Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21 Inicjacja

Strach ścisnął boleśnie żołądek Amayi, gdy przemierzała z wielką grupą korytarze Zakonu. Dłonie pociły jej się ze zdenerwowania, nie mogła uspokoić skołatanego serca. Ten czas w końcu nadszedł. Czas Inicjacji.

Wiedziała o tym. Umysł nieubłaganie powtarzał jej to w kółko i w kółko od momentu, gdy Vaia wparowała do pokoju i obudziła jej szybko. Wtedy na niebie jeszcze nie było słońca. Przez nów noc, nawet krótko przed świtem, była ciemna i mrok zalewał gęstą falą pokój. Uświadomiła sobie, co właściwie ją czeka, gdy Elfka podarowała jej specjalny kombinezon, który ubierali wszyscy biorący udział w Inicjacji. Od tamtej pory nie mogła pozbyć się natarczywego strachu, który wciąż szeptał do ucha najgorsze scenariusze. Wiedziała, że są tylko dwie drogi, którymi może przemierzyć to wydarzenie. I tylko jedna z nich kończyła się szczęśliwie.

Gdy tylko wyszła z pokoju i natknęła się na wielką grupę ludzi idącą w jednym kierunku, uderzyło w nią to, że nie było już odwrotu. Przez minione dwa tygodnie, gdy ćwiczyła i próbowała przygotować się na tę próbę, próbowała nie myśleć o prawdziwości tego wszystkiego. Czuła się jak w próżni. Jakby każde z ćwiczeń było zamknięte w oddzielnej bańce, a ona po prostu przeżywała kolejne momenty swojego życia zupełnie ze sobą niepowiązane. Jednak teraz czuła strach na myśl, że właśnie Inicjacja była celem i to ona łączyła ze sobą to wszystko. I to, jak właściwie to wydarzenie się potoczy, przeważało nad jej przyszłością. Walka była niebezpieczna, drastyczna i niestety bardzo realna. Amaya poczuła panikę na myśl, że to wszystko działo się naprawdę.

Spokojnie — pomyślała, próbując się nieco uspokoić — wszystko będzie dobrze. Muszę się jedynie stosować do rad Adary i wszystko powinno potoczyć się po naszej myśli.

Tak. Miała nadzieję, że rzeczywiście tak będzie. Ich plan był prosty i dzięki niemu oboje — Amaya i Callian — mieli duże szanse na przeżycie. Wiedzieli, że razem nic nie powinno im zagrozić. Najprawdopodobniej oni jako jedyni będą działać wspólnie, w końcu miejsca w Zakonie były ograniczone i każdy dbał o własne życie. Mieli zamiar wykorzystać fakt, że będą we dwójkę i dzięki temu wszystko powinno potoczyć się po ich myśli. Callian dopracował zaklęcie, dzięki któremu Amaya bardzo łatwo się do niego dostanie. Po wypowiedzeniu odpowiednich słów dziewczyna zdematerializuje się i ukaże obok chłopaka. To działało zupełnie jak portal lub magiczna poczta. Właśnie czegoś takiego używał Renon, przesyłając notatki Callianowi — przypomniała sobie Amaya. Jednak żadne z nich nigdy nie korzystało z tego zaklęcia, by przesłać gdzieś człowieka. Dlatego zaklęcie wymagało, by oni oboje wypowiedzieli słowa w tym samym momencie. Po dołączeniu do siebie nawzajem sprawa robiła się dużo prostsza. Mieli oczy dookoła głowy i łatwo wykorzystają siłę zaklęć chłopaka i czujne oko dziewczyny. Po skorzystaniu z zaklęcia zostanie im jedynie znaleźć kryjówkę i przeczekać najgorsze. Po pewnym czasie zostanie ich odpowiednia ilość i będą mogli w spokoju dojść do portalu i przejść bezpiecznie do Zakonu.

Przynajmniej taki był plan.

Amaya zacisnęła dłonie w pięści, gdy zdenerwowanie coraz ciaśniej oplatało jej ciało. Od rana nie mogła znaleźć Calliana. W tłumie czuła się nieswojo i wciąż skupiała się jedynie na Inicjacji i tym, by nikogo nie dotknąć. Srebrzyści, którzy się przy niej zebrali, lubili ją szturchać i rzucać w jej kierunku obelgi, jednak dziewczyna nie zwracała na to uwagi. Strach przyćmił to wszystko, sprawił, że świadomość tego, co się wokół niej działo, wygasła, a ona mogła jedynie myśleć o tym, co właściwie się stanie na Inicjacji.

Nie umrę — powiedziała sobie w duchu — ani Callian, ani ja. Żadne z nas tam nie polegnie. Nie pozwolę na to.

Wzięła głęboki wdech i spojrzała na swoje dłonie, które przylegały kurczowo do kombinezonu. Pamiętała, jak kilka dni wcześniej spróbowała okiełznać swój Dar. Pamiętała strach i obawy związane z mroczną siłą, która mogła przejąć nad nią kontrolę. Czuła się jak sparaliżowana. Przez pewien czas nie była w stanie nic zrobić. Przerażenie sprawiło, że nie mogła zmusić się do wniknięcia w swój umysł, nie mogła, bądź nie chciała znaleźć swojego Daru i pozwolić mu się rozrosnąć. Tyle lat trzymała tamte drzwi zamknięte na klucz. Tyle lat starała się, by nic przez nie nie przeniknęło. By Dar pozostał na uwięzi, stłamszony, ograniczony w swojej sile. Wiedziała, z czym wiązało się otworzenie tamtego przejścia. Wiedziała, jaką moc mogła wyzwolić i jakie szkody to wszystko niosło ze sobą. Pomimo wszystko zrobiła to. Dłonie trzęsły się z przejęcia, ale przekręciła klucz w zamku i uchyliła drzwi. Odrobinę, tylko troszeczkę. Jednak poczuła to — siłę, ciepło, które nagle i niespodziewanie rozlało się po jej ciele. W tamtym momencie — w tej krótkiej chwili pełnej przerażenia i dziwnego uczucia wolności — miała ochotę trzasnąć drzwiami. Zamknąć je na zawsze i już nigdy nie otwierać. Wtedy zobaczyła, co właściwie może przynieść rozwinięcie Mrocznego Daru.

Drzwi pozostały otwarte. Gdy Amaya skupiała się na swojej mocy, mogła poczuć nikłe zimno, które rozprowadzało się po jej ciele, jakby płynęło wraz z krwią. Wtedy nie była do końca pewna, co właściwie czuła, wiedząc, że taka moc w niej drzemie. Jednak po czasie strach nieco przygasł, a na jego miejsce wstąpiła fascynacja i ciekawość. Do tamtej pory Dar nie sprawił jej kłopotów. Na początku bała się. Nie chciała nic dotykać, nie mogła się przemóc. Nawyk, który z biegiem czasu odcisnął głębokie piętno w jej świadomości, nie ustępował. Czuła dziwne i głębokie przekonanie, że dotknięcie kogoś wiązało się z nagłym zmęczeniem, bólem i niechcianymi emocjami. I owszem, poczuła to wszystko, gdy po raz pierwszy zmusiła się, by dotknąć Calliana. Wszyscy zawiedli się, wiedząc, że cały rytuał, który zrobili tamtego dnia, nie pomógł. Jednak oswojenie się z Darem musiało trochę potrwać. Amaya już wiedziała, że nie wystarczyło pozwolić mu się rozrosnąć. Ona również musiała mieć w tym swój udział.

I choć na razie nie zobaczyła nowych właściwości, które niosło ze sobą jego rozwinięcie, rozpromieniła się w momencie, gdy nie poczuła zmęczenia następnego dnia, kiedy dotknęła go. Pierwszy raz. Pierwszy raz od osiemnastu lat nie poczuła bolesnych skutków po dotknięciu kogoś. To uczucie było czymś nowym dla Amayi. Wtedy czuła się, jakby narodziła się jako nowa osoba. Jakby była kimś zupełnie innym. Kimś, kto nie urodził się z Mrocznym Darem. Pierwszy raz w życiu czuła się wyzwolona.

I nie chciała porzucać tego uczucia.

Z rozmyślań wyrwał ją ostry i głośny dźwięk dęcia w róg. Ciarki przebiegły jej po ciele, gdy cała grupa, wśród której się znajdowała, nagle stanęła. Amaya rozejrzała się. Właśnie wstąpili do jednej z ostatnich sal, których wyjścia prowadziły na platformę. Przez okna dziewczyna mogła dojrzeć spokojne wody oceanu i jedną z wież, w której akolici mieli swoje sypialnie. W sali rozbudziło się nieco zamieszania. Szepty rozlały się wśród ścian. Gdyby tylko rzuciła się do przejścia i wskoczyła do portalu, mogłaby uniknąć tego wszystkiego... Może jakimś cudem dostałaby się do Shonary, doszłaby do Etrilu, gdzie Leven przyjąłby ją jako narzeczoną jego syna.

Wypuściła ze świstem powietrze. Dobrze wiedziała, że nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić tu Calliana. Nie mogła ujawniać się na gorących piaskach Shonary. Wiedziała, że mag z Yaali mógł bardzo łatwo ją znaleźć. Mag, który przejął kontrolę nad stolicą Lathy, po swoim małym przedstawieniu uświadomił wszystkich, że jest w stanie zrobić cokolwiek, by dotrzeć do celu. A najwyraźniej zależało mu na przejęciu władzy. Pewnie chciał doprowadzić do upadku rodziny królewskiej. Może i wszystkich Orfanów. Amaya nie mogła się narażać. Nie mogła sobie pozwolić na niepotrzebne wychylanie tylko ze względu na własne tchórzostwo.

Jednak czy nie większą głupotą jest branie udziału w Inicjacji? Wielkiej rzezi, w której mogła bardzo łatwo zginąć?

Teraz nie było odwrotu. Amaya pokręciła głową, jakby nie zgadzając się z własnymi myślami. Strach zaczął szeptać jej do ucha. Czuła, jak panika coraz bardziej wypełnia jej ciało. Jak powoli podnosi jej nogi do ucieczki.

Nagle ogarnął ją spokój. Zdumiona opuściła spojrzenie na swoją dłoń, która została schowana w innej, większej. Spojrzała na jej właściciela i uśmiechnęła się mimowolnie. Callian odwzajemnił uśmiech i ścisnął trochę mocniej rękę Amayi.

— Wszystko będzie dobrze. Całość pójdzie według planu i zanim się obejrzymy, będzie po wszystkim. — Jego uśmiech powiększył się jeszcze bardziej i chłopak odsłonił odrobinę żółte zęby. Jego oczy migotały nadzieją i ciepłe spojrzenie uspokoiło Amayę.

Będzie dobrze — powtórzyła sobie w myślach, trzymając się kurczowo tego przekonania. — Będzie dobrze.

— Gdy tylko przeniesiemy się na arenę, czy gdziekolwiek, gdzie będzie odbywać się Inicjacja, użyję zaklęcia, a ty po dokładnie dwóch minutach wypowiedz odpowiednią formułkę. Musimy to zrobić w tym samym czasie, by zadziałało, pamiętaj — szepnął do niej, a jego ton był poważny i w pewnym momencie wkradły się do niego pewne obawy, które przyćmiły w Amayi pewność w powodzeniu całej Inicjacji. Wiedziała, że nie mogli tego zrobić od razu. Nadal pamiętała ostatni raz, gdy skorzystała z portalu. Przez pierwsze chwile czuła się otumaniona, nie wiedziała co się dzieje. Dochodziła również kwestia wrogów. Powinni skupić się na znalezieniu bezpiecznego miejsca, by skupić się na zaklęciu.

Przytaknęła tylko, bojąc się powiedzieć cokolwiek. Jej słowa i tak zostałyby zagłuszone przez ponowne dęcie w róg, którego głośny hałas odbił się od grubych, marmurowych ścian.

— Witajcie przyszli akolici! — Nad gwarem rozbrzmiał słaby, nieco trzęsący się głos Pierwszego Mistrza. Dopiero wtedy Amaya zorientowała się, że w sali był Kaus. — Jeszcze przed samym wydarzeniem pragniemy, wraz ze wszystkimi Mistrzami i nauczycielami, powitać was bardzo gorąco. Jak wiecie, służba w naszym Zakonie wiąże się z poświęceniem. Wstępujemy do Zakonu Krwi z myślą o naszych bliskich. Z myślą o Vaedii, o naszym domu. — Po tych słowach po sali poniosły się wiwaty i krzyki wszystkich zebranych, więc Kaus zatrzymał się na chwilę. — Jednak służba u nas wiąże się z czymś jeszcze. — Starzec podniósł szary, wykrzywiony palec pokryty bliznami i prześlizgnął się wzrokiem po wszystkich zebranych. Dopiero po przerwie w przemowie Amaya zwróciła na niego uwagę. Spojrzała w jego stronę i uświadomiła sobie, że Mistrz patrzy wprost na nią. — Ze śmiercią.

Zebrani zaczęli szeptać do siebie, komentować jego słowa. Jednak w końcu wykrzyknęli radośnie. Amaya poczuła dreszcze. Wszyscy podchodzili do śmierci beztrosko, jakby nie była niczym tragicznym. Jakby nie oznaczała końca, czy życia w Pustce.

— Wspominam o tym, ponieważ zanim wstąpicie w nasze szeregi, powinniście wiedzieć, na czym właściwie polega życie w Zakonie. Nie ukrywam i nikt nie zamierza tego zatajać, że służba dla Rhei — przerwał na chwilę, spojrzał na znak wymalowany na ścianie i przymknął oczy na sekundę — wymaga wielu poświęceń i wiąże się głównie ze śmiercią. Zabijamy. Jesteśmy zabójcami, Dziećmi Nocy. Staramy się chronić Vaedię i całe Altoris, służymy naszej matce i nie wystrzegamy się tego. — Ponownie przerwał i odwrócił wzrok od Amayi. — I właśnie dlatego, by móc dla niej służyć, musicie się wykazać. Za chwilę portal przeniesie was w miejsce, które wybrałem na Inicjację. Próba, którą przejdziecie pokaże, czy jesteście warci życia i służenia dla Rhei. Zostanie tylko najlepsza dwunastka. Każde z osób zostanie przydzielone do danego Mistrza, który będzie was uczył i pomoże wam udoskonalić swoje umiejętności, byście mogli zostać najlepszymi Dziećmi Krwi!

W sali ponownie nastała wrzawa. Tym razem tak głośna i donośna, że Amaya i Callian musieli zasłonić uszy. Dziewczyna skrzywiła się nieco, kiedy krzyki ustały. Słyszała jedynie irytujące, głośne dzwonienie.

— Niech Rhea was błogosławi! Niech wasze strzały trafią do celu, a sztylet wbije się po rękojeść!

Wszyscy podnieśli wysoko ręce i krzyknęli głośno. Amaya jedynie przewróciła oczami, nie mogąc powstrzymać irytacji, kiedy po raz kolejny usłyszała ich prymitywne krzyki — doszła do wniosku, że to dość osobliwa reakcja na puste słowa. Jednak strach gwałtownie ścisnął ją za żołądek. Dziewczyna z trudem powstrzymała się od wymiotów, czuła się paskudnie. Cała dygotała ze zdenerwowania. Miała ochotę uciec, gdy zobaczyła, że tłum zaczyna powoli znikać, jakby ktoś rzucił na całą grupę zaklęcie. Zebrani powoli przenosili się w miejsce, gdzie miała odbyć się Inicjacja. Wszystko właśnie się zaczęło.

Rozejrzała się panicznie, nie wiedząc, co powinna zrobić. Miała ochotę uciekać. Skierować się do drzwi prowadzących na zewnątrz, biec ile sił w nogach do portalu i zniknąć w ciemności. Callian ścisnął ją mocno za rękę, w której nie trzymała łuku i przelał do jej serca spokój, który w sobie trzymał. Odwróciła się w jego stronę, by na niego spojrzeć, jednak w tej samej chwili zniknęła, a jej ręka wyswobodziła się z jego uścisku. Zdążyła jedynie zwrócić spojrzenie na Kausa, który nadal stał na podwyższeniu i spoglądał w jej stronę.

Wtedy nie miała pojęcia, że widzi twarz starca po raz ostatni.

~ ☾ ~

Wokół niej nastała ciemność. Czuła, jak jej ciało zniknęło nagle i zawiesiło się w próżni. Przez chwilę nie istniała. Nie mogła się ruszyć. I nie dlatego, że coś jej nie pozwalało. Po prostu nie miała ciała. Jakby została jej sama świadomość, jedynie myśli, w których mogła się zatopić. Bez ciała, bez emocji, bez niczego.

Dopiero po chwili to wszystko zaczęło ponownie się formować. Kończyny powoli przywierały do siebie. Wszystkie ścięgna się łączyły, kości trafiały w stawy, krew płynęła wartko. Myśli układały i formowały się w jej głowie, jakby przez pewien czas nie mogły znaleźć swojego miejsca. Jednak po chwili Amaya stanęła na miękkiej, zielonej trawie. Czarne włosy upięte w wysoki kucyk zatańczyły przy jej karku, gdy cała sylwetka się ukazała. Po chwili dziewczyna odzyskała świadomość i odetchnęła głęboko. Miała wrażenie, jakby nie oddychała bardzo długo i ponownie musiała nauczyć i przyzwyczaić się do tej czynności.

Rozejrzała się niepewnie. Próbowała zwalczyć wciąż narastający strach. Odsunęła od siebie wszelkie myśli, które w tamtej chwili były w stanie podsyłać jej jedynie najgorsze z możliwych scenariuszy. Zacisnęła mocno zęby i przypomniała sobie słowa Calliana. Zaczęła odliczać.

Jeden.

Ruszyła przed siebie. Próbowała zapanować nad szalejącym oddechem, ścisnęła mocniej łuk, który trzymała w lewej dłoni. Zdumiona, zorientowała się, że Kaus wysłał ich do lasu. Ziemię pokrywał miękki mech. Liście i gałązki odzywały się głośno pod jej stopami. Zorientowała się, że roślinność wygląda jak ta, którą spotkali na Ziemiach Niczyich. Zielone korony drzew, ciemnobrązowa, szorstka kora, cienkie gałęzie. Ponownie boleśnie przypomniała sobie widok kolorowych, pięknych drzew w Lathie. Srebrne pnie pięknie komponowały się z różowymi, często fioletowo-niebieskimi liśćmi. To miejsce w ogóle nie przypominało tego, co znała. Było jak wyspa sveertów: odległe, nieznane, dzikie.

Dwadzieścia.

Wiedziała, że powinna znaleźć jakąś kryjówkę. Miejsce, w którym nikt jej łatwo nie znajdzie. Obawiała się, że w takim miejscu nie będzie w stanie spotkać czegoś, co mogłoby jej pomóc. Wszędzie otaczały ją drzewa. Teren był płaski, widziała szerokie pnie oddalone od niej o kilkaset metrów. Błyskawicznie naciągnęła strzałę na cięciwę łuku, gdy do jej uszu dotarł podejrzany dźwięk łamiącej się gałązki. Rozejrzała się panicznie. Obserwowała teren z szeroko otwartymi oczami.

Trzydzieści. Nie... Chwila. Trzydzieści trzy.

Obróciła się gwałtownie, gdy usłyszała coś z drugiej strony. Miała ochotę uciec. Zacząć biec i się nie odwracać. Jednak pomimo przerażenia i strachu umysł przywołał jedną z lekcji Adary: Nie daj się ponieść panice. Jeśli zaczniesz uciekać i pozwolisz, by strach przejął nad tobą kontrolę, łatwo się odsłonisz. Popełnisz wiele błędów i pewnie któryś z Elfów trafi cię strzałą. Pamiętaj: nigdy nie uciekaj, jeśli to nie jest konieczne.

— Nigdy nie uciekaj, jeśli to nie jest konieczne — powtórzyła szeptem, a te słowa zdołały ją nieco uspokoić. — Spokojnie — powiedziała do siebie — wszystko będzie dobrze.

Próbowała ponownie skupić się na liczeniu, jednak przerażona, uświadomiła sobie, że straciła rachubę.

Pięćdziesiąt? Czterdzieści osiem? Cholera!

Zaczęła liczyć kolejną minutę, ignorując panikę, która gwałtownie rozrastała się po jej ciele. Oddychała przez usta, idąc powoli przed siebie i rozglądając się dookoła. Nagłym ruchem głowy strzepnęła kosmyk, który wydostał się z kucyka i opadł na twarz. W oddali zobaczyła duże, szerokie drzewo, za którym mogłaby się schować w momencie wypowiadania zaklęcia. Przyspieszyła kroku, kierując się w jego stronę. Odwracała się przy najmniejszym szeleście. Serce z łoskotem obijało się o jej żebra. Oddech osiadał co rusz na rozwartych wargach, kiedy Amaya zaczęła ciężko oddychać. Bała się. Była przerażona. Nie chciała umierać.

Minuta dwadzieścia. Mam jeszcze czterdzieści sekund.

Stawiała ostrożnie kroki, przypominając sobie o lekcjach Adary i pouczaniu na temat odpowiedniego chodzenia. Elfka pamiętała, że Kaus lubił wykorzystywać nieuwagę i zdezorientowanie przyszłego akolita. Podczas jej Inicjacji na podłodze zostały zainstalowane różne pułapki i Adara w jednej prawie umarła. Amaya wątpiła, by w lesie Kaus lub którykolwiek z Mistrzów mógł cokolwiek ukryć — wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się normalne — jednak patrzyła pod nogi. Pułapki, czy nie, na mchu znajdowały się liście i gałązki, które z łatwością mogły wyjawić jej położenie.

Wszędzie panowała cisza. Amaya miała wrażenie i dziwne przeświadczenie, że dźwięk jej głośno bijącego serca odbijał się echem od drzew i dryfował daleko, zdradzając, gdzie dziewczyna się podziewała. Próbowała nad nim zapanować. Próbowała się uspokoić, jednak nie mogła. Bała się.

Jeszcze dwadzieścia sekund — ponagliła się i przyspieszyła kroku, nadal uważając na to, gdzie stawiała nogi.

Wzięła głęboki oddech, czując, jak żółć podpływa jej do gardła. Zdusiła w sobie odruch wymiotny i odetchnęła z ulgą, kiedy oparła się o szorstką korę drzewa, do którego zmierzała. Położyła łuk na miękkim mchu. Przeczekała w ciszy kilka niemiłosiernie dłużących się sekund i po chwili wyszeptała trzęsącym się głosem:

Tami estas montra — zaczęła niepewnie, przywołując do siebie cząstkę mocy — ta mi ertuto opre montres. — Przymknęła oczy, czekając na specyficzne uczucie, które ogarniało ją zawsze, kiedy używała portali. Czekała w napięciu. Naiwna ulga rozlała się po jej sercu, kiedy Amaya myślała o przeniesieniu dzięki zaklęciu. Siedziała skulona przy drzewie, bojąc się zamknąć oczy... Jednak nic się nie stało.

Zaklęcie nie zadziałało.

Spojrzała na swoje dłonie, czując, jak przerażenie ściska ją za gardło. Nie mogła uspokoić oddechu, zachłysnęła się powietrzem.

Co?! Jak to nie zadziałało?

Czuła się, jakby rzeczywistość powoli rozpadała się przed jej oczami. Jakby pękała jak stłuczone szkło, rozpadała się na małe kawałeczki i przestawała istnieć. Ziemia osunęła się pod stopami Amayi i dziewczyna miała wrażenie, że za chwilę zemdleje.

Zaklęcie nie zadziałało. Nie zadziałało. Jak to? Jak mogło nie zadziałać? Nie zadziałało. Powiedziała je w złym czasie? Callian go nie wypowiedział? Pomyliła słowa? Nie zadziałało. Zaklęcie...

Amaya przytknęła trzęsące się dłonie do twarzy i zaszlochała cicho, roztrzęsiona. Przełknęła głośno ślinę i powtórzyła z desperacją:

Tami estas montra ta me ertuto opre montres — powiedziała szybko, jednak wyraźnie. Zacisnęła dłonie w pięści, modląc się do Kha, by zadziałało. — Proszę, proszę, proszę. — Wyszeptała, błagając o powodzenie.

Jednak kiedy podniosła spojrzenie, zobaczyła dokładnie to, co widziała przez ostatnie kilkadziesiąt sekund. Wszędzie otaczały ją te same drzewa, nadal siedziała przy jednym z nich. Nie ruszyła się z miejsca.

Miała ochotę krzyknąć. Przekląć los, świat i Kha, jakby to oni byli sprawcami tego wszystkiego. Wstała, niesiona strachem i wściekłością. Otworzyła usta, by wrzasnąć, jednak zamknęła je natychmiast, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk zbliżających się kroków. Nie myśląc nad tym, co robi, sięgnęła gwałtownie po łuk i machinalnie wyciągnęła strzałę z kołczanu, jak robiła to niezliczoną ilość razy w ciągu minionych dni.

Wycelowała dokładnie w miejsce, skąd dobiegł ją dźwięk kroków. Ręka trzęsła jej się odrobinę. Amaya widziała, jak grot strzały opada i wznosi się, nie mogąc się zdecydować na jeden cel. Zacisnęła mocno zęby i poprawiła dłoń na rękojeści łuku. Spojrzała na osobę, która stała przed nią.

Niedoszłym oprawcą okazał się Księżycowy Elf, średniej postury. Jasne oczy wpatrywały się zimno w Amayę, jakby nie dowierzał, że może puścić cięciwę, tym samym posyłając strzałę prosto w jego gardło. I rzeczywiście, miał rację. Kiedy nieznajomy postąpił krok w jej stronę, Amaya zmusiła się, by wystrzelić, jednak nie mogła. Przed oczami miała tylko jego ciało, chwilę, jak wyglądałby, gdyby pozbawiła go życia. Nie mogła zabić. Nie była morderczynią.

— Odsuń się — powiedziała, dziwiąc się barwą własnego głosu. Udało jej się nad nim zapanować i nie wdarła w niego intensywnych emocji, które wtedy czuła. — Mówię: odsuń się! — krzyknęła, gdy Elf jej nie słuchał.

On jedynie uśmiechnął się półgębkiem i poprawił sztylet, który trzymał w dłoni. Postawił pierwszy większy krok, później kolejny. Po chwili biegł w stronę Amayi, wpatrując się wprost w jej przerażoną twarz. Naprężyła cięciwę, zmusiła się, by skupić wzrok na celu.

Krzyknęła, gdy w powietrzu rozległ się głośny świst, a po chwili pocisk przebił gardło Elfa. Ten potknął się o własne nogi i upadł na ziemię. Jasna krew tryskała z przebitej tętnicy z charakterystycznym dźwiękiem. Mężczyzna dusił się nią. Wydawał z siebie chrapliwe dźwięki, jakby próbował zaczerpnąć powietrza, jednak nie był w stanie. Po chwili fontanna krwi lała się coraz mniej obficie, przecinając niżej powietrze, aż w końcu kompletnie ustała. Elf umarł.

Dopiero w momencie, gdy strzała wbiła się w drzewo obok głowy Amayi, dziewczyna zdołała oderwać wzrok od zmarłego. Bez zastanowienia odwróciła się na pięcie i zaczęła biec przed siebie. Strach sprawił, że krew stężała w żyłach, zimny pot oblał skórę. Przez chwilę nie była świadoma tego, co robi. Jakby była jedynie widzem, jakby nie brała udziału we wszystkim. Krzyknęła, kiedy kolejna strzała chybiła, lecąc obok niej. Dziewczyna skręciła gwałtownie, chowając się za drzewem dokładnie w momencie, gdy pocisk miał przeszyć jej ciało. Zacisnęła mocno pięści i z trudem zachowała zimną krew. Sięgnęła po sztylet przywieszony do pasa, chwyciła go pewnie w prawą dłoń. Wzięła głęboki oddech i schowała się za drzewem. Oparła się ciężko o chropowatą powierzchnię. Poprawiła sztylet w dłoni i przymknęła oczy, próbując przekonać się do ryzykownego pomysłu.

Zabij albo zostań zabity.

Zaciskała mocno rękojeść, aż w końcu knykcie na jej dłoniach przybrały jasny, prawie biały odcień. Jej oddech był szybki, urywany. Wiedziała, że musi to zrobić. Nie było innego wyboru, nie miała wyjścia. Przegryzła wargę, zdenerwowana i dodając sobie otuchy krzykiem, odwróciła się gwałtownie, wychodząc poza bezpieczną strefę za drzewem i cisnęła sztyletem w miejsce, gdzie powinien znajdować się jej oprawca. Broń zawisła bezwładnie w opuszczonej dłoni, kiedy dziewczyna zorientowała się, że nikogo tam nie było. Rozejrzała się, zdumiona. Dostrzegła kilkadziesiąt metrów dalej ciało Elfa. Leżał twarzą zwrócony do ziemi. Z jego pleców sterczała strzała.

Serce podeszło jej do gardła na myśl, że łucznik właśnie ją obserwuje i tylko czeka na dogodną pozycję do wystrzału. Czuła, jak to wszystko zaczyna ją przytłaczać. Nie zdołała się na to przygotować. Nigdy nie przypuszczała, że Inicjacja potoczy się w ten sposób. Była pewna, że na tym etapie będzie już z Callianem. Dodadzą sobie otuchy i dopilnują, by oboje przeżyli. W tamtej chwili wszystko było możliwe. Za kilka chwil napastnik z którejkolwiek strony mógł posłać w jej stronę strzałę, która z łatwością przebije jej serce. Callian mógł zostać znaleziony, może leżał martwy, gdzieś w krzakach, czy pod drzewem.

Jednak nie miała pewności. Nie mogła tak po prostu przypuszczać najgorszego i się poddać. Nie, kiedy w grę wchodziło życie wszystkich z królestwa. Przypomniała sobie, dla kogo tak właściwie postanowiła przejść Inicjację i zacisnęła mocno zęby, rozglądając się wokół. Nie mogła dać się zabić. Nie mogła tak łatwo dać się złamać. Była księżniczką. Przyszłą królową Yaali. I zrobi wszystko dla swojego królestwa.

Sięgnęła po strzałę i płynnym ruchem naciągnęła ją na cięciwę.

Musisz wykorzystać wszystkie swoje atuty — słowa Adary zadźwięczały w jej uszach, jakby Elfka stała tuż obok.

Spostrzegawczość — pomyślała, dostrzegając wcześniejszego napastnika. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Amaya rozluźniła ucisk palców, wypuszczając strzałę.

Celność — przeszło jej przez myśl, gdy pocisk trafił idealnie do celu, przebijając na wskroś gardło Elfa. Mężczyzna opadł na ziemię ze zduszonym jękiem.

Nieustępliwość — odwróciła się z pustym spojrzeniem i zaczęła iść przed siebie, nie poświęcając ani jednej myśli mężczyźnie, którego właśnie zabiła. Wiedziała, dla kogo to zrobiła i nie miała zamiaru mieć wyrzutów sumienia.

Wrażliwy żołądek — pomyślała rozpaczliwie, gdy mdłości ścisnęły ją gwałtownie za gardło. Amaya zgięła się wpół i zwymiotowała.

~ ☾ ~

Nie miała pojęcia, gdzie właściwie powinna się kierować. Godziny mijały, a ona ukrywała się i przemierzała las niezauważona. Podświadomość mówiła jej, że pewnie zostało mało przeciwników. Może było już po wszystkim i teraz wystarczyło dostać się do portalu. Jednak doskonale wiedziała, że to gorzkie, złudne kłamstwo. Na Inicjację przyszło dużo więcej osób, niż przypuszczała Adara. Było ich o wiele więcej niż trzystu, przez co w lesie kryło się więcej przeciwników i więcej żyć do przerwania. Amaya doskonale zdawała sobie sprawę, że to wszystko musiało potrwać. Najchętniej zaszyłaby się gdzieś w jakimś bezpiecznym kącie, przeczekała najgorsze. Jednak wiedziała, że nie mogła. Odkąd zabiła tamtego Elfa stała się tego częścią. Jakby tym czynem przypieczętowała swój dalszy los. Sprawiła, że wszystko, co wcześniej zdawało się jedynie iluzją, jakby snem na jawie, rzeczywiście się stało. Od tamtej pory Amaya była boleśnie świadoma wszystkiego, co się wokół niej działo. Odpuściła sobie przekonywanie, że to nie może dziać się naprawdę. Wiedziała, że to nie miało sensu. Musiała się skupić na przeżyciu. Musiała pozostać czujna. Musiała wygrać.

Sama myśl o tym, co zrobiła, sprawiała, że Amaya miała ochotę położyć się na pięknym i miękkim dywanie z mchu. Zatopić się w nim na wieki i nigdy nie wychodzić. Zapomnieć o tym, co się stało i nie wspominać tego więcej. Jej wyobraźnia właśnie zaczęła przekształcać to wspomnienie. Poprzez emocje, które jej wtedy towarzyszyły całe zdarzenie, wydawało się jeszcze gorsze. Pomimo tego, że zabicie tamtego Elfa miało miejsce kilka godzin wcześniej, Amaya widziała to bardzo wyraźnie. Słyszała dokładnie każdy dźwięk, który jej wtedy towarzyszył. A okrutna wyobraźnia jedynie podkoloryzowała całe wydarzenie. Teraz dziewczyna mogła dostrzec krew. Tryskała obficie i plamiła drzewo, które stało obok martwego. Widziała oczy wywracające się w stronę czaszki. Wszystko wydawało się takie realne, rzeczywiste. Jakby stało się zaledwie kilka sekund wcześniej.

Pokręciła głową, nie chcąc tego widzieć. Nie mogła wciąż sobie o tym przypominać. Wiedziała, że jeśli skupi się na tym, co zrobiła, nigdy nie będzie w stanie przeżyć. Będzie rozkojarzona, roztrzęsiona. Jeśli do tego dopuści, umrze.

Wzięła głęboki wdech i poprawiła sztylet, który trzymała w dłoni. Nie chciała używać łuku, choć w kołczanie czekało dużo więcej strzał, niż ostrzy, które zwisały u jej pasa. Gdy tylko myślała o tym, by z niego skorzystać, przed jej oczami pojawiał się widok sprzed kilku godzin.

Niepokoiła się. Po czasie zdołała schować głęboko w sobie strach i pozostawiła na zewnątrz jedynie otoczkę zimnego opanowania, jednak niepokój wciąż przedzierał się na wierzch. Postawiła wokół siebie gruby, wysoki mur, nie dopuszczając do swojej świadomości więcej strasznych wspomnień. Za każdym razem, gdy nieświadomie próbowała powracać do tego, co się stało, stawiała kolejną cegiełkę. Kolejną i kolejną i kolejną. Wciąż gwałtownie i szybko reagowała na każdy bardziej podejrzany dźwięk. Jednak po czasie zorientowała się, że las potrafił być zdradliwy. Najczęściej zdarzało się, że na miejscu dźwięku nikogo nie było. Po czasie Amaya doszła do wniosku, że albo ktoś ją śledził albo to właśnie były "pułapki", o których wspominała Adara. By nie popaść w paranoję, Amaya wykluczyła pierwszą możliwość.

Ulga rozlała się po jej ciele gorącą falą, kiedy w oddali zobaczyła pewien kształt. Kolorem odcinał się od reszty. Wydawał się kamienny, z pewnością zrobiony z innego tworzywa niż wszystko wokół. Amaya, choć znajdowała się dość daleko, była prawie pewna, że to wejście do jaskini. Kryjówka.

Zmusiła się, by nie przyspieszać drastycznie. Stopy zatapiały się w miękkim mchu, niemiłosiernie zgniatały wszystkie mniejsze gałązki, liście i szyszki. Serce przyspieszyło drastycznie, kiedy dziewczyna mogła dostrzec coraz więcej szczegółów, z każdym krokiem zbliżając się do upragnionego bezpieczeństwa. Była coraz bliżej. Widziała nierówną powierzchnię kamienia. Po chwili mogła dostrzec pomniejsze kamyczki, a później wejście, które wcześniej wydawało się jedynie plamą ciemności, stanęło przed nią otworem. Przez chwilę czuła ulgę. Szczęście związane ze znalezieniem schronienia zapłonęło na chwilę w jej oczach.

Amaya krzyknęła przeraźliwie, gdy strzała wbiła się boleśnie w jej łydkę, rozrywając skórę.

Gwałtowny, ogromny ból rozlał się po nodze, powoli rozchodząc się dalej. Wypuściła sztylet z ręki. Potknęła się i prawie wylądowała na ziemi, jednak zdołała podeprzeć się ręką o ścianę jaskini. Strach przed śmiercią i determinacja powiodły ją za rękę w stronę wejścia. Amaya z trudem zwalczyła łzy, które cisnęły jej się do oczu i trzęsącymi się dłońmi sięgnęła po nóż. Przez chwilę siłowała się ze sprzączką, jednak ból wygrał i zdecydowała, ukryć się wgłębi. Wiedziała, że jeśli straci za dużo krwi, nie będzie w stanie walczyć. W tamtej chwili nie miała szans na wygraną, w pierwszej kolejności musiała zadbać o ranę.

Zaciskając mocno zęby i mrugając szybko, by odgonić łzy, Amaya zaczęła kuśtykać przed siebie, opierając ciężar ciała na ścianach wokół niej. Czuła jak ciepła krew spływa po łydce. Próbowała zignorować ból, skupić myśli na czymś innym, jednak nie była w stanie. Miała wrażenie, jakby całe ciało zaczęło się buntować, jakby w jej środku zabrzmiał alarm. Syreny wrzeszczały do uszu, rozprowadzając ból wszędzie, gdzie tylko się dało. Z jej gardła wydobył się krzyk pomieszany z gardłowym, rozpaczliwym jękiem. Po kilkunastu krokach, gdy znalazła się już głęboko w jaskini, natrafiła na wilgotną ścianę. Dłoń nie znalazła solidnego oparcia, Amaya potknęła się i poleciała na zimną, twardą ziemię.

Z jej gardła wydobył się zduszony krzyk, kiedy kolejna fala bólu rozprowadziła się po ciele. Ostre szpile wciąż wbijały się w łydkę. Krew nadal lała się z rany. Bok, na który spadła, pulsował nieprzyjemnym bólem. Zacisnęła mocno zęby, czując, jak kruszą się nieco, ocierając się o siebie. Zamknęła na chwile oczy i odsunęła się z jękiem od ściany. Nie mogła się poddawać. Nie mogła tam zostać. Ktokolwiek do niej strzelał, widział, jak wchodzi do jaskini. Jeśli nie ruszy się z miejsca, napastnik znajdzie ją i dokończy, co zaczął.

Syknęła z bólu i zapłakała cicho, kiedy rozpacz i ból przejęły nad nią kontrolę. Odchyliła nieco głowę, nadal siedząc na ziemi i przymknęła nieco oczy, płacząc. Miała dość. Zabiła Elfa. Przez wiele godzin skradała się po lesie, wciąż wypatrując wrogów. W końcu jeden z nich ją postrzelił, a teraz ona została bez drogi ucieczki z postrzeloną nogą. Wiedziała, że od śmierci dzieliły ją sekundy. Praktycznie słyszała kroki strzelca, które odbijały się echem od wilgotnych ścian jaskini. Pozwoliła sobie na chwilę opuścić mur. Wypuściła z siebie wszystkie zduszone emocje i po prostu płakała. Z bólu. Z tęsknoty. Ze strachu.

Przerwała nagle, gdy do jej uszu dotarł dźwięk kroków. Łzy, jakby mając własną świadomość, zatrzymały się na rzęsach, nie spływając dalej. Nie miała pewności, skąd dochodził ten dźwięk, jednak uświadomiła sobie, że pewna jej cząstka nie chciała umierać. Właśnie ta cząstka sprawiła, że Amaya pomimo intensywnego bólu podniosła nieco biodra, opierając się na rękach i cofnęła się nieco. Uważając na przestrzeloną nogę, zaczęła kierować się dalej w czeluście jaskini, jednak nagłe zimno, które poczuła przy gardle, sprawiło, że zatrzymała się gwałtownie.

— Nie ruszaj się albo poderżnę ci gardło. — Męski, basowy głos rozbrzmiał przy jej uchu, a Amaya poczuła, jak ta jedyna cząstka, która miała nadzieję na przeżycie, gaśnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro