Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W każdej legendzie znajduje się ziarno prawdy...

  To wszystko było tak niesamowite... mimo powagi sytuacji... Nadal widzę to wszystko w snach... jakby... jakby wydarzyło się wczoraj.
Pamiętam czasy dzieciństwa, kiedy późnym zimowym wieczorem dziadek opowiadał mi historie i bajki.
Dotąd urzekła mnie najbardziej jego opowieść o czasach, kiedy służył w wojsku i walczył na froncie, jednak to mniej istotne. W swoje opowiadania dawał motywy, niczym z mitologii słowiańskiej... no cóż, nie brałem ich na poważnie.
Stwierdził raz, że podczas jednej z bitew w lesie, pomogły mu istoty nadprzyrodzone i rozszarpały wrogiego żołnierza. Dla mnie była to po prostu bajka, a tłumaczyłem to sobie, jako dzikie zwierzęta. Jeszcze jako dziecko, bardzo podobały mi się te wszystkie opowieści, zwłaszcza przez klimat, jaki dawał padający na zewnątrz śnieg i zapach zaparzonej herbaty z imbirem i miodem, jednak zawsze zachowywałem racjonalizm i trzeźwość myślenia...
Przyszedł taki czas, że skończyłem gimnazjum. Był to dla mnie nowy etap- wkroczenie w dorosłość. Jednak najsmutniejsze było to, że dziadek zmarł rok wcześniej.
Próg liceum przekroczyłem stanowczym i pełnym nadziei krokiem. Nie martwiłem się nowymi wyzwaniami, bo w końcu miałem dobre oceny na świadectwie, jednak nie w tym rzecz. Pewnego razu, po piątkowych zajęciach, kolega zagadał mnie i jeszcze parę innych osób.
-Może zrobimy jakiś wypadzik jutro?- zapytał.
Wiedziałem z czym się to wiązało. On załatwi jakieś słabe smakowe piwo, a potem pójdziemy się gdzieś poszlajać.
Wszyscy oczywiście zgodzili się, łącznie ze mną.
No cóż, wydawało mi się, że tak będzie najlepiej, w końcu dobrze bym się zaprzyjaźnił z nową klasą i złapał jakiś wspólny język. Na następny dzień czekałem z wielką chęcia.
W końcu, nadeszła upragniona sobota. Rano poszedłem z mamą na zakupy, a potem troszkę posprzątałem pokój, nic niezwykłego. Po południu dostałem telefon od mojego kolegi, który powiedział, że mogę już wychodzić z domu i wszyscy spotkamy się na głównym placu miasta. Tak zrobiłem.
Minęło parę minut, po czym doszedłem na miejsce. Jak się okazało, jako jedyny wziąłem plecak.
Wszyscy trzymali w rękach napoje alkoholowe, więc jako dobry kolega zaproponowałem, żeby włożyli je do środka.
Przeszliśmy się w stronę lasu, no nie powiem, bardzo przyjemne i chłodne miejsce, zwłaszcza ze względu na piekące słońce.
Nie przesiedzieliśmy między drzewami całego dnia, może 2-3 godziny, po czym dały nam w kość komary. W czasie, kiedy zaczęło się ściemniać, wyszliśmy na pobliską polanę. Tam zauważyliśmy parę ściętych blisko siebie drzew, co świetnie posłużyło nam za siedzenia.
Jako, że słońce zachodziło, robiło się coraz chłodniej, więc zaproponowałem rozpalenie ogniska. Wszyscy weszli jeszcze na chwilę do lasu i przynieśli kawałki suchego drzewa, za to ja wziąłem się za zrywanie chrustu.
Kiedy już wszystko nanieśliśmy, wzięliśmy się za rozpalanie. Na szczęście, wszystko poszło sprawnie i po dorzuceniu większej gałęzi i małego, ale grubego kawałka drewna, ogień ustabilizował się.
-To może czas na straszne historie?- rzucił mój kolega.
Wszyscy powstrzymywali się od śmiechu, jednak po krótkim namyśle, nie było nic innego do roboty, więc był to dobry moment.
Wtedy, przypomniały mi się te piękne chwile z dziadkiem i co prawda nie byłoby to tym samym, jednak próbowałem znów wczuć się w klimat.
Moja koleżanka zgłosiła się na ochotnika. Zaczęła opowiadać nam o jakimś opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, w którym przechowywane były zwłoki i wycinano tam narządy, które potem trafiały na czarny rynek. Jak się potem okazało, było to oparte na faktach... ale tylko oparte.
Potem, zgłosił się jeden z kolegów. Wyjął on telefon i przeczytał jedną z internetowych creepypast (strasznych opowiadań). Pewnie nie miał w sobie talentu do opowiadania, jednak nie poszło mu źle w czytaniu.
W końcu, nadeszła moja kolej. Musiałem na poczekaniu pomysleć, o czym opowiem. Chciałem też trochę zaplusować.
Wtedy, na myśl przyszła mi opowieść dziadka.
Zacząłem dosyć nietypowo, o czasach reżimu Hitlera i walkach prowadzonych na wschodzie Polski. Jak na razie wszyscy byli znudzeni, jednak w miarę zacząłem rozwijać historię. Mówiłem o tym, jak dziadek został na polu walki sam, gdy nagle... no właśnie... magiczne stwory... to nie było tak realistyczne, jak poprzednie opowieści. Pomimo to, bardzo zainteresowało słuchaczy. Udało mi się sprawić, że wszyscy mieli całą akcję dosłownie przed oczami.
Dziadek schował się w okopie, między ciałami zabitych. Dookoła huczały pociski, a jedynym światłem, które oświecało las, był ogień z palących się krzewów. Wtedy, jak grom z jasnego nieba, przez jęzory ognia przeskoczyło jakieś czarne stworzenie, jakby cień, bez widocznego futra, tylko gładkim zarysie ciała. Kule wystrzelone z karabinów, przelatywały przez ,,to coś", nie wyrządzając mu szkód. Kiedy ,,to" dobiegło do wrogiego okopu, dorwało snajpera i wyciągnęło na zewnątrz, gdzie dosłownie oderwało mu głowę od reszty ciała swoimi długimi pazurami.
Wszyscy byli lekko przestraszeni, przez dokładny opis zabicia wrogiego żołnierza. Jednak, to nie był koniec historii.
Czarna postać zniknęła, rozpływając się w ciemności. Dziadek był przestraszony. Z jednej strony, ,,to coś", co właśnie zamordowało człowieka, a z drugiej, nadal był ostrzeliwany przez wrogów.
Nagle, kiedy po krótkim zamknięciu oczu, otworzył je, ujrzał przed sobą wielką postać o ludzkiej sylwetce, ubraną w czarną szatę, która sprawiała wrażenie bardzo lekkiej i poruszającej się w powietrzu, mimo braku wiatru. Dziadziuś spojrzał się w górę. Widział tylko czaszkę, chyba jelenia, sądząc po rogach, która zakrywała oblicze tajemniczej postaci z tylko widocznymi oczami. W dłoni trzymał laskę ze skręconego drzewa i przywiązanymi do niej paciorkami z piór i kości.
Stwór postawił wielki krok, wychodząc z okopu.
-Otworzyć ogień!- rozkazał wrogi komandor.
W tym samym momencie, postać w masce uderzyła laską w ściółkę, zatrzymując wszelkie pociski w powietrzu. Chwilę ciszy przerwało poruszanie się liści na drzewach, które trzepotały, jak nigdy dotąd. Nagle, drzewa zaczęły się poruszać, dosłownie. Zaczęły zbliżać się ku wrogom dziadka i ściskać ich. Ludzie krzyczęli z bólu i przerażenia. Konary zaczęły ich pochłaniać.
Kiedy już wszyscy zostali wchłonięci przez drzewa, tajemniczy stwór ostatni raz odwrócił głowę w stronę dziadka, po czym odszedł między ciemne gąszcze lasu. Z armii wroga nie został nikt. W korze drzew widoczne były tylko wrośnięte hełmy, czy skrawki materiałów. Właśnie to pozwoliło dziadkowi uciec z pola walki.
Tak właśnie zakończyłem opowieść.
Było już przed północą, nie było żadnego światła, oprócz ogniska, całkiem jak w historii dziadka. Siedzieliśmy teraz w ciszy, nikt nic nie mówił, próbowaliśmy nacieszyć się tylko ogniem i jego ciepłem.
Nagle, odczułem wielki napływ gorąca, więc stwierdziłem, że chyba nic wielkiego się nie stanie, jeśli opuszczę na chwilę moje towarzystwo i przejdę się przewietrzyć.
Przeprosiłem moich znajomych i odszedłem w stronę pobliskiego pola z uprawami. Była to, jak sądzę pszenica.
Wszedłem między źdźbła i poczułem coś naprawdę przyjemnego- zimny powiew wiatru i muskające mnie łodyżki zboża.
Czułem się przyjemnie, tym bardziej przy oświetlającym mnie księżycu.
Nagle, coś się zmieniło. Znowu poczułem ciepło, a wiatr przestał wiać. Cały czas jednak czułem dotykającą mnie pszenicę, która falowała, jak morze. Coś było nie tak...
Nie było wiatru, a jednak rośliny poruszały się. Usłyszałem jakiś dźwięk, przypominający łamanie małych gałązek. Myślałem, że to ktoś z moich znajomych przyszedł po mnie, jednak bardzo się myliłem.
To, co zobaczyłem, zapamiętam do końca życia... Postać przypominała kobietę, jednak jej skóra była bardzo wyschnięta i osadzona na kościach. Jej twarz, niczym wyjęta z horroru- szarawa, wyłysiała, z wyłupiastymi oczami i uszkodzoną dolną żuchwą, z której wystawał długi język. Ubrana była w białą suknię, która unosiła się razem z nią w powietrzu, a w ręku trzymała sierp. Zamarłem we wnętrzu. Spojrzała na mnie, lekko wykrzywiając głowę i zaciskąjąc rękę na trzymanym przez siebie przedmiocie.
Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem, jednak wiedziałem, jaki miała zamiar.
Od razu rzuciłem się do ucieczki, a ona za mną. Wiedziałem, kim, a właściwie- czym ona jest.
Z opowiadań dziadka wysnułem, że była to ,,Północnica"- panna młoda, która została zabita o północy, a teraz o tej porze szukała swojego oprawcy, zabijając każdego na swojej drodze.
Moje życie wisiało na włosku. Biegłem, ile sił w nogach, nie zwarzając nawet uwagi na przyjaciół.
Północnica goniła mnie, wydawając z siebie głodny ludzkiego mięsa dźwięk.
Biegłem dalej.
Nagle, odwróciłem wzrok, by spojrzeć, czy ta kreatura nadal siedzi mi na ogonie i to właśnie mnie prawie zgubiło. Nie zauważyłem gałęzi odstającej od drzewa i z całym impetem uderzyłem się w brzuch, zatrzymując pod rozłorzystym dębem.
Nie mogłem się podnieść, ponieważ kuliłem się z bólu. Powoli przeczuwałem mój koniec...
Jak się jednak okazało, Północnica wleciała pod drzewo i gdy już miała zadać mi śmiertelny cios sierpem, rozpłynęła się w powietrzu, krzycząc.
Przypomniałem sobie opowieści dziadka, gdzie wspominał, że takie stwory żyją tylko w świetle słońca, albo księżyca, nie mogą za to wejść w cień. Po tym, z tych wszystkich nerwów i strachu, straciłem przytomność. Nazajutrz, obudziłem się w domu, gdzie jak okazało się, nieprzytomnego przywieźli mnie w nocy rodzice jednego z kolegów. Nie mówiłem o tym zdarzeniu rodzicom, bo pewnie i tak by mi nie uwierzyli i wysłali do czubków.
Jedno tylko wiem- widziałem to. Pewnie teraz wróciliście do tego, że mieliśmy ze sobą alkohol na ognisku. Tak, to prawda. Tylko, że ja, jako jedyny nie piłem...
Dziadkowe bajki nie były fantazją... Te stwory istnieją, tylko nie każdy, kto je widział, chciał się do tego przyznać...
Drogi czytelniku, dam Ci mała radę. Możesz jej posłuchać, albo i nie, to zależy od Ciebie- nigdy nie błąkaj się po lesie i łąkach sam, bo nie wiesz, co może na Ciebie czychać...  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro