostawioną w papierowej torebce kanapkę i już w nieco lepszym nastroju wróciła do jedzenia.
– Czyli morderca nie przyniósł swojego narzędzia zbrodni – Woodard zdobył się na głośne wypowiedzenie myśli, która męczyła go już od chwili. Odczekał moment, ale Vivien najwidoczniej nie zamierzała zrobić nic poza kiwnięciem głową. – Dodając do tego ten cały bałagan na miejscu zbrodni, możemy uznać, że jest niezorganizowany?
– Raczej tak. Zamierzasz stworzyć jego portret psychologiczny? – zapytała z przekąsem.
Uśmiech, który pojawił się na jej ustach, wyraźnie zbił go z tropu. Chayse przez chwilę w skupieniu gładził prawą dłonią kark. Później sięgnął palcami do ciemnych, grubych kosmyków włosów, by kilka sekund później w końcu opuścić rękę. Wygodniej usadowił się na fotelu i odchylił głowę na oparcie. Zawiesił wzrok na przeszklonych drzwiach, za którymi nieustannie ktoś przechodził. Rozpoznawał jedynie pojedyncze twarze.
– Nie, po prostu... zastanawiam się, czy to planował, czy to był impuls.
– Nie zaatakował jej od razu po chwyceniu noża. Przeszedł z salonu do przedpokoju i dopiero wtedy zaczął ją dźgać. Po coś wziął ten nóż z kartonu.
– Może nie chodziło o zamordowanie jej, ale o seks? Wszedł do jej mieszkania, zaproponował, odmówiła, wziął nóż, żeby tym razem jej zagrozić. Znów odmówiła, więc...
– I przy okazji zmasakrował jej brzuch i prawie udusił? – zapytała sceptycznie, chociaż niedawno miała podobne myśli.
– Impuls?
– Możliwe, że gdy już zaczął, całkowicie przestał się kontrolować. Gdy to do niego dotarło, zwiał, jak najszybciej potrafił – stwierdziła, odszukując wśród zgromadzonych na biurku dokumentów zeznania Perkinsa. – Trzeba jeszcze raz przejrzeć zdjęcia z miejsca zbrodni, ale to za chwilę. Najpierw przesłuchanie Jetta. Co o nim myślisz?
Chayse przez dłuższą chwilę analizował to pytanie. Zamiast od razu zastanowić się nad odpowiedzią, najpierw zabrał się za rozstrzyganie, czy jest tam jakiś haczyk. Znał Vivien za słabo, by móc cokolwiek zdecydować. Z ciężkim westchnieniem wyciągnął nogi pod biurkiem i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Wpatrywał się w beżową ścianę, jakby to mogło mu pomóc w dokładnym przypomnieniu sobie słów Jetta. Wiedział, że podczas przesłuchania coś wywołało jego niepokój, ale w obliczu nowych informacji od Daisy, musiał naprawdę się skupić, żeby dokopać się do tego wspomnienia.
– Trochę to dziwne, że dobijał się do drzwi, chociaż wiedział, że Regina nie żyje.
– A jeszcze dziwniejsze jest to, że niby wie to od jej męża. Gdyby rozmawiali, to raczej Jett usłyszałby, że dogadają się za kilka dni, cokolwiek.
– Może, a może Williamowi naprawdę nie przyszło do głowy, by powiedzieć mu coś takiego. – Chayse doskonale pamiętał, jak sam nie mógł wydusić z siebie ani słowa, gdy kilka miesięcy temu dowiedział się o tragicznej śmierci bliskiej koleżanki. Właśnie przez to nie potrafił bronić się przed spadającymi na niego oskarżeniami. – Sam dowiedział się o tym dopiero wczoraj, więc pewnie nadal był w szoku, gdy Jett zadzwonił.
– Ale że w ogóle się do niego dodzwonił... Nam zajęło to pół dnia i jeszcze facet nie miał czasu gadać – Vivien nawet nie starała się kryć irytacji. Dzisiaj żadna próba nie miałaby sensu, gdyż i tak bardzo szybko zdradziłby ją rumieniec.
– Racja. Chyba jest tylko jeden sposób, by sprawdzić, czy Jett nie kłamał. Trzeba pogadać z mężem Reginy.
– Zadzwonisz do niego? Ja zacznę czytać raport z sekcji.
– Pewnie.
Chayse chwycił telefon leżący na plastikowym blacie biurka. Odnalazł numer Williama Appletona w ostatnio wybieranych kontaktach i od razu nacisnął zieloną słuchawkę. W urządzeniu usłyszał kilka sygnałów, a potem odezwała się automatyczna sekretarka. Spróbował jeszcze raz, ale z równie marnym skutkiem.
– Nie odbiera.
Odłożył telefon na miejsce, a po chwili oparł łokcie na blacie. Vivien wciąż nie podniosła wzroku znad czytanych dokumentów, więc postanowił wrócić do zastanawiania się nad zeznaniami Jetta. Właśnie z tego powodu już moment później znów trzymał komórkę w dłoni. Jednym kliknięciem wszedł w przeglądarkę internetową, po czym wystukał na klawiaturze dwa słowa. Czytał jedynie tytuły wyników, które podsunęła mu wyszukiwarka. Dopiero na czwartej stronie znalazł to, o co od początku mu chodziło. Nieco inaczej sformułował wyszukiwane hasło i znów zaczął przeglądać rezultaty. Tym razem wcale nie było lepiej. Podjął kolejną próbę, która skończyła się nawet gorzej niż dwie poprzednie. Zablokował ekran urządzenia, ale nie wypuścił go z dłoni.
– Myślisz, że Jett faktycznie nie zna się z malarzem?
– Dlaczego mieliby się znać? – mruknęła Vivien, nawet nie odrywając wzroku od ciągu liter. Dotarła właśnie do informacji, dlaczego patolog uważa, że zgon ofiary nastąpił między ósmą trzydzieści a dziewiątą trzydzieści.
– Fachowcy często wzajemnie się polecają. Malarz to sąsiad Reginy, więc nic dziwnego, że go zatrudniła. No ale Jett? – Chayse wcale nie zamierzał czekać na odpowiedź służbowej partnerki, która zdawała się go nie słuchać. – Ten jego cały biznes ciężko znaleźć w internecie. Na hasło: „stolarz Waszyngton" i inne tego typu wyskakuje jako... czterdziesty, może trzydziesty. Raczej sama go nie znalazła.
Tym razem detektyw Clyne rzuciła raport na biurko. Wyprostowała się na fotelu i wyjęła telefon z kieszeni. Wcześniej nie wpadło jej do głowy, żeby sprawdzić Jetta. Najwidoczniej denerwował ją tak bardzo, że umykały jej takie podstawowe rzeczy. Kilka minut później zablokowała ekran komórki i utkwiła spojrzenie w Woodardzie. Od razu natrafiła na jego wzrok, ale nie miała pojęcia, czy obserwował ją przez cały ten czas, czy akurat zerknął.
– Ciężko go znaleźć – przyznała. Gdy zauważyła, jak szybko Chayse się rozluźnił, uśmiech sam pojawił się na jej ustach. – To dobry trop. Będą z ciebie ludzie, Chayse.
– Najwyższy czas.
– Trzeba podpytać męża ofiary, czy wie, dlaczego to właśnie Jett został u nich zatrudniony. Może kiedyś uda nam się do niego dodzwonić.
– Jeśli obaj kłamią, że się nie znają, to będzie trzeba dokładniej im się przyjrzeć.
– To prawda. Tylko udowodnienie im, że kłamią, może nie być takie proste – zaznaczyła, nieco gasząc jego entuzjazm. – Szczególnie że na razie nic takiego na nich nie mamy, chociaż malarz stracił alibi. Przeczytałam w raporcie, że ofiara zginęła między ósmą trzydzieści a dziewiątą trzydzieści. Malarz był u klienta o dziesięć po jedenastej, a od jej mieszkania do tamtego miejsca jedzie się jakieś czterdzieści minut. Niby były korki, ale nawet przy nich jechałby pewnie tylko trochę ponad godzinę. Jett za to od początku nie ma żadnego alibi.
– Czyli malarz zostaje wysoko na twojej liście podejrzanych? – zapytał z przekąsem. Vivien od samego początku najbardziej skłaniała się do winy Ralpha Cathcarta.
– Zostaje, ale Jett też właśnie awansował.
– Jak dla mnie to za mało skupiamy się na mężu Reginy. Zginęła przedwczoraj, a on nie dość, że jeszcze nie wrócił do domu, to nawet nie odbiera telefonu.
– Może rzucenie się w wir pracy, to jakiś sposób na odreagowanie – rzuciła nieprzekonana. Nikt z przesłuchiwanych nie wspominał, by William był agresywny lub chociaż impulsywny. – Przyjaciółka ofiary mówiła, że im się nie układało. Może dlatego jakoś specjalnie się nie przejął.
– Może nie układało im się tak bardzo, że postanowił ją zabić. Przyjaciółka Reginy mówiła też, że powinniśmy podejrzewać Williama.
– Stwierdziliśmy już, że to nie wygląda na zaplanowane morderstwo – przypomniała mu, o czym rozmawiali przed kilkoma minutami.
– Ile jeszcze będziemy tak na niego czekać? – Chayse z jednej strony zgadzał się z Vivien, a z drugiej i tak nie mógł pozbyć się podejrzeń wobec Williama.
– Zobaczymy. Trzeba męczyć go telefonami, a jak w końcu odbierze, to zapytamy, kiedy wróci. A jak nie odbierze, to zadzwonimy do jego firmy.
– Kiedy?
– Jutro? – zaproponowała błyskawicznie, gdyż udzieliło jej się jego zniecierpliwienie. – Pasuje?
– Okej.
– Jak informatycy w końcu dostaną się do jej telefonu i komputera, to może coś się wyjaśni.
Po tej rozmowie jeszcze wiele razy próbowali dodzwonić się do męża Reginy Appleton, ale ten ani razu nie odebrał. Nie odpowiedział też na żadną wysłaną wiadomość. Podejrzenia nasuwały się same, lecz Vivien ciężko było przyznać, że być może zlekceważyła najbardziej oczywistego podejrzanego. Teoretycznie od paru dni znajdował się kilka godzin jazdy samochodem od swojego mieszkania, ale już nie takie przekręty widziała. Zaczęła nawet rozważać rozmowę z kapitanem O'Connorem, który zarządzał całym wydziałem dochodzeniowym, o poinformowaniu służb w Filadelfii o konieczności odnalezienia Williama. Ta myśl była jednak zbyt świeża, żeby chciała dzielić się nią z nowym partnerem. Nigdy nie lubiła przegrywać, a tym bardziej z kimś, kto dopiero stawiał pierwsze kroki w dziedzinie, w której ona sprawdzała się naprawdę dobrze. Wiedziała, że nie są to żadne zawody i powinna się cieszyć, że Chayse tak szybko odnalazł się w sytuacji, ale wcale jej to nie przekonywało.
To morderstwo wyglądało na niezaplanowane. Informacja, że napastnik nie przyniósł narzędzia zbrodni ze sobą, dodała tej hipotezie wiarygodności. Vivien nie sądziła, że William Appleton spędziłby kilka godzin w samochodzie, żeby zabić żonę w tak chaotyczny sposób i to jeszcze nożem z ich własnej kuchni. Zmasakrowany tułów Reginy sugerował też, że morderca był pod wpływem silnych emocji. Mogło się tak zdarzyć, że mimo planowania Williama poniosły emocje, jednak to wydawało się Vivien naciągane. Nikt z przesłuchiwanych nie określił go jako wybuchowego, jedynie lekko gburowatego i zapracowanego. Byłaby bardziej skłonna do podejrzewania go, gdyby Regina została zamordowana w inny sposób i gdyby nie doszło do gwałtu. To ostatnie zdarzało się w małżeństwach, ale fakt, że Appletona nie było w mieście, komplikował tę sprawę. Uważała, że gdyby miał zamordować ją w taki niekontrolowany sposób, to zrobiłby to podczas jakiejś losowej małżeńskiej sprzeczki, a nie po specjalnym i potajemnym powrocie do domu, który zapewniał mu alibi.
Jednocześnie nie mogła go całkowicie wyeliminować. Nie wiedziała praktycznie nic o Williamie, w rzeczywistości mógł być furiatem, który nie potrafi trzymać się własnych planów, a może to właśnie zadanie jak największego bólu żonie było jego celem. Może do tego jawnego nadzabijania nie doszło z powodu gwałtownego wybuchu emocji, ale z powodu chęci przysporzenia cierpienia ofierze. Od początku zakładała to pierwsze, ale może niesłusznie. Stwierdzenie na samym początku śledztwa, że ma do czynienia z mało rozgarniętym, a na dodatek impulsywnym mordercą, mogło okazać się zgubne.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro