~ W potrzasku ~
Rok 1974
— Profesorze, czy istniałaby możliwość przedłużenia terminu oddania pracy?
Lysandra Black została po lekcjach, chcąc wybłagać Horacego Slughorna o więcej czasu na dokończenie eseju.
— Moja droga... — rzekł smutno nauczyciel — To nie byłoby w porządku wobec innych uczniów, którzy już ukończyli ową pracę.
— Myślę, że nikt nie dał rady go jeszcze skoczyć...
W tym momencie do klasy wszedł Remus Lupin z długim pergaminem w ręku.
— Witam, Panie Profesorze — powitał nauczyciela — Przyszedłem oddać pracę semestralną.
Lysandra posłała Gryfonowi spojrzenie pełne żalu i wściekłości.
— Oh, dziękuje bardzo, Panie Lupin — rzekł radośnie Slughorn, odbierając od chłopaka jego pracę — Widzi, Pani? Jednak są osoby, które zdążyły.
Remus wyglądał na nieco zakłopotanego.
— Profesorze... — zaczęła ponownie Lysandra — Rozumie Pan, że eliksiry nie są moją mocną stroną.
— Nie sposób tego nie zauważyć — oznajmił Slughorn posyłając jej krzepiący uśmiech — Niestety bardzo mi przykro, ale do jutra ma Pani czas na oddanie pracy semestralnej.
Lysandra zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech.
— Dobrze — szepnęła czując jak ogarnia ją wściekłość.
Ruszyła do drzwi gdy nagle profesor zawołał:
— Skoro już tu jesteście, może pomożecie mi przygotować klasę do następnych zajęć? Muszę pilnie udać się do profesora Dumbledore'a.
— Oczywiście, profesorze — odparł ochoczo Remus.
Lysandra jedynie kiwnęła głową.
Nauczyciel klasnął radośnie w dłonie po czym oznajmił:
— Na zapleczu mam kilka kociołków i słoiczków ze składnikami. Przenieście je proszę do klasy.
Po tych słowach Slughorn opuścił salę, pozostawiając Remusa i Lysandrę samych.
— Zadowolony? — Syknęła Ślizgonka, posyłając Remusowi pretensjonalne spojrzenie.
— O co Ci chodzi?
— Prawie przekonałam Slughorna do przedłużenia terminu oddania pracy. A Ty, jakbyś tylko czekał pod drzwiami na idealny moment, by wpaść do środka i pogrążyć mnie przed nauczycielem.
— Mieliśmy miesiąc na napisanie owego eseju, Lysandro — oznajmił spokojnie Lupin, zakładając ręce na piersi.
Dziewczyna westchnęła głośno po czym zdjęła z siebie swoją szkolną szatę i oznajmiła oschle:
— Weźmy się za te głupie kociołki.
Oboje ruszyli na tyły klasy gdzie mieściło się małe zaplecze.
Weszli do niewielkiego pomieszczenia pełnego szaf i regałów.
— Kociołki leżą tutaj, ale nie widzę nigdzie słoików... — rzekł Remus rozglądając się dookoła.
Lysadra weszła do pomieszczenia a drzwi z hukiem zamknęły się za nią.
— Poszukaj w tamtych szufladach, ja sprawdzę te — powiedziała i wzięła się za poszukiwania.
— Mam — zawołał Remus wyciągając z szuflady słoik z ogonami szczura.
— Bierzmy to i wracajmy.
Lysandra podeszła do drzwi i chwyciła za klamkę. Ku jej zdziwieniu drzwi nie chciały się otworzyć.
— Co jest? — zapytała napierając na drzwi.
— Nie możesz otworzyć? — Remus podszedł do dziewczyny — Daj, ja spróbuję.
— Są zamknięte. Myślisz, że nie potrafię otworzyć drzwi?
— Może masz za mało siły?
Na te słowa Lysandra parsknęła ironicznie pod nosem.
Remus podszedł do drzwi i chwyciwszy klamkę, mocno za nią pociągnął. Następnie naparł na drzwi z nadzieją, że to zadziała.
— Brawo — powiedziała Lysandra — Na całe szczęście mam różdżkę...
Ślizgonka sięgnęła do kieszeni i ku jej zdziwieniu nie znalazła jej.
— Moja różdżka jest w szkolnej szacie, którą zostawiłam w klasie — westchnęła z poirytowania — No dalej, otwórz te drzwi.
Chłopak spojrzał na nią z niepewnością po czym szepnął:
— Nie mam różdżki.
— Jak to nie masz różdżki?
— Zostawiłem ją w dormitorium.
Lysandra wyrzuciła ręce w górę.
— Świetnie! Po prostu cudownie...
Remus zsunął się na ziemię, opierając się o drzwi, Lysandra zaś usiadła na najbliższej szafce i jęknęła pod nosem z niezadowolenia:
— Mam pracę do napisania i zamiast być teraz w bibliotece, siedzę w śmierdzącym, zakurzonym pomieszczeniu w Twoim towarzystwie.
— Zawsze mogło być gorzej — powiedział Remus przyglądając się dziewczynie.
— Doprawdy?
— Równie dobrze mogłoby tu roić się od pająków i szczurów.
Lysandra podwinęła nogi pod samą brodę i z niepewnością rozejrzała się po podłodze.
Siedzieli w małym pomieszczeniu, oczekując powrotu Slughorna, któremu najwyraźniej wcale się nie spieszyło.
Lysandra upewniwszy się, że w pomieszczeniu nie ma niechcianych gryzoni, zeszła z szafki i chwyciła mały słoiczek do ręki.
— Obrzydliwe.
Z odrazą wpatrywała się z małe oczka pływające w słoiku.
— Uważaj, szczur!— krzyknął Remus wskazując na podłogę.
Dziewczyna wrzasnęła przeraźliwie i rzuciła się w stronę Remusa, chcąc by gryzonie najpierw zajęły się nim.
Ukryta za plecami Gryfona zapytała drżącym głosem:
— Gdzie on jest?
Remus jednak, zamiast odpowiedzieć, zaniósł się głośnym śmiechem.
Lysandra spojrzała na niego z wysoko uniesionymi brawami i wciąż zerkając nerwowo na podłogę zapytała:
— Z czego się śmiejesz?
— Gdybyś widziała swój wyraz twarzy. W życiu nie słyszałem tak przerażonego krzyku. Nie było żadnego szczura.
Ślizgonka szturchnęła go w ramię po czym z obrażoną miną ponownie usiadła na szafce.
— To nie było zabawne — warknęła.
— Ależ było.
Przyjrzała się Remusowi, z którego twarzy nie schodził rozbawiony uśmiech. Mimowolnie uśmiechnęła się delikatnie pod nosem co nie uszło jego uwadze.
— Powinnaś częściej się uśmiechać.
Brwi dziewczyny wystrzeliły w górę.
— W waszym towarzystwie nie mam powodów do radości — odparła Lysandra przybierając poważny wyraz twarzy.
— Tak tylko mówię. Wyglądasz wtedy zupełnie inaczej.
Ślizgonka przyjrzała się Remusowi, mrużąc delikatnie oczy. Chłopak również obserwował dziewczynę.
Nagle drzwi od pomieszczenia stanęły otworem, ukazując profesora Slughorna.
— Tak mi przykro. Zasiedziałem się trochę u Dumbledore'a i zapomniałem powiedzieć wam, że te drzwi często się zatrzaskują.
— Żaden problem, profesorze — rzekł uprzejmie Remus wstając na nogi — Miałem miłe towarzystwo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro