Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Dzień za dniem odwoziłam Maritę do przedszkola. Między mną i Simónem nie zmieniło się prawie nic... Jedyną nowością był pocałunek w policzek, którym obdarowywał mnie na powitanie i pożegnanie. Od chwili, kiedy pocałował mnie przy drzwiach w poniedziałek, nasze usta się nie złączyły... To, co jest między nami, nie zostało nazwane, a ja chciałabym wiedzieć, na czym stoję. Radziłam się w tej kwestii Niny i Pana Speca Od Męskich Uczuć, każą czekać i mówią, że być może on po historii z nieudanym związkiem boi się wejść w nową relację po długiej przerwie. Rozumiem go, sama po historii z Matteo boję się powtórki... Czasem marzę o tym, by życie wyglądało jak w pięknych romansach, by było jak książka. Od początku znałabym intencje poszczególnych bohaterów i pozwoliłabym wkroczyć do swojego życia tylko tym, którzy na to zasługują. Wiedziałabym, dlaczego ktoś postąpił tak, a nie inaczej. Uniknęłabym złamanego serca...

Dziś mamy sobotę. Od kiedy tylko wstałam - a robiłam wszystko, żeby opuścić łóżko jak najpóźniej - zastanawiam się, co ze sobą zrobić. Początkowo wynalazłam sobie trochę prac domowych. Ale teraz kiedy wszystkie podłogi już lśnią, a na półkach nie ma nawet drobinki kurzu, obiad jest ugotowany, a naczynia zmyte znów nie mam, co ze sobą zrobić. Postanowiłam więc poleniuchować. Wyjęłam koc z szafy, zrobiłam sobie kubek owocowej herbaty i zasiadłam przed telewizorem. Zaczęłam oglądać jeden z odcinków serialu "En terapia".

Przyszła przerwa na reklamy. Wstałam z kanapy, żeby odstawić kubek po herbacie do zlewu, kiedy moją uwagę przykuła pewna reklama. Był to zwiastun najnowszej animacji Disneya "Coco", opowiadać ma ona historię chłopca, który na skutek tajemniczego zbiegu okoliczności przenosi się do świata zmarłych, dokładnie w Dia de los Muertos. Jako że jestem Meksykanką, nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Muszę obejrzeć ten film! Samej głupio by mi było iść do kina na film dla dzieci. Dlatego wpadłam na genialny pomysł. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer Simóna.

- Halo? - odebrał po kilku sygnałach.

- Cześć... Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

- Coś się stało?

- Nie, nie. Chciałam tylko coś zaproponować.

- W takim razie zamieniam się w słuch.

- Chciałam zapytać, czy miałbyś coś przeciwko gdybym zabrała Mar do kina? - zapytałam, pełna nadziei, że się zgodzi. Czekałam na jakąś reakcję z jego strony.

- Halo? - Chciałam upewnić się, że nie przerwało połączenia, bo po drugiej stronie zapadła cisza.

- Jestem. Tylko... No dobrze, ale kiedy?

- Nawet zaraz - powiedziałam radośnie - Jeśli chcesz, to chodź z nami... - zaproponowałam niepewnie.

- A na jaki film?

- Chciałam ją zabrać na "Coco", wiesz ten nowy film Disneya o chłopcu z Meksyku.

- Dobrze, to... daj nam chwilkę, za moment będziemy gotowi.

- Zaraz jestem, buziaki.

***

Zaparkowałam pod kinem. Kiedy wyszliśmy z samochodu Simón od razu złapał mnie za rękę i splótł nasze palce. Bez wahania oddałam uścisk. Jakbyśmy robili to od zawsze... Za drugą rękę złapała mnie Mar. Tak weszliśmy do kina. Podeszłam do kas, żeby kupić bilety. Już wyjmowałam portfel, żeby zapłacić, kiedy ktoś zza moich pleców podał pracownicy pieniądze. Odwróciłam się. Simón stał za mną, chowając portfel do tylnej kieszeni spodni. Odebrałam bilety i odeszliśmy od kas, dopiero wtedy zaczęłam:

- Żartujesz sobie ze mnie?! Przecież to ja was zaprosiłam.

- Stać mnie jeszcze na bilety do kina - powiedział oschle. Stanęłam jak wryta. Na mojej twarzy malował się zapewne szczery szok. Zmarszczyłam brwi, spojrzałam najpierw na niego, potem na Mar, która przypatrywała się nam w milczeniu.

- Simón, ja... Nawet o tym nie pomyślałam. Chodziło mi tylko o to, że to ja was zaprosiłam, więc i ja chciałam zapłacić, nie pomyślałam, że... - zaczęłam dukać. Westchnął ze zrezygnowaniem.

- Luna, przepraszam. Czasem... Po prostu przepraszam - powiedział. Podszedł do mnie i złapał mnie za rękę, spoglądając mi w oczy.

- Ale ja kupuję popcorn - zastrzegłam sobie z uśmiechem. Nie mogłam się na niego gniewać, nie kiedy naprawdę było mu przykro. Uśmiechnął się do mnie pięknie.

Ruszyliśmy w stronę sklepiku, gdzie tak jak powiedziałam, kupiłam popcorn i dodatkowo trochę żelków dla Mar. Podeszliśmy pod salę numer jedenaście, w której miał się odbyć seans. Usiedliśmy na kanapach ustawionych przed salą, bo do filmu zostało jeszcze kilka minut. Mar przyglądała się elektronicznym plakatom rozwieszonym dookoła, na których niekiedy wyświetlały się zwiastuny innych bajek. Ja i Simón wciąż trzymając się za ręce, patrzyliśmy na nią. Po chwili wstała z kanapy i powędrowała do stojaka na ulotki, skąd wyjęła kilka kolorowych papierków reklamujących filmy dla dzieci i wróciła do nas, oglądając je dokładnie. Wreszcie pracownica kina zaprosiła wszystkich do środka sali. Przyszedł czas by zająć nasze miejsca. Usiadłam pośrodku tej uroczej dwójki.

Po kilkunastu minutach reklam film wreszcie się zaczął. Byłam tak samo oczarowana, jak mała Mar. W wielu momentach śmialiśmy się wszyscy razem, jednak pod koniec filmu standardowo jak to ja musiałam się rozpłakać. Simón splótł wtedy nasze ręce i uniósł je do swoich ust, całując mnie w wierzch dłoni, co tylko wzmogło mój potok łez... Był wobec mnie taki delikatny, a ten opiekuńczy gest... znaczył dla mnie naprawdę wiele.

Po skończonym seansie zaproponowałam, żebyśmy poszli na pizze. Nie chciałam się jeszcze z nimi rozstawać...

- Złóżmy się - powiedziałam, by uniknąć sytuacji podobnej do tej sprzed filmu.

Simón przystał na moją propozycję, więc odwiedziliśmy najbliższą pizzerię. Zamówiliśmy średnią Capricciosę i colę dla wszystkich. Rozmawialiśmy o filmie, o tym, co nas najbardziej rozśmieszyło i co było smutne. Dowiedziałam się też, że Marita nigdy wcześniej nie była w kinie. Ucieszyłam się, że mogłam uczestniczyć w tym jej pierwszym doświadczaniu magii dużego ekranu. Wiedziałam, że dzięki temu zostanę z nią na dłużej, będę w jej wspomnieniach. Chyba za bardzo wczułam się w ten film...

*

Wróciliśmy do domu Mar i Simóna. Marita zaprosiła mnie oczywiście na "wieczorek przy herbatce", Simón nie miał nic przeciwko, więc przyjęłam zaproszenie.
Mar zaczęła rozkładać filiżanki i talerzyki, a ja poszłam po panią Lucilę. Ta powiedziała, że niestety musi odrzucić zaproszenie, bo nie najlepiej się czuje. Zapytałam, czy mogę jej jakoś pomóc, ale odmówiła, twierdząc, że ma wszystko, czego jej potrzeba. Wróciłam do pokoju Mar i weszłam w swoją rolę.

- Pani Lucila niestety nie mogła się dzisiaj zjawić z powodu migreny - powiedziałam.

Bawiliśmy się więc we trójkę "popijając herbatkę" i obgadując złego króla Baltasara, aż nagle Mar skrzywiła się, łapiąc się za brzuch.

- Co się dzieje, szczerbatku? - zapytał Simón.

- Boli mnie brzuszek - powiedziała z grymasem na twarzy.

- Pójdę zrobić ci ciepłej herbatki - zadeklarowałam się. Zniknęłam w kuchni. To pewnie moja wina... Najpierw popcorn i żelki, później pizza z sosami, a to wszystko popite colą... To musiało się tak skończyć...

Zaniosłam szklankę z parującym napojem do pokoiku Mar, gdzie Simón siedział na łóżku Marity, masując jej brzuszek. Postawiłam herbatę na parapecie i przykucnęłam obok łóżka.

- Zaraz wszystko będzie dobrze, skarbie - powiedziałam, głaszcząc ją po główce. - Macie krople żołądkowe? - Pokierowałam pytanie w stronę Simóna.

- Tak, powinny być w szufladzie w pokoju. Znajdziesz?

- Jasne, zaraz wracam.

Przeszłam do saloniku. Podeszłam do segmentu, otworzyłam szufladę i znalazłam brązową buteleczkę z kroplami. Poszłam do kuchni po łyżeczkę i wróciłam do pokoju Marity. Podałam jej odpowiednią ilość kropli. Skrzywiła się lekko.

- Zaraz będzie lepiej - powiedziałam.

- Niedobrze mi - zakomunikowała Marita. Rozejrzałam się po pokoju, szukając na szybko jakiejś miedniczki albo torebki foliowej. Wstałam, żeby biec do kuchni, ale nie zdążyłam opuścić pokoju, a Mar zwymiotowała. Ubrudziła sobie całe ubranko i pościel. Rozpłakała się.

- Spokojnie, kochanie. Zaraz to posprzątamy - powiedziałam, głaszcząc ją po główce.

- Nie, Luna. Lepiej już idź, jakoś sobie poradzimy - wtrącił się Simón, wstając z łóżka.

- Chyba żartujesz, daj spokój. Zostań z małą, pomóż jej się przebrać, a ja zmienię pościel.
Tak też zrobiłam. Pokierowana przez Simóna znalazłam czysty komplet. Ten zabrudzony razem z ubraniem Marity, wrzuciłam do pralki i nastawiłam pranie. Zabrałam też z kuchni miskę i podałam ją Maricie w razie kolejnych nudności.

- Luna, zostaniesz ze mną? - zapytała cieniutkim głosikiem Marita, kiedy głaskałam ją uspokajająco po główce.

- Zostanę, malutka - zapewniłam ją.

- Sim, przeczytaj mi bajkę - powiedziała po dłuższej chwili Mar. Simón spojrzał na mnie i już chciał wstawać, ale wyprzedziłam go. Podeszłam do półki na książki zawieszonej nad komodą i zapytałam:

- A o czym chcesz posłuchać? O urodzinach Kubusia Puchatka, o Małej Syrence, a może o powstaniu tęczy? - Zaczęłam przeglądać tytuły książeczek.

- O urodzinach Puchatka - zdecydowała.

Podałam książkę Simónowi i usiadłam na podłodze tuż przy główce Marity.

- W głębi Stumilowego Lasu rozpoczął się kolejny dzień... - zaczął czytać Simón. Ułożyłam głowę na poduszce tuż obok główki Marity i obie słuchałyśmy kojącego głosu Simóna.


*

- Luna... Luna, obódź się. - Poczułam, jak ktoś delikatnie gładzi mój policzek.

- Nie śpię, nie śpię - odpowiedziałam równie cicho. Wokół panował mrok. Nawet nie pamiętam, kiedy usnęłam.

- Tak, właśnie widzę - powiedział z szerokim uśmiechem Simón. - Wstań, położysz się na wersalce, będzie ci wygodniej.

- Długo spałam? - zapytałam, przecierając oczy.

- Z półtorej godzinki już tak drzemiesz. Wybacz, nie chciałem Cię budzić, ale nie mogłem cię przenieść przez to ustrojstwo - powiedział, wskazując na gips.

Podniosłam się z podłogi. Przeszliśmy do saloniku.

- Która godzina? - zapytałam, siadając na wersalce.

- Po dwudziestej drugiej - odpowiedział i przysiadł obok mnie.

- O nie, dobrze, że mnie obudziłeś. Muszę już wracać - powiedziałam wstając z wersalki - Zrobiło się późno, powinnam... - nie zdążyłam dać nawet kroku, bo Simón chwycił mnie za nadgarstek i siłą przyciągnął do siebie.

Zaskoczona tym gwałtownym gestem nie zdążyłam zareagować. Jednym ruchem usadził mnie sobie na kolanach i wplótł palce w moje włosy. Wpatrywałam się urzeczona w jego czekoladowe tęczówki. Położył dłoń na moim policzku i zaczął delikatnie go gładzić.

- Zostań - powiedział szeptem tuż przy moich ustach, po czym pocałował mnie delikatnie, przymykając oczy. Pachniał miętą i męskim żelem pod prysznic. Westchnęłam wprost w jego usta. Jego pocałunek stał się bardziej niecierpliwy i mniej delikatny. Nie pozostawałam mu dłużna, oddawałam każde muśnięcie językiem i każde westchnienie. Zatopiłam ręce w jego jeszcze wilgotnych włosach, przeczesując palcami brązowe kosmyki.

Po chwili oderwaliśmy się od siebie, żeby zaczerpnąć tchu, ale nie odsunęliśmy się. Przyłożyłam czoło do jego czoła, nie chcąc oddalić się od niego nawet na milimetr, dlatego wdychaliśmy swoje oddechy, próbując uspokoić rozszalałe serca.

Patrzyłam na jego rozchylone usta i nie mogłam się powstrzymać, znów złączyłam nasze wargi, bo to uczucie zjednoczenia było jak narkotyk. Nie było czarnych myśli, obaw o to, co będzie jutro, co za miesiąc, zapomniałam o tym, co złe i straszne... Byliśmy tylko my, a przyszłość nie wydawała się już taka beznadziejna.

Simón zszedł ustami na mój policzek, a potem na szyję. To doznanie było tak przyjemne, że z moich ust wydostał się cichy jęk. Odgięłam do tyłu głowę, dając mu do siebie lepszy dostęp, prosząc tym samym o więcej. Nim do końca straciłam kontrolę nad swoim umysłem, pomyślałam o zagipsowanej nodze Simóna. Żeby ją odciążyć usiadłam na nim okrakiem, skupiając ciężar swojego ciała na własnych nogach. Simón chwycił mnie za pośladki i przyciągnął jeszcze bliżej siebie. Poczułam go. Sięgnęłam po jego koszulkę i ściągnęłam mu ją przez glowę, w czym ochoczo mi pomógł. Nie dało mi to zbyt dobrego dostępu do jego ciała, bo dużą przeszkodą był gips rozciągający się na jego klatce piersiowej. Zaczęłam obsypywać pocałunkami jego niezagipsowany obojczyk i ramię. Czułam jak Simón zaczął podwijać moją bluzkę, wyczuwając jego intencje, zdarłam ją z siebie szybko i odrzuciłam na bok. Zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby na siebie spojrzeć. Jego wzrok był równie gorący co dotyk. Po chwili sięgnął dłonią do mojej piersi i obrysował twardy sutek odznaczający się pod materiałem stanika. Ścisnął ją delikatnie, a potem coraz śmielej, co sprawiło, że westchnęłam głośno, nie odrywając od niego wzroku.
- Luna... - zaczął, ale to, co chciał powiedzieć zniknęło w moich ustach, bo pocałowałam go mocno i namiętnie.
- Simón - powiedziałam wciąż blisko jego ust i pogładziłam jego twarz, przyglądając mu się uważnie. Tym razem on zainicjował pocałunek.

- Luna, jesteś? - Tę niesamowitą chwilę przerwał głos dobiegający z pokoju dziewczynki. Jak oparzona odskoczyłam od Simóna, założyłam pospiesznie bluzkę i odpowiedziałam:

- Jestem, kochanie. Już idę. - Zniknęłam w pokoju dziewczynki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro