Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27 Wspomnienie plujące ogniem

Była przerażona.

Choć od tego okropnego wydarzenia minęło kilka godzin, nadal się trzęsła, a przed oczami wciąż miała wspomnienie tego wszystkiego. Dubhe stał na podwyższeniu i w pewnym momencie spojrzał się wprost na nią i uśmiechnął tajemniczo. Tak, że dziewczynie przebiegły dreszcze po kręgosłupie. Później... powiedział to. Stał tam na widoku, gdzie zebrali się wszyscy akolici i bez żadnego wahania wyjawił tajemnicę, którą skrywała od samego przybycia do Zakonu. Tak po prostu.

Nie mogła w to uwierzyć.

Wzięła drżący wdech i przymknęła oczy przechodząc przez to po raz kolejny. W momencie, gdy każdy w Zakonie dowiedział się, że jest księżniczką Yaali, w Antracytowej Sali zawrzało. W tym krótkim momencie Amaya była pewna, że wszyscy się na nią rzucą i rozszarpią. Jednak Dubhe ich zatrzymał. Kiedy rozprzestrzeniły się rozmowy i oburzenia, a niektórzy wstali, Pierwszy Mistrz stuknął głośno laską o marmurowe podłoże. Głośny huk rozlał się po sali i zatrzymał wszystkich. Elf nie skończył, miał jeszcze wiele interesujących rzeczy do powiedzenia.

Zadrżała ponownie, gdy usłyszała głos Dubhe, który kontynuował swój wywód. To, czego się dowiedzieli było jeszcze gorsze. Miała ochotę uciekać na samą myśl. Jak on mógł? Zasłaniać się lepszą pozycją i brakiem Mistrzów? Nie mógł tak po prostu stawiać ich pod ścianą! Obwieszczać takich faktów w momencie, gdy byli przekonani o swoim bezpieczeństwie.

Inicjacja się nie skończyła.

Nie skończyła! Dobrze pamiętała jak ostentacyjnie wyciągnął dziwny kryształ z główki swojej laski. Pokazał go wszystkim i z tym swoim tryumfalnym uśmieszkiem powiedział najbardziej niedorzeczną rzecz, jaką Amaya kiedykolwiek słyszała. Dalsza część Inicjacji polegała na tym, by znaleźć tę drobną, niepozorną rzecz... Jakie szaleństwo! Ich test wstąpienia do Zakonu miał polegać na znalezieniu drobnego kryształu. Kto wpadł na taki idiotyczny pomysł? Zasady były proste, jednak samo zadanie już w samej teorii wydawało się niewykonalne. Jak mieli znaleźć coś takiego w ogromnym budynku, dwóch wieżach i pokaźnych rozmiarów ruinie? Mógł go ukryć gdziekolwiek. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że nikt z zewnątrz nie mógł im pomóc. Wszyscy akolici mieli zakaz kontaktowania się z nimi w jakikolwiek sposób, nikt nie mógł im pomagać, wskazać drogi, dać jakiejkolwiek wskazówki. Mieli to zrobić sami, w pojedynkę. Tylko jedna osoba mogła wykonać to zadanie. A co z resztą?

Odpowiedź na to pytanie jeszcze bardziej przerażała Amayę. Dziewczyna wiedziała, że jeśli nie ona znajdzie ten kryształ, nie będzie w stanie przejść dalszej części Inicjacji. Jej druga faza polegała na tym, by przejść pewien rytuał. Dubhe nie zagłębiał się w szczegóły, jednak zdążył co nieco wytłumaczyć. Otóż musieli zostać Dotknięci. Podobno Saif, oświecony, był w stanie przeprowadzić na nich pewną ceremonię, która symulowała Dotknięcie Śmierci, takie, jakie normalnie przechodzili akolici Zakonu, jak Naos wiele tygodni wcześniej. Jednak haczyk polegał na tym, że nie wszyscy mogli zostać Dotknięci. Pierwszy Mistrz uznał, że zostawi w rękach Rhei decyzję, kto właściwie powinien dostać się do Zakonu.

Była Orfanką. Księżniczką jednego z najpotężniejszych państw Lathy. Jak bogini Księżycowych Elfów, odwiecznych wrogów jej rasy, mogła ją naznaczyć? Nie było mowy, by została zaakceptowana. A co z Callianem? Z Vaanami i Promienistymi?

Czy Dubhe był naprawdę tak zdesperowany, by wykreślić aż osiem przyszłych akolitów? Czy jego nienawiść była tak głęboko zakorzeniona, by zrobić wszystko, żeby ci, którzy nie zaliczali się do Srebrzystych po prostu umarli? Jak zwykłe robale?

Wstała gwałtownie z podłogi, na której siedziała. Podeszła do parapetu okna. Ziała przed nią dziura, która dawała jej wgląd na Zakon. Amaya uderzyła pięściami o zimny kamień, sfrustrowana. Nadal nie mogła uwierzyć. Przez ostatnie dni była przekonana, że podołała. Przeżyła najgorsze i teraz wystarczyło uczęszczać na lekcje, przetrawić wszystkie informacje i wymyślić coś, dzięki czemu uratowałaby Yaalę. Okazało się, że nawet to nie było pewne. Jakim prawem Dubhe tak po prostu odebrał im to wszystko? Zwyciężyli! Zasługują na pozostanie w Zakonie. Nie potrafiła się z tym pogodzić, nie chciała uwierzyć, że to wszystko rzeczywiście się działo.

Zwiesiła głowę i przymknęła oczy. Miała tego dość. Zacisnęła mocno szczękę, czując, jak wściekłość rozlewa się płomieniem w jej żyłach. Próbowała się pocieszyć faktem, że zapewniono jej przeżycie przez następne dni. Dubhe obwieścił, że nikt nie może ich tknąć, a przyszli akolici nie mogą sobie zrobić nawzajem krzywdy, by usunąć konkurencję. Wypuściła ze świstem powietrze. Wiedziała, że nieważne jak będzie się pocieszać, nic nie sprawi, że sytuacja się polepszy. Kontynuowanie Inicjacji, to jak ziszczenie jej wszelkich obaw. Miała wrażenie, że jest tylko przełożeniem w czasie jej śmierci.

No i sam fakt, że tylko jedna osoba mogła oddać kryształ Pierwszemu Mistrzowi doprowadzał ją do palpitacji serca. Nawet jeśli wszystko potoczyłoby się niebywale pozytywnie i znalazłaby przedmiot, co z resztą? Co z Callianem? Amaya pokręciła głową. Nie chciała się do tego przyznać, jednak wiedziała, że nieważne jak bardzo gorliwie będzie się zapewniać, zawsze dojdzie do tego samego wniosku. Zrobi wszystko, by to ona wygrała. Była egoistką. Wiedziała o tym i w głębi serca nawet jej to nie przeszkadzało. Bała się śmierci i choć domyślała się, że Callian miał równie niskie szanse na Dotknięcie, chciała zrobić wszystko, by to ona miała przepustkę do życia w Zakonie. Czy to czyniło jej złą przyjaciółką? Nie chciała zastanawiać się nad odpowiedzią.

Wzięła kilka głębszych wdechów i wyszła z małego, półokrągłego pomieszczenia. Zeszła po ukruszonych stopniach i weszła do otwartej przestrzeni, w której siedziała cała grupa Vaanów i reszty razem z Callianem. Pozostali Księżycowi nie chcieli się z nimi zadawać. Wybrali sobie jeden z pokoi na piętrze i zaszyli się tam. Wszyscy musieli poczekać do następnego dnia w ruinach świątyni, dopiero później mogli rozpocząć poszukiwania. Cały budynek był skonstruowany z dwóch głównych części. Tylko jedna z nich uległa zniszczeniu. Druga nadal była w dobrym stanie i święta, przez co nie mogli na razie tam uczęszczać. Zostały im puste, podziurawione ściany i okna bez szyb. I właśnie tam musieli spędzić noc. Amaya zadrżała z obrzydzenia. Jednak odsunęła pospiesznie te myśli.

Westchnęła ciężko i usiadła obok Calliana, uśmiechając się do niego. Podniosła wzrok na resztę obecnych i dopiero wtedy zorientowała się, że wraz z jej przybyciem ustały rozmowy. Zmarszczyła lekko brwi i posłała im pytające spojrzenie. Oni tylko odwrócili się lekko, tak by nie siedzieć zwróceni do niej twarzą. Poszeptywali, rozmawiali między sobą tak, żeby nic nie słyszała. Amaya odwróciła się do przyjaciela z jeszcze większą konsternacją na twarzy.

— O co im chodzi? — szepnęła.

Callian zacisnął lekko usta po czym powiedział:

— No cóż... kilka godzin temu dowiedzieli się, że jesteś księżniczką Yaali. — Skrzywił się i wzruszył ramionami. — Tak szczerze, to nie dziwię im się, że ci nie ufają.

Amaya otworzyła szerzej oczy w szczerym zdumieniu.

— Ale ja... — zaczęła, zdziwiona. — Przecież nie mogłam ryzykować! — pisnęła. Spojrzała w stronę grupy z coraz bardziej rosnącą wściekłością. — Miałam im od razu powiedzieć kim jestem? — zapytała z wyraźnie słyszalną drwiną.

— Nie — zaczął powoli — ale mają powód, by nie chcieć się z tobą bliżej poznać. Do niedawna nie mieliśmy za dobrych kontaktów z Shonarą, a od setek lat Vaanie nie potrafią żyć w zgodzie z żadnym z narodów. No a Asmen... — westchnął — sama wiesz.

— No tak — powiedziała cicho. Przemyślała to i dodała po chwili: — I tak nie zależy mi na nowych relacjach. — Podniosła z wyższością podbródek i odwróciła się od całej grupki, udając, że nie zwraca na nich kompletnie uwagi.

Callian uśmiechnął się pod nosem. Amaya widziała jego drobne ruchy: co rusz zaciskał dłoń w pięść i wiercił się delikatnie, praktycznie niedostrzegalnie. Wiedziała, że wcześniej na Inicjacji dobrze zapoznał się z kilkoma osobami i pewnie nie chciał tak po prostu zaprzepaścić ich znajomości. Choć sama praktycznie w ogóle się z nimi nie zadawała, próbowała ich obserwować. W końcu musiała wiedzieć z kim właściwie zadaje się jej przyjaciel.

Spojrzała ukradkiem przed siebie. Najpierw dostrzegła wysoką, ciemnoskórą Vaankę. Wiedziała, że ma na imię Thalia. Amaya zauważyła, że dziewczyna często nosi ze sobą różne rośliny. Wplata je we włosy, nosi jakieś słoiczki i pojemniczki przypięte do paska i pewnie większą część trzymała w plecaku. Miała średniej długości bujne, ciemnobrązowe loki. Były ciemniejsze od jej skóry. Cała jej aparycja wydawała się jedną śliczną gamą brązowego koloru. Wyglądała jak słodka i baśniowa monochromatyczna ilustracja. Mimowolnie dziewczyna zaśmiała się w duchu na tę myśl.

Amaya była ciekawa, czy Thalia władała jakimikolwiek mocami. Wiedziała, że niektóre Słoneczne Elfy i inne niemagiczne rasy czasem, ale bardzo rzadko, mogły urodzić się z magią w swojej krwi. Nie znała się na miksturach, lekach i tym podobnych i nie miała pojęcia, jak właściwie Thalia to wszystko robiła, jednak podejrzewała, że wykorzystywała do tego odrobinę magii. Przynajmniej tak Amaya to sobie wyobrażała. Jednak nie mogła tego wiedzieć, praktycznie jej nie znała, a nie potrafiła wyczytywać dużo z ludzi. Lecz nie była głupia i po samych uśmiechach i tonie głosu dziewczyny, Amaya domyśliła się, że Thalia to naprawdę miła dziewczyna. Praktycznie zawsze była wesoła, zdarzało jej się energicznie machać rękami, czasem nawet skakać w miejscu z podekscytowania. Widać, że była szczera i otwarta. Lubiła pomagać, czego dziewczyna była pewna, ponieważ ciągle oferowała pomocną dłoń – a zdążyła być tego świadkiem podczas jedynie kilku godzin przebywania z nią.

Przeniosła wzrok na kolejną osobę. Dziewczyna o długich czarno-białych włosach – podejrzewała, że miała na imię Eira. Ta praktycznie stanowiła przeciwieństwo Thalii. Może nie była ciągle nadąsana i smutna, jednak z pewnością bardziej poważna, cicha i spokojna. Mało mówiła, choć zdawało się, że zanim cokolwiek powiedziała, przemyślała to kilka razy – nie tak jak jej towarzyszka. Zdawała się humorzasta – często zdarzało jej się fukać i obrażać o dziwne rzeczy. Czasem Amaya ze zdziwieniem patrzyła, jak rzuca się z pięściami na Torryna czy Emrica. Działała impulsywnie i nawet nie próbowała zdusić w sobie złości. Po prostu wyładowywała ją na innych. Zdaniem Amayi powinna się nieco hamować, tym bardziej z tymi dziwnymi protezami pazurów na palcach. Kiedyś w końcu zrobi komuś krzywdę.

Jej ciało kompletnie różniło się od jej przyjaciółki. Thalia miała sylwetkę klepsydry. Posiadała kształtne piersi, a Eira wydawała się bardziej pasować do jabłka. Była szeroka w barkach i sama jej postawa wydawała się... – Amaya zastanowiła się przez chwilę, szukając odpowiedniego określenia – bardzo chłopięca. Choć właściwie w ogóle nie obchodził ją wygląd. Chciała jedynie przejrzeć na wylot tę dziwną grupkę. Nie wierzyła im. Wiedziała, że coś skrywają i musiała ich lepiej poznać.

Spojrzała na Emrica, który zaśmiał się głośno. Złapał się za brzuch i odchylił gwałtownie. Wtedy Amaya uświadomiła sobie, jak bardzo podobny był do siostry. Te same kształtne i pełne usta. Proste, z profilu trójkątne nosy. I intensywnie niebieskie oczy, które pod wpływem światła migotały nieco na zielono. Wiedziała, że Emric był bliźniakiem Eiry, jednak nigdy tak bardzo nie uderzyło w nią ich podobieństwo. Dopiero wtedy zastanowiła się, nieco zaintrygowana. Jak bardzo się różnili?

Doszła do wniosku, że więcej miał wspólnego z Thalią niż swoją siostrą. Wydawał się towarzyski, miły i równie często się przytulał, co zielarka. Eira nie miała żadnej z tych cech. Choć bez przerwy trzymała się grupy, nie zdawała się czerpać przyjemności z rozmów i pogaduszek. Nie czuła się przy nich skrępowana, co Amaya tłumaczyła długotrwałą przyjaźnią, jednak w jej postawie dało się wyczytać, że nie była towarzyską osobą. Po chwili dziewczyna uświadomiła sobie, że rodzeństwo miało niewiele cech, które występowały u obu z nich. Zawsze jej się wydawało, że bliźnięta będą podobne do siebie, nie tylko w kwestii wyglądu. Co najbardziej ją intrygowało, to fakt, że Emric zdawał się kompletnie nie przejmować zdaniem swojej siostry. Przytulał ją, próbował z nią rozmawiać na osobiste tematy i poruszyć te, których dziewczyna wolałaby unikać. Tak, jakby mężczyzna był kompletnie odporny na słowo „nie". Zupełnie jak Thalia.

— Macie już jakieś pomysły na poszukiwania? — Torryn odezwał się nagle.

Amaya zmrużyła oczy ze wściekłości, jednocześnie kierując spojrzenie w jego stronę. To on chciał ją zabić. Zacisnęła dłonie w pięści, jednak powstrzymała się od wszystkiego, co chciała zrobić. Wiedziała, że jeśli zrobiłaby mu krzywdę, czekało na nią to samo. Nie mogli nikogo mordować, Pierwszy Mistrz surowo tego zabronił. Wypuściła ze świstem powietrze, rozluźniła się nieco i bez skrępowania po prostu zaczęła się w niego wpatrywać.

Torryn był w miarę wysokim, wątłym mężczyzną. Jednym z niewielu ludzi, których Amaya w życiu spotkała. Wydawał się najstarszy z całej grupki. Choć nie chciała zastanawiać się nad ich wiekiem, bo sama była jeszcze bardzo młoda, szacowała, że miał nieco ponad trzydzieści lat. Widać było pojedyncze zmarszczki przy oczach, były najbardziej widoczne, gdy się śmiał, czyli przez prawie połowę czasu. Wydawał się dla Amayi najbardziej intrygujący – głównie ze względu na swój zmienny i niestabilny charakter. Poznała go od tej złej strony. Był kapryśny, wredny, arogancki i marudny. Jednak przy swoich kompanach w takich chwilach jak względny spokój w ruinach świątyni, był uśmiechnięty, żartobliwy. Jeszcze kilka godzin wcześniej Amaya słyszała, jak podśpiewuje. Musiała przyznać, że miał piękny głos. Nieco ochrypnięty i naznaczony przez czas i ilość tytoniu, który przeżuł i pewnie spalił.

I ta jego sztuczna noga. Nie miała pojęcia skąd właściwie ją miał i zanim zdążyła się zorientować, że zagłębiła się w ich świat bardziej, niż zamierzała, zaczęła się nad tym głęboko zastanawiać. Co właściwie o nich wiedziała? Rai powiedział jej, że ich wioskę zaatakowali Tweni. Podobno cała szóstka opuściła swój dom i postanowiła wstąpić do Zakonu, by móc obronić swoje miasteczko. Dziewczyna podejrzewała, że wcześniej próbowali walczyć z nimi na własną rękę. Czyżby podczas jednej z walk Torryn stracił nogę? Amaya zadrżała. Zdziczali byli aż tak niebezpieczni?

Zacisnęła zęby i odsunęła od siebie te myśli. Nie powinna się nimi aż tak bardzo interesować. W tamtej chwili byli rywalami. Nie wiedziała, które z nich w ogóle przeżyje, czy jeszcze kiedykolwiek się z nimi zobaczy.

— A moim zdaniem najrozsądniej będzie zacząć od Zakonu. — Rai powiódł po wszystkich poważnym spojrzeniem. — Wątpię, by ukryli coś tak cennego w dormitoriach dla akolitów. W końcu ktoś mógł to znaleźć i zrobić nam na złość.

— Nie mogą tego dotykać — wtrąciła się Pandora.

Amaya podniosła na nich wzrok, dopiero wtedy orientując się, że ominęła spory kawałek ich rozmowy. Wszyscy ucichli, jak zwykle czekając na wyjaśnienia Pandory.

Ta dwójka: Rai i Pandora stanowiła dla Amayi największą zagadkę. Choć już wcześniej poznała Rai'a i zdążyła się zorientować, że ma analityczny umysł i dostrzega praktycznie wszystko, tak nie miała pojęcia, co jeszcze w sobie skrywał. Wcześniej, gdy byli uwięzieni w jaskini, rozmawiali o zemście. O tym, co Amaya zamierza zrobić. Wtedy dostrzegła coś w nim, jakby na sam dźwięk tego słowa widział w głowie własny cel. Czyżby sam się zemścił? I jakim cudem tego żałował?

— Kryształ może zostać przeniesiony ze swojego miejsca tylko przez nas, pamiętacie? — zapytała nieco znużonym tonem. — To dlatego pod koniec przedstawienia Dubhe musieliśmy naznaczyć klejnot własną krwią. Dzięki temu rozpozna w nas przyszłych akolitów. — Wzruszyła ramionami i westchnęła ciężko, przekonana, że przekazywała im podstawowe i oczywiste informacje.

Dziewczyna była Promienistą, tak jak Rai. Choć Amaya przyzwyczaiła się, że to Vaanie wyglądali dość ekscentrycznie i dziwnie, tak nie rozumiała, dlaczego Pandora jako Słoneczny Elf miała biało-różowe włosy i złote oczy. Zdecydowanie nie zaliczała się do rysopisu zwyczajnego Promienistego, co już na początku zaintrygowało Amayę. Żyli w świecie magii i dziwnych stworzeń, więc nie powinna się przejmować czymś takim. Jednak w Altoris panowały pewne reguły, zasady, których trzymali się nie tylko mieszkańcy, ale i sama natura. Możliwe, że to Pandora miała Dar Magii i to właśnie dzięki niemu zyskała tak dziwny wygląd. A możliwe, że należała do tego nielicznego odłamu ludzi, którzy rodzili się inni.

Tak jak Naos.

Poczuła dziwne ciepło rozlewające się po jej ciele na samą myśl o nim. Przypomniała sobie pierwszy widok, który zobaczyła po przebudzeniu i ponownie wypełniło ją wzruszenie i nostalgia. Choć w pierwszej chwili zdziwiła się, widząc go przy łóżku, po krótkim czasie zorientowała się, co oznaczała jego obecność u Tkacza Krwi. To on ją uratował. W przeciągu następnych dni dowiedziała się, co dokładnie zaszło podczas przeniesienia do Zakonu. Oczywiście miała za złe reszcie Zakonu, że nawet nie próbowali jej ratować, jednak gdzieś w głębi serca spodziewała się tego. Nie akceptowała nienawiści, którą pałali Srebrzyści do jej rasy, jednak jakaś mała część jej pogodziła się z tym. Choć poprzysięgła sobie z tym walczyć. Nie zamierzała zaprzestać na odzyskaniu domu. Chciała, by w końcu pomiędzy Yuno i Lathą zapanował pokój. Równie długi i nawet dłuższy, jak stan wojenny, ciągnący się od Początku Istnienia. Nie chciała o tym myśleć i nie przyznała tego przed sobą, jednak jej podświadomość wiedziała, że to ona zasiądzie na tronie. Doprowadzi do tego wszystkiego. Jeśli tylko uda się przejść Inicjację.

Callian odchrząknął głośno, chcąc, by zwróciła na niego swoją uwagę. Uśmiechnął się do niej szeroko, gdy tylko odwróciła się w jego stronę. Szybkim ruchem dłoni poprawił loki, które spadły mu na twarz i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Amaya mu przerwała:

— Trzeba będzie coś z nimi zrobić. — Zaśmiała się krótko, uświadamiając sobie, że włosy Calliana za kilka dni, może tygodni, będą przypominać afro Thalii. — Ale się zaniedbałeś.

Chłopak chciał coś powiedzieć, jednak finalnie podniósł brwi w dziwnym grymasie i tylko wzruszył ramionami, pokazując, że na razie nie ma na to wpływu. Jego twarz złagodniała po chwili, spoważniała. Odezwał się:

— Podejrzewam się, o czym myślałaś. — Zmarszczył czoło, martwiąc się o nią. Amaya z początku nie potrafiła się domyślić, o czym właściwie mówił, jednak po chwili przypomniała sobie, przez co przeszli. To wspomnienie było jak uderzenie w brzuch. Pokręciła głową, a włosy zafalowały nieco wokół jej ciała.

— Nie musisz się o mnie martwić — zapewniła. — Zamartwianie się o siebie nawzajem nie ma sensu. — Zacisnęła mocno usta i odwróciła wzrok, nie chcąc na niego patrzeć.

— Gadasz głupoty.

Amaya odwróciła się do niego i podniosła jedną brew w wyzywającym geście.

— Ach, tak?

— Tak — powiedział pewnie i twardo. Spojrzał wprost w jej lodowate oczy.

— Dlaczego nagle przeszkadza ci moje gadanie? — zapytała, naśladując jego wcześniejszy ton i słowa. W jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia.

— Och, Amayo — westchnął ciężko, jakby prowadził rozmowę z upartym dzieckiem — naprawdę chcesz w kółko przez to wszystko przechodzić? Dobrze wiesz, że chcę dla ciebie jak najlepiej. I doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że nic nie zdziałasz ciągłym wypieraniem się wszystkiego. Ciągłym... — wypuścił ze świstem powietrze, praktycznie wyrzucając z siebie dalszą część zdania — odpychaniem mnie.

— Ja cię nie odpycham.

— I znowu to samo! — Wskazał na nią palcem i zmrużył oczy. — Nie pozwolę ci się więcej zamykać w sobie. Nie chcę, byś była samotna, przecież masz mnie.

— Nie jestem...

— Nie przerywaj mi. — Choć próbował to wszystko zabarwić w humorystyczny ton, Amaya czuła od niego powagę i przejęcie. — Nie chcę, żebyś przeżywała to wszystko sama. Wszyscy wiemy, co się stało i nikt nie będzie tego ukrywać. Nikt nie będzie udawać, że to nie miało miejsca. Ty też powinnaś.

Amaya oparła się o ścianę, przy której siedziała i spojrzała na Calliana z powątpiewaniem.

— Przecież nie udaję. Nie powiedziałam, że wszystko w porządku, przecież dobrze wiemy, że nie jest. — Z jej gardła wydobył się nerwowy śmiech. Schowała kosmyk włosów za ucho. — Posłuchaj, doceniam twoje starania. Wiem, że mnie kochasz i chcesz zrobić wszystko, by było jak najlepiej. — Odważyła się spojrzeć w jego oczy. — Czuję to samo. Jednak musisz zrozumieć, jak zostałam wychowana. Czego nauczyłam się przez te wszystkie lata i jak właściwie radzę sobie z tym wszystkim. To nie uciekanie, czy wypieranie się — powiedziała z naciskiem. — To radzenie sobie z problemami. I na razie tylko to mi pomaga, więc nie mam zamiaru z tego rezygnować — dodała ostrzej, niż zamierzała i wstała z małego murka.

Callian stanął obok praktycznie w tym samym momencie. Wyciągnął do niej rękę i otworzył usta, by coś powiedzieć. Spodziewał się, że Amaya mu przerwie. Kiedy targały nią silne emocje nie dawała nikomu prawa do głosu.

— Musisz zrozumieć, że chcę ci pomóc. Dobrze wiesz, że ta metoda nie jest dobra. W końcu to wszystko cię przerośnie. Wykończysz się.

Ona tylko machnęła na niego ręką i kuśtykając, wróciła na górę.

~ ☾ ~

Rozgrzany piasek pod stopami. Zimna woda obmywająca skórę. Smak soli w ustach. Krzyk mew i szum fal, obijających się o skały i wydmy. Promienie Słońca tańczące na nierównej tafli.

To był Krolan. Jego dom.

Naos wziął głęboki wdech i zatrzymał czyste powietrze w płucach na dłuższą chwilę. Wypuścił je ustami, rozkoszując się znajomym, pięknym widokiem.

Mieszkał tam od urodzenia i nie wyobrażał sobie życia w innym miejscu. Plaża była jego podwórkiem, miejscem do zabaw, tam pracował, rozmyślał, czasem nawet spał. Przez całe swoje życie, pierwsze, co widział po przebudzeniu, to morze. Odgłosy fal i skrzeczenie mew były dla niego jak zgiełk miasta dla kogoś z zewnątrz: naturalne i tak pasujące do jego codzienności. Bez nich melodia, która go otaczała, byłaby wybrakowana, pusta, pozbawiona życia.

Miał osiem lat. Słońce sprawiło, że na jego polikach rozproszyło się kilka białych piegów. Miał w nawyku ruszać gwałtownie uszami, gdy czymś się zdenerwował lub przestraszył. Duże, ciemne oczy patrzyły na wszystko z zainteresowaniem i dziecięcą naiwnością. Był tak młody. Tak głupi. Nie wiedział, że to, co zrobił, zmieniło jego życie na zawsze. Sprawiło, że nie był tą samą osobą.

Poruszył krótkimi nóżkami i zbliżył się do linii brzegu, gdzie fale zderzały się z piaskiem. Usiadł na wilgotnej ziemi, rozkoszując się zimnem, które objęło rozgrzane stopy. Pewne uczucie oplatało jego serce. Myśl krążyła wokół świadomości, jednak nie potrafiła dostać się do środka. Chłopak nie był w stanie jej pochwycić. Szeptała do niego, wiedział, że była ważna. Jednak nie potrafił sobie przypomnieć... Nie potrafił zobaczyć, skojarzyć... Napierała, wiedział, że powinien do niej dotrzeć. Jednak nie był w stanie. Była eteryczna, jakby został z niej jedynie strzępek, z którego nie mógł nic wyczytać. Nie mógł, nie potrafił... Czym była ta myśl? Co było tak ważne?

Spojrzał na swoje dłonie, roztrzęsiony. Najróżniejsze emocje przeplatały się w jego ciele, nie mógł się uspokoić. Serce z łoskotem obijało się o żebra. Na czoło wstąpił pot. Ta myśl go przytłaczała. Chciała dostać się do środka. Próbował sobie przypomnieć, znaleźć odpowiednie wspomnienie. Nie mógł. Jakby nie istniała.

Czuł na skórze czyiś dotyk. Do uszu dotarł cichy szept. Przed oczami mignął mu pewien widok, jednak nic nie rozpoznał. Odwrócił się gwałtownie. Serce przyspieszyło drastycznie, płomień strachu wzniecił się w jego środku. Pewne wspomnienie zaczęło do niego wracać. Jednak minęło zbyt dużo czasu, nie mógł przywołać szczegółów. Nie potrafił sobie przypomnieć. Co powinien zobaczyć? Wiedział, że było ważne. Tęsknota wkradła się w jego serce. Do oczu napłynęły łzy. Jednak za kim tak tęsknił? Kto wywołał w nim te wszystkie emocje?

Zaszlochał cicho. Naprawdę to czuł. Intensywnie, bardzo dosadnie, jakby rzeczywiście nie widział się z kimś niesamowicie długo. Smutek ścisnął go mocno za serce, Naos wybuchnął płaczem.

Kim jesteś?! — wrzasnął do morza, nie mogąc znieść bólu i rozpaczy, które rozdzierały jego serce. — Dlaczego to tak bardzo boli?!

Zaszlochał głośno. Rozpłakał się na dobre. Gorące łzy płynęły po pyzatych policzkach. Brwi ściągnęły się w grymasie smutku i rozpaczy. Jęk wyrwał się z jego gardła, gdy nie mógł zaczerpnąć powietrza. Czemu to tak bardzo boli? Dlaczego tęsknił za kimś, kogo nawet nie znał? Kim była ta osoba?

Dotknął klatki piersiowej w miejscu, gdzie skrywało się jego serce. Skrzywił się z bólu. Tęsknił. O, Rheo, jak bardzo tęsknił.

Nagle poczuł coś w dłoni. Jakby ktoś niepostrzeżenie wcisnął mu tam jakiś przedmiot.

Oszołomiony, Naos przestał płakać. Zignorował ból i wiedziony ciekawością, otworzył zaciśniętą pięść. Palce rozsunęły się nieco, odsłaniając przed nim tajemnicę. Rozchylił dłoń, jednak w momencie, gdy miał spostrzec, co kryło się w środku, wszystko zniknęło.

Oplotła go ciemność.

Naos obudził się gwałtownie, nabierając głośno powietrze.

Ostatnia łza spłynęła po jego policzku i spadła na dłoń. Tęsknota ze snu po przebudzeniu wydawała się jedynie senną marą, dalekim wspomnieniem. Jednak wszystkie emocje, które chłopak czuł podczas snu, wciąż go oplatały. Jego serce nadal przepełniał smutek i tęsknota. Chłopak musiał się zmusić, by odgonić od siebie kolejne łzy. Nie chciał płakać. Już nie.

— Znowu ci się to śniło? — cichy głos Vaii rozbrzmiał w małym pomieszczeniu.

Naos podniósł na nią ponure spojrzenie i skrzywił się na kolejne wspomnienie tego, co widział. Nie odpowiedział. Westchnął krótko i wstał z łóżka, przecierając twarz dłonią. Był zmęczony. Ten sam sen nawiedzał go od wielu lat. Co jakiś czas wracał i powtarzał się co noc, innym razem mógł odejść na długie tygodnie. Tym razem znowu powrócił, a Naos wciąż reagował na niego w ten sam sposób. Nie potrafił się do tego w żaden sposób przyzwyczaić. Nie mógł się na to przygotować ani zignorować emocji, które nawet po przebudzeniu były niesamowicie intensywne.

— Nadal nie zamierzasz nic z tym zrobić? — Naos wyczuł w jej głosie dozę irytacji i niepokoju. Zignorował to.

Otworzył usta, by powiedzieć coś wymijającego, jednak Vaia wtrąciła się, widocznie już tracąc cierpliwość:

— To, co robisz, jest idiotyczne, wiesz o tym? — Wstała z kanapy, na której wcześniej siedziała. Zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. — Ten sen musi coś znaczyć. Gdyby tak nie było, nie śniłby ci się bez przerwy! — Machnęła gwałtownie ogonem, prawie zbijając wazon, który stał na stoliku obok.

— Uważaj — upomniał ją — pamiętaj, że jesteśmy w jednym z pokoi Alnaira. Naprawdę chcesz zniszczyć jego komnatę?

— Nie odbiegaj od tematu! — rzuciła, zirytowana. — Czy ty tego nie widzisz? Martwię się o ciebie — powiedziała z naciskiem. — Chyba najwyższy czas coś z tym zrobić.

— Co mogę z tym zrobić?! — wybuchnął nagle. — Co byś zrobiła na moim miejscu, hm? Śnię o kimś, kogo nawet nie pamiętam. Emocje są tak żywe, że tęsknię za tą osobą, nawet nie wiedząc, kim jest! — Podszedł do niej kilka kroków, niesiony złością. — Więc powiedz mi, chętnie posłucham, jak mam, do ciemnej Pustki, znaleźć osobę, która może równie dobrze nie istnieć?! Co mam zrobić, żeby ten sen nie śnił mi się w kółko i w kółko, co?! Co mam zrobić, żeby nie doprowadzał mnie na skraj wyczerpania?! Powiedz, słucham!

Vaia cofnęła się o krok, gdy Naos na nią naparł.

— Nie zachowuj się jak świnia — warknęła na niego. — Dobrze wiesz, że rozwiązanie nie jest takie proste, więc nie wyżywaj się na jedynej osobie, która chce ci pomóc! — wrzasnęła. Poczerwieniała za złości i z premedytacją machnęła ogonem tak, by zbić wazon.

Zanim opadł na ziemię, Naos zdążył go złapać. Vaia minęła go szybkim krokiem i wyszła, trzaskając drzwiami. Elf westchnął długo i ciężko. Opadł na kanapę, nagle wypruty z sił.

Emocje, które czuł po przebudzeniu, zaczęły słabnąć i odsunęły się w kąt pod naporem złości i bezsilności. Zacisnął dłonie w pięści. Wiedział, że nie powinien naskakiwać na Vaię, chciała jedynie pomóc. Jednak miał tego dość. Tęsknota i emocje, których nawet nie rozumiał, straszliwie go męczyły. Chciał choć zrozumieć, czym właściwie to wszystko było spowodowane. Wiedzieć, kim była osoba, za którą tak niesamowicie tęsknił. Kto zostawił w jego sercu ziejącą pustkę?

Oczywiście, że się wściekł. Vaia tego nie rozumiała. Nie wiedziała, jak to jest mieć bez przerwy poczucie, że się kogoś zawiodło. Że się oddaliło od osoby, która pragnie wrócić. Choć nie wiedział, kim była osoba, za którą tak niesamowicie tęsknił, nie mógł pozbyć się przeświadczenia, że ktokolwiek to był, rzeczywiście istniał. Jest gdzieś w Altoris i czeka na niego. Usycha powoli z tęsknoty, a on siedział tam w Zakonie i nie mógł nic zrobić. Kompletnie nic.

Z jego gardła wydobył się długi jęk zawodu. To trwało tak długo... Praktycznie odkąd wstąpił do Zakonu Życia, wspomnienia z okresu mieszkania na Krolanie zaczęły się zacierać. Były jak bardzo odległe, zamazane wspomnienia, choć od niektórych wydarzeń minęło jedynie kilka lat albo nawet miesięcy. Choć nie chciał wspominać tego, jak spędzał czas w swoim pierwszym Zakonie, czasem pozwolił sobie analizować początki. Myślał nad tym intensywnie, może akurat tam kryła się odpowiedź, dlaczego nie mógł przypomnieć sobie, za kim tak tęsknił. Jednak do tej pory nie wpadł na żadną odpowiedź. W Zakonie Życia, pomimo wielu wydarzeń, do których Naos z wielkim trudem powracał myślami, nie stało się nic, co mogło mieć wpływ na jego pamięć z tamtego okresu. Nic, co mogło powodować tak dziwne sny.

Zostało mu jedynie wierzyć, że to rzeczywiście wspomnienie. Wiedział, że nie powinien myśleć w ten sposób, jednak czuł całym sercem, że osoba, do której żywił te wszystkie uczucia, była gdzieś tam. Istniała. To przekonanie było tak prawdziwe, jak świadomość, że woda z morza była słona, albo to, że pierwszy stopień jego schodów w dawnym domu skrzypiał niemiłosiernie. Pomimo tego, że ta wiadomość ulokowała się gdzieś w głębi jego świadomości, wiedział, że była niepodważalna. Prawdziwa. Czuł to całym sobą. Komu mógł bardziej ufać jak nie sobie?

Na tę myśl przed jego oczami mignęło krótkie wspomnienie z najgorszego okresu w jego życiu. Podczas służenia w Zakonie Życia.

Poczuł ciarki i pokręcił energicznie głową, chcąc odpędzić od siebie wszelkie myśli na ten temat. Już dawno się odgrodził, nie powinien powracać do tego wszystkiego. To nie jego wina... Nie był sobą... To nie on...

Nie mógł zapanować nad szybkim, urywanym oddechem. Do oczu napłynęły łzy, kiedy ponownie usłyszał krzyki. Poczuł i zobaczył to wszystko. Ogień znów oplótł go w ciasnym okręgu. Praktycznie czuł ten swąd...

— NIE! — wrzasnął, wstając z kanapy i szybkim ruchem ręki sprawił, że wazon z głośnym trzaskiem rozpadł się na podłodze. — Nie, proszę... — wyszeptał, oddychając ciężko. Zmrużył oczy, kiedy jego pole widzenia zaszyły łzy. Skrzywił się, ponownie czując ten ból, dezorientację, wszystko powróciło nagle i wyraźnie, wydawało się takie żywe...

Poczuł, jak jego demon poruszył się gwałtownie pod skórą. Zimne uczucie rozlało się po ciele. Kły wydłużyły się, sprawiając, że poczuł nikłe drżenie dziąseł. Ogon zesztywniał na chwilę.

Naos opadł z powrotem na kanapę, spanikowany. Miał wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. Zacisnął dłoń na kolanie i pochylił się nieco, próbując uspokoić swoją Nocną Naturę i zmusić do wycofania się. Wziął kilka głębszych wdechów, przymknął oczy. Nie mógł się przemienić. Teraz gdy został Dzieckiem Zmierzchu, powinien zrobić wszystko, by zacząć panować nad przemianami. Intensywne emocje, to jedne z kilku momentów, w których demon robił się bardzo aktywny. Musiał pokonać w sobie tę potrzebę. Sprawić, by jego demon w końcu był posłuszny.

Skulił się jeszcze bardziej i zacisnął dłonie w pięści. Próbując nie dopuścić do przemiany, Naos czuł, jak wzbierają w nim mdłości i ból brzucha. Demon napierał, Elf praktycznie czuł go pod skórą. Z jego gardła wydobył się zduszony krzyk, gdy paznokcie wydłużyły się w szpony. Otworzył szeroko usta, kiedy kły wynurzyły się gwałtownie z dziąseł. Na czole pojawiły się oczy, a jego ciało spowiła ciemność. Próbował to w sobie zdusić, przerwać. Udało mu się zatrzymać kły w jednej długości, sprawił, że dodatkowe oczy zniknęły z jego twarzy. Był spokojny, nie targały już nim tak intensywne emocje, jak wcześniej. Nadzieja zatliła się w jego sercu.

Krzyknął przeraźliwie, gdy demon wyrwał się gwałtownie. Był jak wąż, który wyślizgnął mu się z ręki szybkim szarpnięciem ciała.

Naos się przemienił.

~ ☾ ~

Noc nastała szybciej, niż Amaya się tego spodziewała.

W momencie, gdy wróciła na pierwsze piętro, nie czuła złości. Nie miała pewności, jakie emocje wywołała w niej ta dziwna rozmowa z Callem, jednak spodziewała się wściekłości, furii, może smutku. Nie poczuła żadnej z tych emocji. Była w niej bezdenna pustka.

Kiedy usiadła na miejscu, gdzie wcześniej spędziła godziny rozmyślając nad sytuacją, w którą zostali wplątani, ujrzała coś. Oparła głowę o ścianę i dostrzegła pewien kształt na suficie. Odznaczał się, był jak ledwo widoczne znamię na starej, przebarwionej skórze. Dziewczyna wstała, zaintrygowana i rozejrzała się za czymś, na czym mogła się podsadzić do wysokości tego dziwnego znaleziska. Zaciskając mocno szczękę, sięgnęła po drewnianą skrzynię i przysunęła ją do siebie. Próbując utrzymać równowagę, sięgnęła niepewnie do ciemnego prostokąta.

Podłoże było niestabilne, jednak wiedziona ciekawością sięgnęła ponad siebie i dotknęła drewnianej powierzchni. Była zakurzona i chropowata. Po chwili natrafiła palcami na coś zimnego. Jakby rączkę. Bez dłuższego namysłu pociągnęła za nią i prawie spadła, gdy nagle straciła kontakt z rzeczywistością.

Widok przeszłości ogarnął ją niczym rozlewająca się wszędzie plama. Po krótkiej chwili dziewczyna znalazła się w pięknej części świątyni, która jeszcze kilka miesięcy temu była w idealnym stanie. Ściany były gładkie o beżowym, czystym kolorze. W oknach widniały piękne witraże, podobne do tych w nowej części budynku. Gdy tylko zalała ją nowa rzeczywistość, do jej nosa wkradł się nowy, zupełnie inny zapach, niż ten, który towarzyszył jej przez miniony czas. Był świeży, przywodził na myśl dzikie rośliny, wilgotną trawę. Poczuła się, jak wtedy, gdy znajdowała się na Ziemi Niczyjej. Było w tym coś rześkiego i orzeźwiającego.

Wzięła głęboki wdech i rozejrzała się, nagle zrelaksowana. Postąpiła niepewnie kilka kroków po podłodze z ciemnego drewna. Nigdzie nie było dziur, kurzu ani pajęczyn, które znajdowały się wszędzie jeszcze kilka chwil wcześniej. Przez kolorowe szkło padało jasne światło Słońca, dzięki czemu na panelach tańczyły najróżniejsze wzory w wielu kolorach. Dzięki temu dziwnemu widokowi, Amaya czuła się kompletnie inaczej. Wstąpił w nią spokój i odsunęła od siebie obawy. Tak jakby żadna z tych wszystkich strasznych chwil się nigdy nie wydarzyła.

Podeszła do parapetu okna i wyjrzała przez nie. Na całą platformę padały promyki, zdawało się, jakby samą swoją obecnością przynosiły szczęście i błogi spokój. Widząc Zakon, dziewczyna nie dostrzegała tego samego miejsca. Nie widziała tam śmierci i manipulacji, tylko uczniów, wierzących w Rheę, akolitów, którzy poświęcili swoje życie dla niej. Poświęcili się dla Yuny, całego Altoris. Przechadzali się po platformie, śmiali się i rozmawiali. Co rusz ktoś przechodził z dormitoriów do Zakonu albo odwrotnie. Amaya dostrzegła na rozległych balkonach Zakonu intensywnie zielone pnącza, które wiły się na całej długości ściany. Całe to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Dziewczyna nie miała pojęcia o ile miesięcy lub lat się cofnęła. Jednak Koniec Świata wydawał się kompletnie inny.

Zamarła, gdy usłyszała za sobą kroki. Ktoś wchodził powoli po schodach, a słysząc nachodzące na siebie odgłosy, domyśliła się, że zmierzały w jej stronę przynajmniej dwie osoby. Zacisnęła dłonie na parapecie i rozejrzała się pieczołowicie za kryjówką. Jednak w całym pomieszczeniu nie było niczego, oprócz kufra, kilku szafek i okrągłego siedzenia na samym środku. Ruszyła się niepewnie i przylgnęła do ściany przy samym wejściu. Miała nadzieję, że nikt nie spojrzy w jej stronę i w momencie, gdy wejdą do pokoju, będzie mogła wymknąć się niepostrzeżenie. Oparła się o ścianę, wstrzymując oddech. Po wyraźnych i głośnych odgłosach stóp domyślała się, że byli bardzo blisko.

Po kilku krótkich chwilach weszli do pomieszczenia. Amayi zrobiło się słabo z przejęcia, jednak nie odważyła się ruszyć. Zdziwiła się, widząc Srebrzystych ubranych w długie purpurowe szaty. Były przeplatane żółtym materiałem, który przebiegał od ich stóp, przez bark i kończył się po drugiej stronie przy następnej stopie, związany w pasie zwykłym sznurkiem. Tkanina wydawała się droga, z pewnością bardzo dobrej jakości. Lekko połyskiwała, jednak nawet nie szeleściła, gdy Elfy ruszały nią co rusz przy stawianiu kroków. Jako Orfanka, zawsze była zafascynowana najróżniejszymi tkaninami i zachwycała się misternym, ponadprzeciętnym wykonaniem szat, dlatego i wtedy została tam, wpatrując się w nich z zachwytem.

Dopiero po chwili dostrzegła ogony wystające lekko spod połów materiału, w świetle Słońca ich rogi wydawały się czterema długimi plamami. Ten widok przywrócił ją do odpowiedniego stanu, przypomniała sobie z kim miała do czynienia. Zacisnęła dłonie w pięści i uważając na kroki, ruszyła w stronę wyjścia. Wciąż wpatrzona w dwóch Srebrzystych, cofnęła się odrobinę w stronę schodów i zamarła, gdy nagle rozległ się huk. Oboje odwrócili się w stronę, z której dochodził hałas i zamarli.

Spojrzeli wprost na Amayę.

Dziewczyna poczuła, jak jej serce przyspiesza gwałtownie, gdy ruszyli w jej stronę. Podniosła dłonie w obronnym geście i skuliła się nieco.

— Ja przepraszam... — wydukała jedynie. Zmarszczyła gwałtownie brwi. — Znalazłam się tu omyłkowo, nie chciałam! Ja... — zaczęła się tłumaczyć, jednak kiedy ponownie na nich spojrzała, zorientowała się, że ich wzrok był zwrócony w stronę schodów — wielkiej sali, która znajdowała się na parterze. — Halo? — zapytała, kompletnie zdezorientowana. Wyciągnęła dłoń w ich stronę i pomachała nią przed ich twarzą. Oni zdawali się tego nie dostrzegać. — Co? — szepnęła pod nosem i niepewnie ruszyła w ich stronę.

Stanęła im na drodze, a oni spojrzeli po sobie i krzyknęli, gdy dostrzegli coś, czego Amaya nie była w stanie zobaczyć, odwrócona do wszystkiego tyłem. Czuła ulgę, wiedząc, że nie mogli jej zobaczyć, jednak widząc wielkie przerażenie i strach na twarzach Elfów, poczuła jak i do niej wkrada się cząstka ich emocji. Odwróciła się niepewnie, sama nie wiedząc, czy chciała być świadkiem tego wszystkiego.

Krzyk uwiązł jej w gardle, gdy wielka fala ognia buchnęła w jej stronę. Świątynia płonęła. Dziewczyna odsunęła się gwałtownie, wpadając i przechodząc na wylot przez oświeconych. Uderzyła łydkami o okrągłe siedzisko i opadła na nie, zderzając się boleśnie plecami z oparciem. Jęknęła cicho i spojrzała na Srebrzystych, którzy rozglądali się pieczołowicie za drogą ucieczki. Otaczały ich ściany i małe, witrażowe okna. Choć znajdowali się na pierwszym piętrze, byli bardzo wysoko. Skacząc – zabiliby się.

Jeden z nich powiedział coś do drugiego, jednak Amaya pośród głośnych płomieni i dźwięku palącego się drewna, nie mogła nic usłyszeć. Czuła intensywne gorąco, które wkradało się do pomieszczenia ogromnymi, przytłaczającymi falami. Po chwili oświecony sięgnął wysoko do klapy w suficie, do której wcześniej próbowała się dostać dziewczyna. Pociągnął za miedziany okrąg i rozłożył przed sobą stopnie prowadzące na dach. Odwrócił się na chwilę do swojego towarzysza, tłumacząc mu coś. Cała ich rozmowa, to jak gestykulowali, wyglądało na kłótnię. Jednak w końcu posłuchali siebie nawzajem, oblani morderczym, czerwonym światłem płomieni. Amaya, niewiele myśląc, podążyła za nimi, w pewnym momencie przeganiając drugiego z nich, nie zważając na ból łydki.

Wypadła na dach, czując wielką ulgę, gdy mogła odetchnąć czystym powietrzem. Zaniosła się kaszlem, po czym wyprostowała się, chcąc zobaczyć co dalej chcieli zrobić oświeceni. Ona sama czuła coraz bardziej rozprzestrzeniającą się w niej panikę. Pod sobą słyszała nawoływanie ognia, a wszędzie wokół niej był tylko ocean. Nie mieli gdzie uciec.

Usiadła na płaskiej powierzchni i skuliła się, podciągając kolana pod brodę. Przymknęła oczy i czekała, aż ta cała wizja się skończy. Serce biło szybko i głośno, czuła, że za chwilę nie wytrzyma. Strach przejmie nad nią kontrolę. Nie potrafiła wyrównać oddechu, cała się trzęsła i nie mogła uspokoić. W jej świadomości wciąż krążyła myśl, że pod nią rozpętał się pożar, a ona była w samym środku katastrofy. Co, jeśli sufit się zawali? Co, jeśli spadnie i umrze pod wpływem wielkiego szoku? Co, jeśli rzeczywiście mogła jej się stać krzywda?

Krzyknęła, gdy usłyszała jak coś w środku zaczęło się zawalać. Ogień trawił wszystko, co napotkał na drodze i był coraz bliżej. Amaya odwróciła się do swoich towarzyszy i zdumiona spostrzegła, że się całują. Nigdy nie lubiła czułości, jednak wtedy, pomimo wielkiego niebezpieczeństwa, poczuła dziwną fascynację. Widziała dwóch Księżycowych Elfów, skąpanych w świetle Słońca. Stojących na palącym się budynku, w ogóle niezważających na swoją rychłą śmierć. Wtulonych w siebie, oddających ostatni pocałunek.

Kiedy drewniane stropy, podtrzymujące zadaszenie, zostały pochłonięte przez płomienie, podłoga, na której stali, zaczęła się wykruszać kawałek po kawałku. Widziała wędrujące pęknięcia, rozwidlające się i co rusz wybierające kolejne drogi. Jak węże wiły się i atakowały, coraz bardziej zbliżając się do stojącej trójki. Amaya przysunęła się do oświeconych, pełna nadziei, że mieli plan wydostania się stamtąd. Jednak oni wtuleni w siebie, ogarniali wszystko przerażonym spojrzeniem i nie zanosiło się na to, by ruszyli się z dachu.

Jednak w pewnym momencie mężczyzna poruszył się nieco. Odsunął od ukochanej i odwracając się w stronę Słońca, rozłożył ręce i zmrużył oczy. To, co nastąpiło chwilę później, zdawało się czymś odrealnionym, czymś, czego Amaya nigdy nie przypuszczała po oświeconym z Zakonu. On się przemienił.

W jednej chwili jego ramiona spowił mrok, a w dziwnej otchłani ogarniającej jego skórę, zaczęły migotać gwiazdy. W ustach wydłużyły się kły, na czole wyrosła kolejna para oczu, a z dłoni wyłoniły się pazury. Bez chwili namysłu chwycił ukochaną w pasie i robiąc wielkiego susa, zeskoczył na most łączący ze sobą dormitoria i świątynię. Tak po prostu, skoczył i wylądował kilkadziesiąt metrów dalej, jakby leciał na wysoko przywieszonym sznurku. Amaya wpatrywała się w to wszystko, zszokowana. Chciała krzyknąć, powiedzieć mu, żeby zabrał ją ze sobą, jednak wiedziała, że i tak jej nie usłyszą. Była tylko świadkiem odtworzenia wszystkiego, co stało się dużo wcześniej. Była świadkiem upadku świątyni.

Otrząsnęła się, gdy całość zaczęła się coraz bardziej kruszyć i zawalać w większych kawałkach. Ogień wyciągał do niej swoje macki, wyłaniał się spod gruzów. Kiedy została jej jedynie mała wysepka, pośród palącej się otchłani, dziewczyna usiadła tam, zdruzgotana i skuliła się, czekając na najgorsze. Wzdrygała się i trzęsła przy każdym głośniejszym odgłosie, jednak nie miała odwagi, by spojrzeć. Po prostu czekała. Cała scena wydawała się abstrakcyjna. Dla kogoś z zewnątrz wszelka groza pryskała, gdy pożar miał miejsce w ciągu dnia. Pojawiał się dym, trochę płomieni, jednak w akompaniamencie promieni Słonecznych całość zdawała się wypruta z powagi i niebezpieczeństwa. Jednak nie dla Amayi, która lada chwila mogła stracić tam życie. Zdawało się, że przeniosła się do tego wspomnienia wieki temu. Bała się, że już nigdy nie wróci, gdy nagle...

...poczuła jak ktoś dotknął niepewnie jej ramienia. Jak za sprawą zaklęcia w tej samej chwili wszystko zniknęło. Jasne promienie Słońca i gorzki, duszący zapach dymu zostały zastąpione przez chłodną, nocną bryzę i czyste powietrze. Amaya z początku nie zauważyła zmiany, jednak cała roztrzęsiona i przerażona, przytuliła mocno, kogokolwiek, kto koło niej stał. Owszem, nie lubiła czułości, sama dziwiła się temu, co zrobiła, jednak w głębi duszy przekonała się, że właśnie tego potrzebowała. Zmarszczyła gwałtownie brwi, gdy poczuła, jak łzy zebrały się pod jej powiekami. Wzięła drżący oddech, a urywany szloch wyrwał się z jej gardła.

Dopiero po chwili zorientowała się, kim była osoba przed nią. Dobrze znała tę wysokość, dzięki której mogła łatwo położyć głowę na jego barku. Znała ten zapach: połączenie aromatu kory drzewa z czymś słodkim. Odsunęła się od niego na długość ramienia i spojrzała poważnie w jego przejęty wyraz twarzy. Uśmiechnęła się smutno. Nie poczuła strachu, widząc dwie pary ciemnych oczu. Ani w momencie, gdy światło Księżyca błysnęło w długich kłach. Tylko ulgę i dziwne ciepło, którego jeszcze nigdy dotąd nie doświadczyła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro