Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Kłótnia Stephanie i Danny'ego mocno wpłynęła na życie ich paczki. Właściwie powinien to nazywać rozstaniem, bo od tamtego momentu blondynka omijała swojego byłego szerokim łukiem. Nie chciała z nim rozmawiać, co było całkiem zrozumiałe. Nawet jeśli doszło między nimi do jakiejkolwiek rozmowy, Steph zbywała Danny'ego lub zaczynała opowiadać mu o swoim nowym chłopaku. Podobno gość podrywał ją wcześniej, gdy jeszcze była w związku. W tamtym momencie nie zwracała na niego szczególnej uwagi. Teraz postanowiła dać mu szansę. Danny nie potrafił tego słuchać, więc przeważnie odpuszczał.

- Co mam zrobić?- jęknął Danny, zerkając na przyjaciół w poszukiwaniu pomocy. Scott obawiał się, że sprawa była stracona i nic tutaj nie pomoże. Jednak nie wyraził swojej opinii na głos. Nie chciał go jeszcze bardziej dołować.- Kupowałem kwiaty, czekoladki, biżuterię... Nic nie działa. Steph nie chce nawet ze mną porozmawiać.

- Próbuj dalej. Ten jej nowy partner nie może być idealny. Może okaże się jeszcze gorszy od ciebie i Steph sama do ciebie wróci- odezwał się Parker. Caine zmierzył go morderczym spojrzeniem. On tak na serio?! To było najgorsze pocieszenie jakie kiedykolwiek słyszał.

Sky zasłoniła dłonią usta, jednocześnie starając się stłumić śmiech. Bawiło ją to. Okazało się, że od początku miała rację, twierdząc że prędzej czy później jej przyjaciółka przejrzy na oczy i zerwą.

Z kolei Danny ukrył twarz w dłoniach, wydając kolejny cierpiętniczy jęk. Spieprzył sprawę na własne życzenie. Taka była opinia Scotta. Cokolwiek teraz zrobi pewnie to i tak nic nie zmieni.

- Wielkie dzięki. Bawi cię kopanie leżącego?- mruknął Danny, którego głos był lekko przytłumiony. Parker przewrócił oczami.

- Może źle to ująłem. Chodziło mi o to, że jak Steph będzie umawiać się z kimś innym to istnieje szansa, że zacznie żałować zerwania. No wiesz, miłość i te sprawy.

Wow, pomyślał Caine. Parker powiedział coś sensownego. Właściwie to się z nim zgadzał. Nie wiedział czy Stephanie faktycznie będzie tęsknić za Dannym, ale za to wiedział jak to jest szukać zastępstwa. Po konfrontacji ze Stellą postanowił, że nie będzie się więcej użalał. Poszedł do Steph i zapytał czy mogłaby przedstawić go jakiejś swojej koleżance. Blondynka wydawała się lekko zaskoczona, ale chętnie mu pomogła. Dziewczyna, z którą był na randce była ładna i inteligentna. Nie była pustą laską. Mimo że ją polubił, po randce powiedział jej, że nic z tego nie będzie. Nie potrafił wyrzucić z głowy Stelli. Tamta dziewczyna nie mogła zajść jej miejsca. Nie była tą dziewczyną, która mu się tak bardzo podobała i z którą tak przyjemnie mu się rozmawiało. Jeśli ktoś był dla ciebie ważny, nie można było go tak po prostu zastąpić inną osobą. Do tego potrzeba było mnóstwo czasu, chociaż czasami Scott miał wrażenie, że nigdy o niej nie zapomni.

- Jeśli cię kocha, to do ciebie wróci- dodał Caine, na co Danny nieznacznie uniósł głowę.

- Tak sądzicie? Mam jeszcze szanse?- spytał z nadzieją pobrzmiewającą w głosie.

- Oni myślą, że tak- stwierdziła Sky.- Ale ja nie. Jako twoja przyjaciółka powiem ci, żebyś dał sobie spokój. A jako jej przyjaciółka powiem ci, że jesteś zwykłym dupkiem i na nią nie zasługujesz. Jasno określiłeś listę priorytetów. Gra ważniejsza, więc teraz masz konsekwencje.

Sky była po prostu mistrzynią dyskrecji. Zero delikatności. Teraz Danny już doszczętnie straci jakąkolwiek nadzieję.

- Mogłabyś czasami ugryźć się w język?- syknął w jej kierunku Scott. Sky spojrzała na niego jak na idiotę.

- Ja? Nigdy w życiu. A co? Nie zgadzasz się ze mną? Powiedziałam coś niezgodnego z prawdą?

Miała rację. Danny to spieprzył, ale Scott nie sądził, że dobijanie leżącego było dobrym pomysłem.

- Mogłabyś to ująć delikatniej. Widzisz w jakim jest stanie- Caine skinął głową w kierunku przyjaciela.

- Jeśli chcecie go pocieszać, proszę bardzo. Ja idę do Stephanie. Chętnie poznam jej nowego chłopaka. Bez urazy. Jak ogarniecie pokój, to dajcie znać- oznajmiła Sky na odchodne.

Kolejnym skutkiem rozstania Danny'ego i Steph był zakaz gry w pokoju dziewczyn. Stephanie nie chciała ich tam widzieć. Scott nie brał tego do siebie. Było oczywiste, że chodziło o widok byłego, na co z oczywistych względów nie miała ochoty. Zresztą spędzali przy grach tyle czasu, że na pewno by jej przeszkadzali. Do tej pory tolerowała ich ze względu na związek. Teraz już nie miała ku temu powodu. Chyba w końcu będą musieli ogarnąć ten syf w pokoju. To nie zwiastowało niczego dobrego. Caine wolał nie wiedzieć co kryje się w ich pokoju. Pewnie jakieś stare żarcie, brudne ciuchy, rzeczy, o których istnieniu zapomnieli... Gdyby istniała taka możliwość, chętnie zostawiłby te rzeczy tak jak są.

- Będziemy ogarniać pokój?- rzucił Parker pytająco z lekkim przerażeniem.

- No raczej. Straciliśmy miejsce do grania- odpowiedział mu Scott, chociaż jego chęci były porównywalne do tych Parkera. Żaden z nich nie chciał tego robić.

- No chyba że Danny pogodzi się ze Stephanie. Jeszcze nie wszystko stracone.

Parker zaczął tłumaczyć im swój plan. Nie był on szczególnie złożony czy wymyślny. Nie mogli liczyć na pomoc Sky, bo ona zdecydowanie była po stronie przyjaciółki. Więc kto im został? Danny miał cały czas wysyłać wiadomości z przeprosinami i kupować kwiaty oraz inne prezenty. Jednak decydującą rolę miał wykonać ktoś inny. Tym kimś oczywiście miał być Scott. Parker nie był delikatny i wszystkich wkurzał. Nie nadawałby się do rozmowy ze Steph. Tymczasem Caine'a nie nienawidziła, a to już część sukcesu.

- Serio? Ja mam ją przekonać, żeby wróciła do Danny'ego? To ten twój genialny plan?- podsumował Scott z mieszanką niedowierzania i irytacji. Zawsze to on dostawał najtrudniejsze zadanie. Danny spieprzył swój związek, ale naprawiać to mieli wszyscy poza nim. To nie było sprawiedliwie.

- Dokładnie.

Zajebiście, pomyślał z sarkazmem.

*****

Caine chciał odmówić. Zresztą powiedział to od razu Parkerowi. Nie będzie się bawił w akcję rodem z podstawówki. To Danny powinien nakłonić swoją byłą do powrotu. Jeśli on nie mógł tego zrobić, to jak miałby to załatwić ktoś inny? Miał obiecać w imieniu Danny'ego, że się zmieni? Stephanie nie weźmie takiego zachowania na poważnie. Zresztą nikt rozsądny by w to nie uwierzył. Jednak Scott zmienił zdanie, gdy dostał wiadomość od nieznanego numeru.

Czas na wyzwanie #3 Masz dwadzieścia cztery godziny, żeby nagrać dla mnie rozgrywkę jakiejkolwiek gry ze swoimi znajomymi. Nie możesz przegrać, bo będzie to równoznaczne z niezaliczeniem wyzwania. Nie możesz też zrobić kilku nagrań, a później wybrać tego, w którym nie byłeś ostatni. Jedno nagranie i jedna szansa. Rzecz jasna, nie możesz powiedzieć o tym swoim znajomym. Nie możesz też nagrywać swoim telefonem. W twoim pokoju na łóżku czeka pudełko. W środku znajduje się niewielka kamera. Niebawem wyślę ci dalsze instrukcje jak przekazać mi kamerę. Ukryj ją i nagraj grę. Powodzenia :)

Scott musiał przeczytać tę wiadomość kilka razy zanim dotarła do niego treść SMS'a. Miał grać z niczego nieświadomymi przyjaciółmi. Ceną za przegraną było zagrożenie ze strony gościa, który mu groził i który, najwidoczniej, był w jego pokoju. Zostawił tam kamerkę. Czyli to był ktoś ze szkoły? Nie mógł w żaden sposób sprawdzić swoich teorii i to go niezmiernie wkurzało. Za to jednego był pewien. Ten psychol musiał go uważnie obserwować, bo z pewnością wiedział, gdzie znajduje się jego pokój.

Scott błyskawicznie skierował się do pokoju, mając nadzieję, że to nie działo się naprawdę. Naiwnie liczył, że cała ta sytuacja okaże się jedynie żartem. Czy aby na pewno ten psychol wiedział, gdzie ma pokój? Musiałby zadać sobie sporo zachodu, żeby to ustalić. Musiałby wiedzieć, że chodzi do Madison, w którym budynku znajduje się jego pokój i oczywiście powinien znać numer drzwi. To musiał być ktoś ze szkoły. Tylko kto?

Caine zamarł na widok niebieskiego pudełka leżącego na łóżku. Przeklął, po czym powoli zaczął zbliżać się do pudełka. Wiedział, że zachowuje się idiotycznie. Podchodził do tego kawałka kartonu jakby była tam bomba, ale nic nie mógł na to poradzić. Ten nieznajomy numer i coraz to kolejne wyzwania zdecydowanie go przerażały. Kiedy w końcu otworzył pudełko, zobaczył tam dokładnie to czego się obawiał. Dyrektor zostawił mu kamerę. Niewielką. Taką, którą spokojnie powinien ukryć przy minimalnym wysiłku.

Miał niecałe dwadzieścia cztery godziny na sprzątnięcie pokoju i zaliczenie tej koszmarnej rozgrywki. Już na samą myśl czuł się sparaliżowany ze strachu. A co jeśli przegra? Wzdrygnął się na tę myśl. Oczami wyobraźni już widział swoich przyjaciół, którzy z całych sił starali się wygrać... Gdyby tylko wiedzieli... Ta sytuacja była po prostu chora.

*****

Stella podeszła do Scotta tuż po przerwie obiadowej. Być może nawet specjalnie na niego czekała, bo Caine sporo się spóźnił.  Próbował trochę posprzątać w pokoju, ale w pewnym momencie się poddał. To było po prostu niewykonalne. Mieli tak wielki syf. Chyba musiał jakoś przekonać Steph, żeby pozwoliła im zagrać ostatni raz. Pokoju nie zdołają uprzątnąć w niecałą dobę. Właściwie on nie zdoła, bo jego współlokatorzy nie kiwnęli palcem. Może gdyby mieli więcej czasu, to byłoby możliwe. Jakoś by ich do tego zmusił, ale nie w tak krótkim czasie.

- Cześć. Chciałabym z tobą porozmawiać- oznajmiła brunetka, spoglądając na niego wzrokiem zranionego szczeniaczka.

Scottem targały sprzeczne emocje. Stella bardzo go zraniła. Ciągle nie potrafił spojrzeć na kogokolwiek innego. Randka z koleżanką Stephanie zakończyła się porażką. Mimo że bardzo się starał, nie potrafił przestać o niej myśleć ani wyrzucić jej z głowy. Jakaś jego część chciała kontynuować tę rozmowę, usłyszeć co się u niej dzieje... To głupie, ale nic nie mógł na to poradzić.

- Nie mamy o czym rozmawiać. Zostaw mnie w spokoju. Nie możemy być przyjaciółmi.

Kiedy się odwrócił, brunetka złapała go za ramię. Ten dotyk był zaskakująco przyjemny. Powtarzał sobie w głowie, że nie mógł jej ulec. To nie mogło wpłynąć na niego w najmniejszym stopniu pozytywnie. Nie potrafiłby widywać jej i udawać, że wszystko w porządku i wcale nic nie czuje.

- To świetnie- stwierdziła Stella. Scott zaskoczony obrócił się w jej kierunku. Świetnie? To wcale nie był sarkazm. Aż tak go nienawidziła? Zamierzała śmiać się mu prosto w twarz?

- Co powiedziałaś?

- Że całkowicie się z tobą zgadzam. Zerwałam z chłopakiem. Dla ciebie. Chcę dać nam szansę i iść na prawdziwą randkę. Proszę powiedz mi że też tego chcesz.

W tym momencie brunetka stanęła na palcach i pocałowała go nieśmiało. Caine przez ułamek sekundy nie wiedział co się dzieje. Później poczuł się jakby był w niebie, jakby w końcu wydarzyło się coś o czym tak długo fantazjował... Przez chwilę zapomniał o wszystkim i całą jego uwagę pochłaniały miękkie, gorące usta Stelli. Było mu tak dobrze. Do momentu, kiedy rozsądek przebił się do jego umysłu. Szybko się odsunął, jednocześnie cofając dłonie, którymi jeszcze przed chwilą oplatał brunetkę w pasie. Był zły na siebie za reakcję oraz na nią, że go pocałowała. Co ona sobie wyobrażała? Że teraz tak po prostu jej wybaczy?

- Co ty robisz?- zapytał Caine, łapiąc oddech. Starał się skupić i nie myśleć o tym pocałunku. Tak bardzo chciałby to powtórzyć i pójść dalej... Ale nie mógł tego zrobić.

Brunetka wydawała się speszona jego reakcją. Jednak zrobiła krok w jego stronę, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- No jak to co? Lubię cię, ty mnie też. Teraz już możemy się spotykać. Obydwoje mamy na to ochotę. Czemu mamy z tego rezygnować?

Scott po prostu nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Bardzo tego chciał, ale to jak traktowała go Stella... Nie podobało mu się to. Czy za kilka dni przypadkiem nie zmieni zdania? Najpierw chciała z nim być, później nie, a teraz jednak tak... Jak szybko znowu stwierdzi, że woli swojego byłego albo kogoś zupełnie innego?

- Nie mogę tak. Nawet nie wiem czy cokolwiek do mnie czujesz. Najpierw nie masz chłopaka, później okazuje się, że jednak tak... Teraz zmianiasz zdanie. Nie rozumiem cię i nie wiem czy chcę się z tobą umówić. Muszę ochłonąć, ty najlepiej też. Odezwę się jak już się zastanowię.

- Wiem, że moje zachowanie jest chaotyczne. Po prostu zrozumiałam, że chcę ciągnąć tamtego związku. Wolałabym spróbować... Z tobą... Rozumiem, że potrzebujesz czasu. Zadzwoń jak już będziesz wiedział- odparła Stella, podając mu małą kolorową karteczkę z numerem telefonu.

Caine patrzył jak się oddala i kompletnie nie wiedział co zrobić. Był rozdarty. Musiał z kimś porozmawiać. Jakimś cudem pierwszą osobą, o której pomyślał była Stephanie. Jeśli chodzi o ubiór na randkę, dobrze mu doradziła. Poza tym ona go nie oceniała.

Decyzję podjął zaskakująco szybko. Jego nogi niemal same skierowały się do pokoju Stephanie i Sky. Miał nadzieję zastać tam byłą Danny'ego. Liczył też, że będzie chciała z nim rozmawiać. Jako kumpla jej byłego, mogła go od razu wyrzucić. Już nie musiała mieć z nim dobrego kontaktu. Nic ich już nie łączyło, żadna bliska osoba, dla której chcieli dobrze.

Scott zapukał do drzwi i czekał aż usłyszy, że może wejść. Niestety to już nie był ich pokój gier, do którego mogli wchodzić o niemal każdej porze dnia i nocy. Otworzyła mu Sky, marszcząc brwi na jego widok.

- Scott? A ty co tutaj robisz?- zdziwiła się szatynka. Wiedział, że jak przedstawi powód, to tym bardziej ją zaskoczy.

- Przyszedłem porozmawiać ze Steph. Jest może w pokoju?

- Ze Steph? Ty? Po jaką cholerę?

- Wpuść go- usłyszał z wnętrza pokoju znajomy głos.- Zostawisz nas na chwilę, Sky?

Sky przez chwilę wodziła między nimi wzrokiem jakby doszukiwała się ukrytego powodu tego niecodziennego spotkania. W końcu wzruszyła ramionami i wyszła. Oczami wyobraźni Caine już widział jak leci do chłopaków opowiedzieć im o tym. Na szczęście, nie będzie żadnych insynuacji. Pewnie stwierdzą, że przyszedł przekonać ją do powrotu do Danny'ego. Szczerze mówiąc, nie był pewien czy to zrobi. Wydawało mu się to niestosowne. Dlaczego miałby podejmować za nią decyzję, która prawdopodobnie zakończy się kolejnym rozstaniem? Uwielbiał Danny'ego, ale nie wierzył, że może się zmienić.

- Mam nadzieję, że nie przeszedłeś przekonywać mnie do powrotu. Nie chcę być już z Dannym. Chcę w końcu mieć chłopaka, który nie ma mnie gdzieś, jasne?- oznajmiła na wstępie blondynka.

W tym momencie rozwiała jego wątpliwości. Może mógł podejść do sprawy nieco inaczej? Ale najpierw Stella. Potrzebował się wygadać.

- Nie mam nic przeciwko. Chciałem rady odnośnie Stelli. Już nie wiem co zrobić- zaczął Caine, po czym streścił Steph ich dzisiejsze spotkanie. Blondynka słuchała go uważnie.

- Nie wierzę. Co to za laska?- skwitowała blondynka.- Zachowuje się wyjątkowo dziwnie i nie w porządku w stosunku do ciebie. Ale powiedz tak szczerze... Chcesz się z nią umówić?

Scott zamilkł na moment. Chciał, ale rozsądek podpowiadał mu, że to przyniesie mu same kłopoty w przyszłości.

- Tak tylko... Nie wiem czy to ma jakąkolwiek przyszłość. A jak zaraz ponownie zmieni zdanie?

- Nie przekonasz się, jeśli nie spróbujesz. Nie mogę ci powiedzieć co masz zrobić. To twoje życie. Pogadaj z nią i podziel się swoimi obawami. Szczerość jest najważniejsza. Jeśli ci coś nie pasuje, powiedz jej to. W przeciwnym razie będziecie tkwić przez kilka miesięcy w związku udając że wszystko jest w porządku... Tymczasem masz coraz większy żal do drugiej osoby i w końcu wybuchasz. I wtedy już nie ma powrotu, nie masz najmniejszych chęci, żeby być z taką osobą w związku. Nawet jeśli to boli. Mimo wszystko.

Stephanie niby mówiła do niego, ale w pewnym momencie zdecydowanie zaczęła opowiadać o niedawno zakończonym związku z Dannym. Cierpiała. Danny też. Ale faktycznie Caine nie widział ich razem w przyszłości. Musiałoby dojść między nimi do zmian, co chyba nie było wykonalne. Nie mógł nic dla nich zrobić. Mógł jedynie patrzeć na tę sytuację z boku.

- Dzięki, Steph. Masz rację. Będę z nią szczery, ale najpierw chciałbym cię o coś poprosić. Wiem, że nie masz na to ochoty, ale... Może mogłabyś nam udostępnić pokój na jeden wieczór? Powiedzmy, że dzisiaj. Wyjdziemy o której będziesz chciała. Obiecuję. Danny nie odezwie się do ciebie ani słowem.

Po chwili blondynka przytaknęła.

- Właściwie i tak zamierzałam iść do kina. Co do Danny'ego trzymam cię za słowo. Nie chcę żadnych przeprosinowych akcji z jego strony. To nie ma sensu.

W myślach Scott sobie pogratulował. Udało się. Załatwił im pokój do grania. Teraz tylko musiał zamontować kamerę tak żeby nikt tego nie zauważył.

*****

To była najbardziej stresująca rozgrywka w jego życiu. Zawsze zależało mu, żeby wygrać, ale teraz... To był zupełnie inny poziom. Nie zważał na przyjaciół, sojusze w celu pokonania na przykład Parkera. Po prostu grał, żeby wygrać. Darował sobie docinki i żarty, ignorował również te lecące w jego stronę od przyjaciół. Ani przez moment też nie pomyślał o Stelli. Bardzo mu się podobała, ale w momencie, w którym ważyło się jego życie, miał ją gdzieś.

Czuł się koszmarnie, chociaż wygrał. Chciał się komuś w pełni wygadać. Opowiedzieć o tym cholernym konkursie... Tłumił w sobie tyle emocji... Jednak niezbyt skutecznie. Jego przyjaciele zauważyli, że coś jest nie tak.

- W porządku, Scott? Jakoś dziwnie się dzisiaj zachowujesz- stwierdził Danny. Swoją drogą, nawet szczególnie nie rozpaczał po tym jak Caine oznajmił, że nic nie zdziałał. Na spokojnie przyjął wiadomość, że nie może tego wieczoru przepraszać Stephanie jak przyjdzie.

- Właśnie- potwierdził Parker, przyglądając się mu uważnie.- Zachowywałeś się podczas gry jakby... Hmm... Nawet nie wiem jak to ująć. Jakby twoje życie od tego zależało?

Gdyby tylko mógł im to, do jasnej cholery, powiedzieć. Wręcz skręcało go od środka. Tak bardzo ta cała sytuacja się na nim odbijała. W głowie miał tamte zdjęcia Stelli z kawiarni, które wysłał mu nieznany numer. Widział je na zmianę z instrukcją do wyzwania.

W twoim pokoju na łóżku czeka pudełko. W środku znajduje się niewielka kamera.

Bał się. Nie miał pojęcia co jeszcze będzie musiał zrobić. I nie mógł nikomu o niczym powiedzieć. Parker miał rację. Po raz pierwszy miał cholerną rację. 

- Wydaje wam się. Po prostu miałem wielką ochotę was wszystkich pokonać. To wszystko- stwierdził Scott.

*****

Tymczasem Arthur pakował ubrania do walizki. To szaleństwo, pomyślał. Zresztą nie pierwszy raz tego wieczoru. Od kiedy dostał wiadomość, czuł się cholernie skonsternowany.

Czas na wyzwanie #3 Musisz wykonać telefon do ojca i powiedzieć mu, że go kochasz. Jednak nie możesz tego zrobić na terenie Madison. Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy i udaj się we wskazany adres. Wyślę ci lokalizację. Dalsze instrukcje dostaniesz na miejscu. Pół gry za tobą... Teraz czeka cię ciekawsza część.

Ciekawsza część? Kurwa, co ten psychol miał na myśli? Co jego zdaniem łapało się do kategorii "ciekawe"?!

Art skarcił się w myślach. Może niepotrzebnie panikował? Z drugiej strony w jego głowie cały czas pojawiało się porwanie Sarah... Czy jeśli nie wykona wyzwania, to nieznajomy ją skrzywdzi? Co jej zrobi? Znowu ją porwie?

Na myśl, że miałby powiedzieć ojcu TE słowa, miał ochotę roześmiać się. Nigdy w życiu mu tego nie mówił. Co więcej uważał go za najgorszego ojca na świecie. Miałby mu powiedzieć, że go "kocha"?! Marnie to widział. Miał do niego tyle żalu. Ojciec nigdy nie zapytał go o zdanie. Nie pozwolił mu decydować nawet o wyborze szkoły. Wysłał go do Madison wbrew jego woli. Tak się nie zachowuje normalny ojciec. Jego nawet nie zasługiwał na ten tytuł...

Od Arthur: A jak tego nie zrobię to co będzie? Porwiesz znowu Sarah?

Wiedział, że nie powinien go prowokować. Psychol pokazał mu do czego jest zdolny. Jednak to wyzwanie było przesadą. Wydawało się banalne, ale nie w jego sytuacji. Nawet nie był pewien czy takie słowa przejdą mu przez gardło! Nie chciał tego robić. Nie zależało mu na wygranej. Od ojca mógł wyciągnąć więcej bez tych dwóch durnych słów.

Nie. Ją już zostawiłem w spokoju...

Blondyn aż podskoczył na dźwięk SMS'a. Zawsze tak miał. Jeśli był zamyślony, a jakikolwiek dźwięk lub ruch pojawiał się w jego pobliżu, automatycznie podskakiwał. Tak jakby się czegoś przestraszył, choć wcale nie był przestraszony. Tylko trochę zaskoczony.

Zastanawiał się jak zrozumieć tę wiadomość. No dobra, Sarah była bezpieczna. To zdecydowanie świetna wiadomość. Może powinien jej o tym powiedzieć? Czy wtedy zmieni zdanie co do kontaktu z nim? Może nawet zechce się z nim spotkać.

Blondyn z uśmiechem na twarzy podszedł do okna. W telefonie zaczął szukać numeru Sarah. Tylko na moment oderwał wzrok od ekranu, żeby spojrzeć na pogrążony w ciemności kampus. Właściwie nie był on jakoś szczególnie ciemny, bo na terenie Madison znajdowało się mnóstwo latarni, które tworzyły kręgi światła. Właśnie w jednym z takich obszarów pojawiła się znajoma sylwetka. Luke właśnie wracał do akademika. Wysyłał mu wcześniej info, że ktoś organizuje imprezę i koniecznie muszą na nią iść. Tym razem Arthur sobie darował. Nie miał dzisiaj nastroju, żeby się porządnie upić i naćpać. Poczeka do weekendu. W końcu to już prawie...

Przeklął. Jego myśli szybko zmieniły tory, gdy na jego oczach rozegrała się okropna scena. W kręgu światła najpierw pojawił się Luke. Ułamek sekundy później pojawił się tam również ktoś inny. Nie był jakoś szczególnie wysoki ani postawny, ale był ubrany na czarno i miał kij baseballowy w ręku. Uderzył tym kijem Luke'a w tył głowy. Blondyn nie mógł w to uwierzyć. Patrzył jak jego przyjaciel został właśnie napadnięty. Luke padł na ziemię. Kurwa. Czy on w ogóle żył?!

Art cholernie się o niego martwił. Od razu zerwał się z miejsca, żeby iść sprawdzić co z kumplem. Jednak dostrzegł, że gość ubrany na czarno wyjmuje telefon z kieszeni oraz patrzy się prosto w kierunku jego okna. Czy to...? Nie zdążył nawet dokończyć myśli, ponieważ dostał wiadomość od nieznanego numeru.

Następny będziesz ty. To ostatnie ostrzeżenie, Arthurze. Zastanów się czy warto rezygnować.

Arthur pobiegł do toalety i zwymiotował.  To po prostu była przesada! To było za dużo jak na niego. Co takiego zrobił, że jakiś psychol się na niego uwziął?!

Kiedy już skończył wymiotować, blondyn podźwignął się na nogi i przepłukał usta. Smak wymiocin. Tak bardzo tego nienawidził. Od razu sięgnął po telefon, omal go nie upuszczając przy okazji do kibelka, po czym zadzwonił po karetkę. Powiedział dokładnie to co widział. Pominął fakt, że to było ostrzeżenie. Dla niego. Powinien odpisać czy raczej biec na policję? Na samą myśl, że miałby wyjść na zewnątrz, przeszedł go dreszcz. Było ciemno, a ten psychol w czerni mógł ciągle być na terenie Madison!

Okej, wygrałeś. Biorę udział w konkursie tylko nie rób nikomu więcej krzywdy. Czy Luke żyje?

Art musiał o to zapytać. To było ważne. Wyglądał przez okno, ale sprawca ataku uciekł, a Luke ciągle się nie ruszał. Blondyn nienawidził siebie za to, że boi się wyjść na zewnątrz i sprawdzić co z kumplem. Chyba wolał poczekać do przyjazdu karetki. Wtedy będzie bezpiecznie, prawda?

Uderzenie raczej nie było śmiertelne. Nie podnosi się dlatego że został uderzony w płat potyliczny. Pakuj się. Musisz zdążyć na autobus :)

Blondyn odetchnął z ulgą, chociaż to sformułowanie "raczej" nie napawało go optymizmem. Poza tym... Kto używał sformułowania "płat potyliczny"?! Arthur nigdy nie był szczególnie dobry z biologii. Raczej z filmów kojarzył jak gangsterzy byli uderzani w potylicę i tracili przytomność. Czyli z Luke'iem było tak samo? Tylko stracił przytomność? Miał nadzieję, że karetka szybko przyjedzie i nic poważnego mu się nie stanie. Oby szybko z tego wyszedł.

Dopiero po chwili dotarła do niego druga część zdania. Musisz zdążyć na autobus. Miał gdzieś wyjechać?! Jezu. Gdzie?! Nie miał na to najmniejszej ochoty! Nie zamierzał jechać wykopać sobie własny grób, jak to czasami robią w filmach! W każdym razie nie miał wyboru. Co miał zrobić? Zabarykadować się w pokoju, mając nadzieję, że tutaj go nieznajomy nie dopadnie?! To nie miało najmniejszego sensu.

Art drżącymi rękami kontynuował pakowanie rzeczy. Jednocześnie co chwilę zerkał przez okno. W końcu przyjechała karetka. Zabrano Luke'a. Był bezpieczny i miał pomoc medyczną. Nic mu nie będzie, prawda? Gdyby nie żył, nie zabraliby go do karetki. Teraz mógł... Pakować się dalej. Wolałby być w tym momencie w drodze do szpitala, ale nie mógł tego zrobić.

Blondyn zacisnął zęby, jednocześnie zaciskając dłoń w pięść. Z całej siły uderzył pięścią w łóżko. Po chwili uderzał już w nie dwoma pięściami aż poczuł się odrobinę lepiej. Niewiele lepiej.

Arthur z niechęcią sprawdził telefon. Miał kolejną wiadomość. Nawet domyślał się od kogo. Nieznany numer wysłał mu godzinę, o której miał autobus. Musiał na niego zdążyć. Pośpiesznie dorzucił kilka ostatnich rzeczy i wyszedł z pokoju. Na korytarzu było cicho, co w zaistniałej sytuacji wydało mu się upiorne. Bał się, że zza zakrętu wyskoczy na niego gość w czarnym dresie z kijem baseballowym w ręku.

Opuszczał Madison szybko, cały czas rozglądając się wokół. Pewnie z daleka wygląda jakby miał paranoję. W tym momencie miał to gdzieś. Bał się o swoje życiu. Z ironią przypomniał sobie jak na początku ogromnie pragnął opuścić Madison. Teraz miał ku temu okazję i wcale mu się to nie podobało. Szedł być może na spotkanie z psycholem, który porwał Sarah i uderzył Luke'a kijem baseballowym tak że przynajmniej stracił przytomność. Po prostu chciał, żeby ten koszmar się skończył, a on się dopiero zaczynał.

Dotarł na przystanek pięć minut przed planowanym przyjazdem autobusu. Wyjął telefon i zaczął szukać numeru ojca. Musiał do niego zadzwonić... Ale wcześniej zauważył nową wiadomość.

Widzisz znak przystanku? Idź do lasu na wprost. Miń pierwsze trzy drzewa w linii prostej, po czym skręć w lewo i zrób trzy średnie kroki. Poświęć sobie telefonem. Pod cienką warstwą liści znajdziesz worek moro. W środku znajdziesz wszystko, co będzie ci potrzebne. Tam gdzie jedziesz możesz wziąć wszystko poza swoim telefonem. Wyrzuć go zanim wsiądziesz do autobusu. Pamiętaj o telefonie do ojca :)

Musiał się pośpieszyć, chociaż cholernie się bał. Miał wyrzucić telefon... Pewnie po to, żeby nikt go nie znalazł. Wybrał numer ojca.

- Witaj, synu. Cieszę się, że dzwonisz. Ostatnio zaskakująco często to robisz...

- Zamknij się na chwilę, dobrze?- przerwał mu Arthur nieco rozpaczliwie, starając się opanować. Nie chciał się rozpłakać, chociaż z drugiej strony czuł, że stanie się coś złego. Wiedział, że nie powinien wsiadać do tego cholernego autobusu. Ale nie widział innej opcji. Nie miał innej opcji.

- Co się...

- Powiedziałem ci, żebyś się zamknął, do kurwy nędzy!- przerwał mu ostrzej niż zamierzał blondyn. Hamulce mu puściły, bo musiał powiedzieć ojcu coś, czego nigdy wcześniej mu nie mówił i nie zamierzał...- Kocham... Cię.

Art nie czekając na odpowiedź rozłączył się. Cisnął telefonem prosto w krzaki, a później poszedł szukać worka moro. Znalazł go, chociaż to było nieco trudniejsze po tym jak wyrzucił telefon, który miał użyć jako latarkę. Wszedł do autobusu, po czym usiadł ciężko na jednym z wolnych miejsc. Spojrzał w szybę. Co teraz będzie? Czy jeszcze kiedykolwiek tu wróci? Czy będzie miał szansę powiedzieć ojcu, że wcale tak nie myśli, tylko został zmuszony do tego wyznania?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro