Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Do Heleny

tłumaczenie:  Zenon Przesmycki 

Raz cię widziałem, raz tylko, przed laty;
Przed  i l u,  nie wiem, ale  n i e  przed wielu.
Była to północ lipcowa; od mlecznej
Pełni miesiąca, która tajemniczo,
Jak dusza twoja, wznosiła się lekko,
Dróg przepaścistych szukając po niebie,
Spływał jedwabno-srebrny welon światła,
Niosący ciszę, senność, odurzenie
Na obrócone ku niebu kielichy
Róż, które rosły w zaklętym ogrodzie,
Gdzie nawet wiatr się przechadzał na palcach...
Spływał łagodnie na wonne kielichy
Tych róż, zwrócone do góry, ku niebu,
A one w zamian za miłosne światło,
Pełne wdzięczności, wyziewały własne
Pachnące dusze w ekstatycznej śmierci...
Spływał łagodnie na wonne kielichy
Tych róż, zwrócone do góry, ku niebu,
A one marły z uśmiechem, pod czarem
Twoim i twojej słodkiej obecności.
Odziana biało, na wzgórku z fiołków
Na wpół leżałaś, a światło księżyca
Spływało cicho na wonne róż twarze
I na twarz twoją, zwróconą ku niebu,
Ale, niestety, tak smutną, tak smutną!
Nie byłże Los to, że w tę noc lipcową -
Nie byłże Los to (zwany też boleścią),
Żem musiał stanąć przed bramą ogrodu,
Aby odetchnąć wonią róż drzemiących?
Żadnego głosu, żaden krok nie skrzypnął:
Spał cały świat ten nienawistny, nędzny,
Prócz mnie i ciebie. (O nieba! o Boże!
Jak drży mi serce, gdy łączę te słowa! -
Prócz mnie i ciebie!) Stanąłem - spojrzałem -
I w jednej chwili wszystkie rzeczy znikły.
(Jak powiedziałem, ogród był zaklęty.)
Perłowe światło miesiąca zgasło,
Mszysty pagórek i kręte ścieżyny,
Szczęśliwe kwiaty i szemrzące drzewa
Skryły się oczom mym; nawet róż wonie
Skonały w tkliwym objęciu powietrza.
Wszystko zniknęło prócz ciebie - mniej nawet:
Prócz tylko światła boskiego w twych oczach,
Prócz duszy w oczach twych, w górę wzniesionych.
Widziałem tylko je - światłem mi były;
Widziałem tylko je - długie godziny,
Tylko je - póki krąg świecił księżyca.
O, jakie dzikie dzieje serca lśniły
Z tych kryształowych, jasnych gwiazd niebieskich!
Jaki ból czarny - lecz jaka nadzieja!
Jakie spokojne, jasne morze dumy!
Jaka odwaga wyniosła, lecz razem
Jak niezgłębiona zdolność ukochania!
Lecz wreszcie słodka Dyjana się skryła
W łożu piorunnej chmury na zachodzie,
A ty jak duch się wyśliznęłaś między
Drzewami.  T y l k o  z o s t a ł y  t w e  o c z y.
Te  n i e  odeszły - nigdy nie odejdą.
Tej nocy w drodze samotnej do domu
Z mgieł mi świeciły i odtąd już nigdy
Nie opuściły mię tak, jak nadzieja.
Idą wciąż za mną, wiodą mnie przez lata.
One panami są, ja - niewolnikiem.
Ich cel oświecać, opromieniać życie,
Mój - b y ć  z b a w i o n y m  przez ich jasne światło,
Być oczyszczonym ich skrą elektryczną,
Być uświęconym elizejskim ogniem.
Leją w mą duszę Piękno nieskończone,
Które Nadzieją się zowie. Na Niebie
Są gwiazd perłami, przed którymi klękam
W smutne, bezsenne, ciche noce moje.
Nawet w południa promienistych chwilach
Widzę je ciągle - dwie słodkie, błyszczące
Jutrzenki, których nie zaćmi i słońce.

15.01.18

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro