Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

y o u

show me your scar, I will make you...

Złożyłem swój los na twoich rękach. Czy będą dość silne, by go udźwignąć?

🌅🏯

Po dokonanej zbrodni Taehyung udał się poza mury świątyni, aż do rzeki Naktong-gang, by zmyć z siebie krew i wyczyścić miecze. Większość jego ubrań nie nadawała się już do niczego, więc się ich pozbył.

Nad ranem znalazł się znów w południowym skrzydle, w pokojach gwardii i ubrał czysty uniform.

Ciekawość wyżerała go od środka dużo bardziej niż strach przed nakryciem. Nie miał pojęcia, co wydarzy się po śmierci władcy. Jako prosty człowiek nie potrafił tego przewidzieć. I dlatego udał się do pałacu, by przekonać się o tym na własnej skórze.

Po nocnej ciszy i wiecznie zapalonych pochodniach nie było śladu. Korytarze pełne były służby i członków sekretariatu. Każdy z nich miał twarz bez wyrazu, ale w oczach – niepokój.

Pod komnatami nie było już trupów z zeszłej nocy. Wszystkich poległych uprzątnięto tak jak resztki z ostatniej wystawnej kolacji cesarza.

Taehyung wspiął się do najwyższych komnat. W tym chaosie wciąż nie było wiadomo co dokładnie się wydarzyło, jakie podjęto kroki, o ile jakiekolwiek.

I wtedy usłyszał jego krzyk.

Krzyk Min Yoongiego, który brzmiał jak rozpacz po największej stracie.

– Nie żyją! Obaj są martwi?! To nie może być prawda! – zawył tak głośno, że jego niski głos rozległ się na całym piętrze. Wraz z nim poruszyły się purpurowe zasłony na ogromnych oknach z witrażami. To było coś dużo gorszego niż jęki bólu. To uzewnętrznienie jego świeżej, psychicznej rany, tak niesamowicie wielkiej i głębokiej, że samo jej wyobrażenie przyprawiało go o dreszcze.

Co on zrobił? Przecież Yoongi się o to nie prosił, nie rozkazał mu nikogo zabijać.

Jak Taehyung mógł w ogóle pomyśleć, że mordując jego krewnych zyska sobie szacunek?! Przecież to go zrujnowało!

Był tak naiwny, tak zaślepiony swoją chorą wizją, że nawet nie zastanowił się nad uczuciami Joseona Piątego. A te okazały się o wiele inne, niż to sobie wyobrażał.

Nie mógł w to uwierzyć. Myślał, że Min nie czuje nic względem swej rodziny. To nie dziwne, skoro mówił o nich jak o zdrajcach i najgorszych okrutnikach.

Musiał przekonać się o autentyczności jego reakcji, więc po cichu zajrzał do cesarskiej alkowy, w której skumulował się teraz prawie cały dwór.

I wtedy ujrzał Yoongiego, w długiej, prostej, czarnej szacie. Szarpał się i próbował wyrwać dwóm magnatom, którzy go przytrzymywali. Z jego zaczerwienionych oczu spływały łzy. Jedna biegła dokładnie tak, jak jego blizna. Zobaczył ją w chwili, gdy infant odwrócił się i ujrzał Kima przy drzwiach. Jego błyszczące usta zadrżały, zamrugał zlepionymi od łez rzęsami.

– To on! To on to zrobił! – zawył, wskazując na Taehyunga.

Żołnierz nie miał pojęcia co robić. W pierwszej chwili chciał uciec, ale wycofując się, wpadł na kogoś.

Kiedy się odwrócił, ujrzał czerń. I herb mugunghawy na lewej piersi. Jego serce zaczyna szybciej bić i wiedział, że samurajowie to wyczuwają. Jednak bez jasnej komendy pana niczego nie zrobią, w przeciwieństwie do Taehyunga.

Oczy wszystkich zgromadzonych z osłoniętego prześcieradłem ciała władcy, przeniosły się na Kima. Milczał zaparcie, nie mając pojęcia, co w ogóle mógłby teraz powiedzieć. Nie potrafił oderwać wzroku od zrozpaczonego Yoongiego. Łzy do niego nie pasowały. Powstrzymał się od nich nawet wtedy, gdy został okaleczony. Zawsze był opanowany, a teraz? Wyglądał jakby stanął na krawędzi, z której upadek zwiastował obłęd.

– Widziałem go wczorajszej nocy! – zwrócił się do kanclerzy. – Byłem w półśnie, kiedy wszedł do mojej komnaty. Zauważył, że nie śpię, więc wyszedł. Tylko dlatego przeżyłem, ale mój brat i ojciec...

Nie dokończył. Ugiął nogi w kolanach i przez jedną chwilę wyglądał na naprawdę słabego. Jego twarz była biała jak papier, na którym pisał listy.

– Zamknijcie go! Zamknijcie go natychmiast! – krzyknął, rozluźniając pięści. Mężczyźni, którzy go trzymali, poprowadzili go na szezlong i zaczęli wachlować, a Kima pojmano i pociągnięto w kierunku schodów.

Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Czy naprawdę źle odczytał ukryte pragnienia dziedzica? Czy aż tak nie znał się na ludzkich uczuciach?

Rozpacz Min Yoongiego wyglądała tak autentycznie, tak dramatycznie.

Myślał o nim przez całą drogę do Tab i długo po tym, jak zamknięto go w jednej z podziemnych celi.

Było tu zimno i brudno. Nie sprzątnięto po poprzednim bezimiennym więźniu, o ile ktokolwiek w ogóle to robił. Taehyung usiadł na rozpadającej się pryczy i wsłuchiwał się w nieprzyjemne dźwięki ludzkiego cierpienia.

Myślał, że postąpił dobrze, bohatersko, że uchroni Sanbul przed utratą niepodległości, przed uciśnieniem ze strony Japonii. Czy przyjdzie mu zginąć za ten czyn?

Taehyung bardzo szybko stracił poczucie czasu.

Myślał, że siedzi tu wieczność, jednak minęły zaledwie dwie godziny. Usłyszał szorstkie rozkazy, rzucanie pękiem kluczy i głośne kroki na schodach. Wstał z pryczy i podbiegł do niewielkiego otworu w drzwiach, by zobaczyć co się dzieje.

Ujrzał grupę kilku magnatów i żołnierzy, na czele z Min Yoongim.

Postawa dziedzica była chłodna i zamknięta, twarz skupiona i surowa, znów wydawał się taki sam jak przed tragedią.

Kim uśmiechnął się lekko. Liczył, że go wypuści, jednak infant nawet nie spojrzał w jego stronę. Pognał aż na sam koniec korytarza i rozkazał otworzyć celę. Niestety nie chodziło o niego.

Przysunął się bliżej drzwi, ale nie widział nic prócz brudnej twarzy więźnia zamkniętego naprzeciwko.

– Choi, obiecałem, że wrócę. Choi! – usłyszał.

Domyślał się, że chodziło o tego młodzieńca, którego widział poprzedniej nocy tuż przed morderstwem. Czy przeżył?

– Ściągnijcie go stąd! Ma natychmiast trafić pod opiekę lekarza, zatamujcie krwawienie – rozkazał.

Taehyung słyszał uderzające o siebie łańcuchy i ciche jęki ofiary.

– Jak... panie..? – wydusił, gdy najprawdopodobniej przeniesiono go na nosze.

– Nie jestem twoim panem, jestem twoim sojusznikiem, Yeonjun. Sanbul i Gojang, aż po kres, Yeonjun, aż po kres – Taehyung znów go nie poznawał. W tych słowach była pewna delikatność i troska. Choi ewidentnie zajmował jakieś miejsce w jego sercu, tylko jakie? A ten pakt? Przecież królestwo Gojang nie istnieje od ponad dwudziestu lat.

– Co się... wydarzyło..?

– To teraz nie ważne. Obiecaj mi, że przeżyjesz, a wtedy wszystko ci opowiem. Już niebawem.

▪︎  ▪︎

Yoongi po raz ostatni spojrzał na ojca. Leżał w ozdobnych szatach w wyściełanej białym materiałem trumnie. Jego głowa spoczywała na posrebrzanej poduszce. W dłoniach trzymał upleciony ledwie godzinę wcześniej bukiet i berło, jakie dzierżył przez całe swoje życie. Pod szatami nie w sposób było zauważyć, że jego pierś przebito mieczem na wylot.

– Paniczu... – usłyszał za sobą głos Son Byungchula – przewodniczącego cesarskiego sekretariatu. W nadwornym systemie klasowym plasował się zaraz po cesarzu i trzech jego doradcach. W sytuacjach takich jak ta mógł zostać zwierzchnikiem władzy.

Yoongi odwrócił się do niego, nie puszczając wieka trumny. Drżenie jego palców zdradzało odbijające się od pierścieni światło.

– Pogrzeb nie powinien odbywać się tak prędko. Tradycja nakazuje stosownie się do niego przygotować. Poddani dowiedzieli się o tragedii dopiero poprzedniego popołudnia. W tak krótkim czasie nie zdążyliśmy sprowadzić wszystkich materiałów, ani upewnić się, że te, które mamy pasują do siebie pod względem kolorystyki.

Na bladej szyi osieroconego infanta pojawiła się wypukła, błękitna żyła. W jego oczach zaś błysnął gniew.

– Mam pozwolić, by ciało mojego ojca i brata gniło w ciemni tylko dlatego, że wy musicie pasować do kwiatów i uprzęży konia? Czy dobrze rozumiem? – odsunął się od trumny i stanął naprzeciw radnego. Był od niego wyższy, jednak zgarbił się pod naporem spojrzenia Joseona.

– Tak głosi tradycja, paniczu – powiedział mniej śmiele.

– Pogrzeb ma odbyć się teraz.

– Kopacze nie skończyli jeszcze kopać grobów...

– Niech więc się pospieszą! – ruszył do wyjścia. Strażnik otworzył dla niego drzwi.

– A krypty?

Yoongi zawahał się. Spojrzał w dół, poprawił złotą bransoletę, która przekręciła się na jego szczupłym nadgarstku.

– Zbudujemy je później. Wtedy przeniesiemy ciała. Teraz... muszą zaznać spokoju pod ziemią. Złe duchy tylko czyhają na dusze przedwcześnie zmarłych. Czy tego chcemy?

▪︎  ▪︎

Lud zebrał się na obu stronach drogi, którą szedł uroczysty orszak pogrzebowy. W końcu zdecydowano się na czerń i złoto, jednak nie wyglądało to tak wystawnie jak zazwyczaj. Wzory na szatach poszczególnych osób gryzły się ze sobą, wybijały na tle czerwonych kwiatów. Na tle przypadków i chaosu, które doskonale opisywały aktualną sytuację Sanbul. Całkiem niepewną. Trumny były otwarte, tak aby nikt nie mógł podejrzewać kogokolwiek o fałszerstwo, jak trzy lata temu.

Min Yoongi zdawał sobie sprawę, że jego pogrzeb; pogrzeb, który przeżył, wyglądał inaczej. Musiał być wystawny, szczerozłoty lub butelkowozielony, obmyślany przez miesiąc, całe trzydzieści jeden dni i nocy. Skoro ciała nie było, nie musieli martwić się o robactwo i okrutny odór.

Jechał na koniu, zaraz za ciągniętymi przez zwierzęta trumnami. Ubrał się skromnie, a jego twarz przysłaniał czarny woal. Spora część ludu, zamiast na nieżywych członków cesarskiej rodziny, patrzyła właśnie na niego.

Nie wszyscy wierzyli, że starszy syn cesarza naprawdę żyje. Od napaści Kim Seokjina na targu, Yoongi nie opuszczał świątyni. Nic więc dziwnego, że tamten dzień obrósł w legendę, a nadchodzących czasów bali się tylko ci, którzy go wtedy widzieli.

Smutna muzyka, wygrywana na lirze towarzyszyła zmarłym, gdy na grubych linach opuszczano ich do wielkich dołów. Yoongi zszedł z konia i jako pierwszy podszedł do grobów. Do obu upuścił po jednym kwiecie mugunghawy, mówiąc: "wiecznie żywi, w naszych sercach".

Gdy stanął przed mównicą, reakcja ludu wydała mu się nieprzychylna. Zaczęli się rozglądać, szeptać między sobą. Yoongi potraktował to jak zniewagę.

– Chciałem wygłosić mowę pożegnalną, ale jak się okazuje, nie wiecie kim jestem i dlaczego mam do tego prawo – powiedział z kpiną, powstrzymując się od śmiechu. Odsłonił czarny woal, pokazał tłumowi swoją oszpeconą twarz i zimne, puste oczy. – Jestem Min Joseon Piąty Yoongi, syn, świętej pamięci, cesarza Changhama, pierwszy pretendent do tronu, którego śmierć została spreparowana trzy lata temu.

Wśród zebranych podniosła się wrzawa. Nawet urzędnicy, którzy nie byli na miejscu w dzień tragedii wydawali się zaskoczeni.

– W zaistniałej sytuacji to ja obejmę władzę w Sanbul – rzekł, pławiąc się rosnącym przerażeniem tłumu. To była decyzją, którą podjął już na samym początku, gdy tylko ujrzał usztywnionego Donghę. Zastygł z przerażeniem na twarzy, jakby był nie człowiekiem, a portretem w upokarzającej pozie. Z nikim nie konsultował jeszcze przyszłości cesarstwa, więc nic dziwnego, że nawet wysoko postawieni dworzanie byli zaskoczeni jak pospólstwo, z którego się wywodzą.

Zapadła chwilowa cisza, lecz przerwał ją nierozsądny śmiałek:

– Zły duch!

A za nim poszli kolejni:

– To niezgodne z prawem!

– Uzurpator!

– Kłamca!

– Oszust!

– Zhańbiony!

– Prawdziwy infant nie żyje!

Obelgi i oskarżenia łączyły się w spólny organizm i niezrozumiały wrzask. Prosty lud myślał, że przekrzyczy dziedzica, że go wystraszy.

– CISZA! Jedynymi martwymi są tutaj mój ojciec i brat! Przez trzy lata przebywałem na uwięzi w innym kraju, traktowany bez należytego mi szacunku, jednak we własnej ojczyźnie nie będę tego tolerował!! JESTEM JEDYNYM PRAWOWITYM NASTĘPCĄ TRONU I TO MI NALEŻY SIĘ TERAZ WŁADZA! MACIE BYĆ MI POSŁUSZNI, BOWIEM TO W MOICH RĘKACH SĄ TERAZ WASZE MARNE ISTNIENIA! – uderzył pięścią w drewnianą mównicę. Gdyby zrobił to jeszcze raz, rozpadłaby się. Spojrzał na lud, oddychając ciężko. – Widzicie moją twarz? Zrobił to jeden z was, opłacony bękart, którego zaciągnięto do armii i wynajęto, by mnie zabił. Cóż jednak zrobił Kim Taehyung? Wymordował cesarską rodzinę, a mnie pozostawił w hańbie! Jednak moja blizna nie jest siedliskiem złej energii, tak jak się wam, wiernym konfucjanistom, wydaje!

Jego błyszcząca od śliny warga drgała. Musiał mówić cały czas, by nikt tego nie dostrzegł.

– Zamach na mojego brata zostanie opisany w biuletynach i podany do informacji międzynarodowej. Jednak informacja o śmieci cesarza ma pozostać w tych murach, albo inaczej...

Spojrzał w oczy Jung Hoseoka. Skrył się w tłumie, tak jak pozostała część jego Czarnej Armii. Jeżeli ktokolwiek spróbowałby zbliżyć się do Yoongiego, nie zdążyłby nawet wyciągnąć broni. Zresztą teraz, kiedy ich zleceniodawca nie żyje, nikt nie wypłaciłby złota z państwowego skarbca.

– ...inaczej całe Sanbul pójdzie z dymem.

Zakrył twarz i zszedł z mównicy. Grudka mokrej ziemi przygniotła kwiat na trumnie jego brata. To nie on będzie wiecznie żywy.

▪︎   ▪︎

Taehyung wciąż siedział zamknięty w Tab. Zupełnie sam, bo Yeonjun trafił do szpitala, a po więźniów z najbliższych celi też ktoś przyszedł. Czy ich wypuszczono, czy zabito... nie wiedział.

Teraz naprawdę bał się o swoją przyszłość. Powoli docierały do niego wszystkie możliwe konsekwencje, zrozumiał, że Yoongi go nienawidzi i zapewne... zapragnie odebrać mu życie. Powoli, boleśnie, torturując go długimi tygodniami, tak jak na to zasługiwał.

Nie spodziewał się niczego dobrego, gdy usłyszał przekręcanie klucza w zamku drzwi. Nie patrzył nawet w tamtą stronę, dopóki ciche, niespieszne kroki nie zaczęły go zastanawiać.

W pierwszym momencie nie rozpoznał Min Yoongiego w czarnym woalu, który przykrywał jego twarz i szyję. Stanął metr przed Taehyungiem i założył ręce przed siebie. Kim patrzył na jego okryte żałobną czernią ciało i nie mógł wydusić ani słowa. Wiedział, że to jego wina. Znowu.

– Kim Taehyung... – uśmiechnął się – nie spodziewałem się, że posuniesz się do czegoś tak okrutnego. Że jednej nocy zdołasz zamordować tak ważne dla Sanbul osoby. Powiedz... mrugnąłeś chociaż? Patrzyłeś im w oczy? – odsłonił woal i nakłonił więźnia, by wstał z pryczy. – Powiedz, o czym wtedy myślałeś, Taehyung... O mnie?

– Myślałem... – głos uwiązł mu w gardle, gdy infant chwycił jego nadgarstki.

– Uczyniłeś mi przysługę. Dzięki tobie Choi przeżył, a ja... ja będę władcą – nie odwracał wzroku od jego zdezorientowanych oczu ani na moment. – Zrobiłeś to dla mnie, Taehyunie...

Czy mógł temu zaprzeczyć?

– Tak, panie – widział satysfakcję w jego oczach, ten niewielki uśmiech. Teraz wreszcie otrzymał pełen obraz Min Yoongiego, zrozumiał jego reakcje. To wszystko była gra. Niesamowicie autentyczna gra, w której Kim od początku był jedynie pionkiem. – Co teraz ze mną będzie?

– Z tobą... – przesunął dłonie na jego szerokie ramiona. Zadarł głowę i połączył ich usta w długim, nieruchomym pocałunku. – Nie wiem.

🌅🏯

Ale długo się naczekaliście :( Jak ja się zdążyłam sama stęsknić za dynasty.

funfact - tę historię dość dobrze się pisze do soundtracku z 365 dni xd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro