Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5 Początek końca

Amaya skrzywiła się, gdy Renna ponownie mocno pociągnęła ją za włosy.

— Delikatniej, proszę! — Spojrzała na służącą przez odbicie w lustrze.

— Nagle stać cię na „proszę" — powiedziała kąśliwie, również posyłając jej pogardliwe spojrzenie. Zdziwienie przysłoniło nikłą złość księżniczki.

— Co masz na myśli? — Amaya z ledwością zdusiła w swoim głosie ostry ton. Spojrzała na Rennę bardziej przenikliwie, nie rozumiejąc.

— Ostatnio zachowujesz się skandalicznie. — Kobieta po raz kolejny szarpnęła szczotką. Księżniczka odwróciła się gwałtownie w jej stronę, wpatrując się w nią zimno. W powietrzu zawisło pytanie. — Nie dość, że zaniedbujesz swoje obowiązki...

— Ale to...!

— Nie przerywaj mi. — Teraz ona posłała jej chłodne spojrzenie. Podniosła na nią palec i kontynuowała: — Nie pokłaniasz się nikomu, nie reagujesz na powitania, nie trzymasz się etykiety, od tak nie poszłaś na zajęcia z łucznictwa — zaczęła wyliczać na palcach — to na dodatek powiedziałaś "nie" Adrielowi!

— Renno, nie musisz mnie jeszcze bardziej dołować. — Westchnęła, odwracając się z powrotem.

— No właśnie chyba ktoś powinien.

Amaya podniosła na nią surowe spojrzenie i odezwała się, a jej głos przeciekał jadem:

— Chyba zapomniałaś do kogo mówisz. — Pokręciła głową z dezaprobatą. Nie sądziła, że Renna kiedykolwiek będzie dla niej aż tak ostra. Od zawsze była dla niej jak matka, ktoś komu mogła się wyżalić. Była dla niej wsparciem.

— To chyba ty zapomniałaś kim jesteś! — Z frustracją położyła szczotkę na blat. — Jesteś księżniczką, moja panno. Córką wielkiego władcy Yaali i nie pozwolę ci się tak zachowywać! Nie możesz patrzeć jedynie na czubek własnego nosa, musisz mieć na uwadze swoich poddanych, ludzi, którzy na ciebie liczą!

— Ale przecież mam! — wycedziła, wściekła. — Właśnie dla nich to zrobiłam, ile razy mam to tłumaczyć?

— Setki, bo twoja odmowa była idiotycznym posunięciem. — Prychnęła z pogardą. Amaya miała ochotę na nią nawrzeszczeć, zwolnić, doprowadzić do tego, by już nigdy się nie zobaczyły. Jednak opanowała się szybko. Skorzystała z umiejętności, które nabyła odkąd wszyscy się od niej odsunęli i odseparowała od siebie negatywne emocje. Uspokoiła się.

— Sama wiesz, że ten pokój nie zawiśnie na włosku, tylko dlatego, że odmówiłam Adrielowi. Jesteśmy praktycznie dorośli. Możemy decydować za siebie i nikogo nie powinno obchodzić, co takiego postanowiliśmy. — Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok, nie patrząc na Rennę.

— Naprawdę sądzisz, że ta decyzja dotyczyła jedynie ciebie i tego Słonecznego Elfa? — Amaya słyszała jak kobieta z trudem powstrzymuje się od krzyku. — Dobrze wiesz, że tak nie jest, dziecko. — Powiedziała chłodno, a jej głos przybrał pouczający ton, na który Amaya westchnęła ciężko.

— Nie dasz rady mnie przekonać, bym zmieniła zdanie. — Rzuciła jej wyzywające spojrzenie i podniosła nieco podbródek. — To już postanowione. Adriel najprawdopodobniej już wczoraj wyjechał do Shonary i za kilka tygodni będzie w swoim królestwie. Zobaczymy się dopiero na ślubie. — Wypowiadając ostatnie słowa, Amaya poczuła jak strach ściska gwałtownie jej żołądek. Nie chciała tego ślubu. Sama myśl o tym przyprawiała ją o ciarki, przerażała. Jednak starała się, by wyglądać na nieugiętą. Nie chciała pokazać niepewności.

— Nie możesz się tak zachowywać! — Renna usiadła obok niej i choć głos przesiąkał złością, dotknęła czule jej ramienia. Obniżyła drastycznie ton. — Twój tytuł obowiązuje cię do wykonywania swoich obowiązków. Nie możesz tak po prostu robić, co ci się podoba.

— I tak Avis zasiądzie na tronie, jest najstarsza. — Wzruszyła ramionami, wiedząc, że zachowuje się, jak dziecko. Jednak ona już miała dość. Bała się, przerażała ją wizja wyjazdu do Shonary i była przekonana, że odmowa była najlepszą opcją. Wiedziała, że Księżycowe Elfy prędzej, czy później napadną na Yaalę lub inne królestwo w Lathie. To było najlepsze, co mogła zrobić dla swoich ludzi. Dlaczego nikt tego nie rozumiał? — To wszystko jest żałosne... Ojciec jest w stanie wylizać buty Levenowi, tylko po to, by upewnić się, by pokój pozostał. Zachowuje się tak, jakby każdy najmniejszy problem miał wszystko zrujnować, jest przerażony. Czemu zachowują się tak, jakby to już dawno nie zostało zapieczętowane? Trzeba ruszyć dalej.

— Proszę, powiedz mi, że nie mówisz na poważnie, bo zaczynam wątpić w przyszłość naszego kraju. Lub Shonary. — Spojrzała na nią dosadnie.

Amaya westchnęła ciężko. Nie wiedziała, jak powinna poprowadzić tę rozmowę, by Renna ją poparła. To wszystko wydawało jej się bezcelowe. Nieważne, co powie jej służąca, ona nie zmieni zdania. W końcu robi to, co musi. Nawet jeśli nikt inny tego nie rozumie.

— Amayo, znam cię i domyślam się, że jesteś przekonana, iż to co robisz, jest dobre. Ale musisz czasem spojrzeć na to wszystko, chowając w sobie dumę, i pomyśleć. Czy rzeczywiście to takie mądre rozwiązanie?

— Teraz już i tak jest za późno. — Spojrzała na nią smutno, czując jak myśli galopują jej po głowie. Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić. Czy rzeczywiście ta odmowa nie była takim dobrym pomysłem, jak jej się wydawało?

— Dobrze wiesz, że nie.

— Adriela już nie ma w Lathie! — Opuściła ręce, bezradna i spojrzała błagalnie na Rennę. — Co mam takiego zrobić?

— Wysłać list? — Renna podniosła wyzywająco brwi i pochyliła się w jej stronę. — Renon może ci pomóc w wysłaniu tego odpowiedniego. Dzięki niemu szybciej doleci do Shonary.

— Nie ma takiej potrzeby. — Amaya i Renna odwróciły się gwałtownie w stronę drzwi. W progu stała Zemira — matka dziewczyny. Długie, rude włosy lały się delikatnymi falami i okalały jej ramiona, piersi i spadały delikatnie na krągłości ud. Zwiewna, delikatna sukienka, w którą królowa została ubrana, nie pasowała do jej charakteru, ani postawy. Wydawała się za bardzo frywolna, za mało poważna. Amaya, mimo szalejących myśli, mimowolnie zastanawiała się, dlaczego jej matka tak dziwnie się ubrała. Po chwili uświadomiła sobie, że również musiała przejść oczyszczenie. Pewnie miała się właśnie przebierać w specjalne szaty, jednak postanowiła najpierw odwiedzić córkę. Czyżby wcześniej rozmawiała z królem Levenem, albo Adrielem?

— Matko? — Zdołała wydusić po chwili, spoglądając kątem oka na Rennę, która skłoniła się nisko. — O co chodzi? — Podeszła do kobiety, niepewnie. Nie miała pojęcia co takiego Zemira miała na myśli. Bała się, że przychodzi, by przekazać złe wieści.

— Renno, zostaw nas same. — Zwróciła się do służącej, która pospiesznie wyszła z pokoju, kłaniając się ponownie. Kobieta podeszła bez słowa do okna, przy którym stał kwiat sveertu. Wyjrzała przez szybę, z melancholią malującą się w jej oczach, po czym, nie odwracając się w stronę córki, powiedziała: — Ja również byłam zmuszona do małżeństwa. — Jej głos był cichy, jednak pewny. Amaya nigdy nie słyszała takiego tonu u swojej matki. Wydawał się jakby sięgać głęboko w bolesne wspomnienia. Jej matka nigdy nie wspominała o swojej przeszłości.

— Mamo, nie rozumiem, dlaczego mi to mówisz. — Wyznała, czując jak zakłopotanie wylewa rumieniec na jej policzki.

Zemira dotknęła delikatnie pąku kwiatu i korzystając ze swojego Pomocnego Daru, przelała w niego nieco swojej energii, pomagając mu rozkwitnąć. Płatki rozchyliły się nieznacznie i odsłoniły środek. Pałeczki, które sterczały nieruchomo, po chwili zaczęły się nieco kiwać, wytwarzając wysokie, przyjemne dźwięki. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem.

— Może Adriel nie poznał za dobrze naszej roślinności, jednak jest dobrym Elfem. Powinnaś dać mu szansę. — Odwróciła się do córki z troskliwym uśmiechem na ustach. — Tak jak ja dałam szansę twojemu ojcu.

— Ale to zupełnie co innego! Wy oboje jesteście Orfanami. Nie musiałaś przeprowadzać się na drugi koniec Altoris i żyć w zupełnie obcym miejscu! — Amaya, z cichym jękiem, opadła ciężko na łóżko, patrząc na mamę smutno. Czuła, że to wszystko jest niesprawiedliwe. Nie mogła się z tym pogodzić i już sama nie wiedziała, który powód bardziej u niej przeważał: strach, czy chęć powstrzymania wojny.

— Dziecko, naprawdę sądzisz, że dla mnie to było takie łatwe? — Zemira usiadła obok córki, nienagannie wyprostowana, gładząc nieco suknię. — Mieszkałam wtedy w Evel. — Zatrzymała się na chwilę, wyczekując reakcji córki. Amaya otworzyła szeroko oczy, podniosła wysoko brwi w zdziwieniu. Nie miała o tym pojęcia.

— Nigdy mi o tym nie mówiłaś!

— Ponieważ czekałam na odpowiednią okazję. — Uśmiechnęła się smutno, a czarna górna warga schowała się na chwilę pod dolną.

— Więc wiedziałaś, że będę protestować w kwestii ślubu? Od dawna domyślałaś się, że zawiodę? — Amaya, czuła, że powinna być wściekła. Że powinna rozzłościć się na matkę i nie odzywać się do niej. Jednak zamiast tego, w jej serce wstąpił smutek, sprawiając, że się uspokoiła.

— Gubisz wątek. — Podniosła na nią palec i spojrzała dosadnie, tym samym mówiąc jej, by się skupiła. — Zostawmy na później moje życie z ludźmi. Na tę chwilę chcę powiedzieć ci o czymś kompletnie innym. O moim odejściu.

Amaya poprawiła się na miękkim materacu, by przyjrzeć się matce. Nie mogła uwierzyć. Ona naprawdę przeżyła kiedyś dokładnie to samo, co czekało na nią? Dziewczyna nigdy nie miała dobrego kontaktu z żadnym z rodziców i nie była brana pod uwagę, jeśli chodzi o sukcesję tronu, dlatego nikt z rodziny nie uważał za niezbędne, by uczyć ją o szczegółach przeszłości władców. Amaya wiedziała jedynie, że matka ukrywa pewne zdarzenie z dawnych lat. Podejrzewała, że nadal nie potrafiła się z nim pogodzić. Może stało się coś strasznego, do czego nie chciała wracać? Z racji tego, że nigdy dużo nie rozmawiały, nie pytała. Powiodła wzrokiem za Zemirą, gdy ta podniosła się z łóżka i podeszła do kolejnego pomieszczenia, w którym kryły się jej kreacje. Specjalna szata, zostawiona na dzień Kha, miała honorowe miejsce.

— Mamy mało czasu do przyjęcia, dlatego radzę ci się już ubrać — mówiąc to, Zemira wyszła z garderoby, trzymając w ręku suknię księżniczki. — Mogę odpowiedzieć na twoje pytania w międzyczasie. — Uśmiechnęła się słabo, a Amaya, zdziwiona, uświadomiła sobie, że ten widok rozlewa w jej żołądku nieznane dotąd ciepło. Pierwszy raz od wielu lat Zemira chciała z nią spędzić czas i razem przygotować się na bal. Nie wiedziała co właściwie powinna czuć. Czuła się... dziwnie.

Po tym, jak królowa poprosiła służącą, która nadal stała za drzwiami, by przyniosła jej szatę, Zemira pomogła córce przebrać się w materiał i zaczęła delikatnie czesać jej włosy.

— Nie wtarłaś w nich musu z ziół. — Zauważyła chłodno, widząc, że pukle nie lśnią tak bardzo, jak powinny.

— Nie zdążyłam. — Dziewczyna skrzywiła się, przypominając sobie żywą rozmowę dwóch służących. Zdusiła w sobie ból. Powinna powiedzieć o tym zajściu matce? To stanowiłoby dobrą zemstę. — Teraz to ty gubisz wątek — zauważyła, odgryzając się.

— No tak. — Zemira zaśmiała się krótko, po czym powiedziała: — Tak naprawdę ta historia jest bardzo krótka. Poznano mnie z twoim ojcem, gdy byłam od ciebie nieco młodsza. Polubiliśmy się, choć i tak nie miałam wyboru. Wiedząc, że najprawdopodobniej spędzę z nim resztę życia, starałam się poznać go jak najlepiej. Chciałam mieć przyjaciela, kogoś, kto nie byłby mężem z przymusu, a z uczucia.

— Więc po prostu poddałaś się woli swojego ojca. — Westchnęła, zawiedziona. Miała nadzieję, że matka miała podobne poglądy do niej i również się buntowała, walczyła o to, co słuszne.

— Dostosowałam się dla swojego ludu, owszem.

— Pomimo tego, że byłaś Orfanką, odpowiadałaś po stronie ludzi, prawda? — Domyśliła się. Pewnie wielki sojusz z ludźmi, który miał miejsce prawie czterdzieści lat temu, był właśnie za sprawą jej matki. Pomimo tego, że Amaya interesowała się historią i znała prawie tysiąc lat przeżyć całego Altoris, nigdy nie mogła dowiedzieć się jaka dokładnie była przyczyna sojuszu.

— Tak, Amayo. — Pogładziła szczotką jej długie, piękne włosy, po czym przeczesała je palcami. — Zrobiłam to, co było słuszne. Co musiałam.

Dziewczyna odwróciła się w jej stronę, spoglądając na matkę z nadzieją.

— Myślisz, że popełniłam błąd?

— Myślę, że ktoś inny powinien odpowiedzieć na to pytanie.

Na te słowa Zemira odwróciła się w stronę drzwi i korzystając z niewielkiej części magii, którą posiadał każdy Orfan, jednym ruchem nadgarstka otworzyła drzwi.

Amaya zaniemówiła, gdy wysoki Elf o ciemnej karnacji wszedł zgrabnie do środka.

— Królowo.— Pokłonił się nisko. — Księżniczko. — Odwrócił się w stronę Amayi i również oddał jej głęboki pokłon, chowając uśmiech, który igrał mu na ustach. Amaya zważając na etykietę, wstała i również się pokłoniła, witając się.

— Zostawię was samych. — Zemira odgarnęła długie, ciężkie włosy, które opadły jej na ramię. Czerwona strużka pełzła na podłodze, gdy królowa wychodziła. Drzwi zamknęły się za nią cicho.

~ ☾ ~

Zemira udała się długim, ciemnym korytarzem, po drodze witając się ze strażą i służącymi. Czuła spokój, po tym, jak w końcu wyznała córce prawdę i podekscytowanie, na myśl, że Adriel spróbuje przemówić jej do rozsądku. Sama nie wiedziała, jakie dokładnie wieści przyszedł przekazać, jednak rozmowa z nim powinna uspokoić Amayę i dziewczyna przejrzy na oczy.

Przyspieszyła nieco, gdy tylko zniknęła z oczu straży i służących, panoszących się po zamku. Skręciła w korytarz, z którego mało kto korzystał i wzięła ze sobą pochodnię, próbując nieco rozświetlić drogę. Echo jej bosych stóp odbijało się od gołych ścian, a ogień sprawiał, że wszystko kąpało się w agresywnie czerwonym świetle, który przyprawiał kobietę o ciarki. Nie lubiła ciemności, a kolor ognia sprawiał, że powracały do niej wspomnienia, o których chciała zapomnieć.

Zdusiła krzyk, gdy na jej drodze stanęła męska sylwetka. Podniosła bardziej pochodnię, chcąc zobaczyć kto to i zdziwiona, cofnęła się nieco.

— Co ty tu robisz? — Sama nie wiedziała, co właściwie czuła. Szczęście przeplatało się ze strachem i niepewnością. To nie mógł być on.

— Jest dzień Kha. Nie mogłem nie skorzystać z okazji, by cię zobaczyć. — Białe zęby mignęły w ostrym świetle i po chwili Zemira mogła ujrzeć całą twarz przybyłego. Mężczyzna zbliżył własną pochodnię do ognia, zapalając ją. Kobieta zobaczyła jak twarz powoli wynurza się z ramion ciemności: jasne, niebieskie oczy teraz świeciły ze szczęścia. Gdy Elias uśmiechał się szeroko, kąciki jego oczu zdobiły zmarszczki.

— Nie widzieliśmy się tylko rok. — Wzruszył ramionami, widocznie sam nie zwracając uwagi na zmieniony wygląd królowej. Jej włosy jeszcze tamtego roku sunęły po ziemi tylko w niewielkiej części; królowa przechodząc mały kryzys postanowiła je przyciąć. Teraz ich długość była o połowę większa i leżały kilka metrów za jej plecami. Zemira, wchodząc w Wiek Zatrzymania nie starzała się przez długi czas. Pomimo tego, że miała już prawie siedemdziesiąt lat, wyglądała, jakby właśnie wkraczała w wiek czterdziestu. Między innymi z tego powodu wszyscy zazdrościli Orfanom wyglądu, dlatego złośliwie nazywali ich Ludem Wiecznie Głupich lub ci mniej zawistni: Młodych.

— Tęskniłem — wyznał po chwili, zbliżając się niebezpiecznie w jej stronę.

— Dobrze wiesz, że nie powinieneś tu przychodzić. — Jej ton był ostry, nieznający sprzeciwu.

Elias skrzywił się na jej słowa, opuścił bezwiednie pochodnię, ponownie zalewając swoją twarz w ciemnościach.

— W tamtym roku mówiłaś coś kompletnie innego. — Uśmiechnął się figlarnie i przysunął się ponownie.

— Ktoś nas może zobaczyć! — Odważyła się podnieść nieco ton, odpychając go lekko ręką.

— Dobrze wiesz, że tymi korytarzami nikt nie chodzi.

Jednak królowa była przerażona. Nie potrafiła opanować drżenia rąk i gwałtownego bicia serca. Wspomnienia sprzed roku napływały na nią falami. Obiecała sobie, że nigdy więcej tego nie powtórzy, jednak jakaś wszechmocna siła kazała jej zrobić to ponownie. Nie miała pojęcia, czy robiła to z przywiązania i sentymentu, czy może bardziej przez samotność, która doskwierała jej odkąd urodziła Talę. Wiedziała, że tajemnica, którą trzymała zamkniętą pod kluczem na dnie swojego serca, nie mogła wyjść na jaw. Najciemniejsze lata jej życia sięgały daleko wstecz, jednak nigdy nie chciała do nich powracać.

Choć ten jeden raz pozwoliła sobie na chwilę przyjemności.

~ ☾ ~

Wielki tłum zebrał się w ogromnej sali balowej, zalewając pomieszczenie. Amaya była tam jako pierwsza i już po kilku minutach, czuła, jak znudzenie pochłania jej ciało. Pomimo tego, że dzień Kha był jej ulubionym świętem, nie lubiła takich przyjęć. Wolała siedzieć na skraju wyspy, oglądać Dolną Yaalę i patrzeć na wszystkich ludzi, którzy jedyny dzień w roku wyglądają podobnie. Czuła wtedy spokój, miała wrażenie, że panuje nad sytuacją, że wszystko jest dobrze. Nie licząc rysowania, to był jedyny moment, gdy po prostu czuła wszechogarniającą błogość. Mogła siedzieć i wpatrywać się w nic nieświadomych ludzi. Nie lubiła gości, obcych i plątających się po zamku książąt. Swego czasu każdy z nich zabiegał o jej rękę, a ona, nie mając wpływu na to, kto będzie jej mężem, nie zwracała uwagi na żadnego z nich. Starała się być miła, rozmawiała z każdym z nich. Jednak ich nachalność była tak uporczywa, że po tym wszystkim czuła się jeszcze bardziej wykończona, niż normalnie. Teraz, gdy wszyscy wiedzieli, że jest zaręczona z Adrielem, przychodzili do niej dużymi grupkami i gratulowali z fałszywym uśmiechem.

Od dłuższego czasu Amaya wypatrywała w tłumie swojej matki i Rue, jednak żadnego z nich nie potrafiła znaleźć. Kamień spadł jej z serca, gdy w końcu zobaczyła złote loki, które wyróżniały się w tłumie długich, prostych włosów. Uśmiechnęła się szeroko do przyjaciela i podeszła do niego, udając, że nie idzie w jego stronę umyślnie. Co prawda, sama obecność Rue na zamku pozwalała swobodnie z nim porozmawiać, jednak dziewczyna wiedziała, że nie mogli rzucać się w oczy. Nic nie mogło wskazywać na to, że przyjaźnią się od dawna. Ich relacja musiała pozostać tajemnicą.

— Cieszę się, że przyszedłeś. — Uśmiechnęła się do niego szeroko i podeszła do wielkiego stołu, na którym stały przekąski. Wzięła talerz i nałożyła sobie kilka nadziewanych owocami kawałków kurczaka. — Jesteś głodny? — Podała mu spodek, czekając aż weźmie go z jej dłoni. Chłopak sięgnął po niego, przytakując lekko i wsadził jednego kurczaka do ust, przeżuwając powoli. Zmrużył lekko oczy i jęknął, czując jak smak mięsa miesza się z słodko-kwaśnym aromatem owoców.

— Finezja — wyjąkał, gdy przełknął pierwszy kęs. — Miałaś jakieś kłopoty, wracając ode mnie tak późno? — Zmienił nagle temat.

Amaya odwróciła się w jego stronę i zmusiła się do uśmiechu. Odsunęła od siebie wspomnienie rozmowy służących i słowa Adriela, z którym rozmawiała zaledwie kilka minut temu.

— Nie. — Pokręciła głową z przekonaniem i wzięła z jego talerzyka nadziewanego kurczaka, chcąc zająć czymś usta.

Rue spojrzał na nią podejrzliwie, jednak nic nie powiedział.

— Przepraszam, będziemy musieli później porozmawiać — szepnęła do niego, widząc jak pewna para idzie w jej stronę. Rue, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, przytaknął jedynie i odszedł, jakby nagle coś intensywnie go zaciekawiło.

— Och, co za interesujący obraz... — Zmarszczył mocno brwi z udawanym zaintrygowaniem na twarzy.

Po chwili ludzie, którzy zaczęli się do niej zbliżać wydali jej się znajomi. Oczywiście, jako księżniczka, miała obowiązek, by znać władców każdego królestwa w Altoris. Na szczęście, dziewczyna ucząc się historii utrwaliła sobie ich nazwiska i wyćwiczyła pamięć, z łatwością ucząc się każdego władcy. Domyślała się, że w jej stronę szła para królewska małego kraju w Asmen. Przywołała w myślach ich imiona i jak nakazywała tradycja ukłoniła się jako pierwsza.

— Królu Thorinie, królowo Theio. — Podniosła się powoli i uśmiechnęła się uprzejmie. Miała okazję rozmawiać z nimi w tamtym roku, jednak nie potrafiła sobie przypomnieć o czym tak zajadle dyskutowali.

— Księżniczko Amayo. — Pokłonili się w tej samej chwili, odwzajemniając uśmiech.

— Słyszałam, że panienka zaręczyła się z księciem Adrielem! — Theia wydawała się bardziej podekscytowana tym faktem, niż Amaya. Dziewczyna przewróciła w myślach oczami, jednak zmusiła się do uprzejmego tonu. Etykieta, maniery — pomyślała, przypominając sobie naganę ze strony Renny. Dziewczyna z bólem przyznała jej co do tego rację.

— Owszem — odpowiedziała krótko, ukradkiem rozglądając się za matką. Wciąż się o nią martwiła. — Oświadczył mi się prawie miesiąc temu.

Theia i Thorin spojrzeli po chwili na jej dłoń, gdzie powinien spoczywać pierścionek zaręczynowy, jednak zamiast tego zobaczyli jedynie długie rękawiczki. Przypomnieli sobie o jej darze, o którym powiedziała im w momencie, gdy się przedstawiali. Choć wszystkim spoza zamku powiedziano, że spętano jej Dar i tak wciąż patrzyli na nią przez jego pryzmat. Oboje pobladli momentalnie, a Amaya poczuła, jak robi jej się niedobrze. Miała ochotę wyjść.

— To cudownie! — Theia klasnęła w dłonie, nazbyt entuzjastycznie. Po chwili cała poczerwieniała. Amaya zauważyła, że kobieta nie potrafi radzić sobie z zakłopotaniem.

Uśmiechnęła się do nich słabo, udając, że nic nie widzi. Po tym całym zdarzeniu z łatwością mogła sobie przypomnieć, na jaki temat naciskali w tamtym roku. Narzeczeństwo. Prychnęła w myślach, wściekła i zaklęła Kha za to, że akurat spośród kilkuset gości, musiała trafić akurat na nich.

— Adriel to dobry Elf. — Thorin odezwał się po krótkiej, krępującej ciszy. Amaya nie miała pojęcia, dlaczego jeszcze chciał rozmawiać na jego temat. — Rozumiem, dlaczego twój ojciec i król Leven wybrali dla ciebie takiego chłopca. — Zaśmiał się krótko, łapiąc się za okrągły brzuch.

— Cieszę się, że popiera pan ich decyzję. — Uśmiechnęła się sztywno, modląc się, by ktoś im przerwał.

— Och, dziecino, jeszcze będziesz wdzięczna za to, co ojciec postanowił dla ciebie zrobić. — Sztuczny, wymuszony uśmiech na twarzy Thei sprawił, że krew w żyłach księżniczki zaczęła się gotować.

— Dla pani wiadomości: nie jestem dzieciną, jak to raczyła pani ująć. — Rzuciła w jej stronę lodowate spojrzenie i uśmiechnęła się szczerze, słodko — tak jak wymagała tego od niej etykieta. — Jestem pani gospodynią, więc uprzejmie proszę nie odnosić się do mnie w ten sposób.

— Ona tylko sobie żartuje. — Adriel pojawił się obok Amayi i objął ją ramieniem. Uśmiechnął się szeroko, po czym dodał pospiesznie: — Ślub ją nieco stresuje, proszę wybaczyć. — Puścił księżniczkę i wystąpił naprzód, chwytając delikatnie dłoń królowej, po czym ucałował ją lekko. Odsunął się i ukłonił się królowi. — Królu Thorinie, królowo Theio. Przepraszam za tak nagłe najście i za narzeczoną. — Odwrócił się w stronę Amayi, posyłając jej chłodne spojrzenie.

— Spokojnie. — Theia zbyła to machnięciem ręki i zaśmiała się krótko, jakby ta sytuacja w ogóle jej nie wzburzyła. Jednak księżniczka widziała żyłkę szybko pulsującą na jej szyi, widziała jej zaciśnięte zęby, gdy się jej odgryzała. Królowa była wściekła.

— Pamiętam, jak Theia wprowadzała się do mojego zamku. — Theron uśmiechnął się do żony i uścisnął czule jej rękę. — To były trudne czasy dla Asmen.

Królowa spojrzała na niego, usiłując zdusić uśmiech, który wkradał się na jej twarz.

— Nie tylko dla Asmen, mój drogi.

Amaya odwróciła wzrok, nie chcąc patrzeć na ich czułości. Co prawda, uważała ich za słodką parę, ale nigdy nie potrafiła utożsamić się z uczuciami innych. Nie pojmowała tego, jak ludzie mogli tak do siebie lgnąć, oczekiwać dotykania, czułości. Dla niej to było nienormalne.

— Wybaczą państwo, musimy przywitać się z resztą gości. — Adriel oczarował ich swoim pięknym uśmiechem, po czym pociągnął Amayę w głąb tłumu.

Więcej ludzi — zawyła w myślach, rozpaczliwie szukając sposobu, by wymknąć się z balu. Nie miała ochoty się z nikim spotykać, nie chciała, by spoglądano na nią z odrazą. Chciała po prostu wyjść. Samo udawanie tego, że nie miała daru wycieńczało ją do cna.

— Po co tu przyszedłeś? — Odwróciła się w stronę Elfa, spoglądając na niego z wyrzutem.

On jedynie przystanął i spojrzał na nią, zdumiony.

— Myślałem, że jesteś mi coś dłużna. — Dotknął dłonią piersi, jakby urażony. — W końcu okłamałem własnego ojca, by twoja odmowa nie sprawiła przykrości tobie lub no wiesz... — zrobił dramatyczną pauzę, po czym rozejrzał się wokół — Yaali. — Podniósł brwi i spojrzał na nią dosadnie.

— Ile jeszcze mam ci za to dziękować? — Amaya przewróciła oczami, mając dość jego obecności. Westchnęła głośno i zaczęła kierować się w stronę stołu z przekąskami. Po drodze wzięła kieliszek wina od służby. — Czyli mam znosić twoją obecność? — Odwróciła się do niego i upiła łyk alkoholu. Poczuła jak słodkawy smak spływa, jakby ciekłym ogniem, po jej gardle. Zmusiła się, by się nie skrzywić i odstawiła kieliszek na stół, udając, że jeszcze po niego sięgnie.

— Proszę cię tylko, byś spróbowała się do mnie przekonać. W końcu i tak mamy spędzić resztę życia razem. — Wzruszył ramionami i sięgnął po jej kieliszek. — Na początek: wiem, że nie lubisz alkoholu. Nie musisz zgrywać przede mną kogoś, kim nie jesteś. — Adriel przybliżył się do niej, na co księżniczka cofnęła się nieco. Na jej drodze stanął stół. Zaklęła w duchu i zacisnęła dłonie na obrusie, modląc się do Kha, by nie zrobił nic głupiego.

— Nie zgrywam...

Chłopak uciszył ją palcem, który przytknął jej do ust. Mimowolnie jego uczucia zaczęły przenikać do jej umysłu. Rozlały się po obrzeżach świadomości jak atrament: zdenerwowanie, pożądanie i dziwny spokój oraz ekscytacja. Te wszystkie uczucia buzowały jej w żyłach, czuła je, jakby należały do niej. Ciepłe uczucie rozlało się na jej sercu, jednak zmalało znacznie, gdy Adriel odsunął się od niej. Co to właściwie było?

Książę stanął koło dziewczyny, gdy w ich stronę zaczął kierować się król Erin z mężczyzną, którego Amaya nie zdążyła poznać. Serce wciąż łomotało jej w piersi, ciepło nadal okalało jej serce, jednak zdusiła to w sobie. Odepchnęła myśl, że Adriel wymusił na niej to wszystko. Była wściekła. Nie powinien jej dotykać. Zmusiła się do uprzejmego uśmiechu i dyskretnie dygnęła Adriela łokciem, by zrobił to samo. Wiedziała, że nie potrzebował jej uwag, ale chciała mu się odgryźć.

Próbowała przypomnieć sobie kim był barczysty, wysoki mężczyzna, który zmierzał w jej stronę. Zauważyła, że pomalował usta na czarno, jednak jego włosy były krótkie. Wiedziała, że mógł je przystrzyc na taką długość, jednak z reguły każdy Orfan z wyższych sfer starał się, by jego włosy prezentowały się jak najlepiej. Taka długość kojarzyła się z mieszczaństwem, czy szlachtą, Amaya domyślała się, że nikt nie narażałby swojego wizerunku, dlatego wywnioskowała, że obcy musiał być człowiekiem. Nie miała pojęcia, dlaczego jej ojciec chciał go z nią przedstawić, jednak wzięła się w garść i ukłoniła się niechętnie. Nienawidziła poznawać nowych ludzi. Przebywać z nimi. Dlaczego nikt tego nie rozumiał?

— Księżniczka Amaya z rodu Ruthów. Posiadałam Mroczny Dar, stopień pierwszy. — Przedstawiła się oficjalnie, gdy byli dostatecznie blisko. Podniosła się z głębokiego ukłonu i uśmiechnęła się lekko w stronę mężczyzny. Wydawał się nie przejmować darem, o którym mu powiedziała. Z reguły każdy, kto słyszał tę nazwę uprzedzał się wobec niej i dystansował. Widocznie Erin zdążył go uprzedzić.

— Książę Seyde z rodu Artesów, pochodzę z Evel. — Spojrzenie ciemnych oczu było przenikliwe i głębokie. Amaya mimowolnie poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach, przypomniała sobie jak Adriel spogląda na nią równie intensywnie. Zacisnęła dłonie w pięści i wzięła głęboki wdech. Musiała wziąć się w garść. Być lepsza. Pokazać tacie, że nie jest jedynie pomyłką. Może zrobić coś dobrego dla niego i wszystkich Orfanów.

— Seyde właśnie opowiadał mi o niezwykłych metodach, które zaczął stosować jego ojciec, gdy reszta ludzi zaczęła się buntować. — Erin uśmiechnął się szeroko, patrząc wymownie na córkę. Polegał na tym, by powiedziała coś błyskotliwego na ten temat.

Amaya wzięła głęboki wdech, przeklinając ten dzień.

— Fale buntowników zaczęły się przemieszczać z południa, aż do stolicy. — Wyrecytowała zdanie z podręcznika. Na szczęście ostatnio zaczęła omawiać ten temat z Theronem, jej nauczycielem. — Z racji tego, że bunty zaczęły się w niższej klasie społecznej rozsądnie by było odseparować ich od reszty i z początku zdusić problem w zarodku. — Spojrzała na Seyda chłodno, upewniając się, że zgadła. To było najrozsądniejsze wyjście, wiedziała, że król Athen był surowy i bardzo agresywny. Domyślała się, że jeśli w jego oczach przemoc była rozsądna, to było jedyne wyjście na rozstrzygnięcie takiego problemu.

— To prawda — wykrztusił jedynie, nieco zdziwiony. Spojrzał ukradkiem na Erina. Czyżby przyszli, by przekonać się, czy zgadnie?

— Co prawda powstał pewien schemat: narody, które posługiwały się głównie agresją i przemocą nie dożywały więcej, niż kilkuset lat. Ziemie, które przejęły w wojnach, po czasie zostały ponownie przejmowane przez oryginalnych posiadaczy, a koniec końców agresorzy zostawali z niczym.

Oczywiście, jeśli przeżywali — pomyślała. Wzruszyła ramionami, patrząc poważnie na ojca.

— Jednak król Athen wykazuje się wielką bystrością i przebiegłością. — Poprawiła się po czasie, patrząc z szacunkiem w stronę Seyda. Musiała jakoś z tego wybrnąć. — Pewnie po czasie zorientuje się, że agresja to nie jedyna droga. — Uśmiechnęła się słodko, dygnęła, po czym odwróciła się i pociągnęła Adriela za sobą.

Nikt nie będzie mnie tak traktował — pomyślała, odwracając się ukradkiem w stronę poczerwieniałego Erina. Zdusiła śmiech, który wstąpił jej na usta. Jednak nie zasłużyła na przebaczenie. W tamtej chwili w ogóle jej to nie obchodziło.

Podeszła z Adrielem na drugi koniec sali i zaczęła się rozglądać. Wiedziała, że w kącie, otulona przez ciemność, będzie miała większe szanse, by nikt jej nie zauważył. Po rozmowach o narzeczeństwie i strategiach wojennych innych państw chciało jej się wymiotować. Miała dość tego balu, przebywania z innymi ludźmi. Tylko w towarzystwie Rue czuła się dobrze. Odwróciła się do Elfa.

— Jeśli jeszcze raz zrobisz coś podobnego, to cię uduszę — powiedziała ostro, wskazując na niego palcem. — Nawet nie wiesz jak się czuję, gdy ktoś mnie dotyka bez ostrzeżenia. Nic nie rozumiesz. — Oburzyła się, czując jak gniew przyspiesza i rozlewa się w jej żyłach. Miała dość zachowania Adriela.

Chłopak odwrócił się w jej stronę, zaniepokojony. Jego uszy opadły nieco, jakby smutne, a oczy pociemniały, sprawiając wrażenie dwóch węgielków. Amaya nie mogła patrzeć na ten widok, odwróciła wzrok szukając matki.

— Przepraszam.

Dziewczyna zacisnęła mocno szczękę, gdy poczuła obecność Adriela niebezpiecznie blisko.

— Ty mnie naprawdę nie znasz. — Odsunęła się od niego i spojrzała gniewnie. W tamtej chwili nie zważała na to, czy go urazi. Nie obchodziło jej to, że ślub był jej obowiązkiem. — Nie kocham cię. — Dziewczyna zdziwiła się jak łatwo te słowa przeszły jej przez gardło. — Nawet się nie staraj mieć lepszych kontaktów ze mną, bo ci nie wyjdzie. Nieważne kim jesteś i co takiego dla mnie zrobisz. To nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. — Spojrzała na swoje dłonie i zamknęła mocno oczy. Poczuła jak ból głowy nasila się, gdy zdusiła w sobie łzy. — To moja wina.

— Amayo... — Zdołał jedynie wykrztusić, robiąc krok w jej stronę. Chciał, by na niego spojrzała. — Hej, wszystko jest dobrze. Przepraszam, że tak naciskałem. — Skrzywił się, spoglądając na nią z troską. Ciemne włosy rozsypały się na ramionach, a usta, które pomalował na czarno, uformowały się w cienką linię, gdy zacisnął je mocno. — Nie powinienem był. — Naciągnął materiał swojej togi tak, by zasłaniał jego dłoń i wyciągnął rękę w stronę księżniczki.

Amaya spojrzała na niego, osłupiała, nie wiedząc co powinna o tym sądzić. Czyżby to jakaś głupia gra Levena? Może Adriel nadal próbował przekonać ją, by szybciej wyjechała z nim do Shonary? Czy powinna mu ufać?

Wyciągnęła rękę w jego stronę i uścisnęła mocno dłoń, wpatrując się w oczy Elfa. Byli narzeczeństwem. Czy tego chciała, czy nie.

~ ☾ ~

Po kilku godzinach Amaya zaczęła martwić się o matkę. Nadal jej nie widziała i wszystkie służące, królowie, nawet ojciec nie wiedzieli gdzie się podziała. Po czasie goście zaczęli rozpraszać się po zamku. Wychodzili do ogrodów, na balkony, do innych, przeznaczonych dla nich sal. W pomieszczeniu, w którym siedziała od samego początku została jedynie garstka ludzi i księżniczka mogła łatwo dostrzec, kiedy Zemira wejdzie do pomieszczenia. W końcu postanowiła jej poszukać. Królowa była nienaganna, opuszczenie dnia Kha było złamaniem zasad nie tylko etykiety, ale i całego narodu Orfanów — ich religii. To było niedopuszczalne. Dlaczego królowa dopuściła się takiego zaniechania tradycji?

Amaya wyszła pewnym krokiem na korytarz, kłaniając się każdemu, kto się z nią przywitał. Co rusz przepraszała i tłumaczyła swój pośpiech nagłą sytuacją. W tamtej chwili nie obchodziło jej co takiego o niej pomyślą, czy o tym, jak została wychowana. Martwiła się o matkę, przecież nie było jej tak długo. Coś na pewno było na rzeczy. Zauważyła, że straże poznikały w niektórych przejściach. Pewnie wszyscy również jej szukali, jednak na razie nie chcieli wszczynać alarmu. Nikt jej jeszcze nie znalazł. Musiało być źle.

Prawie krzyknęła, gdy Rue niespodziewanie znalazł się obok. Loki zatańczyły wokół jego głowy, a bursztynowe oczy zdawały się połyskiwać ze szczęścia. Co mu tak poprawiło humor? Nie musiała nawet się przyglądać chłopakowi, by wiedzieć, że to właśnie on. Było od niej o połowę głowy wyższy i jedno, krótkie spojrzenie wystarczało, by dostrzegła jego zgrabną sylwetkę. Miał szczupłą sylwetkę i zwykle był bardzo ruchliwy, dlatego trudno było go nie dostrzec. Pierwsze sekundy po jego przyjściu pozwoliły jej go rozpoznać, nikły zapach trawy tylko utwierdził ją w przekonaniu, że to Rue.

Była wdzięczna, że ją znalazł. Po tylu godzinach spędzonych z obcymi ludźmi miała dość przebywania z kimkolwiek, nie licząc Rue. Czuła zażenowanie na samą myśl, że przedstawiła i powiedziała o swoim darze tylu osobom. Miała wrażenie, jakby każdy patrzył na nią z pogardą i obrzydzeniem. Jakby wszyscy wiedzieli. Jakby fałszywe spętanie nie miało w ogóle znaczenia. W pewnym momencie miała ochotę ściągnąć rękawiczki. Myślała, że to one ją zdradzały. Były jak wielki znak, napis, który mówił, że miała coś do ukrycia. Że posiadała Mroczny Dar. Przekleństwo. Jednak po czasie zdusiła w sobie tę chęć. Wiedziała, że nie powinna utrudniać sobie jeszcze bardziej tego przyjęcia.

— Nie powinni nas wiedzieć razem — powiedziała cicho, odwracając się nieco, by Rue mógł ją usłyszeć. Szedł kilka kroków za nią, sprawiając wrażenie, jakby szli osobno. Bała się, że niektórzy będą za bardzo podejrzliwi. Wiedziała, że jeśli ktoś dowie się, że przyjaźni się z mieszkańcem Dolnej Yaali, domyślą się, że narażała życie, by schodzić do niego. Pewnie ukarzą go za jej głupotę, a nie mogła do tego dopuścić.

— Nie martw się. — Usłyszała za plecami i spięła się nieco, gdy minęli straż. Dygnęła w ich stronę i uśmiechnęła się uprzejmie. Starała się, by nie wyglądać na przejętą rozmową. Skupiła się na znalezieniu matki i zignorowała słowa Rue.

Po krótkim czasie doszli do części zamku, która była przeznaczona głównie dla rodziny królewskiej. Znajdowały się tam sypialnie, pokoje z artefaktami ojca, biblioteka i pokój narad. Po pewnym czasie, gdy Erin zdał sobie sprawę, że niektóre posiedzenia zajmują bardzo dużo czasu, obok pokoju narad wybudowano jadalnię, a zaraz dalej — kuchnię. Król zawsze twierdził, że najlepiej podejmować trudne decyzje z pełnym brzuchem.

Straże stały tylko przed niektórymi drzwiami, a żadni goście nie odważyli się wejść w bardziej prywatną strefę zamku. Amaya cieszyła się, że może odetchnąć choć na chwilę. Mogła przeznaczyć ten czas na rozmowę z Rue, zrelaksowanie się. Oczywiście, bardzo by chciała, jednak nadal nie wiedziała, gdzie właściwie była Zemira. Co się z nią stało?

Słysząc nadchodzące kroki zza zakrętu, odwróciła się pospiesznie do chłopaka, który wpatrywał się w nią osłupiały. Ktoś się zbliżał. Czekając na rozkaz, cały pobladł i spojrzał na nią błagalnie.

— Co mam robić? — powiedział bezgłośnie, poruszając jedynie ustami.

— Chwyć moje włosy — szepnęła nagle, patrząc na niego dosadnie. Odwróciła się tyłem i chwyciła pukiel. — No dalej. — Spojrzała na niego przez ramię, coraz wyraźniej słysząc nadchodzące kroki. Czuła jak serce łomotało jej w piersi, ręce drżały nieco pod wpływem zdenerwowania. Wiedziała, że jeśli ktoś ich nakryje, Rue będzie miał poważne kłopoty. Zacisnęła mocno oczy, gdy zza zakrętu wyłoniła się postać. Wstrzymała oddech i wypuściła gwałtownie powietrze, gdy ktoś nagle przytulił się do jej brzucha.

— Siostrzyczka! — Tala, jej młodsza siostra zacieśniła uścisk, śmiejąc się cicho. Amaya odsunęła ją od siebie, czując jak ulga unosi jej serce.

— Co wy tu robicie? — zapytała, spoglądając na Avis, chcąc odsunąć ich uwagę od Rue. — Widziałyście matkę?

— Nie. — Avis westchnęła głośno i podniosła rękę, sprawiając, że łuna światła wyłoniła się z jej dłoni. Posłała ją w stronę korytarza skąd przyszły i zamknęła oczy. — Straże przy pokoju mamy wciąż tam stoją i nie chcą nas wpuścić. — Rude włosy dziewczyny opadły nieco na jej okrągłą twarz, uwydatniając zmęczenie. Dziewczyna była niższa od Amayi, choć starsza o trzy lata. Księżniczka uświadomiła sobie, że jej siostra jest strasznie podobna do matki. Wydawała się jej dużo młodszą wersją. I odrobinę niższą.

— Kto to? — Tala odsunęła się od Amayi i wyjrzała zza połów jej sukni. Duże, niebieskie oczy dziewczynki wpatrywały się w chłopaka z ciekawością. — Służący?

— Tak! — odpowiedziała pospiesznie, unosząc nieco ręce. — Przeszłam przez strasznie zakurzone korytarze, a nie chciałam pobrudzić włosów. Wiecie, jak mama bardzo rygorystycznie na to patrzy. — Machnęła ręką i zaśmiała się krótko.

Avis spojrzała na nią podejrzliwie, nie do końca wierząc w jej słowa. Jednak po chwili wzruszyła ramionami i przytaknęła. Zwyczajnie nie obchodziło jej to, kto to właściwie był. Nigdy nie była w dobrych relacjach z siostrą. Amaya już w młodym wieku została zamknięta przed światem i siostry nawet nie miały okazji się poznać. Dopiero kilka lat temu Zemira i Erin postanowili dać jej szansę na normalne życie. Spróbowali pogodzić się z tym, że ich dziecko urodziło się z Mrocznym Darem. Jednak Avis po prostu nie chciała być w bliskich relacjach z Amayą. Dziewczyna to rozumiała.

Wszyscy spięli się nagle, gdy ściany zaczęły nosić echo krzyków. Wrzaski dotarły do korytarza, gdzie stali, a po chwili przybiegła do nich straż.

— Tu są panienki! — Strażnik odetchnął z ulgą, jednak po chwili został przewrócony przez mężczyznę, który rozpychał się, by przejść. Przebiegł szybko przez korytarz, nie zwracając uwagi na księżniczki, krzycząc głośno. Amaya szybko zeszła mu z drogi, ciągnąc za sobą Talę, która zaczęła się nieco bać. Poklepała ją po ramieniu, chcąc nieco uspokoić siostrę. Sama nie miała pojęcia, co się właściwie dzieje, dlaczego nagle wszyscy zaczęli panikować?

— O co chodzi? — Avis, starając się zachować zimną krew, zwróciła się w stronę strażnika, który desperacko próbował przekierować je w jakieś bezpieczne miejsce.

— Pewien gość... — wykrztusił jedynie, obracając się za siebie. Spojrzał na Talę, która przyglądała mu się przerażona. — Nie mamy czasu! — Nie zważając na zasady, pociągnął Avis w stronę przejścia. Dziewczyna wyrwała mu się i spojrzała na niego chłodno.

— Nigdzie nie pójdę bez matki! Gdzie jest królowa?

— Bezpieczna! — wykrzyknął, praktycznie od razu. — Kazała nam znaleźć was wszystkie i przenieść. Muszą panienki iść! — Spojrzał na nie błagalnie, zduszając w sobie chęć popchnięcia ich trzech. Miał szeroko otwarte oczy, kryło się w nich przerażenie i strach. Pot spływał strużkami po jego skroniach. Działo się coś naprawdę złego.

Avis spojrzała na Amayę, chcąc upewnić się, że zgadzają się ze strażnikiem. Księżniczki nie miały wyboru. Wiedziały, że ich bezpieczeństwo było najważniejsze. Musiały mu zaufać. Bez słowa wszyscy zaczęli biec przed siebie, uważając na ludzi, którzy nagle zaczęli gromadzić się wśród korytarzy. Amaya nie miała pojęcia co się dzieje. O co właściwie chodziło i co wywołało tyle paniki wśród gości? Czyżby ktoś niechciany dostał się do zamku?

Nagle Avis wyprzedziła Amayę i pociągnęła Talę za sobą. Zniknęła za korytarzem, przeciskając się przez chmarę ludzi. Księżniczka zatrzymała się gwałtownie i jęknęła, gdy Rue uderzył mocno o jej plecy. Spojrzała na niego chłodno przez ramię, po czym skręciła w ciasny korytarz, oddalając się od zgiełku. Na szczęście nikt w całym zamieszaniu nie zauważył, że się oddaliła. Pociągnęła chłopaka za sobą i przyspieszyła gwałtownie. Nie miała zamiaru opuszczać zamku bez matki.

— Widziałaś to? — Głośny, jednak niewyraźny głos Rue rozlał się po ciasnym pomieszczeniu. — Co to właściwie było? — Zatrzymał się gwałtownie, zmuszając Amayę, by zrobiła to samo.

— Czarna mgła — wycedziła, chcąc uspokoić ciężki oddech i szalejące serce. — Jakiś mag musiał wtargnąć do zamku. — Oparła się na kolanach, dysząc głośno. Czarne włosy zsunęły się z jej ramion, tworząc kurtynę wokół jej twarzy. Wszystkie ozdoby, które wplotła wcześniej w pukle, powypadały.

— Czy to...? — Rue spojrzał na nią przerażony, a Amaya podniosła na niego wzrok. Przełknęła głośno ślinę i przytaknęła.

— Tak, zabija. — Amaya zamknęła oczy, przypominając sobie, jak widziała ciała leżące na zimnej posadzce, ginące w odmętach mgły. Poczuła jak przerażenie zaciska mocno węzeł w jej żołądku, sprawia, że nogi uginają się pod jej ciężarem, zaczynają drżeć. Zacisnęła mocno pięści. Nie czas na to wszystko. Zaczęła kierować się dalej, w stronę przejścia, próbując zapanować nad zmęczeniem i oddechem, którego nie potrafiła wyrównać.

— Gdzie idziemy? — Rue dogonił ją pospiesznie. — Wyjście jest w drugą stronę! — W jego oczach malowało się przerażenie.

— Nie musisz iść ze mną — powiedziała łagodnie, odwracając się w jego stronę. — Rób co chcesz, jednak ja muszę znaleźć matkę. — Przyspieszyła gwałtownie, widząc światło. Nie wierzyła tamtemu strażnikowi, odpowiedział im od razu, za bardzo pospiesznie, jakby chciał tylko doprowadzić do tego, by za nim poszły. Zamira wciąż musiała być w zamku.

Chłopak westchnął głośno i przeklął w duchu. Zacisnął mocno pięści i dogonił przyjaciółkę.

— Dobrze wiesz, że nie mogę. — Zaśmiał się, choć strach ściskał mocno jego serce. — Ktoś musi pilnować, byś nie zrobiła niczego głupiego! — wykrzyknął, gdy Amaya zniknęła mu z oczu, skręcając gwałtownie. Gdy tylko wyłonił się zza zakrętu, stanął, osłupiały.

Znajdowali się przed drugim wejściem do sali balowej. W środku czarna mgła już całkowicie się rozprzestrzeniła i zaczęła się powoli przerzedzać, jakby wykonała to, co musiała. Na podłodze leżało pełno ciał. Amaya próbowała dojrzeć, czy nie ma wśród nich Zemiry lub ojca albo sióstr, jednak przez gęste, czarne powietrze nie potrafiła nic zobaczyć. Silny ból przeszył jej serce, gdy dostrzegła rude włosy, rozlane na podłodze. Okrągła twarz leżała bez oznak życia. Spokojna i nieruchoma. Avis.

— Nie! — wrzasnęła, rzucając się w stronę siostry. Czuła, jak rozpacz rozpruwa jej serce, jak targa je na kawałki i kruszy gwałtownie. — Nie! — krzyknęła po raz kolejny, gdy Rue pociągnął ją za sobą. Łzy wydostały się spod jej powiek, spływając strużkami po jej policzkach, rozmazując makijaż. Szloch wstrząsnął jej ciałem, a ból wstąpił w każdy zakamarek. Dziewczyna wciąż przed oczami miała obraz własnej siostry leżącej na podłodze. Zimna, blada skóra. Zamknięte powieki w wiecznym śnie. To nie mogła być prawda. To nie mogła być Avis!

— Amayo, musimy uciekać! — Rue pociągnął księżniczkę, gdy mgła zaczęła przesuwać się w ich stronę. Obłok muskał wszystko, namaszczając śmiercią każdy zakątek zamku. — Chodź! — Nalegał, spanikowany. Mgła była coraz bliżej.

Jednak Amaya nie mogła się ruszyć. Osłupiała, stała jak wryta i wpatrywała się przed siebie bez wyrazu. Pustka wypełniła jej ciało, nic nie czuła. Zamknęła oczy, poddając się. Pragnęła, by w jej ciało wstąpił spokój. Próbowała sobie wmówić, że tak będzie lepiej. Przywołała do siebie całe zmęczenie i upokorzenie, które czuła tego dnia. Uczepiła się go i zacisnęła mocno szczękę, gdy poczuła specyficzny zapach, kiedy mgła zbliżyła się jeszcze bardziej. Oczami wyobraźni dziewczyna widziała własne ciało, leżące na podłodze. Długie włosy rozsypałyby się, tworząc czarne wzory. Na bladej skórze odznaczałby się rozmazany makijaż, pod który schowałyby się piegi. Śmierć nie byłaby piękna. Jednak dla niej to była jedna droga ucieczki.

Zapach nasilił się, a Amaya spięła wszystkie mięśnie i zmusiła się, by nie uciec. Bała się. Serce biło jak oszalałe, nogi drżały, nie mogąc stać prosto. To koniec.

— Obyśmy się spotkały w Pustce — wyszeptała, chwytając białego kruka i ścisnęła go mocno. Jednak nie zdążyła go ucałować, bo czyjaś silna dłoń szarpnęła nią gwałtownie. Szare szpony zacisnęły się na jej przedramieniu. Jednak Księżycowy Elf nie chciał jej ratować. Pragnął jedynie opóźnić jej śmierć.




Opublikowane 3 grudnia 2018r.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro