Rozdział 11
Przysunęłam do siebie kubek z kawą, który Gabriel postawił na blacie i usiadłam na wysokim stołku.
Gabriel zbierał się dłuższą chwilę i widziałam jak walczy, żeby ułożyć coś sensownego.
- Zacząłem szukać mieszkania. Powiedziałem Paulinie, że to definitywny koniec, bo wiem, że ciągle miała nadzieje, że się zejdziemy. Chcę mieć opiekę naprzemienną nad Szymkiem.
Uniosłam kubek do ust i upiłam mały łyk gorącej kawy.
- Chcę z Tobą być, Izabelo.
Zatrzymałam się z kubkiem w powietrzu. Tych słów się nie spodziewałam usłyszeć. Gabriel patrzył na mnie, a jego mina nie wyrażała w tym momencie żadnych emocji. A może wyrażała tak dużo, że nie byłam w stanie żadnej rozpoznać?
Odchrząknęłam cicho i odstawiłam kubek na blat z cichym brzękiem.
- Jestem z Maksem.
Powiedziałam tak cicho, że sama ledwo usłyszałam swoje słowa. Tak, jakbym bała się je wypowiedzieć na głos.
- Naprawdę coś do niego czujesz? Jeśli go kochasz, to odejdę. Tylko mi powiedz.
Miałam wrażenie, że wzrok Gabriela pali moją skórę. Że przeszywa mnie na wylot.
Nie kochałam Maksa i to było jasne.
Na szczęście przed odpowiedzeniem Gabrielowi uratował mnie dzwonek do drzwi.
Nie spodziewałam się nikogo w sobotę, zwłaszcza, że miałam cały weekend spędzić u Maksa, ale teraz byłam wdzięczna za tego, kto przyszedł, bo było to jak wybawienie.
- Zobaczę kto to.
Mruknęłam, zsuwając się ze stołka. Poprawiłam pasek od swojego szlafroka i podeszłam do drzwi. Nie patrząc nawet przez wizjer otworzyłam drzwi.
I od razu tego pożałowałam.
Czułam jak krew odpływa mi z twarzy.
- Wera do mnie zadzwoniła, że od wczoraj nie może się z Tobą skontaktować.
Po tych słowach zdałam sobie sprawę, że od wczorajszego wyjścia od Maksa nawet nie spojrzałam na telefon.
Maks nie wyglądał jednak na złego. Bardziej na zmartwionego.
- Co się dzieje, Iza? Czemu powiedziałaś, że jedziesz do Wery?
Sparaliżowało mnie. Przysięgam, że nie byłam w stanie się ruszyć. A wtedy wydarzyło się coś jeszcze gorszego. Gabriel wyszedł z mojej kuchni. W samych bokserkach.
Maks obrzucił go wzrokiem, a potem spojrzał na mnie.
Kurwa, błagam o jakiś meteoryt. Niech uderzy w ten blok i pogrzebie mnie, żebym nie musiała tkwić teraz w tej sytuacji.
- Rozumiem.
Rzucił krótko Maks, obracając się i kierując do windy. Wyleciałam za nim, zatrzaskując za sobą drzwi mieszkania.
- Maks, poczekaj. To nie tak. Wytłumaczę Ci.
Nie obrócił się. Wiedziałam, że jest zraniony. Nacisnął przycisk przywołujący windę.
- Maks..
Dotknęłam ręką jego ramienia.
- Daj znać jak będziesz wolna. Naprawdę wolna.
Rzucił, nawet na mnie nie patrząc i wsiadł do windy, która akurat przyjechała.
Miałam ochotę rozpłakać się na środku korytarza.
Wróciłam do mieszkania w momencie jak Gabriel ubierał na siebie wciąż jeszcze wilgotne ubrania.
On też na mnie nie patrzył.
- Przemyśl sobie co powiedziałem, Izabelo.
Rzucił mi krótkie spojrzenie, a potem zarzucił na ramiona kurtkę.
- Będę czekał.
I zostałam sama.
Rzuciłam się na kanapę i ukryłam twarz w poduszce, pozwalając, aby łzy poleciały z moich oczu.
...
- Nie wiem co mam Ci powiedzieć, stara. Nie będę Cię dobijać, ale no.. odjebałaś.
Palce Wery gładziły moje włosy, kiedy leżałam z głową na jej kolanach i patrzyłam tępo w telewizor, gdzie akurat leciał jeden z odcinków Chirurgów.
- Chciałabym być jak Cristina. Bez emocji. Bez przejmowania się. Po prostu mieć wyjebane. Być robotem.
Wera nie odpowiedziała, ale czułam, że się uśmiecha.
- Kończę z facetami. Może się przerzucę na kobiety? O, albo pójdę do zakonu.
Usłyszałam ciche prychnięcie.
- Za bardzo lubisz seks, żeby zostać zakonnicą.
Powiedziała, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć na jej słowa i nie przyznać jej racji. Obróciłam się na plecy, żeby spojrzeć na twarz przyjaciółki.
- Co jest ze mną nie tak? Bo coś musi być. Czemu nie mogę się zakochać w Maksie? Jest miły, troszczy się o mnie. A ja go po prostu lubię. Tylko lubię. Zasługuje na więcej, a ja tego więcej nie mogę mu dać. Zamiast tego jak debil zakochałam się w swoim profesorze, który ma żonę i dziecko. Co może być bardziej pojebane?
Wera patrzyła się na mnie, nie dając mi żadnej odpowiedzi. A ja dopiero po dłużej chwili zdałam sobie sprawę co powiedziałam.
Byłam zakochana w Gabrielu.
Kurwa, naprawdę byłam zakochana.
Sens tych słów sprawił, że zaczęło kręcić mi się w głowie, a żołądek niebezpiecznie się zacisnął. Podniosłam się do pozycji siedzącej, czując, że chyba zaraz zwymiotuje.
- No stara. Teraz to naprawdę masz przejebane.
Spojrzałam na przyjaciółkę, nie pamiętając kiedy ostatni raz widziałam u niej tak śmiertelnie poważną minę.
- Pakuje się i jadę w Bieszczady.
Powiedziałam, a Wera zaśmiała się, obejmując mnie ramieniem.
- Ogarniemy to.
I za taką przyjaciółkę byłam wdzięczna najbardziej.
...
- Powiesz mu?
Usłyszałam, kiedy siedziałyśmy na auli i czekałyśmy na rozpoczęcie zajęć z Gabrielem. Pokręciłam głową i pochyliłam się nad swoim zeszytem.
- To nie jest dobry pomysł. Miał rację jak mówił, że nie powinniśmy się spotykać. Nie powinniśmy wykraczać poza relacje studentka-profesor.
- Kochasz go. Może nie powinnaś się przed tym bronić.
- Muszę.
Wera nic już więcej nie powiedziała, a chwilę potem Gabriel wszedł do auli i rozpoczął wykłady.
Obserwowałam go praktycznie przez całe zajęcia. Wiedział o tym, bo zerkał na mnie od czasu do czasu.
Patrzyłam, jak przechadza się po pomieszczeniu. Jak powoli i ze zrozumieniem wszystko tłumaczy. Jak jego dłoń zgrabnie zapisuje tablicę. Emanował pewnością siebie. Delikatnie się uśmiechał, gdy naprawdę był wczuty w jakiś temat. Jego charyzma i inteligencja sprawiały, że wydawał się jeszcze bardziej przystojny, niż był w rzeczywistości.
I, cholera, naprawdę byłam w nim zakochana.
Jak bardzo miało mnie to zniszczyć?
Kiedy zajęcia się skończyły, a ostatni studenci pakowali się do wyjścia, podeszłam powolnym krokiem do biurka Wolańskiego. Zdawał się zaskoczony, zwłaszcza, że ostatnio, z resztą jak zwykle, go unikałam.
- W sobotę będę w klubie.
Rzuciłam krótko i nie czekając na jego odpowiedź, wyszłam z sali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro