13
~ Pov. Tom ~
Zmierzam właśnie do gabinetu Torda z prośbą, a nawet żądaniem żeby "wysłał" mnie i Mayę na "delegację"... Tak...
Wchodzę kulturalnie do jego biura. To znaczy robię tak zwane "z buta wjeżdżam" i szybko podchodzę do drewnianego, dużego biurka z toną papierów na blacie.
- Tord zrób co chcesz ale masz mnie i Mayę wysłać na "delegację" - przy ostatnim słowie zrobiłem cudzysłów w powietrzu palcami. On za to wolno uniósł głowę i spojrzał na mnie tym pustym, wypranym z uczuć wzrokiem.
- Jechowy... Serio się w niej zakochałaś? Ona traktuje cię jako przyjaciela... - i dopiero teraz jego wzrok był przyjacielski. Lekko się uśmiechnął i zaczął ponownie mówić. - Skoro aż tak bardzo ci na tym zależy... Wyślę was na tą całą "delegację". - powiedział i powtórzył mój wcześniejszy ruch palcami. - Gdzie ją zabierasz?
- Na Hawaje... - odwróciłem wzrok lekko zarumieniony i zawstydzony. - Wszystko jest już załatwione... Tylko coś ściemnij że musi jechać ze mną...
- Dobra dobra coś się załatwi... Ale teraz idź się pakować. Pa miłego wyjazdu! - posłał mi uśmiech a ja posłusznie wyszedłem z jego "królestwa" i poszłam się pakować.
~ Pov. Kawaii ~
Nie mogę się doczekać! Dzisiaj Nick wychodzi że szpitala a ja nadal nie wiem jak mam mu się odwdzięczyć... Po prostu nie umiem wymyślić jakiegoś dobrego sposobu...
Ale wracając... Idę właśnie w stronę skrzydła szpitalnego żeby go odebrać. Z tego co wiem to on jeszcze nie może się za bardzo przemęczać... Zaraz... Chyba wiem! Zorganizuję nam piknik! Tak! Na tej polanie blisko armii, na klifie! Tam jest przepięknie... Nie mogę już wytrzymać. Radość rozsadza mnie od środka...
~ Pov. Nick ~
Czekam na Kawaii już przygotowany do wyjścia... Ale oczywiście lekarze muszą mi jeszcze pieprzyć o tym że nie mogę się przemęczać... Bla bla bla... Jeżeli miałbym powtórzyć to drugi raz dla niej zrobiłbym to. Wiem że mogłem prawie umrzeć (nie pamiętam gdzie został postrzelony ~ dop. Aut) ale ona jest moim sensem życia.. dla niej poszedłbym na koniec świata i dalej.
~ Pov. Tord ~
- Niedługo trzeba to zrobić... Muszę to zrobić... Niby już wszystko jest gotowe... Ale to musi być odpowiedni moment... Tak... - mówiłem sam do siebie chodząc po pokoju i gapiąc się na pierścionek zaręczynowy z wielkim fioletowym diamentem. - Spodoba jej się? Przyjmie oświadczyny? Czy wszystko będzie szło zgodnie z planem? Eh... - opadłem na skórzaną kanapę w moim biurze. - Do tego jeszcze ta choroba... A jeżeli się jej pogorszy...? No i jak mogę zapomnieć o tym że ona chyba w 100% nie popiera moich planów co do świata... I co ja mam teraz kurna robić...?
{Tym czasem u reberiantów} (nie spodziewaliście się co? Niektórzy... ~ dop. Aut)
~ Pov. Edd ~
Trzeba to zatrzymać... Z tego robi się już błędne koło prób i błędów... Muszę to przerwać... Nie może to zająć dalej... Razem z Matt'em muszę coś wymyślić... Muszę... Dla świata... Nie mogę pozwolić na to żeby ten k-komuch... Tord... Przyjac-iel... Nie...! Z-zdrad-ził cię Edd! Nie... Nie mogę... To mój przyjaciel... Nie... Ja muszę... Dla świata...!
Tego jest już za dużo... Nie dam rady... Nie pokonam go... Nie umiem... Nie mam takiej siły... Nie uda mi się... W-więc po co próbować...?
512 słów
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro