Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Scott przeklął pod nosem uderzając pięścią w udo. Kurwa, jak tak dalej pójdzie to przegram, pomyślał z niezadowoleniem. Jak zwykle ze znajomymi przesiadywali w pokoju Sky i Stephanie. W pokoju jego, Parkera i Danny'ego nie było warunków do grania. Konkretnie nie było wolnej i czystej przestrzeni. Żaden z nich szczególnie nie dbał o porządek i rzadko tam sprzątali, więc oględnie mówiąc, panował tam syf. Nic dziwnego, że ciągle przesiadywali u dziewczyn.

- Co wam, kurwa, zrobiłem?- westchnął zrezygnowany Caine, gdy zauważył, że musi wziąć trzydzieści kart. Cholera, nie miał czym tego odbić. Przegra. Jak nic. Za jakie grzechy go to spotyka?!

Parker wybuchnął śmiechem. To się nazywa przyjaciel. Zamiast okazać choć odrobinę współczucia, wyśmieje cię. O to chodziło.

- Ha! Nareszcie to nie ja muszę brać karty. Czasami jest na tym świecie sprawiedliwość.

- To dla twojego dobra- rzuciła Sky z najbardziej niewinnym uśmiechem na jaki ją było stać. Nawiasem mówiąc, Sky nie miała w sobie ani odrobinę niewinności. Gdyby była jakąś magiczną istotą, byłaby demonem. Uwielbiała dokuczać innym i była do bólu szczera. Na pewno lubiłaby torturować niczemu niewinnych śmiertelników, gdyby miała ku temu okazję. Jej niewinny wygląd był jedynie zmyłką.- Żebyś mógł z nami dłużej grać. No chyba nie chciałbyś tak szybko wygrać, co?

Wcale, pomyślał z sarkazmem Caine. Po prostu marzył o siedzeniu z nimi przez najbliższe godziny i rozgrywce tak poważnej jakby chodziło o ich życie. No jasne. W tej grze wcale nie chodziło o to, żeby wygrać.

- Pogódź się z przegraną, stary- dodał Danny, klepiąc go po ramieniu.

- Skończycie jako hazardziści z długami jak tylko dorośniecia na tyle, żeby w ogóle pójść do kasyna- skwitowała Stephanie, obrzucając ich pełnym niesmaku spojrzeniem. Współlokatorka i zarazem przyjaciółka Sky nigdy nie ukrywała pogardy dla ich zaangażowania i chęci do grania w gry takie jak Monopoly lub Uno. Wręcz przeciwnie, przy każdej okazji wyrażała głośno jak bardzo dziecinne jej się to wydaje, ale pewnie ze względu na Sky pozwalała im tam grać. Nie wyrzucała ich z pokoju, więc ignorowali jej komentarzy i byli dla niej mili. Poza tym Stephanie była dziewczyną Danny'ego. Ze Stephanie nie łączyła ich przyjaźń czy wspólne hobby, raczej nie wchodzili sobie w drogę.

- Później zabiorę cię na randkę, Steph. Nie gniewaj się- poprosił Danny.

- Masz pół godziny- oznajmiła blondynka, odrzucając do tyłu swoje długie, kręcone włosy.

- Stawiałabym na jakieś czterdzieści minut. Wystarczająco, żebym was wszystkich ograła- odezwała się Sky z szerokim uśmiechem. Stephanie spędzała naprawdę dużo czasu w łazience, a jej przyjaciółka znała ją jak nikt. Czasami Scott zastanawiał się czy Sky nie miała przypadkiem super mocy, bo zawsze potrafiła przewidzieć zachowanie lub reakcję współlokatorki.

- Jezu. Co laski robią w kiblu, że im to tak długo zajmuje?- zapytał Parker.- Rozumiem, żeby była z kimś i robiła... Wiadomo co. Ale sama?

- Nie wszystko musisz wiedzieć, Parker- odparła Sky.- No i to pomieszczenie nazywa się toaletą albo łazienką. Wyrażaj się nieco mniej jak tryglodyta, bo w życiu nie znajdziesz dziewczyny.

- Jak miło- skomentował Parker, a jego głos niemal ociekał sarkazmem.- Tak się z tobą rozmawia, Sky. Zadaję ci pytanie, bo jesteś tutaj jedyną dziewczyną, a ty robisz z tego tajemnicę i się odgryzasz. Nie rozumiem cię.

Sky powstrzymała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem, po czym przybrała możliwie neutralny wyraz twarzy.

- Potrzebujesz rozmowy ze specjalistą? Mogę ci załatwić sesję z psychiatrą.

- Nie trzeba- odparła Parker z miną mówiącą "weźcie mnie od tej wariatki". Byli naprawdę dziwną paczką znajomych. Zwłaszcza jak zaczynali grać. Wtedy cała złośliwość z nich wychodziła na wierzch. U nich nie było czegoś takiego jak taryfa ulgowa.

- Ale skoro już zdobywamy się na takie wyznania... Mam zajebiste pytanie. Czemu Steph jeszcze się z tobą spotyka, Danny?- spytała Sky. Brunet obrzucił ją pytającym spojrzeniem.

- O co ci dokładnie chodzi?

Szatynka wzniosła wzrok ku górze w geście wyrażającym irytację.

- O to mi chodzi, że wolisz grać zamiast się z nią spotykać. Olewasz randki dla Monopoly. Jesteś fanem gier komputerowych... Mam wymieniać dalej? Jesteście z Steph totalnie różni. Ona nienawidzi tego typu rzeczy. Skąd w ogóle pomysł, że możecie być parą? Tego nigdy nie zrozumiem.

- To nie tak, że ją olewam albo wolę gry. Po prostu czasami mam ochotę zagrać, a że Stephanie za tym nie przepada... Nie będę jej zmuszał- wzruszył ramionami Danny.

- To nie jest odpowiedź na moje pytanie- zwróciła uwagę Sky, przewracając oczami.- Wiesz co? Może jednak nie chcę wiedzieć.

- A ja chciałbym grać zamiast słuchać o waszych problemach sercowych. Innym razem pogadacie sobie o związku Steph i Danny'ego, okej?- przerwał im Parker.

- Chcesz grać, w porządku- oznajmiła Sky z podejrzanie szerokim uśmiechem. Ona coś knuła. Scott był o tym przekonany.- Uno! Zaraz to wygram. Nic nie poradzicie, frajerzy!

Czyli o to chodziło, pomyślał z irytacją Caine. Nie pierwszy raz nachodziła go myśl, że powinnien sobie to odpuścić granie i spożytkować czas na coś bardziej... Normalnego? Rozwojowego? Coś co nie było kompletną stratą czasu?

- Zrobiłaś to specjalnie! - wykrzyknął Parker, wskazując ją palcem.- Denny jest tuż przed tobą, więc zagadując go zyskałaś pewność, że nie doda ci kart! Chciałaś wygrać!

- Dalej chcę. Pokaż dowody, to pogadamy- wzruszyła ramionami Sky. Parker posłała jej mordercze spojrzenie.- Może to zrobiłam specjalnie, a może nie. Nigdy się tego nie dowiemy.

- Możesz to zatrzymać, stary- zauważył śmiertelnie poważnie Danny, zwracając się do niego.- Zmień kolor, Scott.

Łatwo mu mówić, pomyślał Caine. Miał tak kurewsko słabe karty, że muchy by nie skrzywdził. Sky wygrała, a on nie mógł nic z tym zrobić. W końcu popatrzył na stos do dobierania kart. Jego ostatnia nadzieja. Scott sięgnął po kartę, w duchu mając nadzieję, że mu się poszczęści i uniemożliwi Sky zwycięstwo, a przynajmniej odwlecze je w czasie... Przeklął, z rozmachem rzucając kartę na stosik.

- Nieeeee!- krzyknął Parker, wyciągając dłoń w kierunku stosu jakby siłą woli potrafił zmienić kolor karty. Sky z triumfalnym uśmiechem położyła na stosie swoją ostatnią kartę.

- Wygrałam! I kto tu jest najlepszy?

- Tak. Znowu ty- mruknął Danny z wyraźnym niezadowoleniem. Z jego postawy aż biła rezygnacja. Brzmiał jak nieszczęśnik pogodzony z losem.

- Gramy o drugie miejsce- odezwał się Parker, jakby odzyskując rezon.- Ogram was! Zobaczycie! Uno!

Scott starał się ukryć uśmiech, który cisnął mu się na usta. Miał coś, co może go powstrzymać, a tak się składało, że był centralnie przed nim. Zamiast go o tym informować, położył kartę na stosie. Z satysfakcją patrzył na jego minę, która zmieniła się z wesołej w pełną rozpaczy. Może był złym kumplem, ale strasznie go to bawiło.

- Jak mogłeś?!- syknął Parker, piorunując go spojrzeniem. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, chyba nikt by nie został żywy w tym pokoju. Ewentualnie Stephanie.- To przez ciebie wygrała Sky! Nie brałeś żadnych kart i nagle znikąd wziąłeś plus dwójkę! Mogłeś ją wcześniej dać!

Scott wzruszył ramionami. Danny niemal tarzał się ze śmiechu. Tymczasem Sky z zainteresowaniem i uśmiechem oglądała dalszą rozgrywkę.

- Ale wtedy byś wygrał.

- Ty jebany wampirze!- krzyknął Parker specjalnie używając pseudonimu, którego Scott kiedyś nienawidził. Znali się od dziecka z Dannym i Parkerem. Kiedyś to go irytowało. Później obejrzał całkiem niezły serial o wampirach i uznał, że są spoko. Sama ksywka wzięła się stąd, że miał jasną karnację, a jego ręce zawsze były zimne. Niezależnie od temperatury. Chyba miał jakieś problemy z krążeniem, ale jego inteligentni inaczej koledzy woleli go nazywać "wampirem".

- Uno- rzucił Caine, kładąc na stosie jedną z dwóch kart, które mu do tej pory zostały. Już się nie mógł doczekać miny Parkera jak przegra. To będzie zajebisty widok.

- Co kurwa?! Danny chyba nie pozwolisz mu wygrać, co nie?- oburzył się Parker, posyłając błagalne spojrzenie Danny'emu.

- Wybacz, ale naprawdę nie mam niczego co go może powstrzymać.

- Po unie debilu- oznajmił Scott z satysfakcją. Parker przyłożył dłoń do piersi jakby go co najmniej postrzelono. Jego mina wyrażała zdumienie i złość.

Tymczasem Danny położył przedostatnią kartkę na stosie i również powiedział "uno".

- Ty też?! Kurwa, nie gram z wami więcej! Nienawidzę was!- krzyknął Parker, po czym rzucił swoje karty przed siebie, wstał i skierował się do drzwi. Przy drzwiach zatrzymał się jakby oczekiwał przeprosin lub jakichkolwiek prób powstrzymania go.

- Rewanż w Monopoly?- spytała prowokacyjnie Sky.

- Pieprzcie się!- odparł Parker, po czym wyszedł. Wtedy wszyscy zgodnie wybuchnęli śmiechem. Wszystkich śmieszyła reakcja Parkera i jego wyjście, wyrażające urażoną dumę. To było takie zabawne!

- Najpóźniej jutro przyjdzie tutaj błagać, żebyśmy z nim zagrali- powiedziała po chwili Sky w przerwie pomiędzy wybuchami śmiechu.

- Myślisz, że doczeka do jutra? Ja myślę, że przyjdzie jeszcze dzisiaj wieczorem- stwierdził Danny.

- Z czego się śmiejecie?- zapytała Steph, wychodząc z łazienki. Szczerze mówiąc, Scott nie miał pojęcia co robiła w łazience. Jej włosy ciągle były ułożone w perfekcyjne loki, a na twarzy miała dużą ilość makijażu. Przysiągłby, że zanim tam weszła, wyglądała identycznie. Ciężko byłoby powiedzieć, że Steph nie była atrakcyjna, bo była. Miała niezły biust. To znaczy nie całkiem mały, ale też nie za duży. Była szczupła i ubierała się bardzo kobieco. Uwielbiała krótkie spódniczki albo sukienki i cały czas miała na twarzy makijaż. W każdym razie nie była w typie Scotta.

- Nie ważne- zbył jej pytanie Danny. Wiedział, że tego nie zrozumie.- Ślicznie wyglądasz. Idziemy?

Stephanie przytaknęła, uśmiechając się w ten swój typowy, czarujący sposób. Jeśli miał być szczery, Scott na początku był w szoku, że na jego kumpla zwróciła uwagę taka laska. Nie oszukujmy się, Sky miała całkowitą rację. Byli kompletnymi przeciwieństwami pod względem charakteru. Poza tym Danny wcale nie był taki przystojny. Za to Steph była naprawdę ładna. Co ciągle sprawiało, że byli razem i wracali do siebie mimo liczych kłótni? Caine nie miał pojęcia. Może jak kiedyś się zakocha to zrozumie. Obecnie zdecydowanie tego nie pojmował. Może łatwiej byłoby im ze sobą zerwać i oszczędzić sobie kłótni?

- Co robimy?- zapytała Sky, gdy Danny i jej przyjaciółka wyszli. Właściwie to zostali sami. Tamta dwójka przed momentem poszła na randkę. Parker obraził się, co chociaż było wyjątkowo dziecinne, wcale nie zdarzało mu się rzadko. Raczej stosunkowo często.

- Idę do siebie. Mam trochę zadań do ogarnięcia- oznajmił Scott.

- Czyżby twój ulubiony przedmiot?- zgadła Sky, doskonale wiedzieć, że to był jego znienawidzony przedmiot.

- Niestety. Nauczycielka od matmy się na mnie uwzięła. Jeśli jeszcze raz zobaczy, że nie mam zadania... Urządzi mi piekło na ziemi, a konkretnie na lekcjach z nią.

Scott na serio nie znosił tego przedmiotu. Niezależnie od tego jak bardzo się starał i tak nic z tego nie wychodziło. Albo w ogóle nie rozumiał tematu albo robił niewielkie błędy, które doprowadzały do tego, że ledwo zdawał. Było tak za każdym razem, co niemożliwie go irytowało.

- Powodzenia. Ja za to mam genialny serial do obejrzenia. Niedawno pojawił się nowy sezon i w końcu mam czas go obejrzeć- powiedziała Sky z entuzjazmem.

Przyda się, pomyślał Scott. Pożegnał Sky, po czym sięgnął po telefon. Zastanawiał się jak długo wytrzyma Parker bez kontaktu. Pewnie niezbyt długo. Jeszcze nie miał od niego żadnego połączenia ani wiadomości. Za to miał wiadomości od rodziców. Koniecznie chcieli wiedzieć jak mu się podoba w nowej szkole. Przed wyjazdem obiecali mu, że nie będą codziennie dzwonić, więc przerzucili się na SMS-y. Nie odpisał im poprzedniego dnia, przez co dzisiaj wysłali mu dwa razy więcej wiadomości. Twierdzili, że się "martwili". Bez powodu. Co mogło mu się stać w jednej z najlepszych szkół w kraju, gdzie mieli bzika na punkcie bezpieczeństwa? Oczywiście, że nic.

W każdym razie nie odpisywał im nie tylko dlatego, że uważał, iż byli przewrażliwieni. Chodziło o coś jeszcze... Konkretnie nie chciał opowiadać jak jest w szkole. Wolał okłamywać ich w wiadomościach albo zbywać sformułowaniami typu "dobrze" lub "w porządku". Wcale tak nie było. Czuł się zmęczony, a nauki miał mnóstwo. Wysoki poziom Madison trochę go przerastał, jeśli miał być szczery. Właśnie tego nie chciał powiedzieć rodzicom, bo wiedział jacy są z niego dumni, że się tutaj dostał. Nie chciał ich rozczarować, bo ich syn wcale nie był taki zdolny jak myśleli.

Kiedy jakieś siedem lat temu, w szkole podstawowej, razem z Parkerem i Dannym ustanowili sobie cel pójścia do Madison, nie mieli pojęcia jak to będzie wyglądać. Byli naiwnymi dziećmi. Kompletnie nie znali się na realiach, panujących w szkołach średnich. Z ich trójki jedynie Danny sobie dobrze radził. Parker leciał po najniższej linii oporu i ledwo zdawał, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Z kolei Scott niezależnie od tego jak się starał, nie nadążał za ilością materiału. Dlatego cały czas chodził wkurzony. Tylko podczas gier z przyjaciółmi mógł się trochę zrelaksować.

Właściwie wyszła im tylko jedna rzecz. Wszystkim trzem udało się dostać do Madison i tylko to oraz nadzieje rodziców trzymały go w tej szkole. Scott powtarzał sobie, że wszystko się ułoży, choć sam przestał w to wierzyć.

Po chwili uznał, że powinien odpisać rodzicom, żeby jutro nie mieć wielkiego spamu z ich strony. Tylko dlatego. Przez przypadek kliknął sobie inny chat. Zmarszczył brwi na widok tej wiadomości. Miał ją skasować. Wydawało mu się, że to zrobił. Kompletnie nie wiedział co o tym myśleć.

Brawo, zostałeś wybrany jako jedna z trzynastu osób, które wezmą udział w sześciu wyzwaniach. Będziesz rywalizować z innymi uczestnikami o pięćdziesiąt tysięcy dolarów i stypendium w wybranym collegu.
Powodzenia.
D.

Czy gdyby ktoś faktycznie organizował konkurs, to wysłałby mu SMS'a bez żadnych konkretów? Od razu wydało mu się to dziwne. Zwłaszcza, że dostał wiadomość jakiś tydzień temu i nie dostał żadnych kolejnych wskazówek. Na przykład co to za wyzwania, kiedy ma je zrobić... Nadawca wiadomości milczał. Scott nie był taki naiwny, żeby w to uwierzyć. Dlatego postanowił, że w tym momencie usunie wiadomość. Kliknął przycisk "tak", gdy wyskoczyło mu powiadomienie czy na pewno chce to zrobić. Jasne, że chciał, żeby to cholerstwo zniknęło. Raz na zawsze.

Skończone, pomyślał Caine z satysfakcją. Jeśli to miał być żart, nie dał się nabrać. Jednak uśmiech szybko zniknął mu z ust. Powinien faktycznie zrobić zadanie z matematyki, a tak potwornie nie miał na to ochoty. Gdyby mógł, zrobiłby wszystko, żeby nie musieć robić tego zadania. Nawet zadzwoniłby do rodziców, gdyby to gwarantowało mu spokój z zadaniem. Przez chwilę nawet rozważał ominięcie następnej lekcji, ale wtedy dopiero nauczycielka by się na niego wkurwiła.

Caine najpierw udał się do pokoju. Z niezadowoleniem stwierdził, że śmierdziało tutaj jakby coś zdechło pod łóżkiem Parkera. Nie chciał tego ruszać, cokolwiek to było. Swoją drogą, nikogo nie było w pokoju. Ogólnie rzadko tam bywali, z oczywistych względów. Scott zatkał nos, po czym przeszedł nad kupą ubrań, minął stos z różnego rodzaju opokowaniami po przekąskach i dopiero wtedy znalazł się przy swoim łóżku. Z ciągle zatkanym nosem zaczął przeszukiwać komodę. To tam trzymał książki. Wziął podręcznik od matmy i słuchawki, po czym się zawahał. Może powinien chociaż otworzyć okno, zanim uda mu się namierzyć Parkera i zmusić go do wyrzucenia źródła smrodu? To dobry plan, stwierdził. Tak zrobił. Otworzył okno na oścież i wyszedł. Może przynajmniej jak wrócą do pokoju, to będą mogli tutaj wejść.

Przez chwilę Scott zastanawiał się, gdzie iść. W pokoju nie mógł zostać. Przy tym smrodzie, zaczadziłby się na śmierć. Do Sky też nie miał ochoty iść. Pewnie wyśmiałaby jego próby nauki matematyki. Do głowy przyszło mu tylko jedno miejsce. Biblioteka. Będzie miał tam ciszę, spokój i na pewno nie spotka znajomych, którzy mogliby go rozpraszać. Nawiasem mówiąc, nigdy w życiu nie widział Parkera z książką inną niż podręcznik. Prędzej nadejdzie koniec świata niż jego kumpel zacznie czytać książki z własnej woli.

Caine zajął pusty stolik w rogu biblioteki. Miał rację. Żadnych znajomych twarzy, a wszyscy, którzy tutaj siedzieli, kompletnie nie zwracali na niego uwagi. Byli tak skupieni na podręcznikach lub innych książkach, że nawet ze sobą rozmawiali. Dziwne miejsce, ale akurat takiego potrzebował.

Scott rozłożył się, rzucając plecak obok siebie. Na stoliku przed sobą otworzył podręcznik od matmy. Obok położył zeszyt. Nawet wyciągnął długopis. Miał wszystko, żeby zrobić zadanie domowe. Tak przynajmniej mu się wydawało, bo gdy zrobił pierwsze zadanie, okazało się, że popełnił błąd. Nie miał pojęcia gdzie. Z tyłu podręcznika sprawdził odpowiedź. Skąd miał, do cholery, wziąć tamten wynik? Postanowił się nie zrażać i robić dalej. Niestety za każdym razem było tak samo. W końcu ubrał słuchawki, bo chciał odreagować frustrację. Próbował robić matmę, ale ten przedmiot nie był dla niego. Był w tym beznadziejny. Może jednak powinien ominąć najbliższą lekcję? Lepsza nieobecność niż jedynka.

- Hej, nad czym się tak męczysz?- zagadnęła go przyjaźnie wyglądająca brunetka. Już na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że była od niego niższa, mimo że miała buty na koturnie. Ubrana była w za dużą bluzę i jeansy. Kimkolwiek była, zamierzał ją spławić. Nie potrzebował towarzystwa ani pomocy. Sam sobie poradzi, a nawet jeśli nie, to też będzie jego sprawa.

- Nad niczym. Zajmij się swoim zadaniem, książką czy co tam miałaś w planach robić- odparł Scott, wbijając wzrok w książkę i ponownie zakładając słuchawki. Chyba wystarczająco dosadnie dał znać, że uważał rozmowę za zakończoną. Jednak nieznajoma zamiast odejść, usiadła koło niego. Caine odsunął się nieco, kiedy poczuł, że ich uda się stykają. Nie dotknęła go specjalnie. Chodziło o to, że siedział z brzegu.

- No dalej, widzę, że masz z czymś problem. Siedzisz tutaj może z pół godziny i nawet nie przewróciłeś strony- zwróciła uwagę brunetka całkiem trafnie zresztą, ale nie zamierzał dawać jej tej satysfakcji.

- Gapisz się na mnie? Jakiś nowy sposób na podryw?

Scott uznał, że po takim tekście dziewczyna nazwie go dupkiem i sobie pójdzie. Chciał ją spławić. Jak będzie potrzebował pomocy, to poprosi Danny'ego.

- Nie schlebiaj sobie- odparła brunetka, przysuwając w swoją stronę podręcznik. Nie wydawała się ani odrobiną urażona czy chociażby zniechęcona tamtym tekstem.- Przerabiałam to w zeszłym tygodniu. To całkiem łatwy temat, tylko trzeba go zrozumieć. Wytłumaczyć ci to?

- Nie, dzięki. Tak dobrze to rozumiem, że zrobiłem te zadania w kilka minut. Dlatego nie przewróciłem strony, bo nie było mi to potrzebne. Tak dla twojej wiadomości przyszedłem tutaj w spokoju posłuchać muzyki. Czy możesz łaskawie sobie pójść?

- Wątpię- mruknęła brunetka, przygryzając dolną wargę, na co Scott mimowolnie zwrócił uwagę. Obiektywnie rzecz biorąc, była całkiem atrakcyjna.- Odpowiedzi są złe. Daj zeszyt, chyba że mam pisać po książce.

Caine westchnął i z niechęcią podsunął w jej kierunku zeszyt. Nie chciał, żeby mu bazgroliła po książce. Tylko dlatego to zrobił. Nieznajoma była strasznie uparta, bo ciągle nie dała się spławić.

Brunetka uśmiechnęła się do niego. Miała naprawdę ładny uśmiech. Scott odwrócił wzrok. Z jednej strony obecność nieznajomej nieco go onieśmielała. Chociaż przede wszystkim chciał, żeby w końcu zrozumiała, że nie chciał jej pomocy. Uznał, że jak będzie ją ignorował, to szybko jej się znudzi i sobie pójdzie.

- Możesz mnie ignorować, to jest jedna z możliwości, a możesz też mnie posłuchać. Mogę ci to wyjaśnić. To żaden obciach przyjąć pomoc, jeśli jej faktycznie potrzebujesz. Więc? Jaka decyzja?

Jakby na potwierdzenie swojej wiedzy, brunetka podsunęła w jego stronę zeszyt z pierwszym zadaniem. Scott nie miał pojęcia co tam zrobiła, ale odpowiedź była prawidłowa. Przynajmniej w tych kilku pierwszych zadaniach wiedział, co powinno wyjść. O ironio, nie wiedział jak dojść do tego wyniku.

Caine wahał się. Może to nie był taki zły pomysł? Ta dziewczyna nawet nie chciała pieniędzy za korki albo jeszcze o nich nie powiedziała. Jednak kiedy popatrzył w te jej oczy koloru karmelu, wiedział, że nie wyłudziłaby od niego pieniędzy w ten sposób. Nie była taka. Nie wyglądała na taką, poprawił się w myślach.

- Zgoda. Jeśli chcesz i masz spore pokłady cierpliwości, możesz mi pomóc z tym zadaniem. Nie gwarantuję, że jestem zbyt pojętnym uczniem.

Brunetka uniosła brew i rzuciła mu powątpiewające spojrzenie. Zupełnie jakby nie wierzyła, że jest aż tak kiepski z matematyki. Jeszcze się zdziwi, pomyślał Scott.

Spędzili w bibliotece jakąś godzinę, ale pod koniec Caine mógł powiedzieć, że na serio zrozumiał ten temat. Brunetka była bardzo cierpliwa, nie zniechęcała się szybko i na serio ogarniała matmę. Scott uświadomił sobie, że ciągle nie znał jej imienia. No i wypadałoby ją przeprosić i jednocześnie jej podziękować.

- Często pomagasz nieznajomym w bibliotece?- zapytał Scott.

- To pierwsza taka sytuacja. Wyglądałeś na naprawdę zdołowanego. Zanim przyjechałam do Madison często pomagałam młodszemu rodzeństwu. Wiem jak uczyć trudne przypadki. Chyba jeszcze się nie przedstawiłam. Stella.

- Scott. Słuchaj, przepraszam za moje zachowanie na początku. Wyżyłem się na tobie za niepowodzenie z zadaniem.

- Nic nie szkodzi. Jak wspomniałam, mam doświadczenie z denerwującym młodszym rodzeństwem. Ty przynajmniej niczym we mnie nie rzucałeś- zauważyła ze śmiechem Stella.

Scott zwrócił uwagę, że znowu się uśmiechała w ten swój uroczy sposób. Czy właśnie pomyślał, że jest urocza? Nie, chodziło mu o coś zupełnie innego. To przez matematykę. Ten przedmiot wyprał mu mózg i teraz chodziły mu po głowie same bzdury. Tak, na pewno.

- Dziękuję za pomoc. Bez ciebie bym tego nie załapał- przyznał Caine.

- Polecam się na przyszłość. Następnym razem może sam podejdź i zapytaj o to czego nie rozumiesz. Chętnie ci pomogę. Nie wstydź się prosić o pomoc. Nie każdy musi być geniuszem z danego przedmiotu. Jedni łatwiej się go uczą inni trudniej. Tak się zdarza.

- Zapamiętam.

Scott już miał w głowie pomysł, żeby zaprosić ją na kawę albo na obiad. Jednak zanim zdążył wyartykułować swój plan w ramach podziękowania za pomoc, Stella pożegnała się krótkim "pa" i odeszła. Caine nie zdobył się na to, żeby za nią iść. Przecież chodzili do tej samej szkoły, a dziewczyna sama zaoferowała pomoc z matmą w przyszłości. Na pewno się jeszcze zobaczą.

*****

- Oszukiwałeś, prawda?- zapytał Parker następnego dnia tuż po tym jak dostali wyniki niezapowiedzianej kartkówki. Nawiasem mówiąc, był obrażony na nich dokładnie cztery godziny. Jego życiowy rekord.- To niemożliwe, żebyś miał wyższą ocenę niż Danny. Powiedz co to za zajebista stronka, z której brałeś odpowiedzi.

- Muszę cię rozczarować. Nie ma takiej stronki, z której ta wiedźma, nasza nauczycielka, brałaby zadania- odparł Caine.- Po prostu się tego nauczyłem. Też mógłbyś spróbować.

- Zabawne- stwierdził Parker, przyglądając mu się podejrzliwie.- A tak na serio? Możesz mi wysłać linka?

- Nie ma takiej strony. Pomogła mi pewna dziewczyna z biblioteki.

- Czyżby ktoś ci wpadł w oko?- ucieszyła się Sky, słysząc o czym mówią.- Pokaż mi ją. Chcę wiedzieć kto to. Powiem ci czy masz u niej szanse.

- Myślę, że sam to ogarnę- zaoponował Scott, bo sam jeszcze nie wiedział co czuje. Chyba na razie chciał tylko spotkać się z nią poza biblioteką, pogadać o czymś innym niż o matematyce. Później zobaczy co dalej. Po co się spieszyć?

- Ktoś tu się zakochał?- rzucił drwiąco Parker.

Caine miał idealną ripostę.

- Zajmij się własnym życiem uczuciowym. A czekaj... Masz w ogóle takie?

Z satysfakcją obserwował wkurzoną minę kumpla i jego zaciśnięte ze złości pięści. To był tylko gest. Wiedział, że go nie uderzy. Parker nigdy się z nikim nie bił. Tymczasem Scott myślami był już przy czymś zupełnie innym. Miał nadzieję, że jeszcze zobaczy się ze Stellą. Może pójdzie dzisiaj do biblioteki? Kto wie, może uda mu się ją tam spotkać?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro