Długo na to pracowałem
"Nie miałem pojęcia, że to będzie mój ostatni bieg zanim całkowicie wszystko mi się posypie."
Mijały kolejne miesiące, a ja nadal byłem pogrążony w żałobie. Nie potrafiłem się z niej uwolnić. Byłem w stanie odwiedzać cmentarz po kilka razy dziennie i siedzieć tam godzinami. Wylewałem tam swoje smutki i żale, ale to wcale nie poprawiało mojego stanu psychicznego. Nie zrezygnowałem z biegania, bo wiedziałem, że Thomas by mi tego nie darował, ale jednak po jego śmierci zabrakło mi kogoś, kto dałby mi kopa do walki. Choć miałem przy sobie Louisa to pomimo tego, że starał się jak mógł to nie potrafił zastąpić mi Jenkinsa.
Jednak moje zdrowie psychiczne nie było największym problemem. Zacząłem podupadać na zdrowiu, ale starałem się nie zwracać większej uwagi na dolegliwości. Przygotowywałem się w tamtym czasie do zawodów, byłem pewny, że moje przemęczenie i bóle prawej nogi są spowodowane częstymi treningami.
— Wiesz, że będziesz musiał postarać się jeszcze bardziej? — Trener Cooper wszedł do szatni w której zostałem sam.
— Daje z siebie wszystko. — Spojrzałem na mężczyznę z nietęgą miną.
— To wszystko to za mało! — odparł— Wiem, że stać cię na więcej!
— Nie wiem, co musiałbym zrobić. Jedyną opcją jest chyba stanie na głowie. — Wyśmiałem go.
— Jeżeli tak mówisz, to zrób to. Liczę na ciebie. — Poklepał mnie po ramieniu.
Wtedy pomyślałem, że może naprawdę trzeba wycisnąć z siebie siódme poty. Zwiększyłem intensywność i czas ćwiczeń, co sprawiło tylko tyle, że kiedy wracałem do domu po szkole i treningach padałem na łóżko i nie byłem w stanie ruszyć nawet ręką. Czułem się coraz gorzej, a jednak nadal nikomu o tym nie powiedziałem. Tata ciągle pytał mnie o moje samopoczucie, ale za każdym razem odpowiadałem tylko: "Tak, jest w porządku", choć wcale tak nie było.
Tak naprawdę objawy dopiero zaczynały się nasilać. Nie mogłem spać, w nocy zaciskałem zęby z bólu, myślałem, że odpadnie mi noga. Łykałem tabletki przeciwbólowe jak dropsy, niewiele mi pomagały, bardziej działały na moją podświadomość. Jednego wieczora, kiedy szykowałem się spać, spojrzałem w lustro z nosa zaczęła spływać mi struga ciemnoczerwonej krwi. Złapałem za ręcznik.
— Eddie, co ty tam robisz? — Tata zapukał do drzwi łazienki.
- Jaa... - zacząłem panikować.
Nie chciałem, żeby zobaczył mnie w takim stanie. Na zajutrz miały odbyć się zawody, byłem pewien, że jeżeli Lou dowie się o moim krwawieniu z nosa nie pozwoli mi wystartować.
— Zaraz wyjdę, daj mi piętnaście minut, okej?
Usłyszałem, że tata westchnął tylko i pokierował swoje kroki w stronę kuchni. Odetchnąłem. Powtykałem w nos zwinięte kawałki papieru i niepostrzeżenie wymknąłem się z łazienki. Zakrwawiony ręcznik wyrzuciłem na samo dno kosza w moim pokoju, nie mogłem pozwolić na to, aby tata go zauważył. Wystraszyłem się, nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, ale nadal przypisywałem to długim i ciężkim treningom. Położyłem się do łóżka.
— Eddie, śpisz już? — Tata wszedł do mojego pokoju, a ja szybko nakryłem się kocem.
— Tak, wiesz jutro wielki dzień, nie mogę być zmęczony. — odparłem szybko.
— No dobrze, w takim razie dobranoc — zamknął za sobą drzwi.
— Dobranoc
Odpaliłem nocną lampkę, wziąłem w ręce misia zrobionego z koszuli Thomasa, stojącego na mojej szafce nocnej.
— Słuchaj Tom, musimy jutro skopać tyłki tym cieniasom, zgoda? — mówiłem do pluszaka jak do swojego nieżyjącego już kumpla.
Następnego dnia rano, w dzień zawodów moje samopoczucie wcale się nie polepszyło, choć tej nocy spałem nieco dłużej niż zazwyczaj. Było mi potwornie niedobrze, a noga nadal dawała mi we znaki. Ostatkiem sił skulałem się z łóżka. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał równo godzinę ósmą, co oznaczało jedynie tyle, że zostały mi ostatnie dwie godziny na ogarnięcie się. Gdy udało mi się wstać do pozycji pionowej zakręciło mi się w głowie. Zdarzyłem dolecieć tylko do toalety i zwrócić wszystko. Siedziałem na podłodze i nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Kilka dłuższych chwil wystarczyło, żeby wszystko wróciło do względnej normy. Przemyłem twarz i umyłem zęby, po czym zszedłem na dół na śniadanie.
— I co gotowy? — Ojciec powitał mnie z uśmiechem — Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej. — Moje złe samopoczucie nie umknęło jego uwadze.
— Po prostu źle spałem, wiesz jednak trochę się stresuję — odparłem, biorąc do ust łyżkę płatków, które dosłownie w siebie wmusiłem.
— Rozumiem to w sumie pierwsze zawody po śmierci Thomasa — powiedział, spoglądając na mnie sprawdzając czy jego słowa nie spowodowałby u mnie płaczu lub żalu. — Nie martw się, nawet jeśli tym razem nie wygrasz to nie szkodzi — Uśmiechnął się.
Gdyby tylko Lou wiedział, że tego dnia tak naprawdę straci swojego syna jakiego dotąd znał, na pewno by mi na to nie pozwolił. Nie pozwoliłby mi na ten pieprzony bieg.
Stadion w naszym mieście był cudownym miejscem, gdyż znajdował się po środku lasu, z daleka od tego całego zgiełku. Na trybunach dominowały barwy niebiesko-żółte. Były to kolory naszego miasta, dlatego też wszyscy, którzy reprezentowali dzisiaj Dunshire ubrani byli w owe kolory, w tym także ja.
— No chłopcy wygramy dzisiaj?! — Trener wpadł do szatni i tym pytaniem zrobił w niej niezłe zamieszanie. — Owen i Eddie idą na pierwszy ogień w najlepszej lidze. Liczę na was chłopaki.
Najwyraźniej tego dnia trener się przeliczy — pomyślałem i połknąłem kolejne tabletki.
— Pogięło cię? Bierzesz dopping? — Owen walnął mnie w ramię, kiedy zauważył całą sytuację.
— Nie, a zresztą to chyba nie jest twój interes — spojrzałem na niego ze złością.
Nie pałałem do tego chłopaka żadną sympatią, miałem wręcz wrażenie, że rywalizuje ze mną pomimo tego, że jesteśmy w jednej drużynie. Zawsze był wścibski, najwyraźniej to pomagało mu wiedzieć wszystko o wszystkich, a musiał być zorientowany w szkolnej hierarchii, bo był naszym kapitanem. W sumie cóż się dziwić, jego tato miał kupę szmalu, który w jakiejś części przeznaczał na naszą sportową część szkoły, więc to chyba logiczne, że dzieciak największego sponsora został wybrany do rządzenia takimi jednostkami jak na przykład ja. Owen był raczej lubianym dzieciakiem w szkole i tylko ja z Thomasem podchodziliśmy do niego z pewnym dystansem. Myślę, że przyczyną tego było to, że próbowaliśmy mu dorównać i naprawdę niewiele nam do niego brakowało.
— Wiesz, że będę musiał to zgłosić trenerowi? — stał wpatrzony we mnie ze skrzyżowanymi ramionami.
— Posłuchaj Owen — złapałem go za ramię i przysunąłem do siebie, a by dyskretnie mu wszystko wyjaśnić. Nie chciałem, żeby reszta drużyny słyszała naszą rozmowę. — To nie jest żaden dopping, przysięgam ci. — Pokazałem mu pudełko od środków przeciwbólowych. — Ostatnio coś mi przeskoczyło w nodze, strasznie mnie boli. — odparłem - Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nie wystartować, pracowałem na te zawody od ponad roku, nie mogę zaprzepaścić takiej szansy, rozumiesz? — zmierzyłem go wzrokiem.
Naszą rozmowę przerwał trener Copper, który ponownie wszedł do szatni. Tym razem jednak, aby zaprosić nas na stadion, wokół którego siedziała masa ludzi. Od razu dostrzegłem pośród nich swojego ojca. Machał do mnie z uśmiechem na ustach. Zacząłem się rozgrzewać, Owen nadal bacznie mnie obserwował, odniosłem wrażenie, że jednak mi nie wierzy. Im bliżej startu tym większy czułem lęk, nie stresowałem się zawodami, po prostu odczuwałem tak nieznośny ból, że miałem ochotę odciąć sobie nogę. Wszyscy zawodnicy ustawili się na linii startu.
— Na pozycji numer trzy Owen.... — Na stadionie rozbrzmiały oklaski — Na pozycji numer pięć Eddie Wilson — Przyszła kolej na mnie i tak aż do ostatniego na linii startu.
Nerwowa atmosfera była wyczuwalna, ale odpuściła w chwili, kiedy rozbrzmiał dźwięk pistoletu oznaczający początek wyścigu. Serce zaczęło mi szybciej bić, na tyle dynamicznie przebierałem nogami, że niemal od razu zajmowałem drugą pozycję, tylko Owen był ode mnie lepszy. Kochałem biegać, kochałem zawody, na chwilę mogłem o wszystkim zapomnieć, ale nie tym razem teraz było inaczej. Rozkojarzony spojrzałem w swoją prawą stronę... Nie było obok mnie nikogo... Thomasa nie było i chyba dopiero wtedy dotarło do mnie, że mój przyjaciel nie żyje. Minęło tyle miesięcy, a ja nagle to sobie uświadomiłem. Zwolniłem, nie mogłem złapać oddechu, zacząłem się dusić, nie miałem pojęcia, co się dzieje. Upadłem na kolana, zakręciło mi się w głowie, a potem całym impetem uderzyłem o ziemię. Nastała chwilowa cisza... A potem usłyszałem czyjeś wrzaski i gwar. Próbowałem otwierać oczy. W dali dostrzegłem Thomasa opartego o ścianę stadionu z rękami w kieszeniach, ubranego tak samo jak w dniu w którym zginął, uśmiechał się do mnie i patrzył tak jak zawsze.
— Tho...Tho...Thomas — próbowałem z siebie wydusić, ktoś trząsł moimi ramionami
— On coś bredzi — Usłyszałem męski głos.
— Synek, co się dzieję?— Lou podbiegł do mnie i objął moją twarz.
Na chwilę oderwałem wzrok od sylwetki Thomasa, by spojrzeć na zmartwioną i zapłakaną twarz taty. Kiedy znów spojrzałem na miejsce w którym stał mój przyjaciel już go tam nie było. W tamtej chwili poczułem ogromny ból w klatce piersiowej i po raz drugi zapanowała ciemność... Nie miałem pojęcia, że to będzie mój ostatni bieg zanim całkowicie wszystko mi się posypie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro