Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Jakiś czas temu, jeszcze w szkole średniej przeżyłam jeden z najgorszych dni w moim życiu. W naszej szkole, co roku organizowano "Dzień Zamiany Ról", polegał on na tym, że w przeddzień losowano nazwiska osób, które miały się wcielić w rolę danego nauczyciela bądź innego pracownika szkoły. Każdy liczył na to, że to on okaże się szczęściarzem i - oczywiście pod czujnym okiem nauczyciela - będzie mógł poprowadzić lekcję. Jednak najlepszym stanowiskiem w całej tej "loterii" była posada dyrektora i sekretarki. Wyobraźcie sobie jak wielką radość odczuwałam, kiedy wyczytano moje nazwisko jako zastępcy sekretarki. Następnego dnia szłam do szkoły z uśmiechem na ustach, zadowolona jak nigdy wcześniej. Poinstruowana przez panią Alonso, wykonywałam niezbyt skomplikowane zadania: napisanie i wydrukowanie ogłoszenia o wycieczce, sortowanie dokumentów według dat i tak dalej. Kiedy skończyłam "swoje obowiązki" pani Alonso powiedziała, że po skończonej pracy możemy się napić herbatki z panią dyrektor. Świetnie, czemu nie, taką pracę to ja rozumiem! Jednak mina mi zrzedła kiedy okazało się, że funkcje dyrekcji pełni Lena Fernández.  Każdy w swoim życiu miał szkolnego wroga, nemezis na wieki, kogoś z kim mimo ogromnych starań nie dało się dogadać. W moim przypadku tym kimś była Lena. Znałam ją jeszcze ze szkoły podstawowej. Była jedną z tych perfekcyjnych i nietykalnych, której zdanie musiało być najważniejsze. Uwielbiała komentować mój ubiór. Nie potrafiła przejść obok mnie obojętnie, zawsze musiała powiedzieć na głos to, co myślała. Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć. Czemu wszystko musiało wyglądać tak jak jej się podobało?! Zawsze próbowałam ją uświadomić, że nie jest pępkiem świata i nie powinna robić z siebie takiej gwiazdy, bo i tak nikogo nie obchodzi jej zdanie. Przechodziłyśmy z klasy do klasy i mogłoby się wydawać, że wyrastałyśmy z wzajemnych docinek - błąd. Lena wciąż była moją osobistą krytyczką mody, a ja nie dawałam za wygraną. Wyobraźcie sobie, co czułam siedząc tam z nią i próbując zachować choć pozory koleżeńskiej relacji, obserwowana przez prawdziwą dyrektorkę i sekretarkę, które siedziały tuż obok nas. To były najgorsze - najdłuższe i najtrudniejsze chwilę mojego życia. Myślałam, że nic tego nie przebije, że nic nie może się równać z tamtym przeżyciem - myliłam się. Teraz siedzę obok chłopaka -który przez moją nieuwagę trafił do szpitala, został w jednej trzeciej zagipsowany i nie będzie mógł się ruszać przez najbliższy miesiąc - rozmyślając o tym, czy wniesie sprawę o jakąś kolosalną kwotę odszkodowania; jaki temat mogłabym poruszyć, by przerwać tą przytłaczającą ciszę i w jaki sposób mogłabym go udobruchać, żeby jednak uznał rozprawę za bezsensowny pomysł?

- Nie bój się, ja nie gryzę - z rozmyślań wyrwał mnie rozbawiony głos Simóna.

- Słucham? - pytam, przenosząc wzrok z drogi na chłopaka. O co mu chodzi?

- Jesteś bardzo zdenerwowana, boję się, że zaraz wyrwiesz kierownicę.

- Co? Nie... Ja... Po prostu zastanawiam się... czy - brunet podnosi jedynie brwi, wyczekując odpowiedzi - Uch! Chcę po prostu zapytać, czy mogłabym Ci jeszcze jakoś pomóc, żebyśmy dogadali się w kwestii... no wiesz... odszkodowania. Bo naprawdę nie mam ochoty tułać się po sądach i...

- Nie zamierzam wytoczyć Ci żądnej sprawy - odpowiedział tylko krotko. Znów zwróciłam wzrok w jego stronę.

- To znaczy, że...

- Tak to znaczy, że będziemy udawać, że nic się nie stało - dokończył, lekko poddenerwowanym głosem.

- A co powiesz waszym rodzicom, przecież nie wracasz w takim...

- Nie mamy rodziców - uciął głosem wypranym z emocji. O mój Boże... Co powiedzieć?! Gratuluję... W prost uwielbiam takie sytuacje...

- Przepraszam, ja... nie wiedziałam i...

- Nie, w porządku. Wiem.

Przez resztę drogi siedziałam już cicho. Z jednej strony cieszyłam się, że Simón jest strasznie ugodowy i puszcza mi płazem spowodowanie uszczerbku na zdrowiu, ale z drugiej strony... No nie wiem... Coś mi w tym nie pasowało. Nie znaliśmy się wcześniej, jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi osobami, dlaczego nie domaga się ode mnie bym poniosła konsekwencje. Nie chcę narzekać, ale to dość... dziwne.

Kiedy podjechaliśmy pod wskazany przez niego dom, pierwszym co zrobiłam po zgaszeniu silnika było odpięcie pasów Simóna. Potem wyszłam z auta i pomogłam Maricie, po czym wróciłam do chłopaka. Mieliśmy lekki problem z wstaniem z siedzenia, gdyż zdrowa noga była dalszą od drzwi. Jednak po kilku syknięciach i jęknięciach wreszcie udało nam się stanąć przed autem.

- Dziękuję Ci. Teraz możesz już iść, dalej poradzę sobie sam.

- Zabawny jesteś! - wykrzyknęłam sarkastycznie - Przypominam ci, że prawdę mówiąc nie masz jednej nogi.

Spojrzał tylko na mnie, jego oczy starały się powiedzieć "no to patrz!", po czym dał krok do przodu i aż krzyknął z bólu. Gdybym nie stała tuż obok, już dawno leżałby na ziemi.

- Zwariowałeś?! Przecież to świeże złamanie, chcesz zrobić sobie większą krzywdę?! Przestań się wreszcie opierać i daj sobie pomóc! - powiedziałam, poirytowana jego dziecinnym zachowaniem.

Opuścił głowę w geście poddania się, więc nie czekając - by przypadkiem znów nie zachciało mu się udowadniać swojej samodzielności - zarzuciłam sobie jego ramię na szyję, podłożyłam delikatnie swoją stopę pod jego gips i delikatnie go objęłam, bojąc się, że sprawię mu ból. Owiał mnie jego własny zapach. Niespodziewanie zawstydziła mnie ta nagła bliskość. Jednak po chwili się otrząsnęłam. Przecież to nic takiego! Ogarnij się Luna!

- Teraz musimy współpracować. Pewnie chwilę nam to zajmie, ale damy radę. - Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. Pokiwał tylko głową w milczeniu i uniósł lekko kąciki ust.

Kiedy stawiał krok swoją zdrową nogą, ja od razu pociągałam swoją. Nie było to aż tak trudne jak się spodziewałam. Co prawda ruszaliśmy się ślimaczym tempem, a Simón wcale nie był lekki, ale dało się odczuć, że próbował utrzymać swój ciężar ciała na zdrowej nodze tym samym odciążając mnie. Droga od podjazdu do drzwi miała -na szczęście- tylko kilka metrów. 

- Mari mogłabyś otworzyć nam drzwi? - zapytałam dziewczynkę, która przez cały czas dotrzymywała nam kroku.

- Już! - krzyknęła i podbiegła do klamki, podskakując, by ją złapać.

Żeby przejść przez próg, musieliśmy pokonać jeden -co prawda niezbyt wysoki, ale jednak w obecnej sytuacji problematyczny - stopień.

Doszłam do wniosku, że wygodniejsze dla nas obojga będzie wprowadzenie najpierw do środka zagipsowanej nogi. Uniosłam wyżej swoją, co musiało sprawić ból Simónowi, gdyż jęknął cicho i zacisnął pięść na rękawie mojej koszulki.

- Już jesteśmy, jeszcze tylko jeden krok. - Starałam się go zmotywować.

Uwolniłam go z uścisku, by mógł się przytrzymać futryny i przełożyć swoją drugą nogę.

- Dziękuję, teraz możesz już iść. Jestem naprawdę...

- Przestań! - nie pozwoliłam mu skończyć. - Najpierw muszę położyć Cię do łóżka, potem możemy się pożegnać - powiedziałam, wracając do poprzedniego ułożenia naszych ciał.

- To naprawdę dość kusząca propozycja, ale niestety będę zmuszony odmówić - odpowiedział z szelmowskim uśmieszkiem. To świetne zagranie, przejrzałam go. Chciał mnie wyprowadzić z równowagi, żebym wreszcie dała mu spokój, ale nie... Ja wyrobiłam sobie naprawdę niezwykłą cierpliwość.

- Ha, ha, ha, naprawdę niezwykle zabawne. A teraz rusz się. - Pociągnęłam go, by wreszcie postawił krok.

- Nie! - zaprotestował stanowczo.

W takich momentach jak ten, moja wcześniej wspomniana cierpliwość jest po prostu niezbędna. Cierpliwość i upór, który wygasał tylko w obecności Matteo. Nie zważając na jego dziecinne "tupanie nóżką" (które akurat w jego przypadku było niemożliwe do wykonania, jednak założę się, że gdyby nie gips zrobiłby to dosłownie) pociągnęłam go w stronę pierwszych otwartych drzwi jakie zauważyłam.

Wnętrze było bardzo... proste. Utrzymane w beżach i brązach. Pociągnęłam go w stronę kanapy. Wspólnymi siłami udało nam się usadzić jego samodzielny tyłek. Dwie poduszki ułożyłam przy podłokietnikach i kazałam mu się położyć. Przytrzymałam jego nogę w powietrzu, co wcale nie było takim łatwym zadaniem i nim ją opuściłam podłożyłam pod nią jeszcze jedną poduszkę.

- Teraz posłuchaj uważnie - rozkazał. Jestem ci naprawdę wdzięczny, serio bardzo mi pomogłaś, ale idź już, proszę - powiedział z błagalną miną.

- Simón, to ty? Co tam się dzieję? - usłyszałam nagle głos dobiegający z innego pokoju. Spojrzałam pytająco na Simóna.

- To my babciu! Wróciliśmy!- wykrzyknęła Mar, otwierając drzwi do innego pokoju. Podeszłam tam. Muszę wyjaśnić, co się stało.

- Nie, proszę, daj sobie spokój i idź już - błagał wręcz Simón, kiedy zaczęłam iść w kierunku drzwi. Nie rozumiałam, o co mu chodzi i zrobiłam, co miałam w planach. Stanęłam w progu. To był mały pokoik. Pośrodku stało łóżko, obok niego niewielka etażerka, a w rogu szafa kończąca się tuż przy drzwiach. Przy oknie zauważyłam wózek inwalidzki. Zapukałam w futrynę. Starsza kobieta leżąca na łóżku, oderwała się od przytulającej się wnuczki i spojrzała na mnie. Była w podeszłym wieku. Jej włosy pokryła siwizna, a twarz zmarszczki. Jednak wyglądała na miłą.

- Dzień dobry, ja... - zaczęłam.

- Babciu, to jest pani Luna, przywiozła nas samochodem - powiedziała z entuzjazmem Mar. Uśmiechnęłam się nieśmiało.

- Tak, ja... Muszę chyba wyjaśnić... Nazywam się Luna Valente. To wszystko przez to, że nie uważałam, jechałam na wrotkach i wpadłam na Simóna. Kiedy zorientowałam się, co się dzieje, leżeliśmy już na ziemi. Dopiero później dotarło do mnie, że zrzuciłam go ze schodów. Mi nic się nie stało, ale Simón... Złamałam mu nogę i obojczyk. Wezwałam karetkę, w szpitalu założyli mu gips, przez co nie może chodzić. Z tego powodu, pojechałam odebrać Maritę z przedszkola, wróciłyśmy po Simóna i tak oto jesteśmy. Jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co się stało, ale jednocześnie ciesze się, że nie pani wnukowi nie stało się przeze mnie nic poważniejszego. Bardzo za wszystko przepraszam. - wydukałam praktycznie na jednym wdechu, wyczekując reakcji kobiety. Nie wierzę w to, co zrobiłam - ten chłopak, nie dość, że opiekuje się młodszą siostrą, to jeszcze babcią, która nie wygląda jakby była w kwiecie wieku i prawdopodobnie porusza się tylko na wózku, a ja... Zgotowałam mu łóżko na najbliższy miesiąc...

- Cóż mogę powiedzieć... - odezwała się wreszcie kobieta - ... na pewno nie są to dobre wiadomości... Gdzie on teraz jest, jak się czuje?

- Tu jestem babciu! - wykrzyknął Simón z drugiego pokoju - Jest dobrze, to nic takiego!

- Mówisz, że złamał nogę...

- Niestety tak... i obojczyk. - Kobieta popatrzyła smutnym wzrokiem na Mar i pogłaskała ją po głowie.

- Chociaż trochę sobie chłopak odpocznie - uśmiechnęła się smutno. - A my jakoś damy sobie radę same, prawda aniołku?

- Ja... - Zrób to Luna! - Chciałabym jakoś pomóc. To wszystko stało się przeze mnie. To moja wina i muszę... chcę jakoś odjąć zmartwień.

- Nie! - znów odezwał się głos Simóna - Proszę cię przesań! Wiem i doceniam to, że dużo dla nas zrobiłaś, serio dziękuję, ale teraz już idź!

- Simón! - krzyknęła kobieta - Zejdź z tonu! Zwracasz się do młodej panienki, zachowuj się!

- Spokojnie, rozumiem go - uspokoiłam kobietę. - Ma prawo być zły, przeze mnie nie może nawet wstać z łóżka, a zdążyłam zauważyć, że lubi być samowystarczalny i niezależny.

- No tak, przecież on nie może chodzić... - zamyśliła się. - Skarbie, mogę Cię prosić. Tutaj za drzwiami są moje kule, podaj mu je z łaski swojej, może jak poczuje się nieco lepiej, to zrobi z nich użytek i przyjdzie mi się tu pokazać. Tylko kurz zbierają, bo ja i tak już od dawna ich nie używam - zakończyła smutno. Jak powiedziała, tak zrobiłam Przeszłam przez pokój i stanęłam przed Simónem, który patrzył na mnie tymi oczami, w których zauważyć mogłam mieszankę poirytowania i czegoś... czego nie potrafiłam nazwać. Już miałam oprzeć kule o zagłówek sofy, gdy nagle coś sobie uświadomiłam.

- O jejku... Ale przecież masz też... - i w tym momencie uświadomiłam sobie coś jeszcze -... a nie, to ta druga ręka... nieważne - "Jak wyjść na kompletną idiotkę" według przepisu Luny Valente. Odstawiłam kule na planowane miejsce i spojrzałam na Simóna. Tym razem jego twarz przyozdabiał lekki uśmieszek.

- Co? To takie śmieszne, że jestem tak roztrzepana, że nie pamiętam, którą rękę Ci złamałam? - zapytałam retorycznie, z udawanym oburzeniem.

- Owszem - odpowiedział, rozciągając usta w jeszcze większym uśmiechu ujawniając tym samym szereg białych zębów. Z tym wyrazem twarzy i rozwichrzonymi włosami wyglądał tak chłopięco. Był podobny do Matteo - te same brązowe włosy i oczy... Jednak teraz widzę, że jednak jest coś co ich różni - Matteo ma typowo męską urodę, ostre rysy twarzy podkreślone niekiedy zarostem. Simón jest bardziej... chłopięcy - nie da się tego nazwać inaczej. Jego twarz jest gładka... a przynajmniej na taką wygląda. Aż chciałoby się sprawdzić jej delikatność pod opuszkami palców... Stop! Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej te... niedorzeczne myśli i już chciałam wrócić do kobiety, kiedy Simón złapał mnie za rąbek bluzki. Odwróciłam się gwałtownie. Co do...

- Przepraszam - powiedział tylko cicho. Musiał mylnie odczytać moje milczenie.

- Nie musisz, to ja przepraszam - odparłam i wróciłam do pokoiku.

- Wracając do naszej rozmowy pani...

- Oj, przepraszam kochanie, nie przedstawiłam się... Lucila Olivera.

- A więc, pani Lucilo, naprawdę chciałabym jakoś pomóc... Może mogłabym zawozić i odbierać małą z przedszkola?

- Taak! - Usłyszałam okrzyk radości dziewczynki. Uśmiechnęłam się szeroko. To takie miłe uczucie... Polubiła mnie... A może raczej mój samochód...

- Zgadza się pani? - zapytałam ze szczerą nadzieją. Prawdę mówiąc to była również radość dla mnie. Marita była świetnym dzieckiem, grzecznym i niezwykle ułożonym.

- To byłoby duże ułatwienie, ale nie chcemy być dla pani ciężarem, ma pani swoje życie, pracę i...

- Nie, nie, nie. Tym proszę sobie nie zawracać głowy - powiedziałam z uśmiechem, czując, że nadchodzi zwycięstwo. - Więc, co? To już chyba ustalone... - Pani Lucila tylko się uśmiechnęła.

- To świetnie. A pani? Nie potrzeba pani nikogo do pomocy? Mogłabym przejąć obowiązki Simóna, proszę mi tylko powiedzieć, co i jak.

- Nie skarbie, mi niczego nie potrzeba. Na czas pracy Simóna przychodzi do mnie Priscilla - pielęgniarka z hospicjum. Pomaga mi i dotrzymuje towarzystwa, więc niczego mi nie brakuje - uśmiechnęła się promiennie.

- Rozumiem - odwzajemniłam uśmiech. - W takim razie - wyjęłam z kieszeni oderwany wcześniej od upoważnienia skrawek papieru i długopis i zaczęłam po nim pisać idąc w stronę Simóna - zostawiam Ci tutaj swój numer telefonu. W razie jakiejkolwiek potrzeby, dzwoń. - Uśmiechnęłam się i podałam mu kartkę.

- Dzięki... A skoro już o telefonach mowa, to mogłabyś podać mi mój? O ile się nie mylę, leży na tamtym stoliku - powiedział, wskazując palcem kierunek. Spełniłam prośbę i uznałam, że najwyższy czas na mnie.

- O której dokładnie mam tutaj przyjechać, żeby Mar się nie spóźniła? Trzeba ją przecież wyszykować, nakarmić...

- To już duża dziewczynka, poradzimy sobie.

- Ale jesteś pewny? Bo jeżeli...

- Tak. - uciął już wyraźnie poirytowany, ale i chyba lekko rozbawiony moją nadgorliwością. - Wystarczy, że będziesz za piętnaście ósma.

- Ok. To ja już się będę zbierać. Jeszcze raz za wszystko przepraszam. Powinnam bardziej uważać - powiedziałam skruszona. Zaszłam jeszcze na chwilkę, do pokoju pani Lucili, by pożegnać się z nią i Mar.

- Do jutra Mari - puściłam jej oczko.

- Do widzenia pani - zwróciłam się jeszcze do kobiety i wyszłam z pokoju.

- Luna... - stanęłam nagle, słysząc swoje imię wypowiedziane tym głosem po raz pierwszy. Odwróciłam się.

- Dziękuję - powiedział tylko.

- Do jutra, Simón - pożegnałam się i ruszyłam w stronę wyjścia z dziwnym uczuciem w sercu.

***

Jadąc samochodem do domu, postanowiłam wykorzystać chwilę wolnego czasu i zadzwonić do Niny. Włożyłam słuchawkę do ucha i wybrałam numer przyjaciółki.

- Halo? - po kilku sygnałach usłyszałam jej głos.

- Cześć Nina, to ja. Dzwonie, żeby opowiedzieć Ci coś niewiarygodnego!

- Mam się bać? Co się stało?

- Nie uwierzysz, ale dzisiaj rano, kiedy jechałam na wrotkach...

Opowiedziałam jej całą historię, niczego nie pomijając... No może z pewnymi wyjątkami...

- I właśnie z tego powodu muszę cię o coś prosić... - zaczęłam.

- O-o. Twój ton nie wróży chyba nic dobrego...

- Nina zrozum, muszę im jakoś pomóc. Proszę cię tylko o mały urlop. Jeszcze nigdy nie brałam dłuższego wolnego, a teraz nadszedł ten czas, kiedy jestem wręcz zmuszona cię o to prosić. Więc jak będzie?

- Luna, zaraz zacznie się sezon...

- Proszę, proszę, proszę! Jak tylko wrócę do pracy, będę się urabiać za dwoje - zobowiązałam się i wyczekiwałam na decyzje mojej szefowej.

Westchnęła tylko

- No dobrze... z racji tego, że jesteś moją przyjaciółką mogę się zgodzić...

- Dziękuję! Nina, nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham! Jestem ci ogromnie wdzięczna!

- Dobrze, już koniec tematu - rzekła stanowczo.

- Tak jest, szefowo. W takim razie skoro dostałam to, czego chciałam mogę się już pożegnać - zaśmiałam się. - A tak na poważnie to kończę, bo właśnie podjechałam na parking. Pogadamy jutro. Pa - pożegnałam się i po chwili zakończyłam rozmowę.

***

Resztę wieczoru spędziłam tak, jak zwykle. Kiedy położyłam się do łóżka, zaczęła się gonitwa myśli. Wspominałam cały dzień od momentu niefortunnego zderzenia z Simónem. I pomyśleć, że gdyby tylko zdążył przejść te trzy kroki dalej nie poznałabym go... Choć chyba ważniejsze jest to, że nie leżałby teraz połamany... Kim jest? Czym się zajmuje? Jego babcia wspominała coś o jakiejś pracy... Jednego jestem pewna - był świetnym bratem i wnuczkiem... Cały dom spoczywał na jego głowie. Musiał być niezwykle odpowiedzialny... i spokojny... i raczej dobrze wychowany, o czym się dziś przekonałam. Mimo niezbyt przyjemnych okoliczności pierwszego spotkania, polubiłam go, chętnie poznałabym go lepiej... Nie... nie, nie, nie!  Jadę tam dla Mar i tylko dlatego, że jestem wszystkiemu winna. Nie potrzebuję nowych znajomości.

Zauważywszy, że moje myśli schodzą na złe tory postanowiłam zakończyć ten żałosny monolog wewnętrzny. Ustawiłam budzik i starałam się zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro