1. Jedziesz ze mną, czy mam jechać sam?
Witamy w nowym ff! Mamy nadzieję, że ciepło przyjmiecie nową historię. Nie będzie ona długa, ale mamy nadzieję że ciekawa. Miłego czytania 💙💚
Harry spojrzał na swoją komórkę, która rozdzwoniła się dość niespodziewanie. Był w trakcie pracy, ale na szczęście miał osobny gabinet i nikt nie rozliczał go ze swoich zadań oprócz jego samego. Numer na wyświetlaczu był mu całkowicie nieznany, zazwyczaj nie odbierał takich telefonów na prywatnym urządzeniu, jednak coś mu mówiło, żeby tym razem odebrał.
- Halo? - rzucił czekając na odpowiedź.
- Dzień dobry, czy dodzwoniłam się do Harry'ego Tomlinsona? - spytał kobiecy głos.
- Zgadza się, przy telefonie.
- Dzwonię ze szpitala zachodniego, pana szczeniak miał wypadek na rowerze, pilnie potrzebujemy jednego z rodziców na miejscu - oznajmiła.
Bruneta przez chwilę zmroziło, a on myślał że zaraz zemdleje ze stresu. Jego omega zaczęła wyć z całej piersi.
- Ja, oczywiście będę jak najszybciej się da - potwierdził, zaraz rozłączając się.
Wszystkie ważne papiery wrzucił do szafki, którą zaraz zamknął na kluczyk, laptopa schował do torby i z rzeczami prywatnymi oraz kurtką przewieszoną na ręce ruszył w stronę gabinetu swojego szefa. Na szczęście nie był ten daleko i zaraz wchodził bez pukania do gabinetu.
- Przepraszam na chwilę, mam w gabinecie gościa - Louis spojrzał na Harry'ego, po czym wyciszył głośnik w telefonie - Co się dzieje? Mam telekonferencje.
- Nasz syn miał wypadek i jest w szpitalu Louis - powiedział na pozór spokojnie - Jedziesz ze mną, czy mam jechać sam?
- Jadę - odpowiedział jakby to było oczywiste, po czym włączył mikrofon w telefonie - Przepraszam, nie mogę kontynuować, mój szczeniak trafił do szpitala. Jesteśmy w kontakcie - zakończył połączenie, po czym sięgnął po marynarkę, prywatny telefon i klucz do swojego gabinetu, aby zamknąć go.
- Ponoć spadł z rowera, co wydaje się raczej niepozorne... A jednak jest w szpitalu i pilny jest przyjazd rodzica. Boję się Lou - Harry jako pierwszy wyszedł z gabinetu partnera.
- Miejmy nadzieję, że potrzebują tylko zgody na coś, a nie coś gorszego - odparł ze ściśniętym gardłem i zaraz zamykał drzwi, po tym przeszli korytarzem do głównej recepcji, gdzie były windy - Sara, odwołaj wszystkie dzisiejsze spotkania, będę dawał znać o jutrzejszych. Sytuacja kryzysowa, rodzinna.
- Oczywiście panie Tomlinson - powiedziała prędko, a oni tylko zdążyli zauważyć że ta zapisała coś, nim weszli do windy.
- Co z jego opiekunką, powinna do nas zadzwonić... Być z nim, a co dostaję? Obcy numer, lekarz albo ktoś inny ze szpitala - Harry otwarcie panikował.
- Mówiłem, że one wszystkie są tyle warte co nic - prychnął Louis - Nie można ufać opiekunkom, a tym młodym to już w ogóle.
- Mówiłeś, mówiłeś - złapał się za czubek nosa - Ale miała dobre kwalifikacje! Jak tak dalej pójdzie, to będę musiał wrócić do domu, nie chcę krzywdy naszego syna. Nie po to była opiekunka.
- Ja byłem od początku za tym, żebyś został w domu z naszym synem, ale jesteś uparty z tą swoją pracą - przewrócił oczami.
- Nie po to mam zawód, aby siedzieć na tyłku Louis - spojrzał ze zmrużonymi oczyma na męża - Tym bardziej, kiedy wiem jak ta firma potrzebuje mojej wiedzy. Ty potrzebujesz, ale tego nie przyznasz przez swoją dumę.
- Jak widać nasz szczeniak bardziej cię potrzebował w domu, niż ja w firmie - winda otworzyła się na podziemnym parkingu, gdzie już łatwo przeszli do auta Louisa, które stało niedaleko wejścia.
Harry zabijał wzrokiem Tomlinsona, ponieważ to co ten powiedział było ciosem poniżej pasa i nie zamierzał o tym nie napomknąć w odpowiednim dla siebie momencie. Nie był złą matką, tylko przez to że pracował.
Dojazd do szpitala zajął im naprawdę mało czasu, głównym powodem tego była szybka jazda Louisa i niewątpliwie dostanie ten kilka mandatów, jeśli były gdzieś kontrolery prędkości.
- Wiesz co, kochanie - Harry dał nacisk na ostatnie słowo - Miałbyś prawo do oceniania moich decyzji, gdybyś sam nie siedział do nocy w pracy - z tymi słowami wysiadł z samochodu, trzaskając mocno drzwiami ukochanego samochodu męża.
- Możesz nie wyładowywać swojej złości na aucie? - Louis zdążył wyjść z pojazdu i zablokować go, po czym dogonił bruneta - To moja firma i niestety, jeśli chce żeby to działało czasem nie mam wyboru Harry. Inaczej ani ja ani ty, nie mielibyśmy pracy.
- Ale jesteś też ojcem i mężem, choć tym drugim ostatnio niebardzo - dogryzł mu, po tylu latach bycia razem złapał trochę z zachowania partnera.
- Jakby nasze łóżko było jeszcze szersze to pewnie i tak starałbyś się spać jeszcze dalej ode mnie - rzucił, kiedy już wchodzili do budynku.
- Ty... - przerwał, biorąc głęboki oddech i obaj kierowali się do recepcji - Dzień dobry, jesteśmy tutaj przez informację o tym, że nasz syn miał wypadek na rowerze, Bradford Tomlinson.
- Trzecie piętro, korytarz na prawo tam sala numer dwadzieścia - odpowiedziała pielęgniarka - Lekarz na miejscu panom wszystko wyjaśni i da dokumenty do wypełnienia.
- Dziękujemy.
Czym prędzej ruszyli do pierwszej rzucającej im się w oczy windy i przywołali ją na swoje piętro. Kiedy byli w środku, Louis nacisnął odpowiedni guzik i jechali na trzecie piętro. W tym momencie obaj zaczęli się mocniej stresować.
Szpital, dokumenty do wypełnienia, do tego sam zapach który się tu roznosił, nie napawał optymizmem. Wyszli z windy i ruszyli na prawo, łatwo znajdując salę numer dwadzieścia. Weszli do środka i jak się okazało, był to gabinet lekarski, gdzie mężczyzna w średnim wieku na nich spojrzał w momencie wejścia.
- Dzień dobry,jesteśmy rodzicami Bradforda Tomlinsona - Louis tym razem przejął głos.
- Dzień dobry, zapraszam państwa - wskazał na krzesełka przed jego biurkiem - Chłopiec jest dalej nieprzytomny, do tego mamy złamanie nogi z przemieszczaniem, co będzie wymagało operacji. Musimy też obserwować głowę, ponieważ była również tam rana, ale została już zszyta.
- Boże, jak do tego doszło... - Harry myślał, że upadnie, ale silne ramiona Louisa mu na to nie pozwoliły.
Mimo kłótni, mimo sporów doskonale znali swoje zachowania.
- Podpiszemy co potrzeba razem z mężem - szatyn zapewnił, mocno trzymając roztrzęsioną omegę.
- Będzie potrzebna zgoda na operację i trzeba sprawdzać grupę krwi syna, przy operacji może być potrzebna transfuzja. Nie będę kłamać, ostatnio w szpitalach mocno brakuje krwi, więc jeśli panowie lub ktoś z rodziny mogą oddać dla syna krew, to by przyspieszyło nasze działania.
- Obaj mamy taką samą grupę krwi, domyślamy się, że Bradford może mieć taką jak my, chociaż chyba nigdy to nie było sprawdzane - alfa spojrzał na męża, co ten potwierdził - Ja w razie czego mogę oddać od ręki.
- Ja też, nawet dla innych skoro brakuje jednostek - brunet dołączył w tej decyzji, w środku mocno obwiniając się przez cały wypadek. Może jednak powinien siedzieć w domu z synem?
- Świetnie, dam panom od razu skierowanie do laboratorium, najpierw zbadamy dla pewności syna, bo jest jeszcze opcja że będzie miał grupę zero i nie będzie możliwości oddania przez państwa - od razu ich poinformował.
- Jasne rozumiemy, ja wypełnię dokumenty - Louis sięgnął po długopis, dopytując tylko omegi o jakieś alergie ich syna.
Harry na szczęście wszystko doskonale pamiętał, odpowiadając bez problemu na zadawane mu pytania w sprawie ich syna.
- Jeśli chcecie zobaczyć syna to jest w sali osiemnaście, nieprzytomny, ale rodzice zawsze chcą, wiem o tym - uśmiechnął się lekko lekarz.
Nie było w tym momencie nawet mowy na słowo nie. Ramię w ramię przeszli do podanej sali i usiedli przy łóżku. Harry niemal od razu się popłakał, łapiąc delikatnie dłoń swojego syna w swoją.
- Mama cię więcej na tak długo nie zostawi Bradford - obiecał sobie cicho.
- Ciekawe, gdzie jest ta pożal się boże opiekunka, która powinna mieć na niego chociaż oko dopóki my się nie pojawiliśmy - skrzywił się - Złamanie z przemieszczeniem i rozbita głowa to nie są lekkie urazy.
- Nie wiem - wziął głęboki oddech - Ale musimy wziąć od niej należyte konsekwencje Louis. Wierzę, że o to się postarasz. A jak nie to sam jej wydrapię oczy.
- Ja jej dopilnuje już, nie wyjdzie z tego bez konsekwencji. Nie mówię, że wypadki się nie zdarzają, ale brak reakcji i informacji dla nas? Skandal - zaciskał pięści.
- Nasz synek Louis - ponownie ucałował dłoń chłopca - On jest taki mały, a ma mieć operację...
- Dla jego dobra Harry, żeby normalnie w przyszłości funkcjonował - starał się sam uspokoić - Ważne, żeby wyszedł z tego cało.
- On musi, musi wyjść z tego cało - otarł swoje mokre policzki - Damy radę wziąć na dłużej wolne? Nie wiem jak ty, ale nie opuszczę jego boku. Nie ma mowy, nie skupię się też na pracy.
- Tak spokojnie, ja zadzwonię żeby przełożyć moje spotkania, przynajmniej na jakiś czas i te co się da. Najwyżej wyskoczę ze szpitala na chwile albo będziemy się zmieniać - wypuścił powietrze i sięgnął do kieszeni, by podać omedze paczkę chusteczek.
- Dziękuję - szepnął, wyciągając z paczki jedną.
Niestety, jakiś czas później musieli wyjść, ich syn miał robione badania, a oni sami musieli przejść przez jedno, czy aby na pewno będą mogli oddać krew w tym momencie.
Na szczęście po ich stronie była pełna zgoda na oddanie krwi. Czekali na korytarzu, aż lekarz będzie miał w końcu wyniki ich syna i będą mogli podejmować kolejne decyzje.
🐾🐾🐾🐾
Kola 💙💚💙💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro