CZĘŚĆ I
Sloane
Nie było na świecie takiej siły, która zmusiłaby mnie do zaakceptowania obecności Aetosa bliżej niż obrębie dziesięciu metrów ode mnie. Sam jego widok wywoływał we mnie lawinę uczuć, od ktorych mój żołądek skręcał się w supeł.
Imogen mogła mieć rację co do tego, że nienawiść, jaką darzyłam Violet przed przeczytaniem listów od brata, teraz zwyczajnie przerzuciłam na Dowódcę Skrzydła, ale szczerze powiedziawszy, tylko dzięki temu jeszcze nie oszalałam.
— Jesteś w tym tragiczna. — Usłyszałam za plecami, pierwszak, z którym sparingowałam, przerzucił mnie przez plecy z łatwością przekładania kartki w książce.
— Zajmij się obowiązkami, Aetos — warknęłam, podnosząc się z maty. Dostawałam wciry jak zwykle.
— Dokładnie to, robię, Mairi. Kiedy zamierzasz przestać rzucać się bezsensownie na tej macie? Twoja postawa to jeden wielki chaos.
Nie wiem, czy do większego szału doprowadzały mnie jego słowa czy sam ich ton. Miałam braki, nie musiał mi o tym przypominać, bo doskonale, wiedziałam, że gdyby Liam żył, nigdy nie dołączyłabym do Kwadratu Jeźdźców.
Natomiast moja postawa nie była chaotyczna. Ona była po prostu do dupy.
— Nie masz lepszych zajęć od narzucania mi się? — Splotłam ramiona na piersi, mierząc go zirytowanym spojrzeniem.
Naprawdę nie miałam ochoty na jego towarzystwo.
Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu w tak oceniający sposób, że miałam ochotę wydrapać mu oczy.
— Zacznij traktować te ćwiczenia poważnie, to nie będziesz musiała mnie oglądać.
Zatłukę go kiedyś, przysięgam, że dam radę, przeszło mi przez myśl. Ale po pierwszym incydencie, w którym emocje wzięły nade mną górę, wiedziam lepiej. Nie zamierzałam nigdy więcej robić z siebie furiatki w konfrontacji z nim.
— Przestań się na mnie gapić, to moja niekompetencja przestanie cię razić.
— Mówisz, jakby było na co patrzeć.
Jego komentarz nie tylko zbił mnie z tropu, ale też z postanowienia, by się na niego nie rzucić.
— Ty...-
— No już, już. Daj jej spokój, Dain.
Violet podeszła do nas, po czym położyła mi dłoń na ramieniu. Ktoś mógłby pomyśleć, że był to gest wsparcia, ale to, jak zacisnęła palce, wykluczało tę możliwość.
— To niech przestanie się wygłupiać.
Czy on musiał być tak uparty?
— Co cię w ogóle interesuje, czy dożyję jutra? Znajdź sobie bardziej produktywne hobby niż wpieprzanie się tam, gdzie cię nie chcą — prychnęłam.
Czułam się, jakbym ponownie miała czternaście lat, a brat wciskał mi warzywa. Zemdlona.
Coś błysnęło w oczach Aetosa; nie tylko irytacja i gniew, ale coś, czego nie potrafiłam rozszyfrować.
Zmarszczył brwi, po czym wyminął mnie na macie, wcześniej podcinając mi nogi, przez co ponownie wylądowałam na niej tyłkiem.
— Żołnierz nie traci czujności, Mairi — rzucił jeszcze przez ramię, a we mnie wezbrała wściekłość.
— Zabiję go. Uduszę we śnie — mamrotałam, niczym opętana, podnosząc się. Znowu.
— Strasznie się uparł na ciebie — zauważyła Imogen, stając obok Sorrengail.
— Nic dziwnego. On też czuje się odpowiedzialny.
Słowa Violet miały w sobie nieco prawdy, choć nie wiem, jak ten człowiek mógłby dbać o cokolwiek, poza własną osobą. I Violet.
Zacisnęłam wargi, pozbywając się ostatniej myśli. Bo była głupia.
Dain
Nigdy nie sądziłem, że widok innej pierwszorocznej w Kwadracie Jeźdźców niż Violet doprowadzać mnie będzie na absolutny skraj samokontroli.
Ale siostra Liama Mairi była tak samo nieproszona w tym miejscu, jak moja dawna przyjaciółka.
Jej postawa podczas ćwiczeń była tragiczna, ciągle dostawała po dupie na treningach, a podczas pierwszego omal nie zginęła. Za to tupet... Tak, ten miała aż niesamowity, przez co chęć, by doprowadzić ją do porządku, rosła we mnie w zastraszającym tempie.
Wiedziałem, co o mnie myślała. Choć wcześniej swoją nienawiść skierowała na Violet, to teraz, wiedząc wszystko, to mi miała za złe decyzję o wysłaniu Liama z Sorrengail i resztą. Nie mogłem jej nawet za to winić, ale skąd miałem, kurwa, wiedzieć, że tak to się skończy?
Byłem głupcem i zapłaciłem za to. Byłem też teraz z nimi, pozbywając się Varrisha. Czy im się to wszystkim podobało czy nie, wylądowaliśmy po tej samej stronie barykady.
Nawet obecność Sloane nie miała tego zmienić.
Naciągnąłem kosztulkę przez głowę, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
— Wejść.
Drzwi skrzypnęły i stanęła w niej jeźdźczyni gryfów.
— Mamy problem, dowódco. Ktoś spuszcza wpierdol Mairi, a twoi koledzy chyba nie zamierzają zbytnio interweniować. — Cat była jedną z ostatnich osób, które podejrzewałbym o troskę skierowaną w cokolwiek, co oddycha, więc sprawa musiała być poważniejsza, niż mogłoby się wydawać.
— A Sorrengail? Albo Imogen?
— Nie ma ich. Drugoroczni mają dziś trening razem z nami, a ja zauważyłam ją w drodzę na niego.
— Nie mogłaś więc jej pomóc? — pytanie pada, zanim mogę je powstrzymać.
Nie mam najmniejszej ochoty na pomaganie Mairi. Gdyby uważała na treningach i nie odwalała maniany, potrafiłaby sobie teraz poradzić.
— Nie zamierzam wplątywać się w dziecinne porachunki jeźdźców smoków. Na pewno nie te, które zaczynają się od rodzinnych śmierci — wytknęła z pogardą, na co nie potrafiłem nie westchnąć.
Spuściłem głowę, licząc do pięciu.
— Prowadź.
Zgarnąłem kurtkę z krzesła i podążyłem za dziewczyną.
Gdy dotarliśmy na tyły dziedzińca, graniczące z lasem, zrozumiałem, co miała na myśli.
Grupka trzeciorocznych i pierwszorocznych zebrała się wokół dwóch szamoczących się dziewczyn. Jedną z nich była Mairi, a drugą największa fanka Barlowe'a, jaką widział Basgiath, a której imienia za cholerę nie mogłem sobie teraz przypomnieć.
Mój wzrok spoczął na opuchniętej twarzy pierwszorocznej. Miała rozciętą wargę, długie blond włosy wyglądały, jakby uderzył w nie jeden z piorunów Violet, pod okiem zaczynało formować się limo, a jej dłoń wyglądała na połamaną.
Same problemy z tą gówniarą.
— Jakiś problem, kadeci?
Mój głos zabrzmiał nawet ostrzej niż zamierzałem, ale to wystarczyło, by zwrócili głowy w moim kierunku i zamilkli. Przeszedłem pomiędzy nimi do środka zbiegowiska, wkładając po drodze ręce do kieszeni.
— Słucham wyjaśnień.
Dziewczyna od Barlowe'a uniosła dumnie podbródek.
— Rzucała się, więc pokazałam jej, że to nie miejsce dla słabeuszy, dowódco. — W jej głosie nie było grama zawahania.
— Na to jest miejsce podczas sparringów. Rozejść się. — Zwróciłem wzrok na drugą z kobiet. — Mairi, za mną.
Była niepokojąco cicha i jeszcze bardziej niepokojąco posłuszna, bo po raz pierwszy naprawdę wykonała moje polecenie.
Zmarszczyłem brwi, gdy wyminęła mnie, przy okazji zasadzając mi z bara, niczym rozwydrzony smarkacz, którym zdecydowanie była.
Gdy uznałem, że odległość od pozostałych kadetów jest wystarczająca do rozmowy, zrównałem z nią kroku.
— O co poszło? — spytałem mimowolnie.
Nie powinno mnie to interesować.
Ona nie powinna cię interesować. Głos Cath sprawił, że aż się wzdrygnąłem.
Nie interesuje mnie. Jest zwykłym wrzodem na dupie.
Smok parsknął, wobec czego natychmiast go odciąłem. Nie zamierzałem wysłuchiwać tych bzdur, w których lubował się ostatnimi czasy.
— Więc? — ponagliłem, wciąż nie słysząc odpowiedzi z jej strony.
Mairi zatrzymała się gwałtownie w połowie kroku, ze spuszczoną głową. Stanąłem przed nią, obserwując wyczekująco, aż w końcu ją podniosła, a ja poczułem, jakby kopnął mnie prąd, prawie sprowadzając na kolana.
W ogromnych, błękitnych oczach widniały łzy, dolna warga drżała, a policzki pokryły rumieńce. Gdyby nie to, jak zmasakrowaną miała od bójki twarz, w tamtym momencie mogłaby być cholernie piękna.
Zacisnąłem zęby i wziąłem głęboki oddech najciszej, jak potrafiłem.
— Wal się, Aetos.
Zatkało mnie, gdy to powiedziała, a jeszcze bardziej, że wyminęła mnie, po drodze bezceremonialnie nastawiając wybite palce.
Miałem ochotę ruszyć za nią i przemówić do rozumu, ale nerwowy głos Sawyera skutecznie mnie od tego odwiódł. Chłopak zeskoczył ze smoka kilka metrów ode mnie, po czym otrzepał spodnie.
— Mamy problem, zwołali zebranie.
Uniosłem brwi.
— Podeszły pod granice kolejnego miasta.
Przeczesałem włosy, czując rosnącą frustrację. Zupełnie jakby użeranie się z Mairi nie było już zajęciem pełnoetatowym.
* - * -*
Nie sądziłam, że wrócę do pisania ff, ale z okazji walentynek... niech będzie.
Ta historia zamknie się w dwóch, maksymalnie trzech częściach.
Udanych walentynek, kochani <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro