Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 5 ~


•••

Kapitan Ameryka stał wśród drzew i nie dowierzał własnym oczom.

Czy ty to widzisz? — Usłyszał w słuchawce głos Sama.

— Pozostań na pozycji.

Steve wyszedł na niewielką polaną, gdzie w powietrzu unosił się dym i smród spalenizny.

Z przerażeniem wpatrywał się w przyjaciółkę, która niczym w transie, władała ogniem rozprzestrzeniającym się dookoła niej.

Unosiła się kilka metrów nad ziemią i nawet z daleka był w stanie dostrzec jej oczy. Emanujące przerażającym, białym niczym śnieg, odcieniem.

— Co się z tobą dzieje, Jenn... — Szepnął Steve z przerażeniem.

Wnet szalejący ogień zniknął, a Jenna zwróciła się w stronę Kapitana.

Steve? — Głos Sama był pełen niepokoju.

— Spokojnie. Na razie nie ingeruj.

Rogers podniósł obie dłonie do góry i zrobil krok do przodu, mówiąc:

— Jenn? To ja, Steve. Przybyłem tu by ci pomóc.

— Pomóc?

Był to głos Jenny, jednak zupełnie odmienny od tego, który tak doskonale znał. Był to zachrypnięty, złowieszczy i pełen napięcia głos.

Kobieta powoli zbliżyła się do niego po czym opuściła na ziemię.

— Kim jesteś? — Zapytała szeptem i otaksowała go czujnym spojrzeniem.

Na te słowa Steve zamarł. Nie poznawała go. Wezbrała w nim wściekłość i żal.

Najpierw Bucky, teraz Jenna.

— Znasz mnie, Jenn — Rzekł twardo — Jesteśmy przyjaciółmi.

— Przyjaciółmi... — Powtórzyła kobieta beznamiętnie.

— Zabiorę cię stąd. Pomogę ci.

Kapitan wyciągał rękę do Jenny, która natychmiast wzbiła się w powietrze.

Wokół niej zaczęło formować się niewielkie tornado, kiedy rzekła oschle:

— Nie potrzebuje niczyjej pomocy. Jestem niezwyciężona, a ty nie jesteś moim przyjacielem.

— Co się z tobą dzieje? — Steve'a zalała niepewność i strach, kiedy poczuł pod stopami drżenie ziemii.

Odejdź!

Ten głos.

Spojrzał na Jennę, na której twarzy zauważył nieme błaganie i żal. Dostrzegł również, że jej oczy nie były już białej barwy.

Odejdź! — Powtórzyła błagalnie.

— Jenn... — Szepnął Kapitan, kiedy oczy przyjaciółki ponownie przybrały białą barwę, a ziemia wokół niego zatrzęsła się niebezpiecznie.

Silny wstrząs powalił go na kolana.

W mgnieniu oka pojawił się przy nim Sam, który szybko pomógł mu wstać i zerkając nerwowo na Jennę, oznajmił:

— Nie możemy nic zrobić. To nie jest nasza Jenna.

Kobieta wpatrywała się w nich, a na jej twarzy można było dostrzec wewnętrzną walkę.

Uciekajcie... — Szepnęła.

Steve i Sam bez słowa ruszyli w stronę gęstego lasu, pozostawiając za sobą szalejącą z rozpaczy i wściekłości Jennę.

Kapitan raz jeszcze spojrzał w stronę przyjaciółki, która z kamienną twarzą ponownie wznieciła pożar.

•••

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro