Rozdział 24 Niezapowiedziana wizyta
Słońce powoli wznosiło się na horyzoncie, oblewając dolinę jasnym blaskiem. Rosa na trawie połyskiwała nieśmiało, pola tańczyły i uginały się pod naporem lekkiego wiatru. Falnez był pierwszym miesiącem roku i jednocześnie ostatnim zimy. Drzewa nadal były gołe, mróz wciąż trzymał ziemię w swoich szponach i sprawiał, że grunt był twardy. Choć słońce zdawało się dawać obietnicę ciepła i wiosny, każdy wiedział, że nie nadejdzie tak szybko.
Po pyłowych burzach, które od niedawna rozpętały się w całym Altoris, natura ogromnie ucierpiała. Wśród gęstych traw dało się zobaczyć wypalone, nieregularne kształty. Wiele zwierząt zostało rannych, niektóre z nich umarły spalone żywcem. Choć rozgrzane pyłki nie zdołały wywołać pożaru, jego ogromne ilości spadały falami z nieba, przez co wypaliły większe ilości traw i pól. Na szczęście nadal trwała zima i farmerzy nie zasadzili nic, oprócz małych deotów, warzyw, które rosły jedynie podczas minusowej temperatury. Co prawda nie są bardzo dobrym źródłem dochodu, jednak jako jedyne warzywa, które można zasadzić podczas zimowego snu ziemi, każdy miał nadzieję zarobić odrobinę więcej.
Nikt nie miał pojęcia, skąd właściwie wzięła się tak dziwna pogoda. Jeszcze żaden mieszkaniec Altoris nie widział nic podobnego. Magia była czymś powszechnym w wielu krajach. W Gishy Vaanie żyli ze swoją zwierzęcą naturą. Korzystali z mocy, by zjednoczyć się ze swoim drugim obliczem i stać się kimś zupełnie innym. Księżycowe Elfy, choć tak jak zmiennokształtni, nie miały styczności z prawdziwą magią, korzystały z mocy Księżyca. Promieniści również posiłkowali się pomocą swojego boga – Stehny i Słońca. Orfanie byli ściśle powiązani z magią. Każdy z nich miał jej odrobinę w sobie a nieliczni rodzili się z Darem, który dawał im dużo więcej możliwości. Różne niespotykane zjawiska były czymś normalnym dla każdego z Altoris. Jednak burza pyłowa nie zwiastowała nic dobrego i wszyscy wiedzieli, że była wytworem kogoś niezwykle potężnego. Kogoś, kogo bagatelizowanie mogło zwiastować zgubę nie tylko dla Orfanów... ale i całego świata.
Zemira westchnęła cicho i przymknęła oczy, gdy promienie słońca zaczęły wylewać się na ganek, na którym stała. Przewiewna piżama, którą Renon zdołał kupić na targu oddalonym o kilkadziesiąt minut drogi, zafalowała nieco przy jej nogach, kiedy wiatr nasilił się odrobinę. Królowa westchnęła cicho, podtykając sobie kubek z ziołami pod nos. Kojący zapach melisy i kilku magicznych dodatków potrafił ją skutecznie uspokoić, pomimo przykrego i zadziwiającego widoku, rozciągającego się przed jej nosem.
Przed małym domkiem w dolinie, do którego przeniósł ich mag, znajdowały się pola, wysokie trawy kłaniały się Zemirze, a w oddali kobieta mogła dostrzec słaby zarys drzew. Domyślała się, że podczas cytry, czy mytty – najgorętszych miesięcy w roku – to miejsce musiało wyglądać pięknie. Kolorowe kwiaty, cichy strumyk przecinający całość. Pasące się zwierzęta i bzyczące owady. To idealny obraz dla kogoś, kto chciał mieszkać gdzieś na końcu świata i przestać istnieć. Spokojne miejsce pasujące dla takiego maga jak Renon. Jednak dewastująca burza sprawiła, że to miejsce nijak nie pasowało do tego, co wyobrażała sobie Zemira. Widząc wyschnięte trawy, ubytki w polach, przypalone korony drzew, czuła jedynie ucisk bólu w sercu. Jak zwykła burza mogła wyrządzić tyle szkód? Co, jeśli za jakiś czas powróci? Jeszcze silniejsza, obszerniejsza?
Zemira pokręciła głową, czując, jak ciarki przebiegają jej po kręgosłupie na samo wyobrażenie. Kiedy tylko zanurzała się w myślach o wszystkim, co się stało, nieważne jaką drogą podążyła, zawsze dochodziła do swoich córek. Tym razem było podobnie. Nie chciała się na tym skupiać, wiedziała, że jeśli wciąż będzie o nich myśleć, w końcu jej wyobraźnia podsunie najgorsze obrazy... a z tego nie będzie potrafiła się otrząsnąć. Nie, dopóki ich nie znajdzie.
Może nie miała pojęcia, kto stał za tym wszystkim, jednak z wiedzą, którą wyciągnęła z dotychczasowych wydarzeń, domyślała się, że pewnie mag w zamku musiał być przyczyną tego wszystkiego. Już zdążyli się przekonać, jak wielka była jej moc. Mogli się jedynie domyślać co jeszcze trzyma w zandrzu ta niewinnie wyglądająca dziewczyna. I tak naprawdę w głębi duszy królowa wiedziała, że to właśnie to dziecko wytworzyło tę burzę. Jedynie pozostawało pytanie: dlaczego? Co zyskała, plądrując królestwo kobiety i resztę ziem Altoris? Chciała zastraszyć poddanych, którzy nie chcieli jej ulec? Może to jakaś gra? Próbuje zagrać na nosie Zemirze, niszcząc powoli wszystko, co posiadała? Nie mogła tego wiedzieć. Kobieta zdawała sobie sprawę, że jest tylko jeden sposób, by się upewnić.
Wrócenie do zamku.
Od przeniesienia się z Górnej Yaali do tajnej chatki Renona minęły prawie dwa tygodnie. Z pomocą maga jej ręka zrosła się bez większych problemów. Starzec użył kilku zaklęć, dzięki którym drastycznie przyspieszył proces, choć sprawił, że całość była dużo bardziej bolesna. Zemira przez pierwszych kilka nocy nie potrafiła spać, ból nie pozwalał jej zmrużyć oka. Kobieta z racji tego, że nie miała chwili odpoczynku, została zalana myślami na temat jej dzieci i dalszych losów swojego królestwa. Nie radziła sobie dobrze. Renon musiał podawać jej zioła na uspokojenie, kilka razy podał jej silne leki, dzięki którym królowa w końcu mogła zasnąć i zaznać odrobiny spokoju. Choć taki stan utrzymywał się przez nieco ponad tydzień, pod jej oczami wciąż utrzymały się sine kręgi.
Jej ręka była zdrowa i Zemirę przez ostatnie dni napełniła determinacja. Świadomość, że jest w pełni sił, sprawiła, że kobieta zaczęła planować, co może zrobić dla swoich dzieci. Wyjście, które wybrała, zdawało się jedynym właściwym. Musiała przejąć swoje królestwo. Uratować lud, który przysięgała chronić. I przede wszystkim: musiała zrobić wszystko, by uratować swoje dzieci. W obliczu tego, co chciała dokonać, jej wybór nie wydawał się taki szalony. Choć na początku Zemira skreśliła tę opcję, po czasie doszła do wniosku, że tylko dzięki wróceniu na miejsce wypadku, zdoła dojść do tego, gdzie są księżniczki.
Królowa poprawiła długie, rude włosy, które kierowane wiatrem, wirowały przed jej twarzą. Jej spojrzenie było nieprzeniknione, poważne. Wiedziała jak niebezpieczne i ryzykowne było to, co chciała zrobić. I choć sam pomysł wydawał się szalony, został jeszcze jeden problem, z którym musiała sobie poradzić. Samo dotarcie do Górnej Yaali.
Nie miała pojęcia, gdzie właściwie się znajdowali. Wokół siebie nie widziała żadnych charakterystycznych znaków dla Lathy, czy innych krajów, choć podejrzewała, że wciąż znajdowali się w stolicy, prawdopodobnie gdzieś na obrzeżach. Nie posiadali żadnego źródła transportu, a na horyzoncie widziała jedynie pola i lasy. Wiedziała, że jeśli zdecyduje się na podróż do Yaali, czekał na nią bardzo długi spacer. Choć próbowała wykluczyć tę możliwość. Domyślała się, że Renon gdzieś w chatce posiadał przejście do Dolnej Yaali. Mogło być schowane w szafie, może w jakimś składziku, albo wymagało dotknięcia odpowiedniego przedmiotu i wypowiedzenia zaklęcia. Nie miała pojęcia, dlatego postanowiła dowiedzieć się tego od Renona. Wiedziała, że pewnie nie będzie popierał jej decyzji, jednak wciąż była królową. Nie będzie się przed nią długo opierać.
Wzdrygnęła się, kiedy na podłodze rozległo się lekkie skrzypienie. Spięła się cała w momencie, gdy czyjeś ramiona otuliły ją w pasie, jednak domyślając się, że to Erin, rozluźniła się momentalnie. Uśmiechnęła się pod nosem, odsuwając na chwilę wszystkie myśli i plany. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy, rozkoszując się ciszą i obecnością ukochanego. Choć minęło tak wiele dni, nadal nie mogła uwierzyć, że przeżył. Była dozgonnie wdzięczna Kha, że pozwoliła mu żyć. To cud, że im się udało. Pewna część jej podświadomości szeptała do niej, że jej dzieci niekoniecznie miały tyle szczęścia. Na samą myśl poczuła, jak ból rozlewa się boleśnie po jej ciele i zatruwa, niszczy każdy zakamarek.
Gdy oparła się wygodniej o klatkę piersiową mężczyzny, dotarło do niej, że nie czuje tak pokaźnego brzucha swojego męża. Otworzyła szeroko oczy, kiedy uświadomiła sobie, kto ją przytulał i odsunęła się gwałtownie.
— Eliasie! — syknęła, jej głos był przesiąknięty paniką i strachem. Wiedziała, że jeśli ktoś ich widział, nie będzie miał wątpliwości w stosunku do ich romansu. Musieli się ukrywać, jakim cudem on tego nie rozumiał?
On jedynie wzruszył ramionami. Na jego twarzy rozciągnął się zawadiacki uśmiech.
— To dla ciebie gra? Nie traktujesz tego poważnie? — zapytała, wpatrując się w niego wściekle. — Naprawdę nie pojmujesz, dlaczego nie możemy się teraz ujawnić? — Rozejrzała się w poszukiwaniu Renona lub Erina, obaj mogli już nie spać.
— Spokojnie — zaśmiał się beztrosko, na co Zemira zmrużyła gniewnie oczy — upewniłem się, zanim do ciebie wyszedłem. Wszyscy śpią i jeszcze długo nie wstaną. Przecież dopiero co wzeszło słońce, bez przesady. — Ponownie się uśmiechnął, jednak tym razem królowa odwzajemniła ten gest, znacznie uspokojona.
— Wiesz, że pomimo wszystko...
— Powinniśmy być ostrożni — przerwał jej — tak, wiem. — Westchnął i podszedł do niej, po czym położył dłoń na policzku kobiety. Spojrzał jej głęboko w oczy, wypatrując w nich zgody na pocałunek. Po krótkiej chwili ją znalazł.
Ich usta się złączyły. Zemira poczuła, jak podekscytowanie łaskocze ją w brzuchu. Szczęście w jej sercu urosło kilkukrotnie, gdy mogła oddać Eliasowi, choć odrobinę swojej miłości do niego. Wczepiła palce w jego włosy, zbliżyła się do ciała. Jego usta były miękkie, smakowały jak zawsze – niczym zakazany owoc. Pomimo swojego wieku, czuła się jak małolata. Nastolatka, która musiała ukrywać się przed służbą czy innymi z Eliasem jeszcze wiele lat temu, kiedy mieszkali w Asmen. Każde ich zbliżenie rodziło w niej ekscytację. Kochała w nim to, jak łatwo budził w niej tyle emocji. Erin już od dawna tak na nią nie działał.
Elias oderwał się od niej i oparł czoło o jej własne. Jego ciepły, nierówny oddech łaskotał ją w nos. Jasne niebieskie oczy wpatrywały się w Zemirę. Były przepełnione szczęściem i miłością, na których widok kobieta poczuła łaskotanie w brzuchu.
— Kocham cię — szepnął.
Zemira otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, jednak zimny szpikulec strachu wbił się boleśnie w jej żołądek, gdy usłyszała coś w głębi chatki. Spanikowana, odepchnęła od siebie Eliasa i postąpiła kilka kroków w prawo, by oddalić się od ukochanego. Wbiła wzrok w małą szybę, ale nie mogła przez nią zobaczyć, kto właściwie się przebudził. Co, jeśli to Erin? Co, jeśli ich zobaczył, wtulonych w siebie?
Wiedziała, że to zły pomysł! Od początku powinna go odepchnąć i nie pozwolić na to wszystko...
Chwyciła się mocno za barierkę, przyciskając do niej plecy. Nie spuszczała wzroku z przejścia, w którym w każdej chwili mógł się pojawić jej mąż. To było niedorzeczne. Miała większe problemy i nie powinna się teraz zajmować romansowaniem z Eliasem. Powinna się skupić na ratowaniu własnych dzieci. Nie powinna tak łatwo ulegać pragnieniom... Była królową. Dlaczego zachowywała się jak dziecko?
Kroki rozbrzmiały w głębi chatki. Ktoś zbliżał się do nich powolnym krokiem. Zemira czuła, jak zdenerwowanie zaciska się coraz ciaśniej wokół jej serca. Kiedy klamka ustąpiła nad naporem dłoni, kobieta wstrzymała powietrze w płucach. Knykcie rozbolały ją od mocnego zaciskania ręki. Oczami wyobraźni widziała Erina, któremu wystarczy sama obecność Eliasa na ganku razem z nią. Widziała, jak jego twarz powoli czerwienieje dzięki furii krążącej w jego żyłach. Jak zwykle na jego nosie pojawiłyby się zmarszczki przy grymasie wściekłości. Podbiegłby do Eliasa i wtedy...
— Dzień dobry, zaparzyć komuś ziółek na dobry początek dnia?
Zemira z ledwością powstrzymała się od westchnięcia z ulgi. Przełknęła ślinę, pogładziła włosy, które ponownie zostały rozwichrzone przez wiatr i uśmiechnęła się słabo do Renona.
— Witaj, Renonie. — Odsunęła się ukradkiem od Eliasa, po chwili postąpiła kilka kroków w stronę maga. — Razem z Eliasem bardzo chętnie się napijemy, prawda? — Odwróciła się w stronę mężczyzny posyłając mu znaczące spojrzenie, po czym dotknęła ramienia starca. — Chodź, pomogę ci je przygotować.
Renon spojrzał na królową spod grubych szkieł okularów. Nieco zdziwiony tak dziwną propozycją otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Zemira pociągnęła go w stronę chatki.
— Mój mąż z pewnością ucieszy się, gdy dostanie po przebudzeniu napar pobudzający. — Uśmiechnęła się do niego. — Wszyscy potrzebujemy czegoś, co pozwoli nam się rozluźnić i uspokoić myśli.
~ ☾ ~
Renon jedynie przytaknął i zniknął za drzwiami, podążając za królową. W ciszy przyglądał się, jak kobieta sięga po porcelanowe filiżanki i czajniczek, który mu po chwili podała. Wiedział, że nie miała pojęcia jak właściwie się za to zabrać. W końcu w zamku nigdy nie wykonywała niczego takiego. Chciała odciągnąć od niego uwagę? Ale od czego? Wiedział, że nie powinien się mieszać w jej sprawy, tym bardziej podczas tak stresowej sytuacji. Jednak powiedział sobie w duchu, by mieć ją na oku. Nikt z nich nie potrzebował więcej problemów. W głowie wciąż miał ich pierwszą rozmowę po tym, jak Zemira odzyskała przytomność. Przed oczami widział jej panikę i desperację. Kątem oka spojrzał na rękę, którą uzdrowił. Prędzej czy później kobieta będzie chciała odnaleźć swoje dzieci i wyjdzie. Co powinien zrobić?
Napełnił czajnik wodą i postawił na ogniu. Wzmocnił płomienie szybkim ruchem ręki, by po sekundzie woda była odpowiedniej temperatury. Gwałtownym ruchem nadgarstka przywołał z półki słoiczki z ziołami. Zemira czuła, jak powietrze wokół niej zafalowało nieco pod wpływem magii. Słoiczki mignęły przed jej oczami.
— Liście hesperisu muszą być zalane, kiedy woda nieco wystygnie. — Podniósł palec do góry i spojrzał poważnie na kobietę, gdy ta podniosła czajniczek.
Zemira przytaknęła i odsunęła odpowiednią filiżankę, by się nie pomylić. Po chwili z większości ulatniał się słodkawy zapach i para, która łaskotała kobietę w podbródek. Królowa uśmiechnęła się nieco i położyła naczynia na tacy. Razem z Renonem ruszyła do małego saloniku, w którym czekał na nich Elias.
Mag zaczął przypominać sobie wszystkie chwile w chatce. Reakcje Zemiry, jej zachowanie. Każde ukradkowe spojrzenie, ukryty uśmiech, płacz czy westchnienie. Nie wiedział, dlaczego, ale jej dziwne zachowanie na ganku zaczęło drążyć w jego głowie dziurę, którą próbował zapełnić. Domyślał się, że to wszystko było związane z Eliasem. Przypominając sobie jej prośby i przekonania o tym, by odnalazł jej dzieci, doszedł do jednego i jego zdaniem słusznego wniosku: Zemira próbowała uciec z Eliasem. Pewnie chcieli znaleźć księżniczki na własną rękę. On nie był głupim starcem, choć ubodło go to, że królowa nie postanowiła z nim porozmawiać. W końcu był nadwornym magiem dłużej, niż ona panowała.
Przyjrzał się uważnie posągowej twarzy Eliasa. Choć posiadał czarną wargę, a jego włosy po dwóch tygodniach urosły o parę centymetrów, na pierwszy rzut oka nie przypominał Orfana. Renon wciąż miał w głowie ten dzień, w którym Elias wraz z Zemirą przyjechali do zamku na Górnej Yaali. To było piękne wydarzenie. Koronacja odbyła się dwa dni później, od razu po hucznych zaślubinach. Wszyscy w królestwie byli wniebowzięci. Po tym, jak królowa umarła i przekazała tron swojemu jedynemu synowi, cały lud pogrążył się w żałobie. Latha zrobiła się cicha i smutna. Po odpowiednim pogrzebie dwa tygodnie po bezkrólewiu Erin wraz z Zemirą zasiedli na tronie. Wtedy oboje byli tacy młodzi... Każdy wiedział, że gdyby nie nagła choroba jego matki, chłopak zasiadłby na tronie dopiero po trzydziestu, może nawet pięćdziesięciu latach. Zemira była wtedy praktycznie w wieku Amayi. Bardzo młoda, niedoświadczona, lecz niesamowicie dojrzała. Okazała się idealną prawą ręką dla męża. Wspierała go w żałobie, próbowała pocieszać i zająć jego głowę czymś innym.
Elias w tym czasie został w Yaali na kilka lat. Był blisko z Zemirą, wcześniej posiadał miano jej doradcy, wspierał ją podczas trudnych lat w Tundze, kraju ludzi. Nikt się nie dziwił, gdy postanowił zostać przy swojej przyjaciółce jeszcze trochę czasu. Jednak po kilku latach zaczęły rozprzestrzeniać się plotki. Służące mówiły między sobą, że Eliasa i Zemirę łączy coś więcej niż przyjaźń. W końcu, dlaczego niby miałby zostawać przy niej tak długo. Miała męża! I własnego doradcę, on już nie był jej potrzebny. Z uprzejmości Erin pozwolił mu zostać, jednak po dwóch latach przebywania w zamku, tak naprawdę bez większego celu, król zaczął się niecierpliwić. Co prawda nie wierzył w plotki, kochał żonę i nie dopuszczał do siebie myśli, że mogła go zdradzać już w pierwszych latach małżeństwa. Jednak ta sprawa zaczęła robić się irytująca. Chcąc pozbyć się plotek i natrętnych służących, wciąż paplających o jednym, wyprosił go z królestwa. Wyprawił wielką ucztę na jego pożegnanie i sam zapłacił za powóz i statek, którymi Elias przedostał się z powrotem do swojego kraju.
Minęło prawie dziesięć lat, zanim ponownie zawitał w Yaali. Właśnie wtedy Erin wpadł na pomysł, by wystawiać huczne bale na cześć Kha. Renon, choć przesiadywał głównie w wieży i swojej małej, oddalonej od wszystkiego chatce, wiedział o wszystkim. Nie był głupi, wystarczyło popytać odpowiednie osoby, na kilka dni wrócić do zamku i układanka sama się składała i zaczynała przypominać całość. Z początku sam nie wiedział, czy ich rzekomy romans był prawdą. Szczerze, wolał o tym nie myśleć, by nie zawieść się na królowej. Jednak był przy tym, jak matka Erina umierała. Znał ją. Wiedział, że nie miała czystego sumienia i zdradzała męża. W takim razie, czy Zemira również była do tego zdolna?
Głośny stukot filiżanki sprawił, że Renon powrócił do rzeczywistości. Nakazał myślom odejść w zapomnienie. Skupił się na królowej.
— Renonie, słuchasz mnie? — zapytała już nieco zirytowana. Zmarszczyła brwi, a na jej czole pojawiła się głęboka pionowa kreska.
Mag odchrząknął i zanim odpowiedział, napił się swoich ziół. Nieco gorzkawy płyn rozlał się po jego gardle.
— Przepraszam, królowo. — Postarał się, by zawrzeć w swoim tonie dobrze słyszalną skruchę. — Zamyśliłem się, o czym mówiłaś?
Zemira zmieszała się na chwilę. Musiała zebrać się w sobie, by ponownie zacząć wcześniej przerwany temat. Widocznie nie wiedziała do końca jak przekazać magowi wieści.
— Jest coś, o czym chciałam z tobą porozmawiać. — Zacisnęła mocno wargi i minęło kilka przedłużających się chwil, zanim ponownie przemówiła. — Jak pewnie już się domyśliłeś, chodzi o moje dzieci. Nie dbam o to, czy mnie zrozumiesz, proszę jedynie o pomoc. Musisz mnie przenieść do Górnej Yaali, najlepiej bezpośrednio do zamku. — Dotknęła jego dłoni i ścisnęła mocno kruche palce starca.
Renon odwrócił wzrok, zatapiając się we własnych rozważaniach. Owszem, domyślił się, czego będzie dotyczyć ich rozmowa. Pewna część jego podświadomości dokładnie wiedziała, co takiego powie Zemira. Jednak nie potrafił nic powiedzieć. Jak miałby zadecydować? Jak wybrać? Problem dotyczył córek królowej, jednak równie dobrze jej życia. W końcu, jakie było prawdopodobieństwo, że przeżyje w zamku, w którym panował tak potężny mag?
Nie wiedział... Miał pustkę w głowie. Cenił Zemirę, na przestrzeni lat widział, jak dba o królestwo, jak stara się być najlepszą królową. Nie chciał, by umarła. Jednocześnie wciąż niesamowicie martwił się o Amayę. Gdzie właściwie była? Czy jeszcze żyła? Nie wiedział... Nie mógł tak po prostu zadecydować i wykonać wyroku śmierci na jednej z nich!
Wypuścił ze świstem powietrze, godząc się ze swoim postanowieniem. Przytaknął powoli i powiedział:
— Królowo, zanim cokolwiek powiem, musisz wiedzieć, jak niebezpieczne jest to, co zamierzasz zrobić. — Spojrzał wprost w jej oczy, nie martwiąc się, że właśnie złamał jedną z wielu reguł dotyczących zachowania się przy władcach. — Po pierwsze, będę potrzebował czegoś, co naprowadzi mnie na jakąkolwiek osobę w zamku... Choć to będzie łatwym zadaniem. Po drugie, zanim przeniosę cię do zamku, będziemy musieli przenieść się do Dolnej Yaali albo do mojej wieżyczki na wyspie. Nie jestem w stanie użyć zaklęcia z tak wielkiej odległości, to niewykonalne. — Westchnął ciężko, sam nie wierząc, że się na to zgodził. Wiedział, że i tak nie miał wyboru. Zemira była królową. Wolał jej pomóc, niż patrzeć jak ucieka i przemierza Lathę w wielotygodniowej wędrówce.
— Renonie, czy ty naprawdę...?! — Elias wtrącił się nagle, nie wierząc, że mag zgodził się na to wszystko.
— Eliasie, proszę, nie kwestionuj moich kompetencji — powiedział chłodno.
— Właśnie zgadzasz się wysłać królową na samobójczą misję! Jak mam tego nie kwestionować?! — Podniósł się gwałtownie z kanapy, cały poczerwieniał.
— Co kwestionować? Co to za kłótnie z rana?
Na dźwięk głosu Erina, wszyscy spięli się nagle i zamarli. Zemira prześlizgnęła się spanikowanym spojrzeniem po zebranych w salonie. Wiedziała, że to koniec. Jej mąż musi się wszystkiego dowiedzieć.
~ ☾ ~
Czuła, jak złość Aediona płynie w jej żyłach, choć po rozmowie z nim minęło kilka godzin. Dłonie ścierpły jej w pewnym momencie, nie potrafiła ruszyć palcami. I ten ból... nigdy nie przypuszczała, że jej mentor, osoba, którą kocha, jest w stanie zadać jej takie cierpienie. Choć zasłużyła. Była tą jedyną, wybranką i powinna sprostać zadaniu, które dostała. Zrobić wszystko, by podołać. I co? Ich sytuacja praktycznie się nie zmieniła od czasu dostania się do zamku. Genialny plan z mgłą nie zadziałał, zabił jedynie jeden cel. A co z resztą? Jak powinna sobie poradzić?
Kopnęła tron z frustracją i jęknęła cicho, gdy stopa ją rozbolała. Miała tego dość. Dość presji, klęsk i niepowodzeń. Nie chciała dłużej zawodzić i być karana. Pragnęła, by Aedion zobaczył w niej to, co widział na początku. Jedyną odpowiednią osobę. Ich więź sprawiła, że dziewczyna mogła wychwycić pojedyncze emocje. Wiedziała, że jej mistrz jest nią zawiedziony. Zawiedziony! Jak mogła do tego dopuścić?! Jak mogła aż tak zawieść?! Nie wybrał jej na daremno, nie mógł się pomylić. Musiała mu pokazać swoją siłę i wolę. Nie zawiedzie się więcej, o nie.
Wypuściła ze świstem powietrze i gwałtownym ruchem usiadła z powrotem na tronie. Po dwóch tygodniach spędzonych w zamku, Omisha zdążyła przyzwyczaić się do tego miejsca. Choć jej zdaniem jasne ściany wciąż były piękne, a bogate ornamenty zabierały dech w piersi, nie robiły na niej tak potężnego wrażenia, jak wcześniej. Pomimo tego, że wychowała się w biednym budynku, bez żadnych udogodnień, dość szybko przyzwyczaiła się do królewskiego życia. Pilnowanie sług, knucie dalszych planów i zduszanie w sobie więzi z Aedionem, by nie rozrosła się za bardzo, nie było tak łatwe i przyjemne, jak kiedyś marzyła i sobie wyobrażała. Jednak nie mogła zobaczyć siebie na innym miejscu. Właśnie do tego została stworzona, dla tego momentu uczyła się całe swoje życie. Panowała nad magią jak mało kto. Przewyższała kolegów determinacją i umiejętnościami. Gdzieś głęboko w sobie od samego początku wiedziała, że to właśnie ją Aedion postanowi wybrać do tego zadania. Do misji, która miała doprowadzić do zgładzenia wszystkich Orfanów, dzięki czemu jej mistrz w końcu będzie mógł odpocząć w Pustce. Nie mogła w siebie wątpić. Była do tego stworzona. I teraz to wiedziała.
Aedion podczas ich ostatniej rozmowy wpadł na pewien pomysł, który ułatwił Omishy całe zadanie. Choć było jej wstyd, że sama na to nie wpadła, sam fakt współpracy z mistrzem sprawiał, że czuła iskierki ekscytacji tańczące na jej ciele. Spojrzała na rękawiczkę, która wyglądała inaczej, niż poprzednio. Miała na sobie pięć małych wgłębień. Jedno wgłębienie na każdy palec, tuż przy samej dłoni. To na kciuku od początku nie świeciło. Omisha nie miała pojęcia, co takiego zrobił Aedion – a właściwie ona, wiedziona jego instrukcjami – jednak symbole działały. Odwzorowały energię życiową każdego z członków rodziny królewskiej. Ten należący do Avis nie jaśniał. Reszta wciąż przypominała Omishy, że została jej czwórka do zabicia. Jeszcze cztery osoby... Jak ona właściwie powinna to zrobić? Dlaczego burza nie zadziałała? Co zrobiła nie tak, ten pomysł był genialny!
Oparła się wygodniej o grube obicie tronu, zagłębiając się coraz bardziej w planach i rozważaniach. Jeśli coś na tak wielką skalę nie zadziałało, musiała dostać bezpośrednio do każdej osoby. Nie miała pojęcia, gdzie ten mag zabrał królową. Widziała, że król również żył. Domyślała się, że pewnie Renon także maczał w tym palce. Zjednoczył rodzinkę, jednocześnie dając im siły na dalsze przetrwanie. Jednak, czy zdołali znaleźć Talę? Tę małą smarkulę? Nie miała pojęcia. Mogła jedynie przypuszczać, że mag zrobił wszystko, by znaleźć odpowiednie osoby. Jeśli nie zdołał dotrzeć do trzeciej księżniczki, możliwe, że Zemira lub Erin już planowali jak ją znaleźć. Pewnie wyjdą ze swojej małej, żałosnej kryjówki i wtedy Omisha ich znajdzie. Jeszcze nie wiedziała jak, ale miała pewne przeczucie. Wiedziała, że przyjdą do zamku, w końcu tutaj to wszystko się zaczęło. A gdy tylko przejdą próg, będzie przygotowana.
O tak, miała już plan. Wiedziała co zrobić i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z jej myślą, dotrze do pozostałych księżniczek i znajdzie wszystkich. Zabije, zmiażdży, unicestwi. Aedion będzie z niej dumny. Już jej nie ukarze. Mianuje ją najlepszym magiem. Będzie miała jego błogosławieństwo. Będzie...
W jednej z oddalonych sal rozległ się wielki huk. Serce dziewczyny zabiło mocniej. Omisha wstała i niesiona magią, popłynęła kilka centymetrów nad ziemią do przejścia.
— Idź, sprawdź co się tam dzieje! — ryknęła do pierwszego sługi, który stał w progu.
Sama podążyła za nim, choć najpierw wyciągnęła niewidzialne macki mocy w tamto miejsce. Chciała wyszukać jakiekolwiek oznaki magii, jakiegoś zaklęcia. Coś w głębi mówiło jej, że to Renon. Przyszedł wraz z rodziną królewską, odnaleźć resztę poszukiwanych. Jednak nie wyczuła tam nic podobnego. Żadnej magii. Więc, co właściwie...?
Potężny odgłos dęcia w róg wstrząsnął korytarzami. Omisha rozpoznawała ten odgłos.
To było nawoływanie do walki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro