6
Z: Dziękuję że jesteś przy mnie. - przytuliłem go.
S: Teraz będę przy tobie zawsze jak będziesz tego potrzebował.
Pers. Ziemia
Z: Nie musisz być taki nadopiekuńczy
S: Wiem... Ale po prostu tak jest że jak się kogoś kocha to można dla niego skoczyć w ogień.
Z: O-ogień.... - przed oczami pojawiły mi się obrazy palącej się Australii... Ten ból... Tyle strat... Tyle śmierci... To cierpienie i niepokój...
Zacząłem dusić się dymem wychodzącym z moich ust. To przeze mnie czy przez nich..?
S: Ziemia?! C-co się dzieje?!
Z: O-odsuń s-się... - gestem pokazałem mu żeby się nie zbliżał.
Pers. Słońce
Odszedłem kawałek ale czuje strach i nie chcę go zostawiać. Nad chyba ona się nazywała Australia, pojawiła się ognista poświata, a potem bardzo dużo czarnego dymu..
Czyżbym go palił swoim dotykiem..lub sobą...?
Po kilku minutach jego wygląd się nie zmienił ale już nie dręczyły go napady kaszlu.
Z: J-już mi lepiej...
S: Co było tego przyczyną?
Z: Ogień...
S: C-czy to przeze m-mnie..?
Z: N-nie wiem... T-ty nie zrobiłeś tego specjalnie.. Oni są tego głównym powodem...
S: Czemu ci tak na nich zależy? - usiadłem koło niego i wziąłem jego dłoń - Oni przecież cię tylko trują.. A ty jeszcze w dodatku ich chronisz..
Z: Po prostu.. Uważam że nikt nie zasługuje na zagładę..
S: A-ale - przerwał mi. Przycisnął swoje wargi do moich tak żabym nie mógł niczego powiedzieć.
Z: Ze mną wszystko będzie w porządku... I tak chyba nie możesz niczego zrobić..
S: J-ja.. Mogę ich spalić.. - wyciągnąłem rękę przed siebie pokazując że mogę wytworzyć swój własny ogień.
Z: T-to twoja zdolność?
S: Każda gwiazda tak potrafi. Żeby ochraniać planety w swoim układzie. Jesteście dla mnie jak rodzina.. No oprócz ciebie.. - posmutniał - Gdybyś był moją rodziną to nie mógłbym zrobić tego. Czy chcesz zostać moim chłopakiem? - rozpromienił się na wieść o nagłym obrocie spraw.
Z: Oczywiście że tak, bo cię kocham! - rzucił się na mnie i pocałował, odwzajemniłem pocałunek.
Z: J-ja.. Czy mogę iść spać? Jestem trochę zmęczony.
S: Oczywiście że możesz. Dasz radę sam pójść czy cię zanieść?
Z: Chyba dam radę - wstał ale od razu spadł na mnie bo nie mógł się utrzymać na nogach.
Wziąłem go na ręce przez co słodko pisnął.
Z: C-co ty robisz?!
S: Trzymaj się mnie księżniczko.
Z: Nie nazywaj mnie tak!
S: Dobrze dobrze kochanie ty moje ~~ - pocałowałem go w czoło.
Zaniosłem go do pokoju do którego mnie poprowadził. Była to jego sypialnia, wszystko o dziwo było pięknie posprzątane tak jakby ktoś przez cały czas o niego dbał.
Położyłem go na łóżku i przykryłem kołdrą. Sam zasłoniłem rolety i już miałem wychodzić ale poczułem że ktoś złapał moją rękę.
Z: S-słońce... Czy możesz się ze mną położyć? - widziałem że był czerwony jak burak.
S: Dobrze, a nie chcesz się przebrać? Widzę że te ubrania są trochę brudne.
Z: A wyjdziesz?
S: Tak, zawołaj mnie jak już skończysz.
Wyszłem z jego pokoju a sam poszłem do mojej walizki po moje rzeczy do przebrania. Weszłem do łazienki i się rozebrałem. Niestety spojrzałem w lustro i zobaczyłem wszystkie moje blizny po moich nieudanych eksperymentach. Nadal w niektórych miejscach muszę nosić bandaże żeby ta gorąca substancja się nie wydostała. Spali prawie wszystko na swojej drodze.
Wkońcu się ubrałem. Od razu po wyjściu z łazienki usłyszałem głos Ziemi.
Wszedłem do pokoju i zobaczyłem że on już leży w łóżku.
Przesunął się w stronę ściany żebym mógł się położyć koło niego. Oplotłem ręce wokół jego ciała żeby było nam wygodniej.
S: Dobranoc~
Z: Dobranoc Słoneczko moje
4/7
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro