Rozdział 19 Kryjówka
W momencie, gdy ciało Zemiry wisiało w nicości, przez chwilę kobieta nie czuła bólu. Ogromne cierpienie nagle ustało, a cząsteczki jej ciała dryfowały we wszechogarniającej pustce. Przez chwilę myślała, że to właśnie tam się znalazła: w Pustce. Coś nagle po prostu odebrało jej życie i w końcu przyszła dla niej pora na czas odpoczynku. Bez bólu. Bez wspomnień. Bez wyrzutów sumienia. Wbrew wszystkiemu poczuła ulgę.
Jednak nagle jej świadomość zaczęła się formować coraz bardziej, a myśli układały się w głowie jak zawiła układanka. Powoli łączyły się ze sobą, tworząc całość. Cząsteczki przylegały do siebie, formując jej ciało. Po chwili wszystko powróciło, a Zemira wróciła do rzeczywistości z przeszywającym i ogromnym bólem ramienia.
Nie zdołała stłumić krzyku, który wyrwał się z jej gardła, gdy opadła na podłogę. Osłabienie uderzyło w nią dosadnie, krew gwałtownie odpłynęła z twarzy i królowa oparła się ciężko o lśniące panele. Oddychała głęboko, urywanie. Włosy posklejane potem opadały na jej twarz i formowały niezrozumiałe wzory na drewnie. Ból przesiąkał ją całą, płynął wraz jej krwią i kobieta miała ochotę po prostu wyrwać sobie rękę ze stawu, by już nic nie czuć. Zacisnęła mocno wargi, zamknęła oczy, zatapiając się w ogarniającym ją uczuciu przegranej i cierpienia. Miała wrażenie, że ponownie dryfuje, że leci w nicości i nie istnieje. Jednak ból jej nie opuszczał. Zdawał się trzymać ją kurczowo, był jak siarczysty policzek, który nie pozwalał odpłynąć w dal.
Przed oczami widziała plamy, wszystko zdawało się rozmazane, jednak do jej uszu dotarł ostry dźwięk czyjegoś głosu. Zemira nie była pewna, jednak miała wrażenie, że ktoś zawołał ją po imieniu. Wzdrygnęła się, gdy poczuła, jak czyjaś dłoń chwyta ją za ramię i próbuje podnieść. Skrzywiła się. Nie miała siły, by wstawać. Pokręciła jedynie głową i wzięła głębszy oddech, chcąc zebrać siły. Każda najmniejsza czynność pochłaniała resztki jej energii. Czuła, jak cała siła wyparowuje z ciała. Kobieta zamrugała kilka razy i z trudem spojrzała w górę.
Kobaltowe oczy spoglądały na nią zza grubych szkieł okularów. Zemira poczuła, jak wielka ulga rozpływa się po jej ciele, kiedy uświadomiła sobie, kim była osoba przed nią. Renon. O, Kha, Renon.
Pomimo natarczywego bólu Zemira uśmiechnęła się szeroko. Jej oczy wydawały się zamglone, a uśmiech przypominał grymas szaleńca. Kobieta przymknęła powoli powieki, zdawało się, że nawet nie była tego świadoma. Wcześniej rozchylone usta, zamknęły się gwałtownie, a jej głowa poleciała bezwładnie w tył. I w końcu po tych wszystkich godzinach w uwięzieniu - zemdlała.
~ ☾ ~
W pierwszej chwili pomyślała, że to ból ją obudził. Nadal krążył przy granicy świadomości i dźgał ją co rusz, przypominając o sobie. Jednak nie był tak natarczywy. Zdawał się przygasać, cichnąć z każdą chwilą. Dopiero później uświadomiła sobie, że słyszy głosy. Wycieńczenie nadal jej doskwierało, jednak zebrała siły na otwarcie oczu.
Na początku prawie syknęła, gdy ostre światło uderzyło w nią gwałtownie. Zamrugała z trudem i po krótkiej chwili obraz przed nią wyostrzył się nieco. Do jej uszu dotarły pierwsze słowa. Dopiero po pewnym czasie zrozumiała kto właściwie mówił. Na początku wspomnienia i wszystko, co wiedziała, przeplatały się ze sobą, nie chcąc się ułożyć w całość. Jednak po chwili uderzyło w nią to. Makabryczny widok Eliasa ukazał się przed nią nagle i Zemira machinalnie zamknęła oczy, jakby próbując się przed tym uchronić.
On prawie umarł... Mógł tam zginąć. Było tak blisko. Straciłabym go.
Z trudem przełknęła ślinę i wsłuchała się w rozmowę. Ktoś szeptał. Pewnie myśleli, że jeszcze spała. Wiedziała, że nie powinna tak podsłuchiwać, jednak to było silniejsze od niej. Nadstawiła uszu:
— Podałem jej napar. Ustabilizowałem. Zrobiłem, co mogłem, jednak złamana ręka nie zrośnie się ot, tak! — głos Renona był lekko roztrzęsiony i przesiąknięty zirytowaniem.
W pokoju rozległo się ciężkie westchnienie.
— Dobrze, w porządku. — Rozpoznała głos Eliasa. — Pytałem, bo może akurat znasz jakiś czar na uzdrawianie...
— Jestem nadwornym magiem, Eliasie. — Irytacja Renona zdawała się rosnąć z każdym słowem. — Uzdrawianie to jedno z wielu rzeczy, którymi się tutaj zajmuję! — Przez chwilę się zapomniał i podniósł nieco ton głosu. Spojrzał ukradkiem w stronę łóżka, na którym spała Zemira. Przetarł starczą dłonią twarz. — To nasza królowa. Zrobiłbym dla niej wszystko, więc nawet nie osądzaj mnie o coś takiego. Ale nie jestem cudotwórcą. — Wskazał na niego palcem, a ciemne oczy świdrowały go na wskroś. Westchnął głośno i odwrócił się w stronę małej kuchenki. — Zaparzyć ci ziółek?
Kąciki ust Eliasa powędrowały nieco w górę na to pytanie. Dopiero wtedy mężczyzna przypomniał sobie, jaki był Renon. Nie widział się z nim kilka lat. Po kolejnym krótkim westchnięciu jego obawy i pretensje do starca wyparowały.
— Tak, poproszę — powiedział po chwili. — Chyba nam wszystkim przyda się odrobina spokoju.
— To prawda, bez wyjątku! — Trzeci głos dołączył do rozmowy.
Serce Zemiry zamarło na chwilę, nie spodziewając się kolejnej osoby. Zesztywniała, nasłuchując. Przez chwilę nie mogła dojść do tego, kim właściwie był tajemniczy gość. Jej myśli wirowały bez ładu, nie mogła żadnej pewnie chwycić. Skarciła się w duchu, pewnie zmęczenie przyćmiło jej zmysły. Jak mogła od razu nie rozpoznać? Otworzyła szeroko oczy i pomimo bólu, podniosła głowę. W gardle jej zaschło, do oczu napłynęły łzy szczęścia. Kiedy tylko zobaczyła długie czarne włosy i jasne oczy, poczuła, że zemdleje.
Erin. Erin żyje!
Odsunęła od siebie ból. Podparła się rękami o materac i chwiejnie wstała z łóżka. Zacisnęła mocno szczękę, czując boleśnie napinające się mięśnie nóg. Postąpiła niepewnie pierwszy krok. Dopiero wtedy Erin ją usłyszał i odwrócił się w jej stronę. Przez chwilę na jego twarzy malowało się szczere zdziwienie. Brwi powędrowały do góry, jednak kiedy rozpoznał Zemirę, oczy otworzyły się szerzej i zaszkliły nieco. Osłupiały król podszedł do żony i delikatnie położył dłonie na jej brudnej twarzy.
— Zemiro — wyszeptał cicho. Przyłożył czoło do jej własnego i zacisnął mocno usta, walcząc z wielką ulgą, zalewającą jego ciało. Przymknął oczy, kiedy spod powiek popłynęły pierwsze łzy. — Kochanie, myślałem...
— Tak — przerwała mu. — Ja też — powiedziała z trudem. Zmarszczyła lekko czoło. — Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę. Bałam się... — Zawahała się, jej głos się załamał. — Byłam przekonana...
— Już dobrze. — Odsunął się odrobinę, jedynie na tyle, by móc zobaczyć jej twarz. — Już dobrze, jestem przy tobie. — Uśmiechnął się delikatnie, a jego oczy zamigotały nieco. — Jestem przy tobie — powtórzył i przytulił ją mocno, uważając na złamaną rękę.
Zatopili się we własnych konwulsjach i płaczu. Zemira, pomimo bólu, miała wrażenie, że szczęście może ją unieść daleko. Erin upijał się radością i bezkresną ulgą.
Elias wyszedł z pokoju.
~ ☾ ~
Z każdą godziną atmosfera w domku Renona robiła się coraz bardziej napięta i ciężka. Wszechogarniające szczęście Zemiry i Erina zaczęło gasnąć w obliczu wspomnień wszystkiego, co stało się w zamku. Przytłaczały, ciążyły na ich barkach.
Renon opatrzył rękę królowej. Ramię spoczywało usztywnione w prowizorycznym temblaku. Po wypiciu ziół, które miały uśmierzyć jej ból, Zemira mogła nieco odpocząć od męczącego złamania. Jednak niedręczona bólem, została zasypana wspomnieniami. Przerażające widoki zalewały jej umysł, kobieta nie mogła się od nich uwolnić. Pytania wciąż narastały i potęgowały strach. Strach związany z losem jej królestwa. Strach o własne dzieci. Strach o to, jak będzie wyglądało jej życie.
Nie mogła przerwać drżenia rąk. Denerwowała się. Bała. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Widziała przed sobą Eliasa przytykającego sobie nóż do piersi. Widziała tę dziwną dziewczynę, która zmusiła go do tego. Kim właściwie było to dziecko? Nie wyglądała na więcej niż piętnaście lat! Niewiele pamiętała z tamtej chwili, jednak była pewna, że ta rudowłosa dziewczyna rozkazywała temu Orfanowi. Zaklęciem zmusiła Eliasa do samobójstwa. Była magiem? Jednak zostało ich już tak niewielu... Nie zdawała się Orfanką. Wydawała się istną zagadką.
Poczuła frustrację na samą myśl. Jakim cudem głupie dziecko było w stanie zabić jej poddanych i wygonić królów z tronu? Zacisnęła mimowolnie dłonie w pięści. To wszystko było niedorzeczne.
Spojrzała ukradkiem na Eliasa. Ten wpatrywał się w taflę ziół w kubku. Jego spojrzenie było puste, lekko zamglone, jakby odpłynął myślami gdzieś bardzo daleko. Poczuła ukłucie w sercu, widząc go w takim stanie. Pewnie równie intensywnie myślał o tym wszystkim. Gdyby nie jego Dar... Nie wiadomo jak to wszystko by się potoczyło.
Podniosła wzrok na Erina, który ujął jej dłonie we własne, tym samym zatrzymując ich drżenie. Po tym, jak Elias i ona opowiedzieli im najważniejsze informacje z całego zdarzenia, król siedział blisko kobiety, chcąc ją wesprzeć. Całe to wydarzenie zdawało się jedynie złudzeniem, dziwną i przerażającą marą senną. Zemira czuła się dziwnie, nie będąc wśród ścian zamku. Co prawda nie żyła tam bez przerwy, często wyjeżdżała, na obrzeża Lathy w swoje rodzinne strony. Jednak świadomość, że nie mogła wrócić do domu, że jej poddani byli w niebezpieczeństwie lub co gorsza: nie żyli, sprawiała, że strach ściskał ją mocno za żołądek. Frustracja tliła się w jej żyłach. Miała ochotę pójść do zamku i pokazać temu bachorowi, gdzie jego miejsce. Jednak za każdym razem, gdy przypominała sobie opowieści o mgle, jej zapał malał drastycznie. Wiedziała, że nieważne jak niewinnie to dziecko wyglądało, posiadało potężną moc.
— Musimy coś zrobić — głos Erina był lekko zachrypnięty po dłuższej chwili ciszy. Mężczyzna przetarł dłonią lekko owłosiony podbrudek, po czym spojrzał pełnym współczucia wzrokiem na swoją żonę. — Nie możemy tutaj tak po prostu siedzieć i czekać! Przecież ten, kto przejął zamek, w końcu posunie się jeszcze dalej. A co, jeśli ma zamiar zaszkodzić mieszkańcom Yaali? — Prześlizgnął się zaniepokojonym spojrzeniem po wszystkich zebranych.
— Królu, jeśli można — Renon pochylił nieco głowę w stronę Erina — lepiej tutaj zostać. Już się dowiedzieliśmy, że to dziecko jest niebezpieczne i nieobliczalne. Spotkaliśmy się z potężniejszą siłą niż moja moc. Nie możemy postępować pochopnie, to jedynie doprowadzi do naszej zguby.
— Darujmy sobie formalności — powiedziała po chwili Zemira. — Mamy większe problemy niż kultura. Nie przejmujmy się tym. — Kobieta spojrzała miękko na Renona, po czym przeniosła wzrok na zdziwionego Erina. Uśmiechnęła się do niego słabo. — Masz rację, Renonie. — Odwróciła się z powrotem do maga. — Teraz musimy dojść do tego, kto właściwie przeżył. Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale znalazłeś nas. Czy możesz się dowiedzieć... kto żyje? — Królowa z trudem wypowiedziała ostatnie słowa. Tak bardzo próbowała odsunąć od siebie te myśli. Jednak w końcu musiała stanąć temu naprzeciw. Jej dzieci mogły być martwe.
Poczuła się, jakby ktoś dźgnął ją nożem. Z trudem powstrzymała jęk rozpaczy. Jej dzieci mogły być martwe.
— Czy mógłbyś... — zaczęła niepewnie. Przerwała, gdy poczuła, jak łzy napływają do jej oczu. Ból i tęsknota otuliły ciasno jej ciało niczym całun. Wzięła głęboki wdech i zamrugała szybko. — Mógłbyś sprawdzić, czy moje dzieci żyją?
Renon pobladł na jej słowa, jednak szybko się otrząsnął i przywdział sztuczny, słaby uśmiech. Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem. Zacisnął mocno wąskie usta.
— Niestety nie, królowo. — Pokręcił głową i spojrzał na nią z bólem. — W zaklęciu nie jestem w stanie wyczuć energii życiowej. Ryzykowałem, jednak z księżniczkami nie mogę zrobić tego samego. — Przełknął głośno ślinę i przetarł skrawkiem koszuli zabrudzone okulary. — Miałem herb namaszczony przez was, wykorzystałem go, by znaleźć Erina, a później ciebie. Niestety nie posiadam niczego, co należałoby do waszych córek. Przykro mi, nie jestem w stanie ich znaleźć.
Zemira zacisnęła mocno szczękę. Jej dłoń uformowała się w pięść.
— Rozumiem — powiedziała słabo, głos się załamał.
Spuściła wzrok na swoje nogi, po czym przeniosła go na dłoń, schowaną w ręce Erina. Król przysunął się do niej jeszcze bardziej i otulił ramieniem. Kobieta przymknęła lekko oczy, czując, jak bezsilność budzi w niej złość i czystą rozpacz. Choć nadal nie mogła uwierzyć, że jej mąż przeżył, nie potrafiła dłużej się tym cieszyć. Dopóki nie miała pewności, czy jej dzieci przeżyły, nie była w stanie szczerze się uśmiechnąć. W końcu wszystkie trzy córeczki były jej całym życiem. Avis, ta najbardziej dojrzała, za każdym razem zadziwiała Zemirę, przyprawiała o dumę swoją powagą. Amaya, obciążona najcięższą klątwą, musiała najwięcej znieść i kobieta również była z niej niezmiernie dumna. Tala, och, Tala. Mała psotnica, która teraz nie wiadomo gdzie się znajdowała. Na samą myśl o trzynastoletniej córeczce samej gdzieś tam, w odmętach zamku, poczuła mdłości.
— O, Kha, Erinie — szepnęła do męża — co z naszymi córeczkami? Trzeba tam iść — chwyciła go mocno za kołnierz koszuli i spojrzała prosto w oczy — trzeba tam iść i je znaleźć!
— Wiem, kochanie. — Poklepał jej dłoń ze współczuciem. Sam wydawał się bardzo przejęty całą sprawą. Z trudem powstrzymywał się od ukazywania emocji. — Jednak nie możemy. — Spojrzał jej w oczy, sam mając umęczone spojrzenie. — Masz złamaną rękę, a samo wejście do zamku...
— Nieważne! Nie obchodzi mnie to, słyszysz?! — Podniosła drastycznie ton głosu. Oczy zaszkliły się łzami. — Jak możemy teraz tak po prostu siedzieć i nic nie robić? — Rozejrzała się wokół z szeroko otwartymi oczami jakby w amoku. — To tak, jakbyśmy po prostu dali im umrzeć! — Jej głos stał się piskliwy, pełen bólu i rozpaczy. — To tak, jakbyśmy sami je zabili!
— Zemiro, spokojnie. — Elias podniósł się niepewnie z siedzenia, spoglądając w stronę kobiety ze strachem i współczuciem. Chciał do niej podejść, pocieszyć. Jednak widząc Erina, jedynie zdusił to wszystko w sobie i z powrotem usiadł na starej kanapie. — Proszę, uspokój się, wszystko będzie dobrze.
Słysząc te słowa, Zemira jedynie cała się spięła. Nienawidziła, gdy ktoś dawał jej złudną nadzieję. Nienawidziła, gdy ktoś kłamał. Elias nie miał pewności, czy wszystko się ułoży. Nie miał prawa tak mówić. Nie miał prawa!
— Musimy coś zrobić — upierała się nadal. — Musisz znać jakieś zaklęcie, cokolwiek! Zależy mi jedynie na dzieciach. Co z Talą? Biedna, pewnie jest przerażona. — Coś jakby w niej pękło, gdy to sobie uświadomiła. Dopiero wtedy królowa pozwoliła na uronienie łez. Zaszlochała głośno i wtuliła się w męża. Po kilku sekundach rozpłakała się na dobre.
Pomimo jej rozpaczy, nikt się nie odezwał. Żadne z wtedy obecnych nie chciało tego mówić, jednak prawda wydawała się oczywista. To jedno zdanie samo ciskało się na usta wszystkich, którzy siedzieli wokół Zemiry. Tala najpewniej była już martwa, tak samo, jak reszta jej rodzeństwa.
— Zemiro, z całym szacunkiem, ale na razie musimy skupić się na twoim zdrowiu. Masz złamaną rękę i nie ruszymy się nigdzie, dopóki oboje z Eliasem nie odzyskacie sił.
— Renonie, nie obiecuj jej, że gdziekolwiek pójdziemy! — Erin spojrzał na starca z wyrzutem. Nie chciał, by jego żona wybierała się do tamtego miejsca. Nic nie wiedzieli o tej dziwnej dziewczynie. Mieli jedynie pewność do tego, że była potężna. Czerpała skądś niewyobrażalną siłę, z którą, bez odpowiedniego przygotowania, nie powinni się mierzyć.
Jednak słowa maga były dla niej jak obietnica. Zemira powoli układała w głowie cały plan. Wiedziała, że gdy tylko jej ręka się zrośnie, dostanie się do zamku, a później odzyska swój tron. Uratuje Yaalę i znajdzie swoje córki.
Była co do tego przekonana.
Zrobi wszystko, by uratować swoją rodzinę i poddanych.
~ ☾ ~
Omisha nigdy nie czuła w sobie tak potężnej wściekłości.
Z jękiem frustracji cisnęła w kąt Ostrze Prawdy, które do tamtej pory trzymała w dłoniach i odwróciła się gwałtownie na pięcie. Nie mogła uwierzyć. Tak zawieść! Dać ukraść sobie jedynych zakładników przez jakiegoś maga?! Dowiedziała się od służby, że to musiał być Renon, nadworny mag. Takiego upokorzenia jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła... Co prawda podobno miał już ponad sto lat, co w porównaniu z młodym wiekiem Omishy dawało mu ogromną przewagę. Jednak ona miała coś dużo lepszego. Coś, dzięki czemu mogła zmieść całą Yaalę z powierzchni Altoris, jeśli tylko Aedion by tego zażądał. Miała moc swojego mistrza.
Która w tamtej chwili zdawała się kompletnie bezużyteczna.
Tamto wydarzenie sprawiło, że się wściekła. Jednak w tamtej chwili jej furia wzrastała z innego powodu. Nie potrafiła go znaleźć. Nie potrafiła wytropić tego maga, który sprzątnął jej królową sprzed nosa.
Z jej gardła wydobył się kolejny krzyk zabarwiony złością.
Nie mogła się z tym pogodzić. Nie chciała uwierzyć, że mając do dyspozycji tak wielką moc, popełniła tak głupi błąd. Jak mogła dać sobie ich tak po prostu ukraść?! Była dzieckiem. Zbyt naiwna i głupia na tę misję. Aedion musiał się co do niej pomylić. Nie nadawała się do tego. Nie powinna...
Gdy tylko myśli ukazały się w jej świadomości, wewnętrzna część dłoni zaczęła ją piec. Po chwili krew w żyłach jakby stanęła w płomieniach. Omisha krzyknęła, czując nagły, ogromny ból. Każdy zakamarek w jej ciele piekł ją niemiłosiernie. Mięśnie zesztywniały, a jej ciało wygięło się nienaturalnie. Dziewczyna opadła na podłogę, niezdolna do ruchu. Dyszała ciężko, na czole, w słabym świetle świec mieniły się kropelki potu. Serce obijało się z łoskotem o żebra.
Masz czelność podważać moje decyzje?
Słysząc znajomy głos w głowie, Omisha otworzyła szeroko oczy. Skrzywiła się, gdy na sekundę ogień ponownie zapłonął. Krzyknęła, marszcząc brwi w grymasie bólu.
— Ja... — próbowała odpowiedzieć. Jednak była za słaba.
Zapal świecę.
Domyślała się, że ta rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.
Choć wiedziała jak może ocieplić swoją osobę w oczach mistrza.
Wiedziała jak zabić księżniczki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro