Do Heleny
tłumaczenie: Zenon Przesmycki
Raz cię widziałem, raz tylko, przed laty;
Przed i l u, nie wiem, ale n i e przed wielu.
Była to północ lipcowa; od mlecznej
Pełni miesiąca, która tajemniczo,
Jak dusza twoja, wznosiła się lekko,
Dróg przepaścistych szukając po niebie,
Spływał jedwabno-srebrny welon światła,
Niosący ciszę, senność, odurzenie
Na obrócone ku niebu kielichy
Róż, które rosły w zaklętym ogrodzie,
Gdzie nawet wiatr się przechadzał na palcach...
Spływał łagodnie na wonne kielichy
Tych róż, zwrócone do góry, ku niebu,
A one w zamian za miłosne światło,
Pełne wdzięczności, wyziewały własne
Pachnące dusze w ekstatycznej śmierci...
Spływał łagodnie na wonne kielichy
Tych róż, zwrócone do góry, ku niebu,
A one marły z uśmiechem, pod czarem
Twoim i twojej słodkiej obecności.
Odziana biało, na wzgórku z fiołków
Na wpół leżałaś, a światło księżyca
Spływało cicho na wonne róż twarze
I na twarz twoją, zwróconą ku niebu,
Ale, niestety, tak smutną, tak smutną!
Nie byłże Los to, że w tę noc lipcową -
Nie byłże Los to (zwany też boleścią),
Żem musiał stanąć przed bramą ogrodu,
Aby odetchnąć wonią róż drzemiących?
Żadnego głosu, żaden krok nie skrzypnął:
Spał cały świat ten nienawistny, nędzny,
Prócz mnie i ciebie. (O nieba! o Boże!
Jak drży mi serce, gdy łączę te słowa! -
Prócz mnie i ciebie!) Stanąłem - spojrzałem -
I w jednej chwili wszystkie rzeczy znikły.
(Jak powiedziałem, ogród był zaklęty.)
Perłowe światło miesiąca zgasło,
Mszysty pagórek i kręte ścieżyny,
Szczęśliwe kwiaty i szemrzące drzewa
Skryły się oczom mym; nawet róż wonie
Skonały w tkliwym objęciu powietrza.
Wszystko zniknęło prócz ciebie - mniej nawet:
Prócz tylko światła boskiego w twych oczach,
Prócz duszy w oczach twych, w górę wzniesionych.
Widziałem tylko je - światłem mi były;
Widziałem tylko je - długie godziny,
Tylko je - póki krąg świecił księżyca.
O, jakie dzikie dzieje serca lśniły
Z tych kryształowych, jasnych gwiazd niebieskich!
Jaki ból czarny - lecz jaka nadzieja!
Jakie spokojne, jasne morze dumy!
Jaka odwaga wyniosła, lecz razem
Jak niezgłębiona zdolność ukochania!
Lecz wreszcie słodka Dyjana się skryła
W łożu piorunnej chmury na zachodzie,
A ty jak duch się wyśliznęłaś między
Drzewami. T y l k o z o s t a ł y t w e o c z y.
Te n i e odeszły - nigdy nie odejdą.
Tej nocy w drodze samotnej do domu
Z mgieł mi świeciły i odtąd już nigdy
Nie opuściły mię tak, jak nadzieja.
Idą wciąż za mną, wiodą mnie przez lata.
One panami są, ja - niewolnikiem.
Ich cel oświecać, opromieniać życie,
Mój - b y ć z b a w i o n y m przez ich jasne światło,
Być oczyszczonym ich skrą elektryczną,
Być uświęconym elizejskim ogniem.
Leją w mą duszę Piękno nieskończone,
Które Nadzieją się zowie. Na Niebie
Są gwiazd perłami, przed którymi klękam
W smutne, bezsenne, ciche noce moje.
Nawet w południa promienistych chwilach
Widzę je ciągle - dwie słodkie, błyszczące
Jutrzenki, których nie zaćmi i słońce.
15.01.18
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro