Rozdział 18
Tydzień mijał szybko, a dni były do siebie podobne. Przyszedł czwartek. Dziś mija czwarty tydzień, od kiedy wpakowałam Simóna w gips. Uśmiechnęłam się do tej myśli. Tak niewiele czasu a tak wiele zmian. Jeszcze miesiąc temu byliśmy dla siebie zupełnie obcymi ludźmi... A teraz? Teraz czuję, że wśród nich jest moje miejsce na ziemi. Codziennie jemy razem obiad, który raz przygotowuje Simón innym razem ja. Później "pijemy herbatkę" w pokoju Mar. Jestem zadowolona, kiedy uda nam się z Simónem znaleźć przez chwilkę sam na sam, całuje mnie wtedy czule i szepcze słodkie słówka i komplementy do ucha. Chciałabym... Chciałabym, żeby tak było już zawsze. Mogę to wreszcie przyznać – jestem szczęśliwa.
Wstałam z kanapy, żeby odstawić kubek po herbacie do zlewu, kiedy nagle rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałam na zegarek. Nina? Raczej nie, jest jeszcze w pracy... Pobiegłam do sypialni. Podniosłam komórkę. To Simón! Odebrałam prędko.
– No hej – przywitałam się.
– Cześć, Luna. Co porabiasz?
– Nic ciekawego, dopiero co skończyłam oglądać telenowelę. A ty? – zapytałam ciekawa.
– Właśnie wracam z pewnego miejsca... Mogłabyś otworzyć mi drzwi?
– Słucham? – powiedziałam zdziwiona. O czym on mówi?
– Stoję właśnie pod twoją klatką. Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale chciałem zrobić Ci niespodziankę.
– No to Ci się udało – powiedziałam z uśmiechem na twarzy. – Zadzwoń pod numer dwa, zaraz Ci otworzę. – powiedziałam i odłożyłam telefon. Pobiegłam do domofonu, który nagle się rozdzwonił.
– Pomóc ci wejść po schodach? – zapytałam.
– Nie, to nie będzie konieczne – powiedział ze śmiechem. – Za moment jestem.
Odłożyłam słuchawkę i rozejrzałam się pospiesznie po pokoju. Wszystko było wysprzątane. Otworzyłam drzwi, żeby sprawdzić, jak sobie radzi Simón, czy na pewno nie potrzebuje pomocy, ale on stał już na wycieraczce z ręką na dzwonku. Lewą ręką na dzwonku. Tą ręką, którą miał zagipsowaną jeszcze dzisiaj rano. Spojrzałam na dół. Miał buty. Na obu nogach. Spojrzałam z powrotem w górę, na jego twarz. Raczył mnie tym swoim pięknym, chłopięcym uśmiechem.
– Simón, nie masz już gipsu!
– No przecież wiem – powiedział, śmiejąc się. Wciągnęłam go do domu i przytuliłam mocno. On po chwili również zamknął mnie w swoich objęciach.
– Nareszcie mogę cię porządnie przytulić – powiedział z twarzą w moich włosach. Uśmiechnęłam się.
– Ja ciebie też. Ten gips nieźle mi to utrudniał.
Oderwaliśmy się od siebie po chwili.
– Rozgość się, a ja zrobię nam coś do picia. Co chcesz? – zapytałam, kierując się w stronę kuchni.
– Wystarczy woda albo jakiś inny chłodny napój. Jest tak gorąco, że nie mam ochoty na nic ciepłego.
– Ok. Sok pomarańczowy może być? Jest prosto z lodówki.
– Poproszę – powiedział, siadając na kanapie.
Wróciłam po chwili ze szklankami. Usiadłam obok niego. Rozglądał się dookoła.
– Więc tak mieszkasz... – powiedział.
– No tak, witaj w moich skromnych progach. – Uśmiechnęłam się do niego. – Opowiadaj, jak się tu znalazłeś i w ogóle jak dostałeś się sam do szpitala? Nie mogłeś mi powiedzieć, zawiozłabym cię.
– Wiem, ale chciałem cię zaskoczyć. Poza tym i tak musiałem porozmawiać z kolegą, przy okazji mnie podwiózł.
– I co powiedział lekarz?
– Nic takiego, wspomniał, że teraz przyda mi się jeszcze rehabilitacja. Pokazał mi kilka ćwiczeń, które powinienem wykonywać codziennie i zapisał mi maść rozgrzewającą mięśnie. – Wyjął z tylnej kieszeni kartkę i podał mi ją.
– O, mam tę maść. Sama kupuję ją, bo kiedy mięśnie bolą mnie po długiej przerwie od jazdy na wrotkach, tylko ona pomaga – powiedziałam i oddałam mu kartkę. – A jak ty się w ogóle czujesz? Możesz już normalnie wszystkim ruszać?
– Chciałbym, ale to nie takie proste. Mięśnie i stawy mi się zastały, dlatego utykam i ledwo co mogę wyprostować rękę.
– To na co czekamy, bierzmy się do pracy. No już, pokaż mi, jakie musisz wykonywać ćwiczenia.
– Ale jak to, teraz? – zapytał zdziwiony.
– No tak. Skoro już tu jesteś spożytkujmy jakoś ten czas – powiedziałam radośnie, zwarta i gotowa.
– Luna, nie musisz.
– Ale chcę. Chodź – Ruszyłam w stronę sypialni zadowolona, że Simón poszedł za mną.
– Zdejmij koszulkę i połóż się na brzuchu - poinstruowałam go, wskazując na łóżko. Sama poszłam do łazienki, żeby poszukać maści, którą zapisał Simónowi lekarz.
Kiedy wróciłam, zastałam go leżącego tak, jak poleciłam. Głowę oparł na przedramionach. Na widok jego nagich szerokich barków poczułam lekkie łaskotanie w brzuchu. Weszłam na łóżko i okraczyłam go, siadając na jego pośladkach.
– Już zaczyna mi się podobać – mruknął.
Wycisnęłam z tubki trochę maści na miejsce łączące szyję z ramieniem i zaczęłam je rozmasowywać. Było bardzo twarde, zastałe. Niski jęk, który mu się wyrwał, wzbudził reakcje w dole mojego brzucha. Zamknęłam oczy w udręce. To nie erotyczny masaż, Luna. Simón naprawdę czuje dyskomfort. Pomagasz mu, Luna.
Westchnął. Poczułam, jak jego mięśnie zaczynają rozluźniać się pod moim dotykiem.
– Luna, musimy porozmawiać – powiedział nagle. Nie ukrywam, że to zdanie wzbudziło mój niepokój, poczułam się tak jakbym była czemuś winna.
– Więc rozmawiajmy. O co chodzi?
– O nas. Musimy... – urwał i jęknął, gdy dotknęłam szczególnie bolącego miejsca. Zaczęłam je delikatnie rozmasowywać – Chyba dobrze mi to robi, skarbie. – Zamknął oczy, a ja omal nie jęknęłam z frustracji.
– Mówiłeś, że... – starałam się przypomnieć mu, a może raczej sobie, że mieliśmy poważnie porozmawiać.
– Mhm... A tak. No więc musimy... westchnął przeciągle. – Nie możemy tak po prostu się całować, trzymać za ręce, nie nazywając tego, co jest między nami... Jest to dla mnie ważne ze względu na Mar. To jeszcze dziecko, a ja nie chcę bawić się jej uczuciami. Boję się tego... co będzie, kiedy... – urwał. - Luna... – Nagle obrócił się, tak, że siedziałam teraz twarzą do niego na jego udach. W tej pozycji górowałam nad nim, więc musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. – ... od tej chwili chciałbym móc nazywać cię swoją dziewczyną – powiedział wreszcie. Czułam się, jakbyśmy byli nastolatkami składającymi sobie pierwsze obietnice. Patrzyłam mu w oczy z ogromnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. – Powiedz... czy ty też tego chcesz? – patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Był taki słodki... Przytaknęłam tylko i pocałowałam go czule. Oddał pocałunek, kładąc ręce na mojej talii.
– To chyba znaczyło "tak". – Uśmiechnął się do mnie, kiedy się od siebie oderwaliśmy.
***
Simón pokazał mi kilka ćwiczeń, jakie zalecił mu lekarz. Widać było po nim, że bardzo się starał, ale niektórych po prostu nie dawał rady wykonać, nawet po rozgrzaniu mięśni maścią sprawiały mu trudność i ból. Zmartwiłam się.
– Hej... Skarbie, to normalne. – Odwrócił się do mnie i ujął moją twarz w obie dłonie. Wtuliłam się w nie, a on pogładził mnie kciukami po policzkach i patrząc mi głęboko w oczy, powiedział:
– Teraz będzie już tylko lepiej... Jak pomyślę sobie, że miałbym być przez ten cały czas sprawny, ale nie poznać cię... Nie zamieniłbym tego gipsu, tego bólu na nic na świecie, bo wiem, że on doprowadził mnie do ciebie. – Przytulił mnie mocno, ukrywając twarz w moich włosach.
– Nie chcę, żeby tak było – powiedziałam, nadal będąc w jego objęciach. – Nie chcę, żebyś myślał, że droga do mnie musiała być... zła.
– Ale ja wcale tak nie myślę. – Powiedział, odsuwając się ode mnie. Przeniósł ręce na moją talię i na nowo spojrzał mi w oczy. – Była taka, jaka powinna być. I powiem Ci szczerzę, że gdyby nie to, że mnie połamałaś, nasza historia skończyłaby się inaczej. Nie pozwoliłbym zbliżyć Ci się do Mar, a to nie pozwoliłoby mi zobaczyć, jaka jesteś ciepła, wyrozumiała i opiekuńcza w stosunku do niej. Nie poznałabyś mojej babci, a to nie pozwoliłoby mi zobaczyć, że jesteś rodzinna i zwyczajnie kochana, że myślisz najpierw o innych później o sobie. Gdyby nie cała ta historia ze złamaną nogą nie poznałbym Cię naprawdę... Myślę, że to dobry moment, żeby powiedzieć Ci prawdę. Wolę, żebyś dowiedziała się tego ode mnie, a nie... – przerwał mu dzwonek mojego telefonu. Wyswobodziłam się z jego ramion i poszłam do salonu, gdzie została komórka. To przypomnienie, że powinnam już jechać po Mar.
– Chodź Simón, zbieramy się. Mar czeka! – krzyknęłam w stronę sypialni, gdzie zostawiłam mojego chłopaka. Wzięłam kluczyki oraz torebkę i oboje wyszliśmy z domu.
*
– To... o czym chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam, kiedy wyjechałam na główną ulicę. Zaintrygował mnie, byłam ciekawa, co takiego chciał mi wyznać. Bałam się, że chciał mi powiedzieć, że jest we mnie zakochany... Z jednej strony, jeżeli o to chodzi, byłabym szczęśliwa, ale z drugiej... co miałabym odpowiedzieć? Lubię go... bardzo, ale to chyba za krótko, żeby wyznać sobie miłość... Wiem, że to, co jest między nami to coś więcej niż pociąg fizyczny, czy zafascynowanie kimś z innego świata, ale... chyba nie jestem gotowa na takie deklaracje...
– Luna, wiesz... wolę Ci to powiedzieć, kiedy nie będziesz za kółkiem. To będzie długa i poważna rozmowa, chciałbym, żebyśmy byli sami... Może porozmawiamy po obiedzie? Wygonię Mar do babci i może wtedy uda mi się to z siebie wydusić... – Nie ukrywam, że trochę się przestraszyłam. O co może chodzić?
Jego zachowanie uległo zmianie. Zaczął wybijać sobie palce. Wyglądał, jakby nie mógł usiedzieć w miejscu. Uśmiech na twarzy zastąpiła zacięta mina. Spoglądał w boczną szybę.
– Simón, co się dzieje? – zapytałam zaniepokojona.
– Po prostu... Nie wiem, jak na to zareagujesz, chcę mieć to już za sobą.
Skupiłam się z powrotem na drodze. Po chwili parkowałam już pod przedszkolem Mar. Zaczęłam odpinać pasy, gdy nagle usłyszałam głośne "O nie" z ust Simóna. Spojrzałam na niego, zaczął szamotać się z pasami, wciąż patrząc gdzieś przed siebie. Przeniosłam wzrok, na to, co przykuło jego uwagę.
– O nie – wyrwało mi się także. Przed wejściem do przedszkola stał Matteo.
– Zostań tu, ja to załatwię – rzucił do mnie Simón. Co? A z jakiej racji on? Chyba ja powinnam to załatwić! Wyskoczyłam z auta i już po chwili zrównałam krok z Simónem, który kuśtykał w stronę Włocha.
– Luna, wróć do samochodu, to sprawa między mną a Matteo. – Simón zatrzymał się, więc i ja to zrobiłam.
– Jak to między wami, to... co was łączy?
– Po prostu wróć do auta – powiedział błagalnie i spojrzał mi w oczy. Zobaczyłam w nich... strach?
– Simón, o co tu chodzi? – zapytałam, nie wiedząc jakiej myśli mam się złapać.
– Więc ty nadal nic nie wiesz. – raczej stwierdził niż zapytał Matteo, który nagle zmaterializował się obok nas. Nawet nie zauważyłam, kiedy do nas podszedł.
– Matteo, proszę. To jeszcze nie jest dobry moment – zwrócił się do niego Simón. Włoch tylko zaśmiał się sztucznie.
– Już wszystko wyjaśniam, wynająłem...
– Matteo! – tym razem Simón zabrzmiał groźnie. – Powiem jej wszystko, obiecuję, tylko daj nam jeszcze trochę czasu – powiedział, łapiąc mnie za rękę. Wyrwałam się i zaplotłam ramiona na klatce piersiowej.
– O co tutaj chodzi?! – wykrzyknęłam zniecierpliwiona.
– Wynająłem Simóna, żeby złamał Ci serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro