Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Valpurgis

jak szybko może powstać fanfik? łącznie na 10 lekcjach

miłego czytania :3

xxx


   Jako dziecko, Gregory nie wierzył w smoki. Latające jaszczurki, często ziejące ogniem wydawały mu się być abstrakcyjnymi bytami, wymyślonymi podczas pijackiego spotkania w tawernie. Przeświadczenie te utrzymywało się przez długie lata i gdy został łowcą, osobą gotową zabić smoka, spotkał go. Wielkie stworzenie patrzyło mu w oczy z czymś bestialskim w spojrzeniu – jakby Gregory był dla niego jedynie przeszkodą. I to właśnie wtedy zabił pierwszy raz monstrualną bestię, gotową spalić jego wioskę. Duma buzowała w jego żyłach, gdy jego ojciec i zarazem wódź wioski z zachwytem go wychwalał. Polował więc częściej, a współczucie do smoków nigdy się nie pojawiło.

   Tym razem nie było inaczej. Gdy Gregory osiągnął wiek przekraczający dwadzieścia wiosen, na swoim koncie miał już kilka smoków i apetyt wzrastał. Strach przed bestiami paraliżował niektórych – szatyn odczuwał jedynie zaciekawienie.

   Jego pies szczeknął cztery razy, zatrzymując się z jedną łapą w powietrzu, widocznie czegoś wyczekując. Mężczyzna podniósł wzrok i rozejrzał się po pozornie pustym lesie. Szum drzew i szelest liści początkowo mógł być dla niego problemem, ale po kilku latach ćwiczeń nic nie robiło na nim wrażenia. A przynajmniej tak myślał do czasu, gdy zauważył tego jednego smoka.

   Śnieżnobiały stwór mógłby zostać uznany za pięknego, ale Gregory szybko wyzbył się tej myśli, naciągając cięciwę kuszy. Jedna strzała nie zabiłaby stworzenia, ale wymierzona we wrażliwe skrzydło, mogła uniemożliwić bestii szybkie poruszanie się. Dobiłby go toporem i pochwaliłby się nową zdobyczą. I wszystko potoczyłoby się tak jak planował, gdyby nie ostry sztylet przyłożony do jego szyi, naciskający na skórę mocno i pewnie. Gregory chciał wyrwać się z nagłego uścisku, ale każdy ruch nacinał jego skórę. Przerwał, gdy poczuł ciepłą krew.

— Co planowałeś zrobić, łowco?

— Zabić smoka zanim on zabije mnie. — Wycharczał, ból na szyi narastał.

— Smoki nie zabijają. — Głos drażnił jego kark. — Wypuść broń, inaczej zginiesz.

   Nie miał wyboru, musiał się posłuchać. Jego kusza uderzyła o ziemię, topór upadł zaraz obok, ale ciepłe dłonie i tak przeszukały go szybko i zręcznie. Wtedy Gregory mógł go zobaczyć – srebrne kosmyki stojące z każdej strony i złoty błysk w oczach sprawił, że w szatynie obudziła się pierwotna myśl, pomieszana z przerażeniem. "Bóg" pomyślał. Nigdy nie spotkał nikogo o takim wyglądzie, tak odmiennym od ludzi z jego wioski. Chłopak nie pochodził z południa, musiał być górskim człowiekiem, całkowicie obcym Gregory'emu.

   Szok minął tak szybko jak się pojawił. Nóż, który trzymany był przy jego gardle zniknął na moment, a Gregory całkowicie świadomie wykorzystał to. Jeden nagły ruch i piękny chłopak leżał pod nim na ziemi, z nadgarstkami przypiętymi nad głową. Ostry uśmiech na ustach ciemnookiego pojawił się na moment, ale desperacja w złotych oczach nie bawiła go ani trochę. Nawet nagły gwizd nie zrobił na nim wrażenia, chociaż ból sprawił, że zakrztusił się śliną.

   Smok, o którym zapomniał, patrzył teraz na niego z ogniem w niebieskich ślepiach. Chłopak wstał i poklepał stworzenie po łbie, szepcąc coś do niego. Gregory był w szoku. Człowiek rozmawiał ze smokiem, który go obronił. W całym swoim życiu myślał, że są to stwory bestialskie, pełne chęci mordu. Dlaczego więc ta bestia tak stanowczo chroniła chłopaka swoim ciałem? Czy siwowłosy był ofiarą, a smok bronił swój posiłek? Stworzenia te były zaborcze, ciemne oczy czytały to w podręcznikach, ale nie spodziewał się, że taka sytuacja może mieć miejsce.

— Uważaj, ta bestia cię zabije! — Wykrzyczał, czując potrzebę udowodnienia sobie, że ma rację.

— Ona? Walpurgis nigdy nie zrobiłaby mi krzywdy, jest cudowna. — Jego dłoń pogładziła szorstkie łuski, z których Gregory zrobiłby za pewnie biżuterię.

— To smok.

— Wiem.

   Gregory był przerażony, pierwszy raz widział osobę, która czuła sympatię do smoków. Biała bestia patrzyła teraz na niego z zaciekawieniem i jedynie niewielka ręka złotookiego powstrzymywała ją przed ruchem. Chłopak, na oko trochę młodszy od niego, miał władzę nad stworzeniem i trzymał je w ryzach. Brązowe oczy patrzyły na to monstrum to na człowieka obok i analizowały szansę ucieczki. Musiał wrócić do wioski i powiadomić wszystkich o tym dziwnym wydarzeniu. Czy uwierzyliby mu? Capela powiedziałby mu, że jest szalony, a Hank uderzyłby go w plecy, mamrocząc coś o braku dobrego snu. Nie miało to jednak znaczenia, chciał wycofać się bezproblemowo i może rozpocząć śledztwo, biorąc ze sobą swój ulubiony łuk. Teraz jednak był na przegranej pozycji i zastanawiał się, co go czeka.

— Nie zabijaj smoków, łowco. To naprawdę dobrzy przyjaciele, można żyć z nimi w zgodzie. Nie rozwiązuj wszystkiego siłą, bo ktoś ci nią odpowie. — Podrapał smoka po głowie i usiadł mu na grzbiecie. Teraz Gregory zauważył, że stworzenie miało siodło.

   Odleciał zbyt szybko by Gregory mógł zareagować. Ostatni raz spojrzał na niebo, lekki szum wiatru zagłuszył jego szybko bijące serce. Pierwsze spotkania nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, ale gdzieś głęboko czuł, że to jeszcze nie koniec.

xxx

   Łowca przychodził na tę samą polanę przez następne dni, za każdym razem odczuwając powiększające się rozczarowanie. Złotooki chłopak nie wracał i nic nie wskazywało na zmianę. Mimo to nie poddawał się i zastawiał pułapki w całym lesie, ciesząc się swoimi umiejętnościami czytania mapy. Chociaż znał las jak własną kieszeń, dalej wolał zaznaczać na papierze miejsca zastawionych pułapek, aby nie pominąć żadnego miejsca. Chodził więc po lesie i szukał czegokolwiek.

   Zakrwawiona biała łuska była strzałem w dziesiątkę. Plamy krwi prowadziły go do niewielkiego jeziora, z którego czasami czerpali wodę, by wyprać swoje ubrania. Takie miejsce było odpowiednie do odpoczynku i całkiem słabe do schowania ogromnego smoka. Dlatego podchodził ostrożnie, nie chcąc wydać żadnego nagłego dźwięku, zdradzającego jego położenie. Głupia, krucha gałąź nie mogła zniżyć powodzenia jego misji.

   Wychylił się, przyglądając tej samej osobie, przez którą na jego szyi widniała gojąca się już rana. Srebrnowłosy siedział przed krwawiącym smokiem, zajmując się lekkim obdrapaniem, które mimo wszystko musiało być bolesne. Gregory był pewny, że była to robota kogoś z jego wioski. Skupił się więc i chwycił swój łuk, celując. To właśnie wtedy głośny ryk sprawił, że złote oczy spojrzały w jego kierunku. Rozczarowanie widoczne w jego spojrzeniu było prawie bolesne.

— Będziesz tam tak stać? Nawet ranny smok cię zauważy i mnie o tym powiadomi, nie musisz się kryć.

   Gregory westchnął, ale zbliżył się ostrożnie. Usiadł dziesięć metrów od smoka i chłopaka, który się nim zajmował. Szatyn tego nie rozumiał. Smoki były potworami zabijającymi ludzi i powinny być tępione, tego był pewny. A jednak więź łącząca tę dwójkę była zdecydowanie widoczna.

— To twój smok? — Wyszeptał, wskazując na zwierzę.

— To nie jest mój — zrobił ruch palcami, jakby pokazywał cudzysłów — smok. To jest mój przyjaciel.

— Każdy z północy jest taki? Bratacie się tam ze smokami i dajecie się zabijać, jak bydło?

— Nie, to smok wybiera człowieka i niewiele osób ma z nimi taką więź. Poza tym, smoki nie zabijają ludzi, jeżeli nie są atakowanie. — Jego dłoń pogładziła białe łuski, a stworzenie zaświergotało. — Są urocze i kochane, nie rozumiem was. Jak możecie mieć w sobie tyle zawiści?

— Smok wybiera, co... — Mruknął, odkładając trzymany przez siebie łuk. — Te bestie palą nam domy i niszczą uprawy. Są szkodnikami.

— Mówisz tak, bo nigdy nie widziałeś piękna smoka.

   Siwowłosy mógł mieć rację, ale Gregory nie przyznałby się do tego. Widział piękne smoki, czuł lekki żal zabijając je, ale szybko znikał, gdy przypominał sobie, co robiły te stworzenia. Każdy w wiosce miał osobę w rodzinie, zabitą brutalnie przez smoka. Dlatego mścili się za wyrządzone krzywdy, zapominając o litości. Gregory czuł złość, gdy przypominał sobie, że stracił oko przez jednego z tych potworów. W tym momencie słowa złotookiego były puste i nic nieznaczące dla szatyna. Piękne zapewnienia nie zwróciłyby mu wylanej krwi i straconych ludzi.

— Jeden z twoich jaszczurów pozbawił mnie oka, drugi prawie zamordował mojego brata, a trzeci zjadł ukochanego psa. Jesteś pewny, że to gówno jest twoim przyjacielem?

— Nie obrażaj jej, jest urocza, słodka i nigdy nikogo nie skrzywdziła. Mogłaby cię teraz zabić, a jednak rozmawiamy i ona zasypia.

Gregory spojrzał na głowę smoka i jego zamknięte oczy. Bez siwowłosego obok, smok byłby już martwy.

— Twoje zapewnienia nic dla mnie nie znaczą.

— Jestem Erwin. — Przedstawił się, wstając i zbliżając się do szatyna. — Mogę pokazać ci, jak wspaniałe są smoki.

— A jeżeli nie chcę tego wiedzieć? — Podniósł brew, zastanawiając się, jak zareagować.

— Uszanuję to.

— W porządku, jestem Gregory. Dam ci szansę.

xxx

   Gregory wymykał się z wioski częściej. Obiecał sobie, że spotkania z Erwinem będą tylko śledztwem i może początkowo tak było. Ale potem pierwszy raz dotknął słodkiej Carte, która wyjątkowo za nim nie przepadała. Siwowłosy tłumaczył to jakąś aurą, ale Gregory mu nie ufał. Ogólnie nie fał smokowi, który jednym ruchem łapy, mógł złamać mu żebra. Nawet zapewnienia Erwina niewiele tu dały. Zwyczajnie nie czuł się pewny przy smoku.

— Dzień dobry Gregory! Gotowy na dzisiejszą zabawę?

   Erwin coraz częściej wymyślał dziwne zabawy, mające na celu poprawienie relacji Gregory'ego ze smokiem. Zabawy w chowanego, berek, oglądanie gwiazd i plecenie wianków z kwiatów zebranych przez stworzenie, było dziecinne, ale jakoś pasowało do złotookiego. Gregory znał go już drugi tydzień i zdążył zauważyć, że drugi nie należy do najnormalniejszych osób. Szalone pomysły tylko go w tym utwierdzały.

— Co masz na myśli? — Jego podejrzliwy wzrok lustrował chłopaka.

— Latałeś kiedyś na smoku?

   Zdziwienie zapłonęło w Gregorym. Nie spodziewał się, że Erwin o tym wspomni, szczególnie, że nie pozwalał mu za bardzo zbliżać się do Walpurgis. Smok również wyglądał na niezadowolonego, chociaż jedynie jego oczy wyrażały jakiekolwiek emocje.

— Erwin, chyba nie proponujesz mi lotu? Oszalałeś!

— Oczywiście, że ci to proponuję. Żeby szanować smoka trzeba go docenić. Zrobisz to, gdy od niej będzie zależne twoje życie. — Uśmiechnął się, łapiąc szatyna za rękę.

   Gregory początkowo protestował, ale gdy odkrył, że nie ma to sensu, westchnął i pozwolił się prowadzić. Bał się o swoje życie, nie ufał temu stworzeniu i zastanawiał się, czy przeżyje. Wiele razy widział, jak Erwin lata, ale to nie miało znaczenia. Teraz to on miał polecieć na smoku, który nawet go nie lubił. Nic więc dziwnego, że się martwił.

— Erwin, ona mnie nienawidzi. Zabije mnie i tyle będzie z tego szacunku.

— Zaufaj jej.

— W porządku. — Jęknął i zbliżył się do smoka.

   Walpurgis spojrzała na niego z pogardą i fuknęła gorącym powietrzem. Śmiech złotookiego na moment odwrócił jego uwagę od negatywnych myśli. Erwin usiadł w siodle i podał rękę Gregory'emu, pomagając mu usiąść. Lekki strach zaczynał w nim rosnąć, gdy smok wstał i rozprostował skrzydła. Siedział przed Erwinem i nie wiedział, czego się złapać. Jeźdźca szybko przyszedł mu z pomocą, łapiąc go w talii. Gregory czuł się głupio.

   Smok wzbił się w powietrze, a towarzyszący temu krzyk rozśmieszył Erwina. Ciemne oczy były zaciśnięte, ale gdy szybkość ustała, otworzył je.

— Wow, to niesamowite.

— Nieprawdaż?

   Uczucie delikatnego wiatru, świszczącego mu w uszach, było jak marzenie, o którym nie chciał zapomnieć. Nigdy nie spodziewał się, że lot na smoku może być tak przyjemny. Uśmiech sam cisnął mu się na usta, cichy śmiech był jak najczystsza melodia. Erwin ostrożnie trzymał go w pasie, nie pozwalając mu upaść. Złotooki doskonale pamiętał swój pierwszy lot, dlatego chciał, aby Gregory miło wspominał swój własny. Przekroczyli warstwę chmur, zachodzące słońce oświetlało zachwycone twarze. Gregory przez moment pomyślał, że mógłby zaprzyjaźnić się ze smokami.

   Lecieli w cichy. Szatyn rozglądał się z rozmarzeniem na twarzy, a siwowłosy obserwował swojego nowego przyjaciela. Smok parskał co jakiś czas, wypuszczając z pyska dymne kółka, wpadając w nie dla zabawy. Nikomu to nie przeszkadzało, każdy był zajęty czymś innym. Czas mijał i w końcu musieli zakończyć swoją podróż. Erwin nie chciał przemęczać swojej przyjaciółki, chociaż była ona smokiem wyścigowym. Gregory nie wiedział, że na północy organizowane były wyścigi smoków. Nie miał prawa wiedzieć, że Erwin się ścigał.

   Zlecieli na łąkę i Gregory chwiejnym krokiem zszedł z siodła. Walpurgis położyła się na trawie, uprzednio nawodniając się w pobliskiej rzece. Erwin poklepał ją po głowie i podszedł do szatyna, nie wiedząc co zrobić. Niezręczność przerwał ogon smoka, popychający złotookiego w ramiona Gregory'ego. Pożegnali się słodkim uściskiem i lekkimi rumieńcami.

xxx

   Ojciec Gregory'ego był poważnym człowiekiem. Władał swoim ludem najlepiej jak potrafił i każdy w wiosce był z niego zadowolony. Dlatego cała ich rodzina stawała na głowie, aby zbliżający się festyn witający jesień był jak najlepszy.

   Gregory nie czuł się najlepiej. Co roku wydarzenie kończyło się wspólnym oglądaniem zabijanego smoka, złapanego czasami nawet kilka tygodni wcześniej. Normalnie niemiałby z tym problemu, ale od czasu poznania Erwina i Walpurgis, jego spojrzenie się zmieniło. Nie wiedział czy po miłych zabawach, wspaniałych przejażdżkach i wspólnych zachodach słońca, potrafiłby skrzywdzić smoka. Nie chciał już plamić pięknych łusek szkarłatną krwią.

   Wiązał liny, przygotowując je na przedstawienie. Nie był w tym dobry, wolałby zajmować się bronią, ale nie gardził pracą. Chciał już spotkać się z Erwinem, by ostrzec go przed przebywaniem w lesie. Złotooki pochodził z gór, tam się urodził i wychował, ale z ciekawości przybył na tereny południa. Teraz musiał uciec, aby nie stała mu się krzywda. Ostatnim, czego Gregory chciał było złapanie Walpurgis przez jego rodzinę.

   Przez ostatnie miesiące szatyn mocno związał się z północnymi przyjaciółmi. Nie potrafił powiedzieć, co nim kierowało, gdy przedzierał się przez krzaki, biegnąc w stronę uśmiechniętego złotookiego chłopaka.

— Musisz uciekać, Erwin. Nie możesz tu zostać.

— Co, dlaczego?

— Za niedługo będzie festyn witający jesień. Oni zabiją każdego smoka na swojej drodze. — W jego spojrzeniu było coś desperackiego, coś, co krzyczało zamartwianiem się.

— Kiedy mogę wrócić? — W jego głosie słychać było smutek pomieszany z żałością.

— Wróć tu za dwa tygodnie, równo. Będę czekać.

   Gregory patrzył z tęsknotą, chociaż dalej stali obok siebie. Złotooki przeklął pod nosem i przyciągnął szatyna do siebie, łącząc ich usta z głośnym mlaśnięciem. Gregory nie miał czasu zareagować, Erwin szybko odsunął się, mamrocząc szybkie przeprosiny. Wsiadł na smoka i odleciał.

   Gregory stał jeszcze moment na polanie, policzki paliły mu ogniem. Nie wiedział, jak zareagować na krótki pocałunek i równie szybką ucieczkę. Teraz nie miało to takiego znaczenia, najważniejsze było bezpieczeństwo Erwina. Cieszył się, że udało mu się ostrzec swojego przyjaciela. O pocałunku mieli porozmawiać później.

xxx

   Oglądanie cierpienia smoka kiedyś sprawiałoby mu przyjemność. Teraz siedział ze swoimi przyjaciółmi, tłum wiwatował, a zamknięte drzwi powoli się otwierały. Jeden z jeńców wojennych, rzucony jako zabawca dla smoka, łamał powoli zamki. Jego dłonie trzęsły się ze strachu. To nie mógł być człowiek północy.

   Złapał do rąk topór, sprawdzając, jak leży mu w dłoni. Nie chciał tego robić, ale nagła odmowa mogłaby sprawić, że jego ojciec zadawałby pytania. Pytania, na które sam nie znał odpowiedzi. Wielka brama otworzyła się, a piękny czerwono-krwisty smok wyleciał z sztucznej jaskini z jazgoczącym rykiem. Tłum za wiwatował, ale Gregory tylko się przyglądał. Miał wejść do środka i skrzywdzić to stworzenie, przelewając niewinną krew. Ciemne oczy widziały strach w ruchach smoka, rzucającego się po zakrytej arenie wielkości na tyle odpowiedniej, by smok nie mógł latać. Szatyn z bólem obserwował widowisko, czekając na łuk, który będzie idealnie przygotowany do zniszczenia skrzydeł bestii. Nadal zastanawiał się, jak czuje się smok, który walczył właśnie o życie.

   Erwin opowiadał mu o inteligencji tych stworzeń, Gregory mógł się o tym przekonać. Walpurgis była niesamowicie rozumna i całkowicie rozumiała słowa złotookiego. Więź, która ich łączyła, była na tyle niesamowita, że łowca coraz częściej przyłapywał się na zazdrości. Problem polegał na tym, że zazdrościł smoczycy, która często przyjmowała zaborczą postawę. W momentach, gdy głowa Erwina opierała się o jego ramię, smok przepychał się i robił z siebie żywą poduszkę, rozdzielając dwójkę przyjaciół. Teraz Gregory nie chciał o tym myśleć, czerwona bestia skutecznie zmieniała jego myśli.

   Wszedł na arenę, czerwień ognia przemknęła mu przed oczami. Gdyby to Hank był na jego miejscu, krzaczaste brwi jego przyjaciela paliłby się jasnym płomieniem. Na szczęście on zdążył zrobić unik i uciec przed palącym gorącem, który mimo wszystko przyprawiał go bulgoczące uczucie niepokoju. Topór ciążył mu w dłoni, strzały uwierały go w plecy i trzęsące się cało poruszało się z trudem.

   Wcześniej nie czuł strachu stojąc przed smokiem, ale to zwierzę patrzyło mu w oczy z czymś błagającym w spojrzeniu, jakby głęboko wierzyło w dobroć Gregory'ego. Szatyn nie miał w sobie litości, zabijając z zimną krwią i tak było przed poznaniem Walpurgis, młodej smoczycy biegającej za swoim ogonem, jak rozbawiony pies. Tarzała się w trawie, taplała w kałużach, pływała w ciepłym morzu, zrywała kwiaty na wianki i cicho chrapała podczas snu po długim locie. Jak mógłby znowu skrzywdzić takie stworzenie, które mogłoby być tak samo szczęśliwe, jak smok towarzyszący Erwinowi?

   Topór uderzył o twardą ziemię. Nagła cisza ogarnęła stadion, gdy Gregory powoli zbliżył się do smoka. Bestia patrzyła na niego z niepokojem, strach malował się w jej spojrzeniu. Szatyn wyciągnął dłoń i nawet głośny ryk go nie zniechęcił. Dudnienie tarcz, o które mężczyźni uderzali pięściami, aby zdenerwować smoka, niewiele zrobiło. Stworzenie uspokoiło skrzydła, skuliło ogon i usiadło, czekając na rozwinięcie sytuacji. Gregory dotknął łba smoka, szepcąc ciche „przepraszam". Poważny wzrok skierowany w stronę swojego ojca groził, że stanie się coś o wiele gorszego, niż zhańbienie ogromnej tradycji.

— Hańba! — Krzyknął ktoś w tłumie, rozpoczynając skandowanie.

   Ludność krzyczała, wygwizdując go. Gregory nie patrzył na to. Otwierał właśnie kopułę, która z piskiem roztwarła się, pozwalając smokowi uciec. Teraz szatyn musiał wyjaśnić wodzowi wioski, dlaczego zniszczył coroczny festyn.

xxx

   Twarz piekła go od bolesnego uderzenia, które jego ojciec wymierzył w niego od razu po wyjściu z areny. Tłum przyglądał się wydarzeniu z zachwytem, spowodowanym ukaraniem rebelianta. Gregory początkowo nie przejmował się tym, to był tylko jeden smok na wolności. Prawdopodobnie poleciał w góry do wioski Erwina i zacznie miłe życie, w przeciwieństwie do szatyna. Jego ojciec był wściekły, dyszał ciężko i parskał co jakiś czas, krzycząc przeraźliwie. Gregory wyciszył się w połowie kłótni, skupiając myśli na milszych rzeczach, jakimi było zbliżające się spotkanie z siwowłosym. Zdawał sobie sprawę, że jego reputacja ucierpiała, ale zwracał na to uwagi.

— Byłeś moją dumą, Gregory! A teraz dotykasz potwora z delikatnością, jakby była to co najmniej twoja żona!

— Przepraszam tato. — Jego głos był cichy, ale nie było w nim nuty wstydu za swoje czyny.

— Nie nazywaj mnie tak. — Ostre słowa bolały, nawet jeżeli mógł się tego spodziewać. — Przymykałem oko na twoje znikanie, przymykałem oko na twoje olewanie obowiązków, ale teraz przegiąłeś.

— Przegiąłem?

— Nie możesz bratać się z wrogiem.

   Wzrok Gregory'ego był pusty. Zdawał sobie sprawę, że jego rodzina nie zrozumie, ale gdzieś głęboko wierzył, że uda mu się przekonać ich do swojej racji. Teraz wiedział, że nie miało to sensu, nikt z południa nie pokochałby smoka. No, chyba że było się szatynem o czekoladowych oczach, całkowicie zakochanym w północy.

— Ludzie na północy żyją z nimi w harmonii, nikt nie ginie przez smoki, tato! Dlaczego my też nie możemy się z nimi zaprzyjaźnić?

— Straciłeś oko w walce z jednym z tych potworów, a twoi ludzie utracili członków rodziny. Spójrz im w oczy i powiedz, że smoki są dobre. No właśnie, nie potrafisz.

   Mimo to, Gregory odwrócił wzrok i zdeterminowany spojrzał na trybuny. Uderzył się w pierś trzy razy, jako znak ludowy i uniósł pięść w stronę nieba. Tłum ucichł, zaskoczony jego postawą.

— Jeżeli jest ktoś, kto chce walczyć o swoje przekonania, niech podniesie topór i zawalczy ze mną. Bo ja znam smoki i jestem gotowy walczyć o nie z wami. Czy jest tu osoba, która rozmawiała ze smokiem? Nie, prawda? Bestiami jesteśmy my, przelewając niewinną krew przez prymitywne lęki! Wstydźcie się, wy, którzy uczyliście swoje dzieci nienawiści i zapomnieliście o szacunku. Brzydzę się wami i sobą, że kiedykolwiek postanowiłem zabić smoka. — Splunął na ziemię, zbitą wieloma walkami.

   Pierwszą osobą, która wyszła mu na przekór był jego własny ojciec. Gregory był zaskoczony jego postawą, był to człowiek silny, ale niewalczący od lat. Nie polował na smoki, stronił od przemocy, a jednak stał tam, patrząc mu w oczy. Topor w jego dłoni lśnił złowrogo, a szatyn wiedział co właśnie się działo. Była to walka o władzę, wiele znacząca dla ich wioski. Gdyby jakimś cudem Gregory wygrał, mógłby zostać wodzem, a zaraz potem wprowadzić nowe zasady. Czy tego właśnie chciał? Nie, szatynowi nie spieszyło się do stania się przywódcą. Wolał biegać po lesie, jak dzieciak i bawić się z siwowłosym i białym smokiem.

   Trzymając tarczę, zastanawiał się co zrobić. Był jednym z najlepszych wojowników w wiosce, był na kilku bitwach i polował dla sportu. Był prawdziwą kupą mięśni, gotowy na nawalanie się po twarzy gołymi pięściami lub uderzanie tępą stroną swojej ulubionej siekierki o wrażliwą skórę oponenta. Ach, jak on uwielbiał bitki. Chociaż siłowanie się ze smokiem nie należało do najprzyjemniejszych zabaw.

   Teraz stał pewnie na obu nogach, lekko pochylony i gotowy do obrony. Nie miał zamiaru wyprowadzić pierwszego ciosu, nie gdy jego przeciwnikiem był jego ojciec, który uczył go walki. Znali nawzajem swoje nawyki i pierwszy cios był niekorzystny. Krążyli więc wokół siebie i słuchali okrzyków tłumu, zachęcającego do ataku.

   W końcu głośny krzyk przerwał oczekiwanie, jego ojciec biegł z podniesionym toporem, gotowy do zaatakowania go. Szybki unik wystarczył, by mężczyzna pochylił się, a ciężki but Gregory'ego uderzył w jego plecy. Jego nogi ugięły się, ale szybko się podniósł, odskakując na kilka metrów. Był to człowiek starszy, miał już swoje lata i szatyn zastanawiał się, jak długo pociągnie.

   Ostry huk uderzenia w tarczę, brzęk metalu o metal i ciche sapnięcia rozbrzmiewały na arenie. Ludzie skandowali imię jego ojca, kibicowali najlepiej jak umieli i starali się podnieść go na duchu, jakby to cokolwiek dało. Nadgarstek bolał go od trzymania uderzanej tarczy, a mięśnie napisany się, aby dać z siebie sto dziesięć procent. Nie mógł pozwolić sobie na przegraną, która równała się ze śmiercią. Chciał jeszcze raz zobaczyć zachód słońca znad różowych chmur.

   Oddech przyspieszał w zmęczeniu, rana na policzku krwawiła leniwie, ale i tak wyglądał lepiej niż starczy mężczyzna, który zataczał się, ledwo stojąc na nogach. Gregory nie chciał go krzywdzić, zabicie go nie było jego planem i nawet nie myślał o takiej możliwości. Miał zamiar obezwładnić go i pokazać ludziom, że smoki nie będą już tępione.

   Wódz wioski odrzucił tarczę, widocznie będąc już całkowicie bezużyteczną rzeczą i złapał drugi topór, rzucając nim w Gregory'ego. Gdyby nie tarcza, byłby martwy. Jego ojciec rzucił się na niego zadając mocne ciosy, napierając na szatyna. Cofając się, nie odwracał wzroku od atakującej go broni, szukając odpowiedni moment na kontrę. A gdy nadszedł, ostry przedmiot wypadł z dłoni mężczyzny wraz z przeraźliwym krzykiem.

   Mężczyzna upadł na ziemię, jego głowa zwisała bezwładnie. Nie mógł unormować oddechu, gorący pot zalewał jego ciało, a ręka wyginała się w dziwnym kierunku. Była złamana, Gregory wiedział to już po jednym spojrzeniu. Zdecydowanie zwyciężył. Podniósł rękę w geście zwycięstwa i spojrzał dumnym wzrokiem na swojego ojca.

— Walczyłeś dzielnie tato. Dziękuję za pojedynek, ale od teraz nie zabijemy już żadnego smoka. — Zwrócił się w stronę tłumu. — Nastały nowe czasy!

xxx

   Przychodził na tę samą polanę przez ostatnie kilka dni i za każdym razem zawodził się bardziej. Erwina i Walpurgis nie było, cichy szelest liści był jedynym dźwiękiem w lesie. Dlatego Gregory spędzał samotnie dni, strugając figurki niedźwiedzi w kawałku drewna i nucąc pod nosem stare pieśni ludowe. Od czasu pojedynku minął już jakiś czas i niewiele się zmieniło. Jego ojciec dalej był wodzem, ale to Gregory miał podejmować najważniejsze decyzje. Pokonanie własnego ojca, który uczył go walki było niezwykłym wydarzeniem i większość osób z wioski zaczęło darzyć go większym szacunkiem, zapominając o wypuszczeniu smoka.

   Czerwona bestia nie wróciła już w tereny południa i Gregory cieszył się z tego powodu. Odbył długą rozmowę z Hankiem i Dante, czując, że jest im dłużny wytłumaczenia. Nie mieli problemu z jego nagłą zmianą, żaden z nich nie był łowcą smoków i jego decyzja nie wpływała na nich bezpośrednio. Jasne, nie pałali do nich sympatią, ale nie syczeli na samą myśl o dotknięciu ogromnej jaszczurki. Gregory zawsze uśmiechał się na myśl, że jego przyjaciele nazywali smoki latającymi jaszczurkami.

   Siedział nad rzeką, figurka powoli zaczynała przypominać zwierzę, a jego serce bolało z tęsknoty. Dostawał paranoi, wszystko wydawało mu się być podejrzane. Złotooki miał wrócić po równo dwóch tygodniach, a jednak niższej osoby obok niego nie było. Spóźnienie trwało już wystarczająco długo, by Gregory zaczął się martwić. Przez głowę przechodziły mu najgorsze myśli, mącące w jego emocjach. Czy Erwin po pocałunku zdecydował, że jednak nie chce go znać? A może coś mu się stało? Niczego już nie był pewny.

   Ale wtedy powiew wiatru rozwiał jego włosy. Piasek wpadł mu do oczu i gdy przecierał bolące narządy wzroku, ciężar ciała przygniótł go do ziemi. Słodki zapach truskawek owinął jego zmysły i gdy ponownie otworzył oczy, zobaczył srebrne kosmyki włosów i szczęśliwy pysk smoka. Walpurgis nie wyglądała tak samo, jej śnieżnobiałe łuski teraz mieniły się teraz na zakończeniu kończyn lazurowym błękitem.

— Erwin, jednak wróciłeś? — Jego głos łamał się, szczęście dudniło mu w piersi.

— Dlaczego miałbym nie wracać?

— Dwa tygodnie minęły, a ciebie nie było. Myślałem, że coś ci się stało lub zrezygnowałeś ze znajomości.

— Hej, jestem już. — Odsunął się na moment, patrząc na niecodzienny widok. Gregory leżał, jego włosy rozsypane w miękkiej trawie i lekko zaróżowione policzki sprawiły, że ciemny wzrok uciekał przed złotym spojrzeniem. — Zwyczajnie było mi wstyd wrócić. Ale Walpurgis tęskniła i nie dawała mi spokoju... ała, w porządku, może ja też tęskniłem! Wróciliśmy.

— Wiele się wydarzyło, gdy cię nie było. Pokonałem mojego ojca i zakazałem zabijania smoków. Południe od teraz jest neutralne.

— Naprawdę? Gregory, to niesamowite!

   Jego oczy świeciły i Gregory czuł się naprawdę szczęśliwy. W tym momencie czuł się całkowicie spełniony, on, Erwin i ten smok, którego jeszcze kilka miesięcy temu chciał zabić. Nim się zorientował, jego dłoń wylądowała na karku siwowłosego, ale nic więcej nie robił. Patrzyli sobie w oczy, niepewność przejmowała ich ciała. Gregory zdecydowanie był zakochany.

   Ale to ciężka łapa smoka naciskająca na głowę Erwina, sprawiła, że ich usta połączyły się w pocałunku. Początkowo obaj byli zaskoczeni, ale słodki smak truskawek sprawił, że myśli Gregory'ego stały się puste. Tylko przez moment zastanawiał się, czy powinien pogłębić pocałunek, ponieważ Erwin był o wiele bardziej zdecydowany. Niewinność szybko przemieniła się w coś bardziej namiętnego, wypalającego na ich sercach swoje imiona. Pocałunek był jak droga milowa, która po tygodniach frustracji nareszcie doszła do finału. I nawet lekko przygryziona warga nie odstraszyła szatyna, który pozwolił na jeden z wielu pojedynków, skończony szybką wygraną. Ich usta łączyły się w miłosnym uniesieniu, a oni zapomnieli o otaczającym ich świecie.

   Dopiero stracony dech sprawił, że odsunęli się od siebie z głośnym mlaśnięciem. Gorąco biło od ich ciał, pomimo niskiej temperatury powietrza. Jesień już całkowicie przejęła pogodę, a mimo to wcale nie czuli chłodu. Może to smok obok, a może to oni sami, ale wiedzieli, że nigdy w życiu nie czuli się tak wspaniale.



xxx


dziękuję ślicznie Zyczliwy za nadanie smokowi Erwina imienia, inaczej nazywałaby się Puszek.........

no to tak, praca napisana w dwa dni, po obejrzeniu bajki. 

no to co, dziękuję ślicznie za przeczytanie i życzę miłego wieczorku~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro