Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❀ Rozdział IV ❀


Céleste zasnęła na kanapie, a Vivienne wcale jej nie obudziła. Sama zasnęła niemal w tym samym czasie. Louise, która rano zeszła do kuchni, aby zrobić sobie kanapki z nutellą, zawróciła raptownie, nie chcąc przez przypadek zniszczyć intymnej sceny między dwoma kobietami.

Stwierdziła, że nie jest aż taka głodna.

Vivienne wybudzała się powoli i cała sytuacja nie do końca do niej docierała. Między nią a Céleste spał Kurzołap, jednak zanim dotarło do niej, gdzie się znajduje i co się wydarzyło, przez jej twarz przebiegł szereg emocji począwszy od radości przez szok i niedowierzanie, a kończąc na uldze.

– Cześć – usłyszała miękki głos Céleste, której niebieskie oczy otworzyły się nieco, zwężone od uśmiechu.

– Cześć – odpowiedziała, nieco zmieszana a na jej twarz wstąpiły rumieńce. Rumienisz się jak jakaś nastolatka, pomyślała. Ogarnij się, Vivienne!

– Nie chce mi się jeszcze wstawać, a tobie? – przyznała Céleste, wyciągając się i przytulając do poduszki. – Nawet nie masz pojęcia, jaka to ulga znów mieć cię obok. Nie rozmawiałam z nikim tak szczerze jak z tobą od lat. Właściwie, dosłownie z nikim.

– Ja też – przyznała Vivienne. – Najbliżej do szczerości było, kiedy przypadkiem spotkałam w Paryżu Alizée i poszłyśmy razem do baru, żeby powspominać. Ale to zupełnie nie to samo.

– Prawda – zgodziła się z nią i obróciła na plecy. Jej ugięta ręka znalazła się blisko Vivienne. – Ja spotkałam kiedyś Léę, już nie pamiętam, na których wakacjach. Rozmawiałyśmy tylko chwilę, ale pamiętam moje rozczarowanie, kiedy powiedziała, że nie ma z tobą kontaktu.

– Myślałam, że tylko ja cierpiałam – przyznała cicho Vivienne, kopiując jej pozycję. Ich dłonie musnęły się subtelnie.

– Nie tylko ty. – Céleste odważyła się spleść swoją dłoń z tą jej. – To były trudne lata. Ale na szczęście znowu jesteśmy razem.

Vivienne uśmiechnęła się smutno. Wbrew temu wszystkiemu, nie wiedziała, co powinna zrobić.

– Mam pracę w Lyonie – zaczęła ostrożnie. – I mieszkanie...

Uśmiech Céleste nieco zbladł.

– Oczywiście – odpowiedziała, trochę zmieszana tym, co zasugerowała. – Ale mam nadzieję, że odległość nie przeszkodzi nam w utrzymaniu kontaktu.

– Nie przeszkodzi – zapewniła ją Vivienne, zaciskając swoją dłoń na tej jej. Uniosła nieco wzrok i dostrzegła smutną sylwetkę Louise, która po cichu zawróciła na górę.

Nie mogła zostać.

A może po prostu bała się zostać?


Céleste i Louise wyciągnęły ją najpierw na typowe, babskie zakupy, a potem nie mówiąc kompletnie nic o celu podróży zaprowadziły ją pod Gallery of the Old Mail.

– Chodź! – Céleste wyciągnęła do niej dłoń i zaprowadziła ją do środka przez niepozorne, oszklone drzwi. Razem z Louise przywitały się z pracownikami, pospiesznie przedstawiając im Vivienne i pociągnęły ją do jednego, konkretnego miejsca.

Wisiały tam trzy obrazy. Dwa podpisane nazwiskiem Céleste Fouquet, a jeden Céleste Thévenet. Ten ostatni Vivienne znała. Mitologiczna Artemida na tle Arkadii. Dwa pozostałe przedstawiały równie fascynujące ale bardziej impresjonistyczne, ukwiecone sylwetki nimf i bogów.

Oczy Vivienne były pełne zachwytu i podziwu, a gdy obróciła się do pełnej dumy Céleste, po prostu ją przytuliła. Nieco zaskoczona rudowłosa po chwili zmieszania po prostu odwzajemniła ciepły uścisk i wzięła pełen jaśminowych nut oddech. Louise w tym czasie zdążyła uwiecznić ten moment na zdjęciu i patrzeć na to z rozczulonym uśmiechem. Naprawdę, cudownie było na to patrzeć.

Louise po południu umówiła się ze swoimi znajomymi i zostawiła mamę z Vivienne w centrum miasta. Obie kobiety najpierw zwiedziły cały wielki i piękny ogród botaniczny a potem, zmęczone, udały się do jednej z pobliskich kawiarni. Zdążyły sobie zrobić mnóstwo zdjęć, które po drodze ze śmiechem przeglądały.

– Prawie jak na Prowansji – uznała Céleste, zajmując miejsce przy stoliku i wskazując lawendę w doniczce.

Vivienne uśmiechnęła się na to. Zamówiły kawę i ciastka, po czym zamilkły na trochę.

– Wiem, że to bardzo egoistyczne z mojej strony, ale chciałabym, żebyś ze mną została – przyznała Fouquet, przerywając ciszę jako pierwsza. – Wiem, że masz swoje życie, ale...

Céleste pokręciła głową ze smutkiem.

– Też chciałabym zostać, ale to wiąże się z tak wieloma zmianami, a ja... – Wzięła głęboki oddech. – Nie wiem, czy jestem na to gotowa.

– Rozumiem. – Céleste położyła dłoń na jej dłoni i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Vivienne nieznacznie odwzajemniła ten uśmiech.

– Czy to randka? – Uniosła brew, kiedy kelnerka odeszła już, zostawiając na ich stoliku dwa serniki na zimno, na których polewa tworzyła czekoladowe serduszka.

– A jak ci się wydaje? – Céleste wzięła kawałek do ust i zatrzymała na chwilę łyżeczkę w ustach. Po chwili uniosła ich kącik i dumnie stwierdziła: – Działa.

– Co działa? – Vivienne potrząsnęła lekko głową. Troszkę się zarumieniła.

– To samo, co siedemnaście lat temu – wyjaśniła jej, wracając wzrokiem do setnika z czerwoną galaretką.

Vivienne prychnęła i udała, że się obraża. Znowu czuła się jak nastolatka. Kobiece problemy zniknęły niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

– A wiesz, co... – zaczęła Céleste, przestając na moment jeść. Oparła łokcie na szklanym stoliku i spojrzała na towarzyszkę. – Zgadnij, czego się nauczyłam.

– Nie mam bladego pojęcia – odpowiedziała po chwili namysłu Vivienne.

V

ivienne i Céleste stanęły w końcu pod bramą stadniny konnej i chociaż ta pierwsza już od kilkunastu minut domyślała się celu podróży, teraz uśmiechnęła się szeroko.

– Zaskoczona? – zapytała Céleste, chowając ręce do kieszeni jeansowej kurtki, która całkiem ciekawe komponowała się z jej rudym kucykiem i białą koszulką.

– Trochę – przyznała Vivienne. – Zaczęłam się domyślać.

– Sama się bałam, ale namówiłam Maxa, żeby poszedł ze mną chociaż na pierwsze lekcje, a potem chodziłam już sama – przyznała, idąc w stronę stajni. – Za każdym razem siedząc na koniu czułam się bliżej ciebie.

– A ja nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam okazję na przejażdżkę – przyznała Vivienne. – Na pewno ponad rok temu, chyba na urlopie... Jeju, ale się za tym stęskniłam.

– André! – zawołała Fouquet, machając do mężczyzny o opalonej karnacji i ciemnych włosach, który właśnie prowadził do stajni izabelowatego konia po ujeżdżeniu. – Przyprowadziłam gościa!

– André? – Vivienne spojrzała na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami.

– Nie do wiary, to naprawdę ty, Viv? – uśmiechnął się mężczyzna, podchodząc bliżej. Koń grzecznie stanął obok.

– To wy się znacie? – Céleste uniosła brew zaskoczona.

– Byłem jej trenerem, zanim nie przenieśliśmy się z żoną tutaj – uśmiechnął się mężczyzna. – Kopę lat, kochana!

– Stajnia bardzo za wami tęskniła, trenerze – przyznała Vivienne, uśmiechając się z sentymentem. – Ale widzę, że bardzo dobrze sobie radzicie.

– Spokojniej niż tam – przyznał szczerze André.

– A przywieźliście tu może ze sobą Bueno? – zapytała, nagle sobie o czymś przypominając.

– Tak czułem, że zapytasz – przyznał i najpierw zamknął konia w boksie, a potem poszedł trochę dalej i zawołał do siebie Vivienne. Z boksu wysunęła się głowa bułanego wałacha, a twarz Vivienne rozjaśniła się. – Pamiętasz naszą kochaną Vivi, Bueno?

Vivienne podeszła do konia, który zarżał radośnie na jej widok. Céleste w tym czasie znalazła swoją ulubioną, kasztanową klacz i cierpliwie czekała na dalszy rozwój wydarzeń.

– Domyślam się, że nie muszę was instruować, prawda? – André uśmiechnął się szeroko.

Céleste i Vivienne już niedługo później jechały spokojnie polnymi drogami na dwóch wierzchowcach, ciesząc się spędzonym wspólnie czasem tylko we dwie. Były szczęśliwe i czuły się wolne. Magicznea więź, która lata temu zdawała się zostać brutalnie przerwana, okazała się być na tyle silna, by wciąż je łączyć.

Wróciły do stajni dopiero późnym wieczorem, a Vivienne przy pożegnaniu z André kazała mu pozdrowić żonę i przekazać jej, że tęskni za jej ciasteczkami.

Nastał w końcu ostatni dzień. Dzień, w którym Vivienne musiała wrócić do swojego domu, za którym o dziwo wcale nie tęskniła. Céleste robiła obiad, Louise była w szkole, a Vivienne siedziała z Kurzołapem na kolanach, mierzwiąc jego mięciutkie, czarne futerko. Nie była gotowa na tak gwałtowne zmiany w życiu, jak szukanie nowej pracy i nowego domu po to, by być bliżej obu Fouquet. Nie miała zamiaru urywać kontaktu, jednak przeprowadzka i zmiana pracy póki były dla niej zbyt dużym wyzwaniem.

Poszła do kuchni i przytuliła do siebie Céleste, która akurat miała chwilę wytchnienia. Jedzenie właśnie piekło się w piekarniku.

– Jedziesz już po obiedzie? – zapytała Céleste.

– Muszę zdążyć się wyspać, żeby rano iść do pracy – wyjaśniła i westchnęła ciężko. – Jakby co, to zapraszam do siebie. Możecie wpadać kiedy chcecie, mała zna adres.

– Na pewno wpadniemy i ty też do nas wpadaj – zapewniła ją Fouquet. – Chyba, że cię nie puszczę.

Przytuliła ją mocniej, fizycznie to demonstrując. Obie się zaśmiały.

Zjadły obiad we trzy, śmiejąc się i żartując, zupełnie jakby Vivienne wcale nie wyjeżdżała. Później jednak samochód Dereka, który postanowił zrobić sobie wypad do Lyonu ze swoją dziewczyną, zatrąbił pod drzwiami.

– Papa, Kurzołapku. – Louise cmoknęła kota z uczuciem w czoło. – Odwiedź nas jeszcze!

To mówiąc, odłożyła go przed transporterem i gdy do niego wszedł, zamknęła za nim kratkę. Podała transporter Vivienne i wymieniły pożegnalny przytulas i zwyczajowe, francuskie całusy.

– Masz tu jeszcze przyjechać, jasne? – Louise spojrzała na nią ze splecionymi na piersiach rękami.

– Jasne. – Vivienne uśmiechnęła się do niej ciepło. – Przynajmniej w tę stronę nie będzie twojego AC/DC.

– Zasmucę cię, Maïa słucha jeszcze metalu.

– O nie! – Vivienne załamała się teatralnie i w końcu spojrzała na Céleste.

– Obiecujesz, że nie znikniesz? – zapytała jedynie rudowłosa.

– Obiecuję – powiedziała i uścisneły się mocno i tęsknie.

– W takim razie nie mam więcej zastrzeżeń – uśmiechnęła się Céleste. – Spokojnej podróży.

– Dziękuję za gościnę.

– A ja za wizytę.

Przytuliły się raz jeszcze, ze łzami w oczach i wymieniły pocałunki na swoich policzkach, obiecując sobie ponowne spotkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro