Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Matteo najwyraźniej zrozumiał, że nasz związek dobiegł końca, bo nie pojawiał się pod moim domem już od ośmiu dni.

Udaję nawet przed samą sobą, że tak nie jest, ale jeśli mam być szczera to boję się. Nie wiem do czego Matto może być zdolny.

Co ma znaczyć "pożałujesz"? Jeżeli myśli sobie, że przyjdę do niego na kolanach, błagając by do mnie wrócił, to myli się i to grubo. Muszę przyznać, że czuję się jakbym zaczęła życie na nowo. Nie muszę się zastanawiać, co włożyć na siebie, jak się uczesać, czy na jaki kolor pomalować paznokcie, by spodobać się Matteo, nie muszę patrzeć jak pożera wzrokiem inne dziewczyny i myśleć co jest ze mną nie tak. Jestem szczęśliwa. Czasem mi go brakuję, bo jednak byliśmy ze sobą trochę czasu i był moim towarzyszem w wielu prostych czynnościach, a teraz jestem sama... Jednak poczucie... psychicznej wolności daje mi dużo większą satysfakcję niż rozmowa z nim przy zmywaniu naczyń.

Dzisiejszy, czwartkowy poranek przywitał mnie promieniami słońca. To idealna pogoda na jazdę na wrotkach. O tak... Ostatnio moje kochane kółeczka poszły w odstawkę, więc najwyższy czas przeprosić je za te ciche dni i spędzić razem trochę czasu.

*

Moim celem będzie... hmm... Mieszkanie Niny! Tym razem to ja ją odwiedzę, nie widziałyśmy się od jej ostatniej wizyty po najeździe Matteo.

Nie ma dziś dużego ruchu. Samochody nie zagłuszają szumu drzew i śpiewu ptaków. Cudownie! Już zapomniałam jakie to wspaniałe uczucie. Wiatr we włosach, promienie słońca ogrzewające twarz... Uwielbiam się w tym zatracać. Zamykam oczy sunąc gładko po ścieżce, napełniając się energią, rozkładam ramiona... Cieszę się tą chwilą, czuję, że nabieram prędkości... Dźwięk pędzących... Co to! Uderzam w coś dużego, zaciskam mocniej powieki, szykując się na bolesny upadek, jednak czuję pod sobą coś, co na pewno nie jest betonem, a moje uszy błagają o litość słysząc krzyk. Nie wiem, co się dzieję, otwieram oczy chcąc odzyskać rezon. I...

- O mój Boże! Przepraszam! Wszystko w porządku?! - Pode mną leży chłopak. Ma zamknięte oczy i niezwykle zbolałą minę.

- Tak... Aoo! Albo nie. Przepraszam, ale czy mogłabyś ze mnie zejść? - Nie odpowiadając na jego pytanie, poderwałam się niemal natychmiast. Każdemu mojemu niezgrabnemu ruchowi towarzyszyły krzyki chłopaka, który wyraźnie próbował je stłumić jednak z marnym skutkiem.

Byłam cała poobijana, baloła mnie chyba każda część ciała -co dziwne, bo chłopak na którego wpadłam zamortyzował upadek- jednak nic poważnego mi się nie stało. W takich chwilach dziękuję samej sobie za to, że nigdy nie zapominam o kasku i zestawie ochraniaczy.

- Okropnie Cię przepraszam. Jechałam z zamkniętymi oczami, zupełnie Cię nie zauważyłam, ale byłam pewna, że chodnik jest pusty, potem nagle poczułam...

- Dobrze, nieważne - brunet przerwał moje marne próby wytłumaczenia swojej nieuwagi - To też moja wina mogłem bardziej uważać, ale czy mogłabyś pomóc mi wstać?

- A, tak oczywiście, przepraszam. - Stając na hamulcach, złapałam stabilną pozycję i wyciągnęłam dłoń w stronę chłopaka, próbował zrobić to samo, ale ale kiedy tylko lekko uniósł ramię, syknął z bólu, a jego ręka opadła z powrotem na ziemię.

- Jejku, tak bardzo Cię boli? Zadzwonię po pogotow...

- Nie! - wykrzyknął - Znaczy... Nie, jakoś sobie poradzę.- Wsparł się na łokciu drugiej ręki i ze zbolałą miną (i marnym skutkiem) próbował się podnieść. Przyglądałam się mu... Co ja zrobiłam... Podeszłam do niego o krok bliżej, chcąc ponowić próbę pomocy. Jednak chłopak z jękiem frustracji opadł z powrotem na ziemię.

- Dobra, bez żartów, dzwonię na pogotowie - powiedziałam, zdejmując plecak z ramion z zamiarem znalezienia telefonu.

- Nic mi nie jest, tylko moja noga...

- Tak, tak, właśnie widzę, że wszystko z Tobą ok... Przestań marudzić, może być złamana, a Twoja ręka?! To nie są żarty potrzebujesz lekarza! Ugh! A to wszystko moja wina...

- Mogłabyś powiedzieć mi, która jest godzina? - Znalazłam wreszcie telefon w jednej z kieszeni plecaka.

- Trzynasta czterdzieści osiem.

- O nie... Muszę już iść. Nie mam czasu na wycieczki karetką. - Zaczął się nerwowo rozglądać. Usiadłam na ziemi i zaczęłam zdejmować wrotki. Zostałam boso... Trudno, ale tak będzie bezpieczniej dla nas obojga. 

Czego on szuka? Spojrzałam w bok, chcąc znaleźć źródło jego poddenerwowania i... zamarłam. To niemożliwe! Zakryłam usta dłonią, nie dowierzając własnym oczom. Przede mną  są schody! Sześć pokaźnych stopni, z których zrzuciłam tego biednego chłopaka!

Już bez żadnego ostrzeżenia wybrałam numer alarmowy. Po sekundzie odezwał się głos dyspozytorki. Słysząc za sobą protesty bruneta, który najwyraźniej zorientował się, co właśnie robię, zaczęłam swoje zeznania nie zwracając na niego uwagi :

- Pilnie potrzebuję karetki! Nazywam się Luna Valente, Zrzuciłam chłopaka ze schodów. Nie może się ruszyć, skarży się na ból nogi, ale jego ręka też nie jest do końca sprawna.

- Skarży się, czyli rozumiem, że jest przytomny?

- Tak.

- Proszę unieruchomić głowę i zabronić się ruszać. Zaraz wyślemy pomoc. Gdzie się pani znajduję? - O mój Boże... Wbiegam po schodach, w poszukiwaniu tabliczki z nazwą ulicy, czy jakiejkolwiek innej wskazówki mojej lokalizacji.

- Jesteśmy obok parku Rivadavia, naprzeciwko supermarketu Disco.

- Dobrze, Przyjęłam zgłoszenie.Proszę pozostać na miejscu. Karetka już jedzie.

- Dziękuję.

Pędem wróciłam do chłopaka, by wykonać polecania dyspozytorki. Uklękłam za nim i przyciskając dłonie po obu stronach jego głowy unieruchomiłam ją.

- Pomoc jest już w drodze.

- Mogę wiedzieć, co robisz... z dłońmi?

- Powiedzieli, że mam nie pozwolić ruszyć Ci głową.

- Dlaczego to zrobiłaś? Przecież powiedziałem Ci, że nie mam na to czasu. Serio dziękuję, ale bardzo mi się spieszy.

- Co takiego jest ważniejsze niż twoje własne zdrowie, popatrz na swoją nogę, wygląda jak u słonia, to moja wina, więc chociaż tyle mogę zrobić, chcę się upewnić, że nic poważnego Ci się nie stało. W takim stanie i tak daleko nie zajdziesz. Co takiego nie może poczekać?

- Dziecko, które czeka aż ktoś odbierze je z przedszkola. Teraz rozumiesz. Nie mam nawet telefonu, żeby powiadomić, że się spóźnię... - On ma dziecko?! Wygląda młodo... bardzo.

- Żaden problem, weź mój - odpowiedziałam i odrywając dłoń od głowy chłopaka sięgnęłam do kieszenie, gdzie schowałam telefon.

- Naprawdę uważasz, że znam numer do przedszkola na pamięć?

- Tak... Racja... Nie pomyślałam... A numer twojej żony?

- Kogo? - zapytał z głupim uśmieszkiem. Zdenerwował mnie. Co w tym takiego dziwnego?! Ugh! Więc mamy samotnego tatusia... Świetnie!

- O której musisz tam być? - zapytałam, porzucając temat partnerki i udając, że wcale nie zadałam poprzedniego pytania.

- Najpóźniej za piętnaście trzecia. - Na bank nie zdąży... Przypatrywałam się w milczeniu jego twarzy, miał zaciśnięte powieki i zmarszczone czoło. Na jego skroniach perliły się kropelki potu - musiał okropnie cierpieć i próbował tego nie okazywać. Wytarłam je delikatnie rękawem. Muszę mu pomóc. Prawdopodobnie połamałam mu kości, tym samym zafundowałam gips, a to wszystko przez moją cholerną nieuwagę.

- Odbiorę je.

- Co? - Poderwał głowę do góry, a raczej próbował to zrobić. Ścisnęłam ją mocniej. -Auć! - usłyszałam w odpowiedzi.

- Miałeś się nie ruszać! - zganiłam go. - Powiedziałam, że odbiorę dziecko z przedszkola. Ty na pewno nie zdążysz na czas, a ja... muszę... chcę odkupić jakoś swoje winy.

- Nie ukrywam, że byłbym niezwykle wdzięczny, ale... Posłuchaj, ona Cię nawet nie zna - O, a więc córka... - nie wydadzą nikomu obcemu dziecka. Jeżeli Marita się przestraszy, nie będzie chciała z tobą iść, mogą nawet wezwać policję i oskarżyć o próbę porwania. - Miał rację... ja też nie wiem nawet jak ona wygląda.

- Tak... A gdybyś napisał dla mnie upoważnienie. Powiedzmy, że jestem twoją koleżanką z pracy, przecież wcale nie muszą mnie znać, ale za to nie ma w tym nic dziwnego, że poprosiłeś mnie o pomoc, co nie?

- Tak... Świetnie, ale gdzie ja Ci teraz dziewczyno znajdę kartkę! W dodatku miałem się nie ruszać, a dość problematyczne będzie... - W tym momencie karetka zaparkowała nad schodami. Wyszło z niej trzech mężczyzn w czerwonych strojach. Zbiegli po schodach i w sekundę byli już przy nas. Opowiedziałam o całym zdarzeniu. Byłam strasznie zdenerwowana, dlatego moja wypowiedź była dość chaotyczna, ale miejmy nadzieję zrozumiała.

Po kilku minutach brunet był już na noszach. Zapytałam jednego z ratowników, do jakiego szpitala go zabierają.

- Do Naval na Patricias Argentinas - usłyszałam w odpowiedzi.

- No to widzimy się na miejscu - rzuciłam do chłopaka - Ale chwila, nawet nie wiem jak się nazywasz... - powiedziałam szybko, kiedy ratownicy wsuwali nosze do karetki. Zawahał się.

- Jestem Simón... Simón Álvarez - odpowiedział.

- Simón Álvarez - powtórzyłam szeptem, żeby nie zapomnieć. I ruszyłam w stronę domu.

- Chwila, a co z Mar?! - wykrzyknął z wyraźną desperacją w głosie.

- O to się nie martw - uspokoiłam go.

Drzwi karetki zamknęły się i ruszyła. Z powrotem założyłam pospiesznie moje wrotki i popędziłam do domu najszybciej jak tylko umiałam.


♦•♦•♦•♦•♦•♦

Więc... To by było chyba tyle na dzisiaj... Nie wiem chyba wyszłam z wprawy... Powiedźcie, czy jest ok, co poprawić - jestem otwarta na wszelkie uwagi. Konstruktywna krytyka potrafi być pomocna☺ A ja tymczasem życzę Wam spokojnego wieczoru i dobrej nocy, a jeśli ktoś jest z łódzkiego to także ferii wypełnionych dobrą zabawą i odpoczynkiem☺ 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro