Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


Światła w klubie migały w rytm basu, ludzie tańczyli zatopieni w muzyce a w samym centrum tego chaosu stałam ja, z milionem myśli na sekundę przeskakujących po mojej głowie. 

Patrzyłam na Wolańskiego, a on patrzył na mnie. 

Co tu robił? Wiedział że tu będę? A może mnie śledził?

Takie i inne myśli przeskakiwały mi po głowie. Przymknęłam na moment powieki, próbując odgonić od siebie te niedorzeczne myśli. Nie mógł wiedzieć, że tu dzisiaj będę. 

- Izabelo. - odezwał się znowu, a ja zdałam sobie sprawę, że jeszcze nic nie powiedziałam. 

Pogładziłam nerwowo swoją sukienkę, nie wiedząc co mam zrobić z dłońmi. Spojrzałam na niego, a on nawet na moment nie odwrócił wzroku od mojej twarzy. 

- Co Pan tu robi? - zapytałam, a mój głos zabrzmiał wyjątkowo cicho w porównaniu do hałasu, który panował wokół.  Rozejrzałam się nerwowo za znajomymi, ale wszyscy jak na złość zniknęli gdzieś w oceanie tańczących ludzi. 

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie. - powiedział spokojnie, opierając się bokiem o blat baru. 

Migoczące światła raz po raz oświetlały delikatnie jego twarz. Miał na sobie jak zwykle koszulę, tym razem w kolorze głębokiej czerni. Te jego oczy - ciemne, intensywne, teraz wyglądały, jakby tańczyły w nich iskry. Nie był po prostu przystojny. Był.. jak magnes. Jego głos, głęboki i spokojny potrafił wciągnąć każdego. A przynajmniej wciągał mnie. 

Wszystko w nim emanowało pewnością siebie ale i inteligencją. I przyciągało. Dlatego musiałam się wycofać. 

- Dziękuję, ale na razie sobie odpuszczę. Miłego wieczoru, profesorze. - powiedziałam, posyłając mu delikatny, nieco wymuszony uśmiech. 

Obróciłam się, aby odejść i poszukać znajomych, ale dłoń Wolańskiego delikatnie chwyciła moje ramię. Nie obróciłam się, a on zbliżył się do mnie. Jego klatka piersiowa oparła się lekko o moje ramię. 

- To chociaż ze mną zatańcz. - uniosłam na niego głowę, a on musiał wyczytać z mojej twarzy niepewność, bo od razu dodał. - Jeden taniec, Izabelo. 

Skinęłam lekko głową, a on ujął delikatnie moją dłoń i poprowadził mnie na parkiet, gdzie wtopiliśmy się w tłum ludzi. Czułam się cholernie nieswojo i miałam nadzieję, że nie zobaczy nas razem nikt z mojej uczelni. Odsunęłam się od niego na jeden krok, ale on miał inne plany. 

Jego dłonie chwyciły delikatnie, jakby niepewnie, moje biodra i przysunął mnie do siebie. Moje ciało przylgnęło do jego, a ja od razu poczułam jak bije od niego ciepło. 

Jakim cudem znaleźliśmy się w tej nieoczekiwanej sytuacji? 

Uniosłam ręce, które niepewnie owinęły się wokół szyi Wolańskiego. Uniosłam głowę, aby na niego spojrzeć, a on wpatrywał się niemal intensywnie w moją twarz. 

I wtedy poczułam się tak, jakby czas się zatrzymał. Jakbyśmy na moment przestali być profesorem i studentką, a wszystkie granice i niepisane zasady, które kształtowały naszą relację na uczelni, przestały istnieć. 

Ruszaliśmy się w rytm muzyki, a jego dłonie, jakby pewniejsze, przesunęły się na moje plecy. Nasze ruchy stały się płynniejsze, bardziej zmysłowe, tak jakbyśmy oboje czuli, że to jedyny moment, kiedy możemy sobie na to pozwolić, nie patrząc na relacje łączące nas w świetle dnia codziennego. To było jak wyjście poza granice czegoś, co znałam. 

I chociaż nie rozmawialiśmy, między nami toczyła się intensywna rozmowa oparta na dotyku. 

Na moment poczułam się wolna, gdy moja głowa delikatnie opadła na jego ramię. Byłam zaskoczona intensywnością uczuć, które nagle mnie dopadły, ale tym zamierzałam się martwić później. 

Jego palce błądziły po nagiej skórze moich pleców, delikatnie, ledwo odczuwalnie. Prawie jakby próbował zapamiętać każda linię mojego ciała. Jego dotyk wydawał mi się czuły, troskliwy, a jednocześnie jakby skrywał w sobie coś głębokiego. 

Zniżył głowę, a ja poczułam na twarzy jego ciepły, równy oddech. Jego twarz dzieliło od mojej zaledwie kilka centymetrów. 

Nagle jednak zmieniła się muzyka, a ja odsunęłam się od niego jakby coś mnie poparzyło.

Patrzyłam na niego oszołomiona, a i on zdawał się zaskoczony sytuacją, która miała przed chwilą miejsce i wiedziałam, że oboje czuliśmy, że niewidzialna linia, granica, która nas oddzielała, została niebezpiecznie naruszona.

Jednocześnie chciałam, żeby mnie znowu objął, ale też żeby po prostu zniknął. 

- Muszę iść. - powiedziałam cicho i nie byłam nawet pewna, czy mnie usłyszał. 

Słyszałam jeszcze jak za mną krzyczy, gdy przeciskałam się przez tłum ludzi. 

***

Dwa tygodnie do wystawy minęły w mgnieniu oka. Unikałam Wolańskiego jak tylko mogłam. Na wykładach trzymałam się zawsze blisko Wery i uważnie słuchałam, aby profesor nie miał powodu do zwrócenia mi uwagi. Na ćwiczeniach zawsze zajmowałam jedną z pierwszych sztalug, aby być pewną, że jeśli podejdzie do mnie, zobaczą nas inni. 

On jednak nie szukał kontaktu. Zawsze jednak mnie obserwował. Czasami miałam wrażenie, że jego wzrok wypala mi skórę. 

- Na pewno nie możesz ze mną iść? 

Zapytałam, zarzucając na ramiona ramoneskę. Jak na zawołanie Wera zaniosła się mocnym kaszlem. Rozchorowała się i jej jedynym planem na ten weekend było leżenie w łóżku. A jak nigdy potrzebowałam dzisiaj jej wsparcia. 

Nie powiedziałam jej o incydencie w klubie, chociaż wiedziałam, że nie będzie mnie oceniać. Z tym co się stało musiałam zostać sama. 

- Wiesz, że nie dam rady. Ale wspieram Cię i trzymam mocno za Ciebie kciuki. - powiedziała, pokazując mi zwinięte w pięści dłonie. - Rób dużo zdjęć! Czekam na info. 

Zakończyłam naszą wideorozmowę. Wzięłam głęboki oddech, jakby to miało mi dodać odwagi i wyszłam z mieszkania. 

***

Padał nieznośny deszcz i prawie każdy autobus był opóźniony, więc kiedy dotarłam na miejsce, wystawa była już w pełnym rozkwicie. Zdjęłam przemoczoną kurtkę i powiesiłam ją na wieszaku, niepewnie wchodząc w głąb galerii. Wystawa odbywała się w jednym z tych starych, zrujnowanych budynków z ceglanymi ścianami, które jeszcze tliły się w centrum miasta. 

Po wnętrzu kręciło się sporo osób i nie spodziewałam się w zasadzie ich aż tyle. 

Ściany były pełne obrazów, a każdy jakby opowiadał swoją historię. Każdy pokazywał inne emocje, a ja chłonęłam każdą z nich. Połączenia kolorów, pociągnięcia pędzla - wszystko było idealnie wyważone. Chaos i porządek. Niesamowite było to, jak obrazy potrafiły zatrzymywać czas. 

Obok mnie ludzie rozmawiali cicho o pracach, o technikach, kolorach, a ja przez chwilę poczułam się jakbym była tutaj sama. 

Otoczona historią z obrazów. 

- Podoba Ci się? - usłyszałam znajomy głos, a w moją stronę został wysunięty kieliszek z szampanem. 

Od razu przysunęłam szkło do ust i upiłam trochę trunku, zastanawiając się nad odpowiedzią na zadane pytanie. Przyjrzałam się obrazowi na przeciwko mnie. 

- Jestem przytłoczona nadmiarem emocji z tych obrazów. - powiedziałam, powoli przenosząc wzrok na profesora. - Ale tak pozytywnie. Uwielbiam ten chaos w obrazach, który tworzy jednocześnie harmonię. 

Wolański pokiwał delikatnie głową, jakby na potwierdzenie moich słów. 

- Twoje prace są tam na końcu, słyszałem już sporo pochlebnych opinii na ich temat i.. - mówił, a ja czułam jak coś uciska mnie w żołądku. 

Nadmiar emocji, które poczułam tutaj od samego progu sprawił, że czułam się jakby przygniatał mnie duży kamień. 

- Czego Pan ode mnie chce? - no i wybuchnęłam. 

Wolański zdawał się zaskoczony moim pytaniem i to zupełnie tak samo jak ja. Nie chciałam o to pytać, ale słowa same ze mnie wypływały. 

- Od pierwszego dnia mam wrażenie, że się Pan na mnie uwziął. Zabrał mi Pan zeszyt, potem zaproponował Pan wystawę, a później.. Sam Pan wie. 

Rozejrzał się niepewnie, jakby się upewniał, że nikt nas nie słyszy. 

- To nie tak, Izabelo. - zrobił krok w moją stronę i wyciągnął rękę, aby mnie złapać za ramię, ale cofnęłam się. 

- A jak? - warknęłam, a mój głos zabrzmiał ostrzej, niż tego chciałam. 

Przytłoczona emocjami chciałam w końcu zrozumieć o co tu chodzi. Wolański przeczesał nerwowo swoje ciemne włosy i wyglądał, jakby zastanawiał się co ma powiedzieć. Nie mówił jednak nic. 

Prychnęłam i obróciłam się napięcie do wyjścia. Chwyciłam swoją kurtkę z wieszaka i nakładając ją w biegu, wyszłam z budynku. Deszcz padał jeszcze bardziej niż wcześniej. Mokre kosmyki włosów zdążyły się już przykleić do mojej twarzy, kiedy szybkim krokiem szłam w stronę przystanku autobusowego. 

- Iza, poczekaj! - usłyszałam krzyk w tyle. Przystanęłam i wzięłam jeden, głęboki wdech, zanim się obróciłam. 

Wolański biegł w moją stronę. Krople deszczu spływały po jego okularach, a jego włosy były już całe przemoczone. I nie miał na sobie kurtki. 

Kiedy do mnie dobiegł, nie miał na sobie suchej nitki. Zupełnie jak ja. Zimny wiatr owiewał moją mokrą skórę i czułam jak dostaję gęsiej skórki. 

- Iza, wszystko Ci wyjaśnię. Ale.. jeszcze nie teraz. 

Patrzyłam w jego oczy, a jego wpatrywały się w moje. Widziałam w nich niepewność. Troskę. Smutek. 

Ale jego słowa nie były dla mnie wyjaśnieniem. 

Obróciłam się, chcąc odejść, ale wtedy jego dłoń chwyciła mój nadgarstek i pociągnął mnie w swoją stronę. Wpadłam na jego klatkę piersiową. Jego ciało, choć teraz przemoczone, biło ciepłem. Uniosłam głowę, aby na niego spojrzeć i czułam jak moje serce przyspiesza swoje bicie. 

- Izabelo.. - moje imię w jego ustach brzmiało niemal jak wyznanie. 

Patrzyłam na niego, a w jego oczach czaiła się ta sama niepewność, co w moim sercu. I zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, czy nawet pomyśleć o odsunięciu się, on zniżył swoją głowę w moją stronę. 

Jego usta musnęły delikatnie moje. Pocałunek był powolny, niemal nieśmiały. 

Krople deszczu mieszały się z naszymi oddechami, gdy odsunął się ode mnie. 

A ja nie chciałam, żeby się odsuwał. 

Przesunęłam rękę na jego ramię i wplotłam palce jednej dłoni w jego włosy tuż przy karku. Musiał uznać to za zaproszenie, bo kąciki jego warg drgnęły w ledwo widocznym uśmiechu. 

I pocałował mnie. 

Tak jak tego chciałam. 

Tak jak tego potrzebowałam. 

Jego wargi niespiesznie badały moje. Oddechy mieszały się ze sobą. Pocałunek wypełniał całą przestrzeń wokół nas i na chwilę zapomniałam, gdzie jesteśmy. Zimny deszcz przeszywał moją skórę, a mi było ciepło. 

Ten pocałunek nie miał prawa istnieć, ale teraz, w tym deszczu, wszystkie granice między nami zostały zatarte. 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro