Rozdział 9
Otworzyłam oczy, słysząc znienawidzony dźwięk budzika. Wstałabym pewnie wypoczęta, gdyby nie to, że w nocy moja głowa postanowiła zrobić sobie pajama party. Myślałam, że w ogóle nie uda mi się zasnąć. Rzucałam się po łóżku, aż wreszcie zmęczenie ucięło moją świadomość. Zerwałam się szybko z łóżka, rozbudzona myślą o zadaniu, jakie na mnie czeka. Nie chciałam się spóźnić. Zjadłam szybkie śniadanie, ubrałam się, odbyłam poranną toaletę i prędko wyszłam z domu.
Jadąc samochodem, byłam niezwykle poddenerwowana. Czułam mrowienie w żołądku i nie mogłam się skupić na niczym prócz tego, że za chwilę będę musiała spojrzeć w oczy chłopakowi, któremu na pierwszym spotkaniu pokiereszowałam kości i maksymalnie rozstroiłam plan dnia. Najgorsze było to, że miałam mętlik w głowie. Zastanawiałam się, co on o mnie myśli i miałam wrażenie, że mimo tego, jak się poznaliśmy, złapaliśmy dobry kontakt. Ale... Sama nie wiem... Jego wzrok przeszywał mnie czasem w taki sposób, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię, albo zwinąć w kulkę. Starałam się zrozumieć jego obsesję na punkcie samodzielności, która dało się odczuć, ale w sytuacji, w której był aktualnie... moim zdaniem powinien schować dumę do kieszeni i pozwolić sobie pomóc. Tym bardziej że sama tę pomoc oferowałam, nie musiał się mnie o nic prosić... Westchnęłam głośno i skręciłam na podjazd pod jego domem.
Cała w nerwach podeszłam do drzwi wejściowych. Co mam teraz zrobić? Jeśli zapukam i tak nie będzie mógł mi otworzyć. Zadzwoniłabym do Simóna, ale nie mam jego numeru... Dając mu swój, mogłam również poprosić... Przecież nie wejdę jak do siebie... Uch! Wzięłam głęboki wdech, nacisnęłam na klamkę i delikatnie popchnęłam drzwi.
- Cześć, to ja! Mogę wejść? - zawołałam niezbyt głośno, pukając w drzwi od wewnętrznej strony.
- Wejdź - usłyszałam w miarę pogodny głos Simóna. Uśmiechnęłam się i śmielej przekroczyłam próg. Drzwi do pokoju pani Lucili były zamknięte, nie chciałam nikogo obudzić, więc starając się zachowywać jak najciszej, przeszłam do salonu, w którym zostawiłam wczoraj Simóna. Stanęłam w progu, zastanawiając się, gdzie są wszyscy, gdyż pokój był pusty. Nie chciałam się panoszyć sama po cudzym mieszkaniu, dlatego niezbyt głośno zapytałam:
- Simón, gdzie jesteście?
- W kuchni, chodź do nas. - Musiał mieć dzisiaj niezwykle dobry humor, w jego głosie było coś ciepłego. Na moje usta mimowolnie znów wpłynął uśmiech. Poszłam w stronę, z której pochodził głos. Tuż przy pokoju pani Lucili skręciłam w prawo. Przeszłam przez niedługi korytarzyk i stanęłam w progu kuchni... Widok był rozczulający. Zastałam Simóna opartego o blat, obok niego stała kula, a zagipsowaną nogę oparł za sobą na podłodze. Na blacie obok niego siedziała Marita, wymachując nóżkami.
- Dzień dobry - powiedziałam z uśmiechem na twarzy, patrząc na rozpromienioną twarzyczkę Marity.
- Hej - odpowiedział Simón i po chwili, patrząc na małą, zapytał:
- Co się mówi?
- Dzień dobry - zreflektowała się Mar, uciekając wzrokiem i chowając szyję w ramionach. Słodki wstydzioszek.
- Gotowa na przejażdżkę? Mamy dzisiaj ładny dzień.
- Taak! - ucieszyła się i zaczęła energiczniej machać nóżkami.
- Właśnie kończę robić jej drugie śniadanie. Jadłaś coś? Może też chcesz coś przegryźć? - zapytał Simón.
- Nie, dziękuję, jestem po śniadaniu. Zresztą i tak musimy uciekać, bo się spóźnimy.
- Gotowe. Proszę. - Simón podał Mar niewielkie pudełko z lekko przetartym już obrazkiem Myszki Minnie. - Lećcie już. Pamiętaj bądź grzeczna - pożegnał się i tarmosząc jej włoski, ucałował w czółko.
Omal nie rozpłynęłam się na widok tej czułości.
- Jak się czujesz? - spytałam, wychodząc.
- Nie najgorzej. Na śniadanie połknąłem garść przeciwbólowych, ale nie jest źle. - Rozsadza mnie poczucie winy. Można było tego uniknąć...
- Przepraszam - powiedziałam, mając świadomość, że to i tak nic nie zmieni. Zbył to machnięciem ręki. - Do zobaczenia - pożegnałam się. - Gdybyś czegoś potrzebował, to jeden telefon i już jestem.
Dzisiaj Marita wzięła swój fotelik, który... miał wiele przetarć, a nawet kilka niewielkich dziur w pokrowcu.
Wyszłyśmy z domu. Pierwsza przy samochodzie znalazła się oczywiście Mar.
- Wskakuj - powiedziałam, otwierając drzwi. Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać, bo gdy tylko usłyszała kliknięcie już była w środku.
Obeszłam samochód i już chciałam zajmować miejsce kierowcy, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w nich Simón.
- Co ty wyprawiasz? - zapytałam, zdziwiona jego widokiem.
- Mogę jechać z wami? Muszę poinformować dyrektorkę przedszkola, że teraz... że będziesz zawoziła i odbierała Mar.
- Yyy... Pewnie, wsiadaj. - Zdziwiło mnie tłumaczenie bruneta. Nie mógł zadzwonić do przedszkola i wyjaśnić telefonicznie całej sprawy. Musiał się tam fatygować w takim stanie? Pomogłam mu pokonać stopień i wsiąść do samochodu już bez zbędnych przepychanek. Przekręcając kluczyk w stacyjce, odwróciłam się do Marity.
- Pasy zapięte? - zapytałam.
- Zapięte - usłyszałam w odpowiedzi.
*
Mijając kolejne zakręty, co jakiś czas zerkałam w lusterko, by podejrzeć Maritę. Z zafascynowaniem oglądała przewijające się za oknem obrazy. Byłam pełna podziwu dla tej dziewczynki. Najzwyklejsza jazda samochodem była dla niej niesamowitą wyprawą. Pokochałam to dziecko od pierwszego wejrzenia. Urzekła mnie swoim słodziutkim uśmiechem i tą uroczą wstydliwością. Patrząc na nią, miałam ochotę bez przerwy ją przytulać.
Minęłam ostatni zakręt i zaparkowałam naprzeciw wejścia do przedszkola. Wyszliśmy z auta i już po chwili byliśmy w szatni. Dziś była pełna dzieci i ich rodziców. Szłam za Mar, która prowadziła nas do jej wieszaka, a za mną podążał Simón. Kiedy dotarliśmy już do żółtego kwiatka z pszczółką na środku, wzięłam od niej pudełko, żeby mogła zmienić buciki.
Kiedy była już gotowa... aż trudno się przyznać, ale poczułam zawód, że muszę się już z nią rozstać.
- Cześć szczerbatku - pożegnał się z nią Simón. Przytuliła się do jego zdrowej nogi.
- Do zobaczenia malutka. Będę po Ciebie o czternastej trzydzieści. - Pomachałam jej na pożegnanie.
- Pa - odpowiedziała, a idąc, również do mnie pomachała.
Westchnęłam tylko ciężko, nie mogąc uwierzyć, że ta mała dziewczynka zdążyła tak szybko skraść moje serce i z zamyśleniem odwróciłam się w stronę bruneta. Ten stał już przy drzwiach z napisem "dyrektor" i przywołał mnie do siebie ruchem głowy. Zapukał i po chwili nacisnął na klamkę.
- Dzień dobry - powiedzieliśmy niemal jednocześnie. Spojrzeliśmy na siebie z głupimi uśmiechami.
- Dzień Dobry panie Álvarez, miło pana widzieć. Słyszałam o wypadku od pani Aurory. Dobrze, że to tylko złamanie.
- Tak... - odpowiedział, zerkając w moją stronę.
- Czyli to pani będzie przez najbliższe tygodnie przywozić i odbierać Maritę. - Simón spojrzał mi głęboko w oczy, a ja... na kilka sekund zapomniałam, gdzie jestem.
- Tak, jestem Luna Valente, jestem...
- Moją dziewczyną - dopowiedział, przerywając mi i mimo że miał kulę w ręce, zdołał złapać mnie za dłoń i spleść nasze palce. - Poradzi sobie - dodał, uśmiechając się do mnie.
- Jasne - odpowiedziałam cicho, bo głos uwiązł mi w gardle.
*
Chwile później byliśmy już przy samochodzie. Całą drogę od gabinetu do auta pokonaliśmy w ciszy.
- Dziękuję... i przepraszam - przerwał ją Simón.
- Za co i... za co? - zapytałam, odzyskując pełnię władz umysłowych.
- Dziękuję za to, że popłynęłaś z tym kłamstwem, a przepraszam za to, że cię do tego zmusiłem, ale... spanikowałem, chciałem, żeby mi uwierzyła.
- Spokojnie, nic się nie stało, ale nie rozumiem, dlaczego nie mogliśmy powiedzieć, że jestem twoją koleżanką z pracy.
- Bo... - Westchnął z rezygnacją. - Z resztą sama za moment prawdopodobnie się dowiesz. Mogę Cię prosić o jeszcze jedną przysługę?
- Pewnie. Mów, o co chodzi.
- Podwiozłabyś mnie do mojego szefa? Muszę dać mu zwolnienie lekarskie.
*
- A czym się zajmujesz? - zapytałam zaraz po tym, kiedy wsiedliśmy do samochodu, a Simón podał mi adres, pod który mamy się udać. Nie chciałam znów trwać w tej niezręcznej ciszy.
- Ja... hm...
- Jeśli nie chcesz, to nie musisz odpowiadać - powiedziałam szybko, widząc, że nie wie jak z tego wybrnąć.
- To bez sensu i tak za moment dowiesz się, kim jestem - wziął głęboki oddech - pracuję na budowie.
Widziałam, że z trudem przyszła mu odpowiedź na moje pytanie. Dlaczego nie chciał odpowiadać? Wstydził się?
A więc stąd te pięknie zarysowane mięśnie. Nie są wynikiem ćwiczeń na siłowni, a ciężkiej pracy fizycznej.
- A Ty, czym się zajmujesz? - jego pytanie, przywróciło mnie i moje myśli do tu i teraz. Czyli bawimy się w szczerość za szczerość. No dobra.
- Jestem recepcjonistką w hotelu Real. - Spojrzałam na niego. Kiwnął tylko głową.
Reszta drogi minęła nam w całkowitym milczeniu. Co jakiś czas spoglądałam na niemal idealny profil bruneta, który wpatrywał się w boczną szybę w zamyśleniu. Widać było zmianę w jego zachowaniu. Jakbym go czymś uraziła. A może po prostu przyznanie się do swojej pracy tak na niego podziałało...
Dojechaliśmy wreszcie na plac budowy jakiegoś dużego budynku.
- Zaczekasz tu na mnie? - zapytał z delikatnym uśmiechem. Jego zachowanie znów uległo gwałtownej zmianie.
- Tak... Tak oczywiście - odpowiedziałam z zamyśleniem.
- Wszystko dobrze? - dodał po chwili, przypatrując mi się z uwagą.
- Tak, wszystko dobrze. Pomóc Ci wysiąść, czy...
- Obędzie się - przerwał mi i wyskoczył z samochodu jak oparzony.
Przyglądałam mu się przez szybę w aucie. Zmierzał szybkim -jak na swój stan- krokiem do małego "domku" z blachy ustawionego na uboczu. Zniknął za jego drzwiami.
Wrócił po około dziesięciu minutach. Otworzyłam drzwi od jego strony.
- Sprawa załatwiona? - zapytałam z uśmiechem, chcąc zagaić jakąś rozmowę, kiedy umościł się już na siedzeniu.
- Tak wszystko załatwione. Wygląda na to, że dostałem od Ciebie w prezencie miesiąc wolnego. - Zaśmiał się, kończąc. Wiem, że nie miał tego w zamiarze, ale od razu przywołał moje poczucie winy.
- Przepraszam. Naprawdę z całego serca przepraszam - powiedziałam ze smutkiem. On złapał mnie za rękę. Zdziwił mnie ten gest. Był przyjemny i wzbudził w moim wnętrzu stado motyli. Zupełnie jakbyś była nastolatką, Luna. Uspokój się, to tylko przyjacielski uścisk dłoni.
- Umówmy się, że od tej chwili przestaniesz obwiniać się za całe to... zdarzenie. Ok? Nie wspominajmy już o tym. Wiem, że nie potrąciłaś mnie celowo, a przynajmniej mam taką nadzieję. - Posłał mi uśmiech. - Także nie przejmuj się. Nie chcę, żebyś się tym zamartwiała. - Pogładził moją rękę i spojrzał mi głęboko w oczy. - Co prawda nie to wyobrażałem sobie myśląc "urlop", ale wolne mi się przyda. - Uśmiechnął się do mnie szeroko, a ja od razu poczułam ulgę.
- To... gdzie teraz. Chcesz już wracać do domu?
- Tak myślę, że to już najwyższy czas. Chyba leki przeciwbólowe przestają działać. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za podwózkę - powiedział z grymasem bólu na twarzy. To przez tą jego samodzielność, może coś sobie naruszył, kiedy wysiadał z samochodu... Machnęłam tylko ręką z uśmiechem na twarzy, dając mu znać, że to naprawdę żaden problem i ruszyliśmy w stronę jego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro