Rozdział 17 Nowy Księżyc
Nigdy wcześniej nie czuła niczego podobnego. Z oniemieniem wpatrywała się w ich złączone dłonie. Odsunęła się odrobinę od Naosa, osłupiała. Włosy wyswobodziły się z kucyka, spływając wzdłuż jej twarzy. Niebieskie oczy migotały zdziwieniem. Powoli podniosła na niego spojrzenie i zbliżyła drugą dłoń do jego twarzy, wpatrując się w niego jak zaczarowana.
Dotykała go. Czuła jego chropowatą skórę na dłoniach. Była gruba i twarda. Po chwili musnęła opuszką palca jego podbródek. Zbliżyła rękę i położyła niepewnie dłoń na jego policzku. Naos zacisnął palce, czując jej dotyk. Jego skóra na szczęce była pokryta niewielkimi, krótkimi włoskami. Amaya nie odrywała wzroku od oczu chłopaka. Były ciemnobrązowe, w tamtym świetle wydawały się wręcz czarne. Miała wrażenie, że w nich tonie. Zatraca się w dotyku jego skóry.
Zbliżyła się nieco, tylko odrobinę. Czuła, jak jej oddech przyspieszył. Rozkoszowała się tym uczuciem. Ciepłem, bijącym z jego skóry. Bezpieczeństwem, które ze sobą niosło. Nie miała pojęcia co nią kierowało, jednak upajała się tym uczuciem.
Wyswobodziła dłoń z uścisku i zagryzła wargę, gdy podniosła nieco rękę, kierując ją w stronę barku chłopaka. Oderwała wzrok od jego spojrzenia i przeniosła go na obojczyk, po którym powiodła palcem. Naos zadrżał, jednak stał nieruchomo, nic nie zrobił. Wpatrywał się w nią bez słowa i pozwalał jej delektować się dotykiem jego gładkiej skóry. Palec wskazujący z ledwością muskał kość i przeszedł po barku, by spocząć na ramieniu.
Przed oczami dziewczyny stanął widok krwi, która spływała z rany chłopaka. Dotknęła miejsca, gdzie wcześniej widniało rozcięcie. Podążając za krwią, która biegła wzdłuż jego mięśni, przybliżyła się jeszcze bardziej do Naosa.
Chciała coś powiedzieć, ubrać w słowa to, co czuła.
Jednak żadne słowa nie oddałyby tego, co właściwie krążyło w jej żyłach, buzowało w jej ciele, by eksplodować.
Amaya to rozumiała. Naos to rozumiał.
Żadnych słów.
— Amayo.
Ostry ton Adary sprawił, że dziewczyna zdusiła w sobie wszystkie wspomnienia. Pokręciła głową i przełknęła ślinę, podnosząc wzrok na dziewczynę. Szybkim krokiem wędrowały korytarzem. Minęło kilka dni od kary Naosa i Elnatha, jednak ona wciąż nie mogła pozbyć się tego widoku, nie była w stanie o tym zapomnieć. Wciąż czuła na palcach dotyk jego skóry. Uczucie niewyobrażalnej ulgi i fascynacji krążyło po jej świadomości, co rusz o sobie przypominając.
— Coś mówiłaś? — zapytała słabym głosem, z ledwością uciekając od natarczywych myśli.
— O czym tak właściwie myślisz? Co jest ważniejsze od przedyskutowania waszych ćwiczeń? Nie zależy ci na tym, byś przeżyła Inicjację? — zwróciła się do niej, zdziwiona i zirytowana. Przez dłuższy czas mówiła, opisując strategię i sposób, w jaki właściwie będą odbywać się lekcje. Nie lubiła, gdy ktoś ją lekceważył.
— Przepraszam — wydukała jedynie, kręcąc głową.
— W porządku, nie ma co się kłócić — wtrącił się Rue , wciskając się pomiędzy dziewczyny. Popatrzył poważnie na Adarę i powiedział:— Mówiłaś o tym, gdzie właściwie będą odbywać się ćwiczenia, prawda? — Uśmiechnął się nieco, zadowolony, że okazał się dobrym słuchaczem.
Adara przytaknęła tylko, nadal wpatrując się w Amayę. Chciała ocenić, czy dziewczyna będzie zwracała na nią uwagę. Miały coraz mniej czasu, do Inicjacji został nieco ponad tydzień, a oni nawet nie zaczęli ćwiczyć. Nikt nie chciał mówić tego na głos, ale tak naprawdę ich los został przesądzony. Kto z tak małym doświadczeniem zdoła pokonać liczną grupę przyszłych zabójców?
Kiedy Amaya w końcu oderwała wzrok od swoich dłoni, Adara zaczęła:
— Będziemy trenować w nocy. — Ściszyła głos i zwolniła nieco, gdy pochyliła się w ich stronę. Zaokrąglony róg na jej głowie musnął skroń Rue. — Jako Dziecko Krwi mogę korzystać z portalu i przenosić się w inne miejsca, więc powinniśmy uniknąć zbędnych pytań. A raczej ja ich uniknę, wy będziecie musieli podążać za mną jak cień. Nikt nie będzie mógł was zobaczyć, jasne?— Urwała, spoglądając na ich skupione twarze.
Chłopak przeniósł zaniepokojony wzrok na przyjaciółkę, chcąc zobaczyć, co ona o tym sądzi. Amaya wyobrażając sobie nocne, nielegalne spacery poczuła dreszcz strachu na plecach, jednak przytaknęła tylko. Wiedziała, że to stanowiło ich jedyne wyjście. Teraz największą głupotą byłoby się z tym nie zgadzać.
— Rozmawiałam z Naosem i popieram jego plan działania. Najczęściej Inicjacja ma miejsce na otwartej, dość rozległej przestrzeni. Wszyscy startują z innego miejsca, muszą znaleźć siebie nawzajem i zabić. Natomiast wy będzie się ukrywać i czekać, aż nie zostaniecie ostatnią najlepszą dwunastką.
— Dwunastką?! — Rue wykrzyknął w zdumieniu. Nikt z ich trójki nie przypuszczał, że na arenie ma pozostać taka garstka ludzi.— A ilu będzie startować?— Zmusił się, by zapytać.
— Niewielu — uśmiechnęła się nieco, odwracając twarz w stronę chłopaka — tylko kilkaset żółtodziobów.
Oboje wytrzeszczyli oczy w zdumieniu. Jak niby mają uciec przed taką ilością ludzi?
— Musicie być szybcy i zwinni. Nikt nie może was dogonić ani złapać. Działajcie sami, nie ufajcie nikomu. Każdy może was zabić. — Pogroziła im palcem i dodała: — Gdy to wszystko się zacznie, szukajcie siebie nawzajem i zróbcie wszystko, by przeżyć. Zabijcie, jeśli będzie trzeba. Ale nie walczcie, bo zginiecie.
— Czemu tylko dwunastka? — zapytał nadal zdumiony Rue. — Nigdy nie damy rady dostać się do, chociażby pierwszej setki. — Westchnął roztargniony.
— Nie będzie tak źle, jak wam się wydaje. — Próbowała ich pocieszyć, jednak szybkie lodowate spojrzenie Amayi sprawiło, że przestała. — Każdy z Mistrzów: Dubhe, Alnair, Caph, Eta, Alheria i Kaus dostają pod skrzydła dwóch ze zwycięzców. Szkolą ich do czasu, gdy mogą chodzić na wyprawy.
— Czyli do czasu awansowania do Dziecka Krwi?
— Tak jakby. — Przytaknęła. — W pewnym momencie Zakon nie może nic więcej zrobić dla akolity. Bez sensu, żeby tu żył i zajmował łóżko dla kolejnych Łowców. — Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się krzywo.
— Chcesz powiedzieć, że po odpowiednim czasie po prostu was wypuszczają?
— To bardzo... — skrzywiła się, szukając słowa — niestabilne podłoże. Chodzi o to, że każdy uczy się inną ilość czasu. I tak na zawsze jesteśmy związani z Zakonem, wciąż wykonujemy dane nam misje. Jedni wychodzą z Zakonu po roku zostania Dzieckiem Krwi, ktoś następny wyjdzie jeszcze później. To zależy od ucznia i tego, ile wiedzy przyswoił. Oraz tego, czy w ogóle chce stąd wyjść.
— Co masz na myśli? — zdziwiła się Amaya. Widziała to miejsce jako więzienie. Budynek, w którym zmuszają do ciężkiego wysiłku. Istna maszyna do tworzenia zabójców, by zarabiać więcej pieniędzy.
— Chyba źle postrzegacie to miejsce. — Skrzywiła się. — Zakon jest dla nas niczym dom, ostoja. Tylko tutaj możemy być najbliżej naszej stworzycielki, oddać jej cześć, powiedzieć, że ją kochamy. Tutaj możemy zostać przez nią pobłogosławieni, dzięki temu dowiadujemy się, że nas kocha. — Uśmiechnęła się szeroko, rozkładając ręce. — To jest prawowity dom dla wszystkich Księżycowych Elfów. To miejsce jest piękne. Szkoda, że tego nie dostrzegacie.— Posmutniała i spojrzała po zdumionych twarzach towarzyszy.
— Przecież wy... — Amaya zaczęła niepewnie, nie mogła ukryć zdegustowania w głosie — zabijacie ludzi. Jak możesz tak mówić o miejscu, które szkoli cię, byś zabrała życie niewinnej osobie?
— Naos wam nie mówił? — Duże, jasne oczy zamigotały zdumieniem. — My nie zabijamy ludzi. Nie przeważnie.— Zachichotała. — Popatrzcie, sytuacja Zakonów zaczęła robić się nieprzyjemna, gdy Yuno przestała je wspierać. Fundusze zaczęły maleć, nie byliśmy w stanie przeżyć za to, co dostawaliśmy. Pierwszy Mistrz podjął drastyczną, lecz słuszną decyzję. Od tamtej pory przyjmujemy zgłoszenia od zamożnych ludzi, zabijamy tylko tych, którzy rzeczywiście na to zasłużyli.
Rue odchrząknął głośno.
— Ale czasem zdarzy nam się przyjąć zgłoszenie dotyczące Orfanów, okej, przyznaję. Postawcie się w naszej sytuacji. Nie zrobilibyście czegoś podobnego? Bez tej decyzji Zakony przestałyby istnieć, Yuno zostałaby bez żadnej linii obrony. W trakcie bitwy miałaby jedynie wioski banitów. Nie mogliśmy na to pozwolić.
Amaya pokręciła głową, zaciskając mocno zęby. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Rue zaczął:
— Więc co właściwie zabijacie, jeśli nie ludzi?
— Vaanów.
Rue i Amaya stanęli gwałtownie na jej słowa.
— Zmiennokształtnych z wyspy Lao? — Dziewczyna nie mogła zrozumieć. Przecież niczemu nie zawinili!
— Tak, ale nie zrozumcie mnie źle. — Podniosła ręce i spojrzała na nich dosadnie. — Nie zabijamy wszystkich. Tylko zdziczałych. Jak sami pewnie wiecie, Vaanie od praktycznie Początku Istnienia próbują zjednoczyć się ze swoją zwierzęcą naturą. Przez ostatnie setki lat nieco z tym przesadzili. Zwierzęta w ich duszy objęły kontrolę i powstały niebezpieczne bestie, które trzeba zwyczajnie wytępić. — Wzruszyła ramionami, przyzwyczajona do takiej wizji świata.
— Ale przecież to tylko legendy. W bajkach dla dzieci mówiono o Twenach, bestiach o twarzach i kończynach człowieka.
Rue poruszył się niespokojnie obok dziewczyn. Cały pobladł z przerażenia.
— W przyszłości będziemy polować na te istoty? — zapytał cicho. Jego głos drżał z przejęcia i strachu. Oczy zaszyły się strachem.
Adara jedynie uśmiechnęła się krzywo i przytaknęła.
— Przykro mi, kolego.
~ ☾ ~
Ołówek kreślił na kartce zamaszyste linie. Za jednym pociągnięciem powstało koło, podstawa twarzy. Przy następnych Amaya stworzyła linie żuchwy i połączyła je zgrabnie, widząc przed sobą twarz matki. Zemira miała trójkątną szczękę, twarz w kształcie serca, bardzo podobną do twarzy dziewczyny. Po chwili przy odpowiednim odmierzeniu, na wysokości uszu naznaczyła oczy, starając się, by nie różniły się za bardzo od siebie. Poczuła ukłucie w sercu, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo była podobna do matki. Co prawda Avis zawsze była postrzegana jako ta najbardziej podobna, wręcz identyczna, jeśli chodzi o wygląd. Przy tym wszystkim Amayę pomijano, jakby nie należała do rodziny.
Zacisnęła mocno szczękę. Miała ochotę przerwać, odepchnąć od siebie widok matki, który przywoływał całą resztę wspomnień. Jednak nie mogła, chciała rysować. Uwiecznić jej widok, zanim schowa go w odmętach umysłu, by już nigdy sobie nie przypominać o tragicznej przeszłości. Jej dłoń zadrżała. Nos wyszedł krzywo, był za długi. Warknęła z roztargnieniem i sięgnęła po gumkę, by zatuszować błąd.
Nie chciała o niczym myśleć. Nie chciała przywoływać do siebie przeszłości. Jednak, gdy tylko zaczęła rysować, wspomnienia napływały do niej falami. Theron, który od dawna nadstawiał dla niej karku, potajemnie ucząc rysunku. Renna, która udawała, że nic o tym nie wie. Matka, która najprawdopodobniej nie miała o tym pojęcia, jednak ona jako jedna z nielicznych była przy niej. Od czasu wypuszczenia Amayi z pokoju, jej matka traktowała ją z rezerwą. Amaya nie dostała od rodziców ciepła i miłości, o których marzyła przez te wszystkie lata, jednak Zemira zdawała się wiedzieć o pragnieniach córki i starała się być przy niej. Pomimo tego, że jej życie w krótkiej chwili zostało wypełnione bankietami, balami i spotkaniami z królami, mogła liczyć na swoją matkę. Bardzo, bardzo rzadko. Ale dla nastoletniej Amayi to wciąż było jak spełnienie marzeń.
Oderwała zdartą już nieco gumkę od powierzchni kartki i podniosła zamglone spojrzenie. Była zła na siebie. Zła na matkę, na Erina, na wszystkich, którzy do tego dopuścili. Mimowolnie spojrzała na swoje dłonie. Wiedziała, że źródło problemu leżało głęboko w niej, w jej Darze. Jeśli tylko urodziłaby się z inną zdolnością, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Miałaby rodzeństwo, normalne dzieciństwo. Może potrafiłaby otworzyć się przed Adrielem, czy innym narzeczonym i już wcześniej z nim wyjechać. Pojechałaby razem z rodziną, uniknęliby balu. Uniknęliby męczących spotkań. I przede wszystkim... uniknęliby śmierci.
Amaya pokręciła głową. To nie miało sensu. Nie powinna myśleć o tym, jak właściwie jej życie potoczyłoby się, gdyby miała inny Dar. Nie mogła tego zmienić, nie potrafiła cofnąć czasu. Teraz zostało jedynie pogodzić się ze stratą i żyć dalej. Skrzywiła się, gdy ból w sercu nabrał na intensywności. Nieważne, co sobie chciała wmówić. Nieważne jak daleko od rodziców przeżyła dzieciństwo. Ból po stracie był rozdzierający. Dewastował ją od środka, rozszarpywał. Nie miała pojęcia, ile jeszcze tak wytrzyma.
Uśmiechnęła się smutno do Zemiry, która wyglądała do niej z płaskiej powierzchni lekko pożółkłej kartki. Kilka gorzkich łez spłynęło po jej policzku, prawie lądując w szkicowniku.
— Cześć, mamo. — Z ledwością zwalczyła grymas, który cisnął jej się na twarz, gdy kolejna fala smutku ją przytłoczyła. Zacisnęła usta. — Przepraszam — szepnęła cicho. Przed oczami stanęły jej te wszystkie lata. Chwile naburmuszenia, oddalenia, rezerwy. Nawet nie potrafiła zgodzić się na głupi wyjazd, bo była za bardzo zapatrzona we własne racje. — Brakuje mi ciebie. — To było dla niej idiotyczne, z początku niewytłumaczalne, gdy spojrzała na to z pewnej perspektywy. Jednak taka była prawda. Tęskniła za matką. Wcześniej, gdy nie widywały się za często, spotykając się jedynie podczas obiadu i na bankietach, nie zwracała na nią uwagi. Jej życie pochłaniały obawy i strach. Od zawsze musiała nauczyć się radzić sobie z Darem i skupiła się na tym. Nawet nie zauważała matki, która pomimo długiej nieobecności w jej życiu, starała się ją, choć odrobinę zapełnić. Amaya pokręciła głową.
— Byłam ślepa — szepnęła do siebie, nie patrząc już na rysunek. Czuła, jak zmęczenie i smutek wgniatają ją coraz bardziej w materac. Sprawiają, że robi się coraz bardziej senna i wykończona.— Nie mam siły.
Zamarła i otworzyła szeroko oczy, gdy ktoś niespodziewanie wszedł do jej pokoju. Nagłym gościem okazał się Rue. Poprawił złote loki, zaczesując je za ucho i wszedł szybko do środka, zatrzaskując za sobą drzwi. W jednej chwili pojawił się obok dziewczyny, która zdążyła się uspokoić, ukradkiem wierzchem dłoni ścierając łzy z policzków.
— Vaia mnie przysłała. — Uśmiechnął się szeroko, przyglądając się jej bacznie. — W końcu wyszła ze stajni Bao i pokazała się światu. — Zaśmiał się krótko, na co dziewczyna zmusiła się do słabego uśmiechu.
— Jesteś sam? — zaniepokoiła się.
— Nie, spokojnie. Adara czeka za drzwiami.
— Co kazała przekazać? — Przez chwilę jej głos był słaby, drżał nieco, jakby dziewczyna przepłakała długie godziny. Odchrząknęła i dodała, by odwrócić jego uwagę: — Będziemy ćwiczyć? Zostało nam coraz mniej czasu.
— Chyba dzisiaj w nocy wybierzemy się z Adarą w jedno takie miejsce. Pokaże nam kilka ćwiczeń, które będziemy mogli sami wykonywać. Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. — Jego mina złagodniała. Chłopak z cichym jękiem wdrapał się na łóżko i wepchnął się obok dziewczyny. Położył się na boku, przyglądając się jej z uwagą.
— Nie rób tak — powiedziała z lekkim rozbawieniem, czując, jak rumieniec rozlewa się po policzkach. Odwróciła wzrok, zakłopotana. Zapomniała jak to jest być sam na sam z Rue em. Kiedy to ostatni raz byli sami, by normalnie porozmawiać?
— Przepraszam, że ostatnio nie miałem dla ciebie czasu — powiedział cicho, pewnie obwiniając się o jej złe samopoczucie.
— W porządku, nie musisz przepraszać. Tyle się ostatnio wydarzyło... — Westchnęła przeciągle — Chyba oboje musieliśmy po prostu odpocząć. — Uśmiechnęła się do niego smutno i odsunęła nieco, nie chcąc go dotknąć.
Rue spostrzegł jej zachowanie i skrzywił się na myśl o jej ostatnim dotyku. Obrócił się nieco, sięgając po coś na jej szafce nocnej i podarował jej diament, który wcześniej pokazała jej Adara.
— Amayo, sam myślę, że to bujdy, ale musisz spróbować. Rozwinięcie i zaakceptowanie twojego Daru to na tę chwilę najważniejsze, co musisz zrobić. — Spoglądał na nią z powagą, w jego głosie czuła nacisk. —Jeśli do czasu Inicjacji nic z tym nie zrobisz, zginiesz — powiedział z trudem, głos trząsł się z przejęcia. — Proszę cię, zrób coś z tym.
Dziewczyna przeniosła wzrok z Rue na klejnot, który trzymał w dłoni. Diament Hermikerski. Podobno pomaga rozwijać ukryte zdolności i stabilizuje gonitwę myśli. Właśnie czegoś takiego potrzebowała. Jednak, czy głupi kamień rzeczywiście był w stanie jej to zapewnić?
— Chyba poradzę sobie bez pomocy jakiejś błyskotki, dzięki. — Uśmiechnęła się krzywo i zatrzymała dłoń w połowie drogi do jego ręki. Powoli zacisnęła palce w pięści, walcząc z bólem rozlewającym się po jej ciele.
Nie mam rękawiczek.
— Możesz go odłożyć, chyba na nic mi się nie przyda —dodała po chwili ciszy, walcząc z emocjami, które zaczęły się w niej kłębić.
— Czemu nie widzisz, jak ważne jest to dla ciebie? Czemu wmawiasz sobie, że to nic nie zmieni? Że możesz tak pozostać? — Nacisk w jego głosie rósł z każdym słowem, a Amaya czuła, jak powoli zapada się w sobie. — Umrzesz, rozumiesz?! — Jego głos załamał się, jednak nadal był głośny i dosadny. Dziewczyna zadrżała, gdy zobaczyła łzy w oczach chłopaka.
Twój Dar jest niebezpieczny. Jeśli zdusisz go w sobie wszystko powinno się ułożyć.
Pokręciła głową, bijąc się z myślami. Widziała jedynie śmierć, niebezpieczeństwo, które niosłaby za sobą, gdy tylko pozwoli mu się rozrosnąć. Nie chciała do tego dopuścić. Bała się, że kiedy tylko odpuści, kiedy rozluźni uchwyt, w którym tak kurczowo trzymała go przez te wszystkie lata, on się całkowicie uwolni. Zacznie niszczyć, zabijać. A ona razem z nim.
Dlaczego? Przez większość swojego życia chowała się, dusiła go w sobie. Miała ot tak to wszystko zaprzepaścić?
— Amayo, wiem, że się boisz. — Nawinął długi rękaw koszuli na dłonie i dotknął niepewnie rąk dziewczyny. Zatrzymał drżenie. — Wiem, co przeszłaś i mogę jedynie domyślać się, przez co teraz przechodzisz. — Spojrzał na nią łagodnie. Amaya powoli przeniosła na niego rozbiegane, przestraszone spojrzenie. — Ale uwierz mi, nie ma innego wyjścia. Musisz odpuścić, zaakceptować swój Dar. Nic złego się nie stanie, obiecuję.
— Skąd możesz wiedzieć? — Zdziwiła się, słysząc swój głos. Był niepewny, słaby, zwiastował płacz. — Skąd możesz wiedzieć, że nic się nie stanie? Przecież Theron mówił...
— To prawda — przerwał jej. — Ale wtedy byłaś dzieckiem. Nie potrafiłaś nad nim zapanować, więc najlepiej było go w sobie zdusić. Teraz dorosłaś, Amayo. Za kilka tygodni kończysz dziewiętnaście lat. Wiem, że sobie poradzisz. — Uśmiechnął się do niej ciepło, co Amaya odwzajemniła słabym grymasem szczęścia. Przerażenie wciąż zaśmiewało jej oczy.
— Nie chcę was ranić. Czuję, jak napiera we mnie, jak codziennie próbuje się wydostać. Boję się, że jeśli go wypuszczę stanie się coś złego. Theron mówił, że tak będzie.
— Nie mamy pewności. — Pomimo koszuli owiniętej wokół jego palców, chwycił ją pewnie za ramię. Zmusił, by na niego spojrzała. — Nieważne w jakim kierunku na razie się rozrośnie, musimy się upewnić, że będziesz bezpieczna. To za bardzo ryzykowne, byś pozostała w takim stanie.
Milczała. Gdy nie odpowiadała przez dłuższy czas, Rue dodał:
— Spójrz na to z innej strony. Przecież twój Dar może pójść w zupełnie inną stronę. Czy nie cieszyłabyś się, gdybyś mogła leczyć kogoś poprzez samo dotknięcie?
— To tylko domysły — powiedziała cicho, wpatrując się w ścianę obok. Nie miała odwagi, by spojrzeć na przyjaciela. — Nie wiesz, czy tak się stanie.
— Ale to jest równie prawdopodobne. — Wzruszył ramionami. Loki zafalowały na jego ramionach.
Dziewczyna zamknęła oczy, gdy niechciane wizje zaczęły na nią napływać. Mimowolnie pociągnęły za sobą wspomnienie Naosa i tej jednej chwili w jego pokoju. Nie miała rękawiczek. Nic, co uchroniłoby jej skórę. Jednak dotykała go. Czuła wszystkie wzgórki, włoski, chropowate i gładkie powierzchnie. A w jej umysł nie wdarły się żadne emocje, nie poczuła nawet osłabienia. Jak to się stało?
Kątem oka spojrzała na Rue , który nadal przyglądał jej się z przejęciem. Co, jeśli bezwiednie pogodziła się już z Darem? Co, jeśli może go dotknąć i nie poczuć żadnych konsekwencji? Poprawiła się na materacu, odwracając się w jego stronę. Odgoniła od siebie łzy i strach. Jednak cofnęła dłoń, którą wyciągnęła do ramienia chłopaka. Nie chciała ryzykować. Gdy tylko przypomniała sobie konsekwencje i uczucie, które niósł za sobą ostatni dotyk, stwierdziła, że woli zawiesić tę kwestię w niewiedzy.
— Zrób to, proszę. — Wyczuła w jego głosie desperację. Widziała, jak zdruzgotany był wizją jej śmierci. — Dla siebie. Dla mnie. Dla Yaali.
— Nie mieszaj w to mojego domu — warknęła, wysilając się na ostry ton. Przymknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie chciała...
— Nie możesz udawać, że nic się nie stało! Nie możesz zakopywać w sobie wspomnień i zachowywać się tak, jakby to całe wydarzenie nie miało w ogóle miejsca! — Potrząsnął gwałtownie jej ramieniem. Widziała w jego oczach strach. Strach dotyczący straty.
Pokręciła głową. Czuła, jak to wszystko rozrywa jej serce. Jak miażdży je i kruszy.
— Nie możesz tak po prostu tu przychodzić i żądać, że zaprzepaszczę piętnaście lat mojego życia! — Zdołała krzyknąć. Wstała chwiejnie z łóżka, czując lekką ulgę, gdy oddaliła się od jego ciała. — Nie wmawiaj mi, że będzie dobrze. — Jej głos załamał się. Pierwsze łzy spłynęły po policzkach. — Nie mów mi, że tak będzie, jeśli nie masz pewności. — Wskazała na niego palcem, jej głos przyjął oskarżycielski ton. — Bo jeśli jeszcze raz się zawiodę... Jeśli jeszcze raz to wszystko się posypie, to ja... — Zamknęła powoli oczy. Wzięła głęboki wdech i dodała, z każdym słowem podnosząc ton: — To ja nie wiem, czy zdołam wytrzymać, rozumiesz?! Nie dam rady!
Nie dam rady.
~ ☾ ~
Księżyc w ostatniej kwadrze wyłaniał swój sierp spośród mętnych, puchowych chmur. Niebo było ciemne, gdzieniegdzie migotały gwiazdy. Ciemność oplotła już platformę, cały Zakon. Sprawiała, że woda oceanu przybrała chabrowy, wręcz szafirowy kolor. Małe fale obijały się o ogromny symbol Rhei z głośnym pluskiem. Okolica wydawała się spokojna. Wszędzie było cicho.
Dopiero po chwili w wieżach z sypialniami rozbłysły pierwsze światła. Po pewnym czasie wszystkie okna migotały blaskiem arkemicznych kul i świec. Akolici budzili się, inni wcześniej nie mogąc zasnąć, zaczęli się szykować. Właśnie ta jedna noc pod koniec roku była wyjątkowa. Ostatnia kwadra Księżyca stanowiła zapowiedź nowiu, który dla uczniów Zakonu symbolizował odrodzenie. Nowy początek, oczyszczenie. Świętowanie zaczynało się od ostatniej kwadry, aż do końca nowiu.
Amayę obudziło ciche pukanie do drzwi.
Spokojny i miły sen, który otulał ją od dłuższego czasu, rozwiał się przy pierwszych mrugnięciach. Podniosła się na łokciach i zmrużyła oczy, gdy z początku nie mogła nic dojrzeć w ciemności. Strach ścisnął ją za żołądek, kiedy dostrzegła nikły ruch przy łóżku. Po chwili jakaś smuga przeleciała po drugiej stronie ściany i w pokoju rozlało się przyjemne, jasne światło. Vaia uśmiechnęła się, wychodząc z mroku i podeszła do łóżka dziewczyny.
— Czas wstawać, gołąbeczko. — Usiadła obok na materacu, jednak nie odważyła się dotknąć dziewczyny nawet przez materiał. — Dzisiaj jest ostatnia noc przed nowiem. Mamy święto Nowego Księżyca. — W jej oczach zapłonęła fascynacja. Amaya zdziwiła się, widząc u niej tyle entuzjazmu.
— Skąd masz taki dobry humor? — zapytała niewyraźnie, nie do końca rozbudzona.
— Wypuszczają dzisiaj Naosa! Oficjalnie ogłoszą nasze przeniesienie na niższy szczebel, ale chociaż będzie mógł wychodzić z pokoju, w końcu się z nim zobaczę.
Amaya poczuła, jak dreszcze przebiegają jej po kręgosłupie, gdy mimowolnie przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie. Głęboko w środku zrodziły się w niej wyrzuty sumienia. To była jej wina, że zostali zdegradowani.
— No, wstawaj! — Vaia przypomniała sobie, po co właściwie przyszła i sama odeszła nieco od łóżka. — Przyniosłam dla ciebie specjalne szaty, każdy musi się ubrać identycznie na ten wieczór. I mam dobrą wiadomość. — Urwała i spojrzała tajemniczo w stronę dziewczyny. — Każdy ubiera rękawiczki. — Poruszyła znacząco brwiami i pokazała jej własne ręce, które zostały schowane w pięknych, seledynowych rękawiczkach.
Amaya otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Ulga rozlała się po jej ciele. Choć na chwilę nie będzie musiała się przejmować swoim Darem. Będzie bezpieczna.
— To świetnie — powiedziała jedynie, entuzjastycznie schodząc z łóżka. Amaya nigdy nie spodziewała się, że nagłe budzenie w nocy może skończyć się dobrymi wieściami.
Szata została wykonana z weluru, który mienił się w świetle świec na czarno, by pod innym kątem zmieniać kolor na jasnozielony. Amaya już wcześniej spotkała się z takim materiałem, w Yaali widziała chyba wszystkie. Ten, który ubrała, fascynował ją. Był miękki i dość cienki. Od spodu podszyty materiałem z lnu, przez co specyficzne, satynowe uczucie towarzyszyło jedynie jej dłoniom, które co rusz muskała miękka tkanina.
Przy karku leżał spiczasty kaptur, obszyty czarną wstążką. Sukno lało się przy jej talii, aż do połowy łydek. Na początku, gdy dziewczyna go nie ubrała, miała wrażenie, że to szlafrok z kapturem. Z przodu nic nie łączyło materiału, więc Amaya po prostu narzuciła to na siebie. Jednak Vaia kręcąc głową i marudząc pod nosem, szybko zapięła jej wszystkie guziki, których dziewczyna nijak nie mogła dostrzec. Obwiązała się w pasie czarną wstążką i założyła kaptur na głowę. Bez słowa wyszły na korytarz i po chwili zaczęły kierować się w stronę wyjścia z dormitorium.
— Cały rytuał będzie odbywał się w Zakonie. Z racji tego Mistrzowie postanowili właśnie tam ogłosić powrót Naosa i Elnatha... — Jej głos załamał się na krótką chwilę. Elfka odwróciła wzrok, speszona i nie dokończyła.
Amaya zrozumiała, że dziewczyna jest zła na siebie. Pewnie się obwinia, może myśli, że mogła temu jakoś zapobiec.
— To nie twoja wina — powiedziała łagodnie, gdy zaczęły schodzić po schodach. Wielce usatysfakcjonowana dotknęła jej ramienia, rozkoszując się pewnością w dotyku.
— To, że masz rękawiczki na łapskach, nie znaczy, że możesz mnie dotykać — warknęła, jednak jej głos załamał się nieco. Vaia pokręciła gwałtownie głową, pociągając nosem. — Nie jestem jakimś cholernym dzieckiem, żeby beczeć nad tym wszystkim — mruknęła do siebie, jednak z tak małej odległości Amaya była w stanie wszystko dokładnie usłyszeć.
Zdziwiona nagłą zmianą nastroju, nic nie powiedziała. Domyśliła się, że zapewne nic nie zdziała, nieważne jak bardzo będzie naciskać, więc odpuściła. Nauczyła się, że rozwścieczona Vaia nie zwiastuje nic dobrego, a widząc ją w tak zmiennym humorze tym bardziej nie chciała na nią napierać.
Gdy już wyszły z wieży i chłodna, zimowa bryza owiała, ich ciała, a księżyc powitał ich na czystym niebie, Elfka zacisnęła mocno pięści, gdy coś sobie uświadomiła. Czerwone spojrzenie błysnęło w ciemności, kiedy podniosła wzrok na towarzyszkę. Coś w niej zmieniło się nagle. Jednak Amaya nic nie zauważyła, beztrosko szła dalej przed siebie.
— To twoja wina — wysyczała. — To przez ciebie Naos postanowił was tu wysłać. To przez ciebie to wszystko tak się potoczyło! To przez ciebie musiał cierpieć! — Stanęła jej na drodze i nagle w jej dłoniach pojawiły się dwa, długie ostrza. — Masz pecha, że przez długi czas nie miałam możliwości nic zabić. Jestem głodna.
Amaya odwróciła się do niej, zdezorientowana. Wiedziała, że Vaia potrafiła być agresywna, ale jeszcze przed chwilą nie zamierzała atakować! Co się zmieniło?
— Nie rób tego! — Amaya podniosła dłonie przed siebie i cofnęła się nieco. Wiatr dmuchał jej w twarz, zabierając dech. Elfka spoglądała na nią, rozwścieczona, stojąc w pozycji bojowej. Szeroko rozstawione nogi w ułamku sekundy złączyły się, gdy dziewczyna skoczyła. Chciała przemienić się w locie, wylądować za plecami dziewczyny i wbić jej dwa ostrza w serce. Przymknęła oczy, przywołując do siebie swojego demona, jednak otworzyła je szeroko, gdy usłyszała wysoki głos Adary:
— Vaio, przestań! Idiotko, nie przemieniaj się w trakcie Nowego Księżyca! — Podbiegła do nich szybko. Długie, falowane włosy tańczyły na jej ramionach i piersiach, gdy ruszyła w ich stronę. Spojrzała z wyrzutem na Elfkę. — Jest Nowy Księżyc — powtórzyła — jego moc jest potężniejsza niż wcześniej, chcesz zostać Zelśniona?!
Vaia opadła na ziemię, nie mogąc ukryć zdumienia. Schowała w sobie złość i próbowała nie zwracać uwagi na Amayę. Spoglądała na swoje ręce, jakby dopiero teraz odzyskała nad sobą panowanie. Pokręciła głową, kompletnie zapomniała o Nowym Księżycu. Jeśli tylko pozwoliłaby swojemu demonowi przejąć nad nią kontrolę, już nigdy nie odzyskałaby pełni władzy. Zostałaby potworem. Na zawsze.
— O Rheo. — Strzepnęła kilka włosów, które opadły jej na zroszone potem czoło i spojrzała wielkimi oczami na Adarę. — Chyba... właśnie uratowałaś mi życie. — Przez szok i niedowierzanie Vaia zapomniała o swojej fasadzie i ostrym tonie. Przez chwilę obie, Amaya i Adara, były w stanie dojrzeć jej prawdziwą naturę. Elfka opanowała się szybko, wzięła głęboki oddech i bez słowa ruszyła dalej do Zakonu. Dziewczyny spojrzały zdumione po sobie, jednak po chwili bez słowa podążyły za Vaią.
— Przepraszam za nią — powiedziała cicho Adara. — Niestety Nowy Księżyc potrafi tak na nas działać. — Skrzywiła się i weszły do środka.
W Zakonie panował półmrok. Ciemne korytarze zostały oświetlone nielicznymi kulami, które dawały niewiele światła. Przez hole przechodziło pełno uczniów. Wszędzie migotały jasnozielone plamy, gdy ktoś przeszedł przy jasnym świetle w specyficznej szacie. Amaya nie zwracała na to uwagi. Jej serce wciąż głośno łomotało o żebra, jakby nadal przeżywało chwile sprzed kilku minut. Zelśnienie — tak nazwała to Adara. Jednak czym dokładnie było i na jakiej zasadzie właściwie panowało?
— Zelśnienie to jedna z najstraszniejszych klątw, jakie ciążą na Księżycowych Elfach. — Adara odezwała się nagle, jakby czytała w myślach dziewczyny.
Amaya podniosła na nią zaciekawione spojrzenie.
— Chyba powinnam ci podziękować. — Otrząsnęła się po chwili i zaśmiała krótko.
— Nie musisz. — Machnęła lekceważąco dłonią. — To Vaia powinna, a że tego nie zrobiła, to już jej problem. Zgadnij, kto już nie dostanie w prezencie Diamentu Hermikerskiego, albo chryzolitu? — Zachichotała i spojrzała przed siebie, doglądając czegoś z odległości.
— No dobrze, ale na czym właściwie polega to Zelśnienie? — zapytała, wracając do przerwanego tematu. Niesamowicie ją intrygował.
— W porządku, już ci mówię. Przez następne kilka nocy aż do nowiu, Księżyc kumuluje swoją energię, zanim jego światło kompletnie się wyczerpie. W trakcie nowiu jego tarcza jest całkowicie przysłonięta, więc przed jego zniknięciem musi nazbierać trochę światła, przez co my jesteśmy na niego bardziej podatni. Nasze demony w nas buzują, musimy trzymać je na uwięzi, bo w ciągu tego czasu mogą kompletnie przejąć nad nami kontrolę.
— No ale przecież w trakcie przemiany nadal jesteście sobą, prawda? — Zastanawiała się. Widziała Naosa, był w swojej Nocnej Naturze i rozmawiał z nią. Był łagodny i spokojny. Więc w czym właściwie tkwił problem?
— To nie do końca tak. — Pokręciła głową. — Podczas Zelśnienia to nie do końca te same demony przejmują nad nami kontrolę. Zmieniają się. Są bardziej agresywne, no cóż... bardziej demoniczne. — Zgięła palce przy ustach, udając kły, na co Amaya skrzywiła się nieco. — Dlatego wszyscy tak świrują, są poddenerwowani. — Wzruszyła ramionami.
— No, a ty? — zapytała, przyglądając się jej.
— Ja żyję ze swoim demonem w całkowitej harmonii. — Szeroki uśmiech rozciągnął się na jej twarzy. — Mam kilka klejnotów, które pozwalają mi przywołać go do porządku.
— Czyli jednak działają? — zapytała sama siebie, jednak Adara odpowiedziała:
— Owszem — zdawała się oburzona — dlaczego miałabym ci dawać coś, co by nawet nie działało?
Amaya tylko pokręciła głową i zamilkła. Musiała to sobie wszystko poukładać. Nigdy nie sądziła, że broń Srebrzystych może się okazać ich zgubą. To była naprawdę cenna informacja. Po chwili weszły do wielkiej sali, w której większa część uczniów czekała od dłuższego czasu.
— Rytuał powinien zacząć się za chwilę — szepnęła do niej, pochylając się nieco. Zakręcony róg musnął skórę Amayi. Dziewczyna wzdrygnęła się.
Trzymała się kurczowo Elfki, gdy ta zaczęła lawirować pomiędzy tłumem ludzi. Amaya poczuła ucisk w żołądku. Nienawidziła tłumów. Nawet gdy była ubrana tak jak w tamtej chwili, coś z tyłu głowy mówiło jej, że i tak ktoś może dostać się do jej skóry. Tkanina może się podwinąć, gdzieś może być dziura. A wtedy zostanie jej tylko ciemność.
Dostrzegła, że wszyscy zaczynają formować się w wielkie kółko. Pierwszy pierścień ludzi już dawno powstał, w tamtej chwili jedynie nieliczni próbowali dostać się jak najbliżej centrum, by jak najwięcej dojrzeć.
— Na czym właściwie...
— Ciii! — Ktoś przerwał jej ostrym syknięciem. Zacisnęła więc usta i do końca rytuału nie odważyła się odezwać.
Stała cała spięta, drżała lekko, czując wokół siebie tyle ludzi. Wzdrygnęła się, gdy światło w sali zgasło, a do środka weszły cztery osoby. Amaya wiodła za nimi wzrokiem, zaciekawiona. Wszystkie stanęły na środku. Różniły się ubiorem od reszty. Dziewczyna domyśliła się, że ich szaty zostały wykonanie z takiego samego materiału, gdy zauważyła, jak perłowa biel zamienia się w zgięciach na liliowy, jasny kolor. Kaptury zostały obszyte białymi wstążkami, jakby ich autor chciał podkreślić, jak wiele różniło tych czworo od całej reszty. Amaya nie mogła doszukać się żadnego podobieństwa.
Po chwili pierwsza postać ruszyła pewnym krokiem przed siebie. Stanęła przed wielką, ozdobną literą "Y". Jasny płomień zafalował nieco, gdy zaczepił się o krótki knot zielonej świecy. Pewny, donośny głos kobiety rozbrzmiał echem po sali:
Wołamy wszyscy do ziemi
i zapraszamy cię do naszego kręgu.
Gorąco Słońca ogrzało ziemię
i przyniesie nam nagrodę w glebie,
gdy przyjdą czasy żniw.
Postać uklękła, pochylając się w stronę północy, Ytris w starym języku Srebrzystych.
Liliowy kolor zatańczył na szatach, gdy kolejna postać zmierzyła na południe, do Eroteth. Wielka litera „E" już na nią czekała. Po chwili nikły płomień zaświecił w żółtej świecy. Amaya wzdrygnęła się, gdy basowy, męski głos zadźwięczał jej w uszach:
Wołamy wszyscy do mocy powietrza
I zapraszamy cię do naszego kręgu.
Niech wiatr niesie ze sobą żyzność
I wspólnotę wśród przyjaciół i rodziny
W tym sezonie wzrostu i światła.
Amaya rozejrzała się wokoło. Spodziewała się rytuału nawołującego do walki, krzepiącego wojowników. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wielcy zabójcy, akolici z Zakonu Krwi modlili się o żyzność.
Wołamy wszyscy do mocy ognia
I zapraszamy cię do naszego kręgu.
Zadrżała nieco, gdy kolejna osoba przemówiła. Stała na zachodzie, przed literą „P" od Peure. Czerwona świeca już żarzyła się w jej dłoniach.
Niech błyszcząca poświata Księżyca
Wskazuje nam drogę podczas ciemnych nocy
Jak Słońce oświetlało nasze życia podczas dnia.
Biała smuga przeniosła się na wschód, Suthe, podchodząc do litery „S". Postać trzymała niepewnie niebieską świecę w dłoniach. Zmęczonym, drżącym dłoniom chwilę zajęło, zanim zapaliły knot. Po chwili po sali rozniósł się zachrypnięty, jednak donośny głos:
Wołamy wszyscy do mocy wody
I zapraszamy cię do naszego kręgu.
Mimo że ziemia może być sucha
Podczas długich tygodni lata
Wiemy, że deszcz jeszcze nadejdzie
I przyniesie ze sobą życie.
Wszyscy poczekali cierpliwie, aż ostatnia osoba uklęknie. Po chwili akolici wokół Amayi wyszeptali:
Zbieramy się dzisiaj w świetle Księżyca,
By świętować nowe życie i radować się.
Niech kolejny rok przyniesie nam miłość,
Miłosierdzie, obfitość i dobrobyt,
urodzajność i życie.
Wieczne jak Księżyc nad ziemią.
— Wieczne jak Księżyc nad ziemią — powtórzyli wszyscy.
I dopiero wtedy zrozumiała. Oni nie modlili się dla Zakonu, tylko dla całej Yuny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro