Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7 Oczy Pustki

Wszędzie była ciemność.

Pływała, sunęła powoli po rozmytych krawędziach świadomości, muskając każdy kąt — delikatnie i subtelnie. Rozciągała swoje macki do granic możliwości, jakby chciała poznać każdy zakamarek. Naznaczyć go. Zawłaszczyć. Razem z sobą rozsiewała uczucie. Niepokój, który przeplatał się ze strachem. Niepewnym, dość nikłym, jednak wciąż rosnącym w siłę. Ten strach obudził obraz. Sięgnął po niego głęboko i pewnie, jakby ciemność doskonale wiedziała, gdzie właściwie powinna szukać.

Widok przedstawiał ciało. Miejsce pełne ciał. Sala balowa. Wszędzie ludzie: martwi, już zimni, pogrążeni w odmętach mgły. Z niektórymi Amaya rozmawiała zaledwie kilkanaście minut wcześniej. Jeszcze wtedy ich twarze były roześmiane, ich głowy pełne myśli o przyszłości. Nie mieli pojęcia co ich spotka. Kto mógłby to przewidzieć?

Jedno ciało wyróżniało się od reszty. Wszyscy inni byli szarzy, martwi; ich krew już dawno nie płynęła, a myśli umarły wraz z ciałem. Jednak jedna osoba leżała na zdobionej podłodze. Długie włosy rozlały się po skomplikowanych wzorach, a biała skóra zlała się z jasnym kolorem posadzki. Palec najpierw drgnął niepewnie, jakby nie do końca świadomy tego, że jest zdolny do ruchu. Później całe ciało dziewczyny nabrało pewności. Dłoń ruszyła się, by pomóc całości się podeprzeć. Sylwetka podniosła się niepewnie, chwiejnie. Długie włosy sunęły wzdłuż ciała, by spłynąć zgrabnie na podłogę. Oczy otworzyły się powoli jakby nie były pewne tego, czy są w stanie jeszcze cokolwiek dojrzeć. Jednak owszem, udało się — widziały wszystko dokładnie.

Avis spojrzała wprost na Amayę. Niebieskie oczy były zimne, bez wyrazu. Wydawały się bezgraniczną dziurą, która prowadziła donikąd. Pustką. Usta zacisnęły się mocno, a krucha dłoń wysunęła się naprzód. Ręka podniosła się powoli jakby dziewczyna nie miała siły. Jej mięśnie trzęsły się z wysiłku, a w oczach pojawiły się łzy. Po chwili usta otworzyły się odrobinę, chcąc wypuścić z gardła garstkę słów. Jednak żadne słowa nie były potrzebne.

Zimna, blada dłoń niespodziewanie dotknęła Amayi.

Dziewczyna krzyknęła. Ciągle czuła ciemność, owijającą się ciasno i natarczywie wokół jej świadomości. Miała wrażenie, jakby ktoś wtargnął do jej umysłu. Poznał wszystkie myśli, wspomnienia, tajemnice. Pozostawiał za sobą śliskie ślady, których nie potrafiła się pozbyć.

Powoli otworzyła oczy, próbując odeprzeć od siebie wszystkie myśli, które zaczęły napływać na nią falami. Krzyknęła po raz kolejny, gdy zorientowała się, gdzie była.

Przed nią rozpościerała się pustka. Przez chwilę myślała, że umarła. Że znajdowała się gdzieś na granicy życia ze śmiercią. Jednak po chwili jej twarz owiał wiatr i dostrzegła, że siedzi na wielkim siodle. Znajdowała się na jakimś zwierzęciu w przestworzach. Jakim cudem się tam znalazła?

— O, w końcu się obudziła. — Nieznajomy głos odezwał się nagle. Dziewczyna podskoczyła na niespodziewany dźwięk, po czym odwróciła się gwałtownie.

Dwójka Elfów siedziała na wgłębieniu stwora pomiędzy tułowiem, a głową. Z początku Amaya myślała, że zwariowała, jednak po chwili dotarły do niej strzępki wspomnień. Jedyne co pamiętała, co uczucie, które wtargnęło w jej umysł, gdy jeden z Elfów zaczął wyciągać ją z zamku. Czuła wtedy intensywną satysfakcję. Mieszała się z mniej dosadną radością i dość ostrym uczuciem strachu oraz stresu. Wiedziała, że komuś zależało na wykonaniu zadania i domyślała się, że była jego częścią. Widząc Księżycowe Elfy tylko potwierdziła się w przekonaniu, że Zakon wysłał ich, by ją zabili. Spięła się natychmiast, rozważając, czy rozsądniej by było wyskoczyć z siodła.

Jednak ktoś nagle dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się po raz kolejny i odwróciła się w stronę źródła dotyku. Powitał ją ciepły uśmiech, a po chwili została zamknięta w ciasnym uścisku ramion Calliana. Poczuła jak ulga rozlewa się ciepłą falą po jej ciele szybko i miarowo. Przyjemne uczucie zostało dłużej w brzuchu, a dziewczyna czuła ciepło na sercu na myśl, że jej przyjaciel był szczęśliwy.

Tylko dla niego nie postanowiła oddać się Księżycowym Elfom. Gdy ją znaleźli, zaczęli nią szarpać i przy okazji wzięli Calliana. Widząc, że jej przyjaciel był zagrożony, w jej ciało tchnęły nowe siły. Wizja siebie w Pustce nie była tak kusząca i Amaya wiedziała, że musiała pomóc chłopakowi. Jednak w końcu widok martwej Avis ją przerósł. Dziewczyna została zaatakowana przez ciągle nawracający obraz jej ciała. Nie potrafiła się od tego otrząsnąć. Po chwili nawet nie wiedziała, że spadają z Górnej Yaali. Zamknęła się przed światem, a później musiała zasnąć. Ile czasu to wszystko trwało?

— Jak się czujesz? — Callian odsunął się od niej i przyjrzał dokładnie.

Amaya nie odpowiedziała na jego pytanie. Cokolwiek, co dotyczyło balu lub jej samopoczucia automatycznie prowadziło do powrotu wspomnień sprzed kilkunastu godzin. Ponownie widziała stosy martwych ludzi. Czarną mgłę, której sam zapach przyprawiał ją o dreszcze. Nie chciała do tego wracać. Nie chciała tego przeżywać po raz kolejny.

— Jak się tu znaleźliśmy? — Zerknęła w stronę Księżycowych Elfów. Zacisnęła mocno szczękę. Wiedziała, że Callian był naiwny. Mógł im łatwo zaufać. To, że lecieli razem, nie znaczyło, że Srebrzyści mieli dobre zamiary. Nie ufała im.

— Naos i Vaia nam pomogli. — Callian uśmiechnął się szeroko

— Naos i Vaia, tak? — Spojrzała na nich podejrzliwie. — Wiesz, że Zakon ich przysłał? — Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że chłopak nie za bardzo orientował się w informacjach, które krążyły na całym świecie. Callian mieszkał na odludziu i od śmierci ojca i choroby matki odseparował się od reszty społeczeństwa. Spotykał się tylko z tymi, z którymi musiał. Nie wdawał się w dłuższe rozmowy, ponieważ zwyczajnie nic z tych tematów go nie obchodziło. Za to Amaya fascynowała się historią. Chciała poznawać świat i jego dzieje w teraźniejszości. Doskonale zdawała sobie sprawę o Zakonach, które posiadał naród Księżycowych Elfów. Właśnie stamtąd wychodzili wszyscy zabójcy, którzy nieśli postrach w całym Altoris.

— Pomogli nam. — Położył dużą dłoń z nikłym naciskiem na jej ramieniu i spojrzał dosadnie w jej oczy. — Mają dobre zamiary. — Przytaknął powoli jakby tym gestem chciał ją przekonać do tego, w co wierzył. Nie udało się.

— Dlaczego jesteś taki przekonany?

— Bo byliśmy w stanie za was umrzeć. — Elf wstał ze swojego miejsca i nie zważając na to, że znajdował się kilkaset metrów nad ziemią, przeszedł beztrosko do siodła, w którym się znajdowali.

Amaya podniosła na niego spojrzenie i cofnęła się nieco, gdy usiadł przy nich.

— Nie musisz się bać. — Spojrzał na nią poważnie, jednak w jego głosie ani spojrzeniu nie dostrzegła pogardy. Nie naśmiewał się z niej.

— Nie boję się. — Podniosła nieco podbródek jakby przypomniała sobie o tym, kim jest. Informacje i wspomnienia runęły, jak domino i dotarło do niej coś bardzo istotnego.

— Popełniliście wielki błąd. — Otworzyła szeroko oczy i poczuła, jak płuca zaciskają się mocno, a oddech robi się płytki i szybki.

Callian zmarszczył brwi, wyraźnie zdenerwowany. Ścisnął ją za rękę, na którą nadal była wsunięta rękawiczka.

— O co chodzi?

— Adriel przyszedł do zamku. Spotkałam się z nim jeszcze przed balem. — Spojrzała ukradkiem na Naosa, po czym przełknęła ślinę. Ścisnęła mocno sukienkę, którą ubrała na bal, po czym kontynuowała: — Mama zmusiła mnie, bym z nim porozmawiała o tym, co zrobiłam. — Skrzywiła się na wspomnienie reakcji ojca. Po chwili poczuła, jak serce kruszy się na kawałeczki, gdy pomyślała o tym, że pewnie jest już martwy. Zdusiła w sobie szloch. Zamknęła na chwilę oczy, zmuszając, by łzy nie wydostały się na zewnątrz. Musiała być silna.

— I co?

— Zgodziłam się na wyjazd do Shonary. — Jęknęła cicho i spuściła wzrok, jakby właśnie wyjawiła swój najbardziej wstydliwy sekret. — Adriel miał ze mną pojechać do domu. Mogliśmy być bezpieczni! — Odwróciła się w stronę Naosa, który przyglądał się jej z nieskrywaną ciekawością. Nie odezwał się.

— I tak wtedy szukałaś matki. — Callian wzruszył ramionami, na co Amaya oparła się ciężko o kawałek siodła. Tak naprawdę stanowiło wielką miskę, w której pomieściłoby się dziesięć osób.

— Tak wiem, ale... — Przeczesała ręką włosy, wpatrując się w niebo. Sama nie wiedziała, jak z tego wybrnąć. Wszystko, co się do tej pory stało, sprawiło, że zaczęła działać bardzo impulsywnie. — Chodzi o to, że pewnie teraz Leven lub Adriel — o ile jeszcze żyje — pomyślała z bólem — będą się czuli w obowiązku mnie odszukać albo zemścić. Jeśli dowiedzą się, że Księżycowe Elfy postanowiły mnie zabić, odszukają wasz Zakon i zabiją wszystkich. — Spojrzała chłodno na Naosa, nieprzejęta jego losem. W ogóle go nie znała. Sama informacja, że ją uratował nie wystarczała jej, by mogła mu zaufać. Nie potrafiła powierzyć życia komuś, kto dostawał zlecenia, by zabić jej bliskich. Jej naród.

— Nie będą w stanie odszukać naszego Zakonu. — Naos prychnął jedynie, naśmiewając się z jej teorii. Amaya zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem, po czym przez przypadek położyła stopę na jego ogon. Elf zacisnął mocno zęby i zwęził oczy w złości. Podkulił ogon, jednak nic nie powiedział. Obce rozbawienie mieszało się ze złością i rozbrzmiało w głowie dziewczyny. Spróbowała je odsunąć od siebie najszybciej, jak mogła.

— Więc gdzie nas zabieracie?

— W bezpieczne miejsce.

— Amayo, nie mogę uwierzyć, że zgodziłaś się na wyjazd do Shonary. — Callian powrócił na chwilę do przerwanego tematu, a dziewczyna zacisnęła mocno szczękę. Nie miała pojęcia, w jaki sposób Callian to postrzegał. Zorientowała się, że wszyscy patrzyli na to podobnie — zgodzenie się na wyjazd było jedynym rozsądnym wyjściem. Księżniczka spojrzała na niego ukradkiem, ciekawa, co on o tym myślał.

— Mówiłaś mi, jak bardzo przerażające dla ciebie byłoby opuszczenie domu. Ja... — Przerwał na chwilę, nie wiedząc, czy wypowiedzieć te słowa. Amaya w takim stanie była dla niego zagadką, nie miał pojęcia, jakie słowa mogły ją zranić, czy może wybuchnie po nich złością, albo się ucieszy. Jednak postanowił zaryzykować. — Jestem z ciebie dumny. — Uśmiechnął się i poczuł ulgę, gdy księżniczka przytaknęła, wdzięczna.

— Więc miałaś wziąć ślub z księciem z Shonary, by umocnić pokój? — Naos wtrącił się niespodziewanie. Ogon miotał się na skórzanej podłodze, a jego włosy zgrabnie spływały po jasno-szarych obojczykach. Wydawał się Amayi bardzo ciekawy. Choć nie tak interesujący, jak Adriel. Co prawda oczy Naosa bardzo przypominały te Adriela, jednak nadal nieznajomy był dla niej jedynie obcym. Lecz za każdym razem, gdy na niego spoglądała, uderzało w nią, jak bardzo Promieniści i Srebrzyści się od siebie różnią. Nie tylko wyglądem, choć tam zmiany były najłatwiejsze do zaobserwowania. Jak na przykład różnica w ilości rogów na głowie. Księżycowi mieli dwa, a Słoneczni tylko jeden — choć Adriel nie miał żadnego. Złamał go, gdy był malcem. By książę mógł się jakoś prezentować, zastąpiono go złotym odlewem. Kolor ich skóry różnił się diametralnie. Ich sylwetka. Nawet wielkość spiczastych uszu. Amaya zauważyła, że Księżycowe Elfy posiadają uszy położone bardziej horyzontalnie, są zgrabniejsze. I oczywiście ogon. Jedna z cech, która bardzo ją zdziwiła. Promieniści nie posiadali ogonów. Nie spodziewała się, że Księżycowe Elfy będą takimi dysponować. Widziała istoty z ogonami tylko czasem, w Dolnej Yaali, gdy jakiś Orfan urodził się z Cielesnym Darem.

— To nie twoja sprawa. — Zmusiła się, by spojrzeć w jego intensywnie brązowe oczy, po czym odwróciła się na tyle, by mógł widzieć jedynie jej profil.

— Ktoś tu miewa humorki. — Naos zaśmiał się do Calliana, na co ten jedynie skrzywił się. Wolał stać po stronie przyjaciółki, nawet jeśli dziwnie szybko im zaufał.

— Posłuchaj, może nam zaufasz, jak dowiesz się o nas nieco więcej? — Podniósł brwi w zachęcającym geście i przysunął się nieco do Amayi.

— Jestem księżniczką kraju Yaali, córką Zemiry i Erina i nie życzę sobie...

— Tu w przestworzach nie ma władców. — Naos spojrzał na nią twardo i oparł się o ścianę siodła. Przyjrzał się przenikliwie księżniczce, na co ta posłała mu mordercze spojrzenie. — Masz temperament, jak na kogoś, kogo nosili i karmili przez całe życie. — Uśmiechnął się złośliwie i odsunął nieco.

— Nie nosili...!

— Bardzo chętnie się czegoś dowiemy! — Callian przerwał jej i usiadł pomiędzy nią a Naosem. — Co was właściwie skłoniło do tego, by nam pomóc? — Wydawało się, jakby powiedział pierwsze, co rzuciło mu się na język.

Naos przeniósł powoli skupione spojrzenie z Amayi na Calliana, po czym westchnął cicho.

— Czy to naprawdę takie ważne? Wiedzieliśmy, że nic nie zrobiliście, za co powinniście umrzeć. Nasz Zakon ma tendencję do przymykania oka w kwestii zabijania Orfanów. W końcu jesteśmy wrogami. — Wzruszył ramionami, jakby wszystko, co do tej pory powiedział, było logiczne i nie powinien tego tłumaczyć.

— To miłe, że chcesz bronić niewinnych. — Callian wyszczerzył się, na co Amaya pacnęła go w ramię. Jego zachowanie było niedorzeczne. Dlaczego traktował go jak przyjaciela?

— To rozsądne — powiedziała, składając ramiona na piersi.

Amaya nie była pewna, czy chciała z nim rozmawiać. Nie miała pojęcia, czy w ogóle powinna im ufać. Jednak, gdy kolejna fala natarczywych myśli związanych ze śmiercią rodziny, natarła na jej umysł, modliła się, by Callian znalazł kolejny temat do rozmowy. Zaczęła się modlić do Kha i machinalnie chwyciła wisiorek, który nadal leżał na jej sercu.

— Właściwie, o co chodzi z tą dziwną przemianą? Nieźle się przeraziłem, gdy wszyscy nagle pozamienialiście się w potwory.

— To nasza Nocna Natura. Zmieniamy się w nią głównie podczas pełni, jednak jesteśmy w stanie również w trakcie regularnej nocy. — Wzruszył ramionami, jakby to było coś normalnego. — Niektórzy nie zapanowali jeszcze nad nią w całości i może się wyswobodzić na powierzchnię podczas intensywnych emocji lub w trakcie walki nawet za dnia. — Naos uśmiechnął się, gdy zobaczył zdziwioną i zafascynowaną minę Calliana.

Amaya spojrzała na niego podejrzliwie. Informacja o tym, że siedziała blisko potwora wydała jej się niezwykle pomocna.

— No a te blizny? Widziałem, że w trakcie przemiany zaczęły wam świecić! — Callian nie potrafił ukryć szczęścia i fascynacji. Był jak mały chłopiec wśród tysięcy zabawek. — Wspominali też coś o Dotyku?

— Tak. — Naos przytaknął powoli, przeczesując palcami włosy, uważając na dwa rogi sterczące z jego głowy. — „Dotyk" to inaczej Znak, pobłogosławienie od Rhei. Każdy akolita jest w stanie być dotkniętym przez Rheę. Mówi się, że to kwestia oddania lub częstego modlenia się. — Wzruszył ramionami, pewnie sam niepewny co właściwie było przyczyną. — Sęk w tym, że Rhea swoim dotykiem błogosławi akolitę i zostawia na jego ciele znak, który zostaje tam na określony czas.

— No ale to nie blizna? — Callian nie był do końca pewien, jak to wszystko wyglądało.

— Nie. — Pokręcił głową, jakby tłumaczył coś upartemu dziecku. — Dotknięty sam wybiera, kiedy zrobi bliznę na Znaku. Jednak ten zabieg jest wymagany. Niewykonanie blizny na czas postrzegamy w naszym Zakonie jako złamanie Świętej Zasady. Jeśli ktoś nie zdąży z jej wykonaniem lub jej po prostu nie zrobi, czeka go banicja albo zostanie Łuną.

— Łuną? — Callian czuł się zbity z tropu. — Zamieniacie się w światło księżyca? — Sam nie wiedział, czy ta wiadomość bardziej go dziwiła, czy fascynowała.

— Nie. — Naos zaśmiał się krótko, dziwiąc się naiwności chłopaka. — Łuna to najniższy szczebel w naszym Zakonie. Są w nim początkujący zakonnicy, ci, którzy dopiero wstąpili do Zakonu.

— Rhea to wasza bogini. — Amaya wtrąciła się do rozmowy. Jednak to nie było pytanie, po prostu stwierdziła fakt. — Zabiła Kha, bo ta zabiła jej brata. Gdy dowiedziała się o stracie, usiadła na Krańcu Świata, gdzie była jedynie pustka i nicość. Zaczęła płakać. Płakała tak długo, że stworzyła ocean. Wstając, przypadkowo przeniosła na klif, gdzie powstał wodospad, cząstkę mocy. Mówi się, że Księżycowe Elfy powstały z jej gniewu i chęci mordu. Bo właśnie potem, nawet nie zdając sobie sprawy, że stworzyła nowe życie, poszła zabić Kha. A pierwsi zrodzeni wybudowali Zakon w miejscu, gdzie powstali.

— To... — Naos był oszołomiony. Nigdy nie słyszał tej historii od kogoś, kto nie był członkiem Zakonu. — Skąd o tym wiesz? Ta wersja legendy jest opowiadana jedynie w Zakonach! — Spojrzał na nią podejrzliwie.

— Ups. — Jęknęła. — Mam dobrego nauczyciela. — Wzruszyła ramionami, jednak od razu spuściła wzrok.

Miałam dobrego nauczyciela — zamknęła mocno oczy, czując jak rozpacz zaczyna rozpruwać jej ciało. Jak niszczy je na wiele małych kawałeczków bezlitośnie i gwałtownie. Odsunęła się od tego. Wybudowała gruby mur i spróbowała zapomnieć, odseparować się. Jednak nie mogła.

— Zawsze chodzicie w parach? — Callian przypomniał sobie, jak dwójka Elfów zabrała ich z zamku, a następna przyszła do nich już na polanie, w lesie.

— Tak, tego wymaga od nas Zakon i przysięga, którą złożyliśmy. Każdy, kto jest w stanie brać udział w misjach, czyli należy do najwyższego szczebla w Zakonie: Dzieci Krwi, przechodzi specjalną ceremonię, na której Rhea dobiera w pary akolitów.

— Dużo macie tych ceremonii. — Callian podniósł brwi w zdziwieniu, próbując wyobrazić sobie ich życie. Doszedł do wniosku, że Rhea miała wpływ na każdą ich decyzję. Zabolało go, jak bardzo różniło się życie społeczeństwa, które wierzyło w żywą Boginię. Było tak... inne i piękne.

— W trakcie tej — Naos nie chciał używać słowa „ceremonia", więc zatrzymał się na chwilę, szukając innego — tego przedsięwzięcia — urwał, robiąc dramatyczną pauzę, jednocześnie zerkając na Calliana — nie tylko Rhea dobiera nas w pary, ale także wybiera, które z nas będzie naisą i vedą.

— Kim? — Callian nie miał pojęcia, o czym Naos mówił. Domyślał się, że te słowa pochodziły od starego języka Elfów, którym posługiwały się jeszcze przed Dniem Zjednoczenia. Po całym wydarzeniu całe Altoris zgodziło się, by mówić Językiem Wszystkich. Co prawda z początku było trudno zapanować nad tymi, którzy się sprzeciwiali. Nie wszyscy byli zgodni, ale z czasem zorientowali się, że tak będzie lepiej. Dlatego właśnie od kilkuset lat wszyscy na każdym kontynencie byli w stanie porozumieć się z łatwością, korzystając z uniwersalnego języka.

— Veda i naisa tworzą parę łowców. Bez jednego, drugie nie może polować. Naisa jest pomocnicą vedy. Przysięga, by chronić swojego przywódcy, słuchać się go i w sytuacji tego wymagającej: oddać za niego życie. — Naos zerknął ukradkiem na Vaię, która wciąż siedziała na szyi Bao. Zdecydowanie wolała jego towarzystwo, od nieznajomych. — Veda to przewodnik, przywódca. On rozkazuje, bez niego naisa nie może wykonać nic, co jest związane z misją. Cały jej przebieg: niepowodzenie lub sukces zależy od niego i to on później jest karany za ewentualną porażkę.

— Okej. — Callian jęknął cicho, nieco zdezorientowany natłokiem informacji. Jednak sam się o to prosił. — To... — Nie mógł znaleźć słowa. Oczywiście był tym wszystkim oczarowany, jednak im więcej się dowiedział, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że to wszystko rzeczywiście się działo. Było prawdziwe. — Bardzo ciekawe. — Przytaknął i zacisnął usta. Czarna górna warga już dawno zniknęła, pozostawiając za sobą jedynie purpurowy ślad.

— Możesz nas zostawić samych? — Amaya odezwała się nagle, odwracając się w stronę Naosa. Czuła, że dłużej nie wytrzyma, musiała się dowiedzieć tego, co widział Callian. Może dostrzegł, że ktoś żył?

Elf wstał bez słowa, po chwili ponownie będąc u boku Vaii. Amaya odwróciła się do Calliana, siedząc naprzeciwko i spojrzała na niego, próbując głęboko w sobie chować rozpacz, która desperacko chciała przedrzeć się na powierzchnię. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała ponownie przypominać sobie, co właściwie się tam stało. Nie chciała przypominać sobie widoku twarz, które wydawały się pogrążone w wiecznym śnie. Nie chciała...

— Widziałeś kogoś? — Zdziwiona, usłyszała swój własny głos. Był łamliwy i słaby, jakby zaraz miała się rozpłakać.

— Byłem równie zdezorientowany, jak ty. — Jęknął, czując, że nie może pomóc. Zastanowił się przez chwilę, również z trudem powracając do tych kilku przerażających minut. — Nie rozpoznałem nikogo. Przykro mi. — Przysunął się bliżej i objął przyjaciółkę ramieniem. — Jednak trzeba mieć nadzieję. Mgła poruszała się powoli, pewnie twoja mama zdążyła uciec z zamku. — Przytulił ją mocniej i pozwolił położyć jej głowę na swoim ramieniu. — Dopóki nie będziemy pewni, powinniśmy mieć nadzieję.

Jednak Amaya już dawno ją straciła. Ostatnie cząstki wyrwał z niej brutalnie widok martwej siostry.

~ ☾ ~

Naos, pomimo tego, że nic nie wiedział o dwójce siedzącej w siodle, cieszył się, że zdołali im pomóc. Co prawda, nie miał pojęcia, jak na tę wieść zareaguje Pierwszy Mistrz, jednak miał nadzieję, że chociaż Alnair go poprze. On jako jedyny rozumiał niesprawiedliwość, która rozszerzała się po Altoris, jak zaraza. Zmartwienie tego, jak zareagują na to w Zakonie, zostawił sobie na później. Wiedział, że droga zajmie im jeszcze wiele godzin, a w tym czasie może się wszystko wydarzyć. Widział, że księżniczka nie jest zachwycona swoim pobytem na Bao. Sądząc po jej charakterze, pewnie będzie kombinować, jak uciec. Wiedział, że dopóki nie wylądują, będą bezpieczni. Jednak w końcu ich stopy postaną na ziemi, a wtedy mogą mieć kłopoty.

— I co? — Vaia spojrzała na niego kątem oka, głaszcząc Bao za uchem.

— Może przemawia przeze mnie naiwność, ale ufam im. — Wzruszył ramionami, układając się wygodniej na Bao.

— Przemawia przez ciebie głupota. — Przewróciła oczami i dodała, nie dając Naosowi szansy na wytłumaczenie się: — Nadal sądzisz, że to taki dobry pomysł? Będziemy mieli przerąbane, jeśli ktokolwiek dowie się, że to nasza sprawka. Nie ufam im. I nie mam powodu, ty też powinieneś.

— Mówisz tak, jakbyśmy mieli jeszcze jakiś wybór.

— Mamy. — Wzruszyła ramionami i spojrzała dosadnie w przepaść.

— Jesteś straszna. — Naos westchnął ciężko i oparł się o plecy stwora. Jego futro było miękkie i puszyste, gdy tylko się położył, zaczął się w nim topić.

— Wiesz, że żartuję. — Zaśmiała się krótko, jednak te słowa nie przekonały Naosa. Zdawał sobie sprawę, że Vaia była zdolna do podobnych rzeczy. Czasem był wdzięczny Rhei za to, że to on okazał się vedą. Czasem przeklinał ją, że w ogóle ich dobrała.

— Posłuchaj, musimy im pomóc. Ich zamek napadł jakiś mag, wszyscy zostali zabici. Ta księżniczka to najprawdopodobniej jedyne dziedzictwo, które zostało po rodzinie królewskiej. — Spojrzał ukradkiem na dziewczynę, która leżała skulona w ramionach Calliana. Nie znał jej, ale sama wieść o tych wydarzeniach sprawiła, że zaczął jej współczuć.

— To, że chcesz im pomóc, nie znaczy, że możemy im tak łatwo zaufać. Oni się boją. Wiesz, co strach może zrobić z człowiekiem?

— Wydaje mi się, że bardziej są przygnębieni. — Naos po raz kolejny spojrzał do tyłu. — Pomyśl, wszyscy, którzy znajdowali się na zamku umarli. Jak ty byś to przeżyła?

— Nie wiemy, czy umarli.

— Ale ty jesteś nieufna!

— Nie chodzi o to! — Spojrzała na niego chłodno, jednocześnie przestając głaskać Bao. — Skąd mamy pewność, że nie żyli? Czy ktokolwiek tam poszedł i sprawdził? Nie! Mgła była wszędzie, może doprowadzała jedynie do utraty przytomności?

— Nie wiemy tego — powiedział po chwili, zastanawiając się intensywnie. Vaia miała rację, jednak nie mieli pewności. — Ale rzeczywiście mogło tak być. — Przytaknął powoli, pogrążony w myślach.

— Nikt nie może dowiedzieć się o mgle — powiedziała stanowczo po chwili ciszy.

Naos spojrzał na nią pytająco. Czasem zadziwiało go to, jak Vaia potrafiła szybko łączyć i analizować fakty.

— Pomyśl. — Położyła się obok i odwróciła się w stronę swojej vedy. — Kiedy tylko w Zakonie dowiedzą się, że Yaala jest znacznie osłabiona, będą chcieli ją zaatakować. Nie dość, że wszyscy potencjalni ocalali będą w niebezpieczeństwie, na dodatek nasi zabójcy również. Ktoś, kto był w stanie skonstruować taką mgłę, wtargnąć do zamku i tak po prostu zabić wszystkich, musi być naprawdę potężny. I na pewno nie zrobił tego bez planu, tu szykuje się coś większego. Najpewniej wszyscy, którzy zostaną wysłani na podbój, zginą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro