Rozdział 2 Konsekwencje
Długi stół w królewskiej jadalni po dłuższym czasie zaczął uginać się pod ciężarem potraw, które przygotowano na obiad. W pomieszczeniu pływały najróżniejsze zapachy, które delikatnie mieszały się ze sobą, tworząc symfonię smaków. Służące wciąż chodziły do blatu, by dodać przygotowane potrawy i wracały do kuchni. Obiad miał się odbyć za kilka minut, więc w pokoju zrobiło się wielkie zamieszanie. Nie wszystkie potrawy były gotowe, a nikt nie chciał narazić się na rozczarowanie króla. Choć praca na zamku nie była najlepszym środkiem dochodu dla Orfanów nikt nie chciał jej stracić. Wytwarzanie i zaklinanie tkanin było najlepiej płatnym zawodem w Lathie, w końcu Orfanie zasłynęli ze swoich pięknych materiałów. Jednak na to mogli sobie pozwolić ci bardziej zamożni, dlatego dla każdego praca na zamku była niesłychanie ważna i nikt nie chciał podpaść królowi za nieprzygotowanie obiadu do końca. A Erin lubił dużo zjeść.
Gdy wybiła odpowiednia godzina, do środka weszła cała rodzina królewska. W tym samym momencie ostatnia służąca zniknęła za progiem, chowając się w korytarzu. W pomieszczeniu została jedynie dziewczyna, która miała czekać na ewentualne prośby lub uwagi w stosunku do jedzenia. Drobna nastolatka stała już przy siedzeniu króla, odsuwając mu krzesło i pokłoniła się nisko.
— Wina, królu? — powiedziała nieśmiało, nadal się pochylając. Spoglądała spod gęstych rzęs na oblicze Erina, próbując uspokoić kołatające serce. Co prawda król nie był groźny. Należał do najbardziej pogodnych i żartobliwych władców na całej Vaedii. Jednak po zamku rozchodziły się nieprawdziwe plotki o tym, że zwalnia całą służbę przez najmniejsze przewinienia. Młoda służąca, będąc przy jego stole pierwszy raz, panicznie bała się tego, że straci pracę za najmniejszy błąd.
— Dziecko, rozchmurz się! — Erin zaśmiał się głośno i wielką dłonią klepnął dziewczynę delikatnie po plecach. — Ja wezmę od ciebie to wino, a ty rozkaż kucharzowi, by przygotował jeszcze musu z owoców Duarui. Wiem, że moja kochana żona — spojrzał ukradkiem na Zemirę — bardzo je lubi, a nie widzę ich tutaj. — Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i wziął z jej ręki wielki dzban. Nalał sobie pokaźną ilość do kielicha i upił większy łyk.
Amaya mruknęła głośno, przypominając ojcu o wciąż lekceważonej tradycji. Erin spojrzał na nią nieco zdziwiony, jednak przypomniał sobie o białym kruku leżącym na jego sercu. Wszyscy przy stole wyciągnęli wisiorki z podobizną głowy białego kruka i ucałowali je delikatnie. Ten wzór stanowił herb Lathy i był świętym symbolem odnoszącym się do ich zmarłej Bogini oraz do osobliwości, którą charakteryzowali się wszyscy Orfanie.
— Mam wrażenie, że tylko ja nadal dbam o to, co powinno być dla nas ważne — mruknęła, poirytowana i poważnie zmęczona minionym dniem.
— Och, nie przesadzaj, Amayo. — Westchnęła Zemira, studiując córkę lodowatym spojrzeniem. Kobieta miała piękne, ognisto-rude włosy, które zakręcała delikatnie, by tworzyły subtelne fale. Księżniczka odziedziczyła po niej kolor zimno-niebieskich oczu oraz temperament.
— Nie przesadzam.
— Zaczyna się. — Westchnęła głośno Tala, najmłodsza z rodziny, nakładając sobie tłuczone ziemniaczki.
— Nic się nie zaczyna — odpowiedziała od razu królowa, podnosząc dłoń w uspokajającym geście i ponownie spojrzała na Amayę. — Prawda? — zapytała z naciskiem i zmrużyła oczy, błagając w duchu, by jej córka okazała choć trochę ogłady.
— Prawda. — Przewróciła oczami i oparła głowę na dłoni, pochylając się nad stołem. Ich krzesła, z racji tego, że każdy Orfan miał bardzo długie włosy, nie posiadały oparcia, by ułatwić im siadanie. Były wyposażone jedynie w podłokietniki. Normalnie poprawianie ciężkich włosów byłoby problematyczne z dodatkową ścianą, jednak siedząc jedynie na stołkach, mogli łatwo usiąść tak, by włosy rozlewały się po podłodze, nikomu nie przeszkadzając. Jednak takie rozwiązanie było męczące dla ich pleców, dlatego zmęczenie jeszcze bardziej dopadło Amayę.
Zemira, widząc postawę córki, chciała zwrócić jej uwagę na nietaktowne zachowanie przy stole, jednak Erin odezwał się pierwszy:
— Amayo słyszałem, że spotkałaś się dzisiaj z Adrielem. — Czarne, proste włosy opadły nieco na jego twarz, gdy pochylił się w stronę córki.
Księżniczka jedynie przytaknęła, modląc się w duchu, by jej ojciec nie wiedział o decyzji, którą podjęła.
— Doszły mnie słuchy, że coś ci zaproponował. — Król podniósł brwi, jednak nie uśmiechnął się. Amaya domyśliła się, że już wiedział.
— Zaczyna się. — Avis, najstarsza z sióstr uśmiechnęła się pod nosem, nalewając sobie wina.
Amaya posłała jej mordercze spojrzenie, po czym otworzyła usta, by wszystko opowiedzieć. Musiała przekazać swoją wersję wydarzeń, zanim Erin zacznie ją o cokolwiek oskarżać.
— Ja...
— Zamilcz! — wrzasnął gwałtownie i uderzył z hukiem pięścią o stół. Wszystkie naczynia zaśpiewały, wpadając na siebie przez krótką chwilę. — Zdajesz sobie sprawę z tego, co zrobiłaś?! — Jego twarz przybrała odcień purpury, a szeroko otwarte oczy odznaczały się na tle jego furii.
— Wiem jakie konsekwencje może przynieść ta decyzja. — Amaya odpowiedziała chłodno i rzeczowo. Z całych sił starała się panować nad emocjami.
— Czy ty w ogóle pomyślałaś o swoich ludziach? O całej Lathie, która liczy na ciebie? — Erin pochylił się groźnie, a na jego twarz wstąpił grymas zniesmaczenia i zawodu.
Amaya zacisnęła mocno szczękę, spoglądając wprost na ojca.
— Zrobiłam to dla nich! — Krzyk wyrwał się z jej gardła, łzy zaszczypały pod powiekami. — Przecież sojusz zawarliśmy tak dawno temu, powinniśmy się skupić na pokoju z Księżycowymi Elfami. Ta wojna trwa już zdecydowanie za długo! Czy tylko ja widzę, jak bardzo jest bezsensowna?
— Jak zwykle, patrzysz tylko na swoje zachcianki. — Prychnął z pogardą i machnął ręką. — Jesteś tu po to, by wziąć cholerny ślub z Adrielem i jak zwykle musisz wymyślać!
— Erinie... — Zemira zaczęła się martwić, że jej mąż doda coś, co jeszcze bardziej zaboli ich córkę.
— Zamilcz, kobieto! — Podniósł na nią rękę, nawet nie patrząc na żonę i zmrużył gniewnie oczy. — Do niczego innego nam się nie przydasz, Amayo. Jesteś skalaniem, z tym Darem nikt inny cię nie przyjmie! Zrób chociaż tyle, byśmy nie musieli się za ciebie wstydzić. — Król zaczął błagać. Desperacko pragnął, by jego córka nie doprowadziła do wojny przez swoją głupotę.
— Erinie! — Królowa wstała gwałtownie, oburzona jego słowami. Spojrzała po chwili miękkim wzrokiem na córkę i zacisnęła usta, widząc jej rozpacz.
Amaya wstała bez słowa od stołu, dyskretnie wycierając wierzchem dłoni łzy. Wybiegła z jadalni, zostawiając za sobą jedynie echo krzyków ojca.
~ ☾ ~
Amaya ściskała kurczowo w dłoni kwiat sveertu. Czarne płatki opadały bezwładnie, zamykając się w ciasnym pąku. Księżniczka szła szybko przed siebie, otulona płaszczem. Wpatrywała się w jeden punkt, nie chcąc, by cokolwiek ją rozproszyło. Wiedziała, że gdy tylko podda się natarczywym myślom, wspomnienia wkradną się do jej umysłu i zaczną napierać, dopóki nie pęknie. Czarne włosy, spięte w długi kucyk, który zaczynał się od czubka jej głowy, muskały jej plecy i pośladki. Skupiła się na tym. Do jej nosa dotarł słodki zapach trawy, więc wzięła duży haust powietrza i napawała się aromatem wolności. Czuła najmniejszy powiew wiatru na skórze, miała wrażenie, jakby słońce namaszczało ją swoim delikatnym dotykiem. Chociaż na chwilę jej problemy i ponure myśli odpłynęły wraz z orzeźwiającą bryzą. Marzyła o tym, by jej Dar mógł zniknąć równie łatwo.
Po kilku minutach dotarła do wysokiej wieży, która stała nieopodal zamku. Pociągnęła pewnie za miedzianą klamkę i weszła do środka. Na parterze, jeszcze przed schodami stał pokój, w którym Renon przyjmował gości. W rogu znajdowała się mała kuchnia, przy której stał kwadratowy stół. Jego mieszkanie było małe — pokoje na parterze były tam jedynie, by zapewnić mu miejsce do spania. Większość swojego czasu spędzał w pracowni, na szczycie. Mag od dłuższego czasu pracował nad pewnym zaklęciem, które nie pozwalało mu spać. Wciąż siedział na górze, sfrustrowany, pochłonięty pracą.
Amaya lubiła do niego przychodzić. Renon był jedynym magiem, którego znała. Mogła się od niego wiele nauczyć, choć to Callian, jej przyjaciel, spędzał u niego najwięcej czasu. Orfanie — zrodzeni z krwi człowieka i maga — byli w stanie władać pomniejszymi zaklęciami, nie posiadając Daru Magii. Tylko nieliczni mieli przywilej, by móc posiąść wielką moc, jednak o takim szczęśliwcu już dawno nie słyszano. Wszyscy Orfanie martwili się, że magia w ich krwi już nie była tak silna, jak w czasach Początku Istnienia. Nie ukrywała, że miała nadzieję na zniwelowanie jej Daru. Już wiele razy prosiła o to Renona, jednak ten odmawiał pomocy, mówiąc, że to zbyt ryzykowne. W końcu nikt nie powinien naruszać tego, kim jest. To igranie z losem.
Gdy księżniczka weszła na ostatni stopień – zdawałoby się – niekończących się schodów, uśmiechnęła się ciepło do Renona, który siedział przy biurku, studiując kryształy. Miał na sobie grube okulary, które dodawały mu uroku. Jego zgarbiona sylwetka ułożyła się w literę c, gdy pochylił się jeszcze bardziej. Amaya bez słowa podeszła do niego i poklepała starca delikatnie po plecach, by się nieco wyprostował.
— Dobrze wiesz, że takie siedzenie nie jest zdrowe dla twojego kręgosłupa. — Westchnęła i stanęła przy nim, spoglądając na porozrzucane narzędzia.
— Również miło cię widzieć. — Uśmiechnął się, jednocześnie wstając. Zdjął okulary i spojrzał na nią małymi, okrągłymi oczami.
Amaya bez słowa uśmiechnęła się, zduszając impuls uściśnięcia go. Poszła do niego od razu po opuszczeniu jadalni, więc nie zdążyła się przebrać w odpowiedni strój. Miała na sobie przewiewną sukienkę, która nie dawała jej wystarczającej ochrony. Renon zrozumiał, co miała na myśli i skrzywił się tylko, współczując dziewczynie.
— Nie powinnaś być teraz na zajęciach z łucznictwa? — Spojrzał na nią podejrzliwie i zaczął krzątać się po drugiej stronie pomieszczenia.
— Odwołano.
— Dobrze wiesz, że nie musisz mnie okłamywać. — Renon odwrócił się w jej stronę, a jego ciepły wzrok ogrzał nieco serce Amayi.
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, dziękując w duchu Kha, że miała kogoś takiego. Kogoś, kto ją po prostu wysłucha i nie będzie jej oceniać. Przekreślać, tylko dlatego, że urodziła się przeklęta.
— Zaparzę ci ziółek. — Przerwał ciszę, gdy dziewczyna nadal nie odpowiadała. Sięgnął po mały, metalowy czajniczek i postawił go na dłoni. Jej wnętrze rozgrzało się do czerwoności, a mag spojrzał na Amayę z nikłym uśmiechem.
— Dobrze wiesz, że nie musisz się przy mnie popisywać. — Przedrzeźniała go. — Takie sztuczki działają na Calliana, ja się już przyzwyczaiłam. — Wzruszyła ramionami i usiadła na starej sofie pod oknem.
— Mów, dziecko, co cię trapi. Moje ziółka ci pomogą. — Mówiąc to, podszedł do niej i usiadł obok, jednocześnie wciskając kubek do jej dłoni.
— Na pewno się nie pomyliłeś? Ostatnim razem, gdy robiłeś nam herbatę, straciłam węch na dwie godziny. — Spojrzała na niego wymownie, podnosząc kubek pod nos, by dowiedzieć się, co dokładnie zaparzył.
— Sądzisz, że to była pomyłka? — Renon odpłacił się oskarżycielskim spojrzeniem, po czym zaśmiał krótko. — Pij, bo wystygnie!
Amaya westchnęła krótko i upiła mały łyk. Napój był gorący i nieco gorzki, jednak na szczęście nie przypominał smakiem tego, którym ostatnio została poczęstowana.
— Czy sądzisz, że odmówienie Adrielowi zerwie nasz sojusz?
Kryształy wiszące na szyi Renona zadźwięczały cicho, gdy ułożył się wygodniej, by na nią spojrzeć. Kobaltowe oczy otworzyły się szerzej, by po chwili całkowicie się zamknąć.
— To zależy czego mu odmówiłaś. Jeśli ślubu — czyś ty zgłupiała?! Jeśli czegoś mniej ważnego, to — wzruszył ramionami i jęknął — nic takiego nie powinno się stać.
— Zaproponował mi, bym wyjechała z nim do Shonary, rozumiesz? Jeszcze przed dziewiętnastymi urodzinami. Przecież to pogwałcenie naszej tradycji. — Jęknęła i spojrzała na Renona, chcąc się dowiedzieć, co o tym sądzi.
— To chyba nie główny powód twojej odmowy, prawda? — Zmienił ton głosu na cieplejszy i bardziej spokojny. Księżniczka widziała w jego oczach współczucie.
— Nawet jeśli? To nie ma znaczenia.— Pokręciła głową i upiła łyk herbaty. — Chodzi o to, że nie jestem gotowa na związek. Wizja opuszczenia Yaali mnie przeraża! — Amaya zasłoniła ręką usta, zdziwiona tym, co powiedziała.
— Napar prawdy — skwitował tylko, uśmiechając się szeroko.
— Jak na starca jesteś bardzo sprytny — przyznała mu, chowając w sobie zdziwienie.
— A ty jesteś całkiem wyrozumiała jak na smarkulę.
Amaya zmrużyła oczy i otworzyła usta, chcąc mu wypomnieć, że rozmawia z księżniczką, jednak zamknęła je po chwili, po czym powiedziała:
— Tak, wiem. — Spojrzała na niego triumfalnie. — Jestem.
~ ☾ ~
Słońce powoli chyliło się ku horyzontowi. Na latającej wyspie zachód przebiegał bardzo szybko i dużo wcześniej niż na powierzchni. Po chwili wszędzie zrobiło się ciemno, jednak Amaya nawet nie myślała o powrocie do zamku. Będąc na wyspie, na której mogli przebywać głównie rodzina królewska, straż oraz służba, była bezpieczna. Wiedziała, że nikt nie miał wstępu, by tak po prostu wejść na górę, więc często pozwalała sobie na spacery nocą, czy siedzenie u Renona do późna. Nigdy nie lubiła wcześnie chodzić spać, dlatego najczęściej przebywała u niego, dopóki sam nie szedł się położyć lub robiła się na tyle zmęczona, by jedyne, o czym marzyła, to sen. Miniony dzień, pomimo tego, że był dla niej bardzo męczący i pełen stresu, chciała wykorzystać do cna.
— Callian prosił, żebym przekazał ci, byś przyszła do niego w wolnej chwili na farmę.
Amaya odgarnęła kosmyki z twarzy i spojrzała zaintrygowana na Renona.
— Mówił coś więcej? Chodzi o jego matkę? — Zaniepokoiła się.
Mag westchnął tylko i pokręcił głową.
— Jeśli spotkasz się z nim przede mną, przekaż mu, proszę, że przyjdę, gdy tylko będę mogła. Jednak nie wiem, czy po tym, co zrobiłam, ojciec będzie chciał wypuścić mnie z zamku. — Jęknęła cicho, martwiąc się.
— Spokojnie, to pewnie chodzi o stokrotkę. — Próbował ją przekonać. — Może chcesz trochę azarfisu, by odgonić te natarczywe myśli? — Sięgnął po amulet i uśmiechnął się zachęcająco.
— Dobrze wiesz, że twoje amulety na mnie nie działają. — Amaya położyła głowę na blacie, poddając się. Przymknęła nieco oczy, jednak nie chciała iść spać.
— Nie działają, czy nie chcesz, żeby działały? — Spojrzał na nią wymownie, a kobaltowe oczy zaczęły na nią napierać.
— Twój napar prawdy już na mnie nie działa, odpuść. — Spoglądała na niego ponuro spod wachlarza ciemnych rzęs i ponownie zamknęła oczy.
— Jeśli jesteś śpiąca, idź do domu — zaproponował, pochylając się odpowiednio, by mógł zobaczyć jej twarz.
— Nie jestem... O Kha! — Rozbudziła się nagle i wstała gwałtownie, gdy przypomniała sobie, po co właściwie do niego przyszła. — Gdzie on jest? — zapytała sama siebie, rozglądając się energicznie po małym pomieszczeniu.
— Szukasz tego? — Renon podniósł z podłogi ceglaną doniczkę, w której kwitł sobie zdrowo kwiat sveertu.
Amaya spojrzała na niego osłupiała, czując, jak zdziwienie miesza się ze słodkim uczuciem triumfu.
— Uratowałeś go — wydukała i chwyciła doniczkę delikatnie w dłonie.
— Zapomniałaś o nim od razu, jak weszłaś, więc ktoś to musiał zrobić. — Wzruszył ramionami i spoglądał miękko, jak Amaya muska opuszkami łodygę kwiatu.
— Adriel go zerwał — powiedziała cicho.
— Myślałem, że to mądrzejszy chłopak. — Westchnął i postawił kwiat z powrotem na ziemię.
Nie wiedziała, co powinna myśleć o tym geście. To było niesamowicie głupie i bezsensowne, by zrywać dla niej prawdopodobnie ostatni okaz tego kwiatu. Dlatego nie mogła zrozumieć tego dziwnego uczucia i myśli, która wciąż mówiła jej, że ten gest ujął ją za serce.
~ ☾ ~
Mrok leniwie rozlewał się po komnacie Amayi, przykrywając wszystko płaszczem ciemności. Zza okna gwiazdy słabo nawoływały, migocząc jasno, a Księżyc ogarniał wszystko swoim delikatnym blaskiem. Ostry sierp był obietnicą dobrego snu i niemym ostrzeżeniem przed koszmarami. Jednak księżniczka nie zdawała się słyszeć jego słów.
Weszła do środka, wpuszczając ze sobą nikłe światło świec z korytarza. Zanim zamknęła drzwi, wypuściła z klatki filiżankowego smoka, który posłusznie przeleciał nad wszystkimi świecami i zapalił je swoim ognistym oddechem. Po chwili pokój został oblany ciepłym blaskiem, a Amaya mogła w spokoju odpocząć.
Kiedy smok ponownie siedział w małej, wiszącej przy suficie klatce, dziewczyna usiadła na łóżku i postawiła kwiat na parapecie okna. Nie miała pojęcia, jak powinna odebrać to wszystko. Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła, odmawiając Adrielowi. W końcu był jej narzeczonym, to normalne, że chciał ułożyć z nią własne życie. Jednak ona nie wiedziała, czy jest w stanie się zaangażować. Bez dotyku drugiej osoby, jakiegokolwiek fizycznego kontaktu, czuła, że oddala się od niego coraz bardziej. Nauczona żyć w samotności, nie wiedziała co to miłość. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie w stanie pokochać drugiego człowieka. Że ktokolwiek zaakceptuje ją z Darem, który nie pozwalał jej zbliżać się do innych.
Adriel okazał się marionetką w rękach ojca. Zgadzał się na każde jego wołanie, prośbę czy rozkaz. Nie kwestionował nawet tych absurdalnych uwag. Jednak Amaya taka nie była. Nie miała zamiaru żegnać się ze swoim życiem tylko dlatego, że jej ojciec tak chciał. Gdyby ich sojusz rzeczywiście wisiał na włosku, pewnie by się zgodziła. Jednak w takiej sytuacji głęboko w sobie czuła, że postąpiła słusznie.
Mogła uratować swój lud w sposób, który niekoniecznie będzie wymagał od niej poświęcenia swojego dotychczasowego życia. Wiedziała, że nie poradziłaby sobie na gorących piaskach Shonary. Znała jedynie Adriela, który pewnie udawał swoją miłość do niej, by łatwiej mu było przeżyć całą nową sytuację. Gdyby się wyprowadziła, nie miałaby nikogo. Jej życie byłoby jedynie wielką monotonią i ciągłą wojną.
Jesteś skalaniem, z tym Darem nikt inny cię nie przyjmie.
Amaya pokręciła głową i zacisnęła mocno oczy, chcąc odgrodzić się od tych myśli. Zignorowała ból, który powoli rozprowadzał się po jej sercu, zatruwając je. Nie chciała bez przerwy cierpieć. Podniosła umęczone spojrzenie i przyjrzała się kwiatu, po czym westchnęła ciężko, czując, jak to wszystko zaczyna ją powoli przytłaczać.
— Ty masz się dobrze — powiedziała po chwili, czując się jak idiotka, wiedząc, że mówi do rośliny. — Nie musisz zwracać uwagi na to, co robisz, czy mówisz. Nikt cię nie ocenia. Jedynie rośniesz i pachniesz. Nie ważne co zrobisz, każdy będzie cię podziwiał. — Oparła się ciężko o dłoń i zmrużyła nieco oczy, gdy zmęczenie osiadło na jej powiekach.
Zmusiła się, by wyprostować się nieco.
W końcu księżniczce nie przystoi — pomyślała, prychając. Sięgnęła po grubą wstążkę, którą związano jej włosy i odwiązała ją jednym gwałtownym ruchem. Czarna fala opadła jej na ramiona i otuliła plecy, spływając na podłogę. Amaya rozmasowała nieco skórę głowy, próbując pozbyć się bólu. Skrzywiła się nieco, jednak po chwili odrobinę bardziej rozluźniona, podeszła do małej komody przy ścianie i wzięła stamtąd ołówek oraz swój szkicownik.
Potrzebowała tego. Tylko dzięki rysowaniu potrafiła skupić się na czymś innym niż jej problemy. Przez chwilę chowała się w swoim małym świecie i próbowała przelać wszystko, co czuła na papier. Chwyciła pewniej węgiel w ołówku i otworzyła szkicownik na pustej stronie. Spojrzała po raz ostatni na kwiat i spróbowała zapamiętać jego kształt. Na początku nakreśliła pierwszy płatek. Był obły, a jego krawędzie nieco się zwinęły przez brak dostępu do wody. Miał śliczny gradient — najciemniejszy zaczynał się od strony słupka, by stopniowo przekształcać się w delikatny platynowy kolor. Reszta płatków była zwrócona w podobnym kierunku, jednak jeden z nich opadł, jakby bez siły i wisiał bezwładnie. Szybkim ruchem zaznaczyła, gdzie się kończył i połączyła dynamicznymi liniami resztę płatku ze słupkiem. Kwiat wydawał się smutny. Przygnębiony, praktycznie bez życia. Chciała to uwiecznić. Zaczęła ostrożnie tworzyć walory przy każdym z płatków, starając się, by finalnie nie zlały się w całość. Kilka szybkich kresek odgrywało rolę łodygi i szkic był gotowy. Amaya zaznaczyła jeszcze nieco ciemniejsze tło, jednak rozmazała je palcem, by kontrastowało i współgrało z kwiatem. Posłała rysunkowi jeszcze ostatnie krytyczne spojrzenie, chcąc ocenić, czy powinna coś poprawiać. Jednak zmęczenie wygrało i obiecała sobie, że rano jeszcze spojrzy na niego i naniesie poprawki.
Zdusiła w sobie chęć ziewnięcia, po czym poszła się przebrać. Odwołując wszystkie służące, które miały jej pomóc z zaczesaniem włosów nie pomyślała, że wróci do sypialni tak wykończona. Postanowiła, że zrobi z nimi porządek z samego rana. Była zbyt zmęczona, by poświęcić długie minuty na wyczesanie wszystkich pukli. Przebrana w wygodną piżamę, zanurkowała pod kołdrę i opadła z jękiem na poduszki.
— Dobrze zrobiłam. — Próbowała zapewniać sama siebie. Wiedziała, że przekona się dopiero w momencie, gdy usłyszy reakcję Levena na jej odmowę. Bała się, że król Promienistych okaże się równie niewyrozumiały, jak jej ojciec. Poczuła, jak strach przesuwa się powoli na dnie jej żołądka, niczym śliski wąż. Próbowała to zignorować, więc obróciła się na drugi bok i zamknęła mocno oczy.
— Dobrze zrobiłam. — Blada dłoń schowana w atłasie, ścisnęła równie białego kruka.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro