Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Jeszcze tylko godzina - myślałam tułając się po mieszkaniu. Odkąd po rozstaniu z Simónem, przekroczyłam próg mojego domu nie wiem, co ze sobą zrobić. Okazuje się, że bez Matteo i pracy zupełnie nie mam, co robić. Nie odgrywam w swoim życiu żadnej roli.

Zrobiłam obiad, który planuję zawieść Simónowi razem z Mar, kiedy odbiorę ją z przedszkola. Poczytałam gazetę, nawet rozwiązałam niemal całą krzyżówkę znajdującą się na końcu magazynu i już zwyczajnie nie wiem, co ze sobą począć.

Postanowiłam włączyć telewizor, przeleciałam po kanałach, aż wreszcie znalazłam jakąś telenowelę i oddałam się wątpliwej przyjemności oglądania programu.

Kiedy serial się skończył, była godzina czternasta dwanaście. Chyba nic się nie stanie jeśli będę troszeczkę wcześniej... Może stanę w korku... Tak, lepiej wyjechać wcześniej - przekonałam siebie w myślach, przestraszona wizją spóźnienia się. Złapałam za kluczyki do auta oraz naszykowane wcześniej naczynie z obiadem i wyszłam z domu.

*

Kilkanaście minut później byłam już w przedszkolu. Stanęłam przed otwartą salą i przez chwilę przyglądałam się dzieciom. Tym razem w sali była nie tylko Mar, ale również czworo innych dzieci. Marita siedziała przy jednym ze stolików i razem z jakąś dziewczynką kolorowały wydrukowany obrazek, który z tej odległości przypominał mi krokodyla, ale używały do kolorowania fioletowej kredki, więc musiał jednak przedstawiać coś innego. Zapukałam w futrynę.

- Dzień dobry, przyszłam odebrać Maritę zwróciłam się do opiekunki.

- Lunaaa! - usłyszałam po chwili radosny okrzyk.

- Dzień dobry, proszę - odpowiedziała kobieta i dała znać Maricie gestem ręki, że może już do mnie podejść.

- Do widzenia - powiedziałyśmy z Mar jednocześnie.

*

W czasie jazdy zapytałam Mar, jak minął jej dzień. Opowiedziała mi o tym, jak dzisiaj uczyła się razem z grupą nazw miesięcy i wyrecytowała wszystkie po kolei myląc się tylko dwa czy trzy razy.

Wychodząc z samochodu zabrałam naczynie z obiadem i ruszyłyśmy w stronę drzwi wejściowych.

- A co tam masz? - zapytała z zaciekawieniem Mar.

- Zrobiłam dla was obiad. Twój brat pewnie nie miał dzisiaj siły stać przy garnkach, więc pomyślałam, że może ja coś ugotuję.

- A co zrobiłaś?

- Lasagne - odpowiedziałam z uśmiechem. - Lubisz? - Wzruszyła ramionami.

- Nie wiem, nigdy nie jadłam - odpowiedziała patrząc pod nóżki.

- W takim razie spróbujesz i powiesz mi czy ci smakuje. Tak?

- Tak - odpowiedziała krótko już z uśmiechem na twarzy.

Weszłyśmy do domu. Mar zaraz po przekroczeniu progu ruszyła w stronę saloniku, do którego wczoraj odprowadzałam Simóna.

- To my! - krzyknęła.

Podążyłam za nią i zastałam Simóna leżącego na wersalce. Starał się uśmiechać do Mar, ale widać było, że cierpi.

- Już wstaje, daj mi jeszcze chwilę Mar, zaraz odgrzeje Ci obiad, a Tobie Lun...

- Nie, nic nie musisz robić. Pomyślałam, że po dzisiejszych wyprawach jesteś zmęczony, więc zrobiłam Wam obiad. Leż i odpoczywaj, ja się wszystkim zajmę. - Powiedziałam z uśmiechem na twarzy. Simón zastygł z otwartą buzią i spojrzał mi w oczy. Bałam się, że nie spodobał mu się mój pomysł, ale po chwili w jego oczach zobaczyłam ulgę, a na twarzy uśmiech.

- Dziękuję, nawet nie wiesz, ile dla mnie robisz. - Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy. Jego oczy z pozoru tak podobne do tęczówek Matteo, teraz wydały mi się zupełnie różne. Widziałam w nich ciepło...

- Jeść! - Na ziemie przywrócił mnie okrzyk Mar.

- Tak, już malutka. Chodź ze mną, a Twój brat niech odpoczywa - powiedziałam uśmiechając się znów do Simóna i zabrałam Mar do kuchni.

Kiedy odgrzałyśmy i nałożyliśmy na talerze każdą z porcji, zabrałyśmy się za zanoszenie ich na stół do saloniku.

Chłopak zdążył uciąć sobie drzemkę. Nie miałam serca go obudzić. Wyglądał tak spokojnie, łagodnie. Na jego twarzy nie widać już było bólu, był to raczej wyraz pełnego...

- Dlaczego czuję, że przewiercasz mnie wzrokiem? - Usłyszałam nagle. Simón otworzył jedno oko i spojrzał na mnie chyba wyczekując odpowiedzi.

- Nie przewiercam Cię wzrokiem, tylko... nie wiedziałam jak Cię obudzić - dodałam na biegu czując jak pąsowieją mi policzki. Przyłapana... Uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.

- Nie spałem.

- Obiad gotowy, wstaniesz?

- Tak, już, tylko...

- Pomogę Ci - powiedziałam, widząc jego nieudolne próby.

Podeszłam do niego bliżej. Położyłam rękę pod jego szyją i starałam się doprowadzić, go najpierw do pozycji siedzącej. Później wspólnymi siłami postawiliśmy go na nogi.

- A co z Twoją babcią, też może do was dołączyć?

- U Babci jest jeszcze pani Agiatis, ale za chwilę powinna się zbierać. Jeśli masz życzenie możesz jej też zanieść.

Od razu ruszyłam w stronę małego pokoiku, zapukałam delikatnie drzwi, a kiedy usłyszałam zachrypiałe "proszę", uchyliłam drzwi.

- Dzień dobry paniom, chciałam zapytać, czy Pani Lucila nie dołączy do reszty przy obiedzie. Pomyślałam, że miło będzie kiedy zjecie wszyscy razem.

- Zazwyczaj jemy u mnie, ale dzisiaj możemy zrobić wyjątek. Agi, pomożesz mi wsiąść na wózek - zwróciła się do kobiety w średnim wieku zajmującej krzesło koło łóżka.

- Może pani też ma ochotę na lasagne - również zwróciłam się do kobiety.

- Nie, nie, dziękuję. Ja już właśnie miałam uciekać na obiad do domu. Mam dwóch synów, którzy pewnie już się niecierpliwią. Pomogę tylko pani Lucili i już mnie nie ma.

Jak powiedziała, tak zrobiła. Zaraz po tym, jak przewiozła panią Lucillę wózkiem do stołu, pożegnała się i wyszła. Stwierdziłam, że na mnie też pora.

- Dobrze, to ja będę zmykać. Smacznego i do zobaczenia.

- Chwila, to nie zostaniesz z nami? - zapytał Simón.

- Tak, Luna zostań! - dodała szybko Mar.

Nie chciałam im psuć tego obiadu w rodzinnym gronie. Chyba nie za bardzo pasowałam do tego obrazka.

- Nie chcemy Cię zatrzymywać, ale miło by było gdybyś została - powiedziała pani Lucilla.

- Zgódź się! Zgódź się! Zgódź! - zawołała Marita podbiegając do mnie i oplatając mnie swoimi małymi ramionkami w pasie.

Nie zastanawiałam się długo. Oczarowana tym czułym gestem ze strony Mar, odpowiedziałam:

- No dobrze, zostanę.

Przyniosłam dla siebie talerz i po chwili siedziałam już razem z całą gromadą, obok Mar, naprzeciwko Simóna.

Nagle wszyscy zaczęli łapać się za ręcę. Mar złapała mnie, więc i ja złapałam panią Lucilę lekko zdezorientowana.

- Pobłogosław Panie Boże nas, ten posiłek, tych, którzy go przygotowali i naucz nas dzielić się chlebem i radością ze wszystkimi. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen - powiedziała pani Lucilla.

- Amen - powtórzyli Simón i Mar jednocześnie, więc i ja się przyłączyłam.

Wszyscy ucałowali swoje kciuki i dopiero wtedy przystąpili do posiłku.

Byłam oczarowana. Wspólna, rodzinna modlitwa, to coś czego nigdy nie zaznałam w swoim dawnym domu. Pochodziłam raczej z rodziny, gdzie obiad jedzono osobno. Mój ojciec był bardzo zimnym człowiekiem, zazwyczaj się do mnie nie odzywał, a kiedy już to zrobił z jego ust padały raczej słowa, o których wolałabym nie pamiętać.

- Jak było w przedszkolu Mar? - zapytał Simón.

Dziewczynka znów pochwaliła się nowo zdobytą wiedzą, za co dostała pochwałę od brata i babci.

- Jak się dzisiaj czujesz Simón? - zapytała po chwili pani Lucilla.

- Z rana połknąłem tabletki przeciwbólowe i było w miarę dobrze do południa, od tamtego czasu mimo drugiej porcji tabletek wszystko mnie boli. - Zobaczyłam zmartwiony wyraz twarzy kobiety i spuściłam głowę. Ciekawe czyja to wina...

- Luna, to jest po prostu przepyszne - powiedział nagle, czym zwrócił moją uwagę.

- Zgadzam się, masz skarbie zdolności - dopowiedziała pani Lucilla. Zaczerwieniłam się.

- Dziękuję. Moja mama była... to znaczy jest kucharką. W wolnych chwilach zaglądałam do jej przepiśnika i z czasem czegoś się nauczyłam... Ale i tak nigdy jej nie dorównam.

- Na pewno jesteś na dobrej drodze - skwitował Simón.

Wszyscy zjedliśmy, więc zabrałam się za sprzątanie talerzy w czym pomogła mi Mar. Postanowiłam również, że pozmywam je, żeby nie obarczać tym zadaniem "jednorękiego" Simóna. Wręczyłam Maricie ściereczkę i dałam za zadanie, wycieranie do słucha każdego z umytych talerzy. Przy zmywaniu Mar nauczyła mnie piosenki, której słowa poznała w przedszkolu.

- Tutaj kredka, tam ołówek, tam brudny talerzyk. Trzeba umyć, wyszorować, sprzątnąć jak należy! - śpiewałyśmy razem, uśmiechając się do siebie.

- Pięknie śpiewacie. - Aż podskoczyłam, słysząc nagle za sobą znajomy głos. Odetchnęłam głęboko.

- Chcesz, żebym wyzionęła ducha. To niedorzeczne, żeby tak straszyć damy - powiedziałam, mocząc rękę w wodzie i chlapiąc Simóna, który stał oparty o futrynę z kulą w ręku.

- O nie, zaraz Ci pokażę prawdziwą niedorzeczność - powiedział, a ja zaczarowana tym jak to zabrzmiało, otworzyłam tylko usta ze zdziwienia i nie zdążyłam się uchylić, kiedy pokuśtykał do mnie i zaczął łaskotać w bok.

Zaczęłam się śmiać bez opamiętania, ale szybko odskoczyłam od niego, korzystając z tego, że nie jest w pełni sprawny i łatwo mu uciec.

Mar przyglądała się nam z uśmiechem na twarzy.

- Dobrze, już przepraszam, wystarczy - powiedziałam szybko, widząc, że poprawił kulę w dłoni i zaczął znów zmierzać w moim kierunku. Z każdym jego krokiem ja robiłam krok w tył, aż wreszcie natrafiłam plecami na ścianę. Nie mogąc dalej uciec, przypatrywałam się mu w oczekiwaniu na to, co "niedorzecznego" zrobi ze mną tym razem.

Naszych ciał nie dzieliły żadne milimetry. Czułam jego gips na swojej klatce piersiowej. Patrzył mi głęboko w oczy, utonęłam w tym czekoladowym spojrzeniu z pozoru tak podobnym do spojrzenia Matteo, a jednak tak innym. Otworzyłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś sensownego, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Zwilżyłam je językiem i przygryzłam wargę, szukając w swojej głowie jakiejkolwiek myśli, którą mogłabym wypowiedzieć na głos. Jego spojrzenie zeszło na moje usta, po czym wróciło do oczu.

- Nie bój się, chcę się tylko napić - powiedział nagle zachrypniętym głosem. Zamrugałam. Co? Nic nie rozumiem... Kątem oka widziałam jak uniósł nagle rękę nad moją głowę, upuszczając przy tym kule, ale nie spuszczał ze mnie wzroku.

Odsunął się po chwili i dopiero wtedy odetchnęłam. Oderwałam spojrzenie od jego oczu i zauważyłam, że sięgnął z półki zawieszonej nad moją głową szklankę.

- Też chcesz? - zapytał. Przytaknęłam, bo poczułam suchość w ustach.

- Tak, poproszę - udało mi się zwerbalizować swoją myśl.

- A ty Mar? - zwrócił się tym razem do dziewczynki, która przyglądała się nam z zaciekawieniem.

- Mhm - zamruczała tylko.

Podniosłam z podłogi kulę i podałam ją chłopakowi. Wszyscy wróciliśmy z napełnionymi szklankami do stołu, gdzie czekała nas pani Lucilla. Usiedliśmy na wcześniej zajmowanych miejscach.

- Dziewczyny postanowiły nam posprzątać kuchnię - zaczął Simón, kierując swoje słowa w stronę kobiety. - Zmywały naczynia.

- Babcia kazała mi sprawdzić, co wy tam tak długo wyrabiacie - powiedział z uśmiechem, tym razem kierując swoje słowa do mnie.

- Pomyślałam, że tobie z jedną ręką trudno będzie to zrobić, więc cię wyręczyłyśmy. Korzystając z okazji, że jesteśmy tutaj wszyscy razem muszę bardzo pochwalić Maritę. Wytarła do sucha wszystkie talerze i nauczyła mnie piosenki, która świetnie nadaje się do sprzątania. Bardzo Ci dziękuję słoneczko za pomoc. - Na końcu zwróciłam się już bezpośrednio do niej. Schowała szyję w ramionach i oblała się rumieńcem.

Wszyscy popatrzyli na nią z uśmiechami na twarzy i dumą w oczach.

Dopiłam sok. Zebrałam szklanki od pozostałych i zaniosłam je do kuchni z zamiarem opłukania pod bieżącą wodą. Usłyszałam stukanie kuli o podłogę. Wiedziałam, że to Simón. Odwróciłam się. Kolejny raz stał, opierając się o futrynę.

- Nie musisz tego robić, jakoś dam sobie radę - powiedział.

- Wiem, że nie muszę, ale chcę. Ty powinieneś teraz odpoczywać, a nie stać na zmywaku. Idź się połóż, ja wszystkim się zajmę. - Słyszałam jak podchodzi bliżej. Złapał mnie delikatnie za nadgarstek, w którym trzymałam szklankę.

- Idź, naprawdę. Już wystarczająco dużo dla nas zrobiłaś. Zajęliśmy Ci cały dzień. Jedź do domu i odpocznij - powiedział spokojnym głosem.

- Dobrze, pojadę jeśli pozwolisz mi dokończyć zmywać. Sam przyznasz, że Tobie jedną ręką trudno będzie to zrobić. - Westchnął z rezygnacją i puścił moją rękę.

- No dobrze, ale zmywasz te cztery szklanki i zmykasz, tak?

- Tak - przytaknęłam z udawanym uśmiechem. Pewnie ma już dość mojego towarzystwa... W końcu użera się ze mną niemal cały dzień... Raz dwa Luna, zmywaj i znikaj!

- Normalnie aż słyszę te twoje głupie myśli. Przepraszam, nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak, jakbym cię wyganiał. Po prostu, wiem, że pewnie padasz z nóg i chciałabyś już być w domu.

- Nie, naprawdę świetnie się z wami bawię. Mar jest wspaniała. Jeszcze ten wspólny obiad... W moim domu mi tego brakowało - mówiłam, płucząc szklanki.

- W takim razie cieszę się, że mogłem... że mogliśmy cię uszczęśliwić.

- Gotowe - powiedziałam po chwili. - Idę się jeszcze tylko pożegnać z Mar i już znikam.

Poszliśmy razem do saloniku gdzie wnuczka wraz z babcią grały właśnie w łapki.

- To ja będę się zbierać. Dziękuję za wspólny obiad. Pomóc pani wejść z powrotem na łóżko.

- Och, już idziesz. No dobrze, w takim razie poproszę cię o pomoc.

- Jasne już się robi. - Chwyciłam z rączki wózka i zawiozłam panią Lucillę do jej pokoiku. Tam pomogłam jej ułożyć się wygodnie w łóżku i zaczęłam się żegnać.

- Jeszcze raz dziękuję za wspólny obiad. Do widzenia proszę Pani.

- Nie ma za co, to była czysta przyjemność. Do widzenia ptaszyno.

Wróciłam do saloniku.

- Cześć, Mar. Dostanę przytulaska na pożegnanie? - Uklękłam przed nią i rozłożyłam ręce. Dziewczynka przylgnęła do mnie swoim małym ciałkiem.

- Cześć - usłyszałam cichy głosik tuż przy swoim uchu. Po chwili odsunęła się ode mnie, a ja wstałam z kolan.

- Do zobaczenia Simón.

- Chwila, a ja nie dostanę przytulaska na porzegnanie? - zapytał zaczepnie. Mar się zaśmiała. Zawstydziłam się, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać, dlatego jakby nigdy nic podeszłam do niego i przytuliłam się. Po chwili poczułam jak oplata mnie ramieniem w talii. Przymknęłam oczy, owiał mnie jego zapach. Było mi tak przyjemnie. Nie pamiętam kiedy Matteo mnie ostatnio przytulił. Brakowało mi tego. A ja tak bardzo lubię to robić. Z niechęcią oderwałam się od niego, nie chcąc by źle to zinterpretował.

- Cześć Wam. - W odpowiedzi usłyszałam zgrane:

- Pa.

***

Nie pamiętam drogi do domu. Nie pamiętam kolacji. Nie pamiętam kąpieli ani przeczytanego rozdziału książki. Pamiętam tylko czekoladowe tęczówki, które miałam przed oczami żegnając się ze świadomością.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro