Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

t h i r s t s

you humiliated me, but your thirsts...

Z ognia, krwi i uczuć zrodzona...

jest miłość i wojna

⚔🪔

Drugiego popołudnia po powrocie Min Joseona do świątyni nastało wielkie poruszenie. Ledwie cesarz zawarł sojusz z Dojagi Sup, a już wątpliwy pokój w Sanbul został zachwiany. Kiedy odczytywał obszerne pismo z Japońską pieczęcią odczuł olbrzymi gniew. Nie tak to sobie zaplanował. Nie tego się spodziewał.

– Powołać wojsko! Już, natychmiast! – rozkazał, wychodząc z sali tronowej. Musiał przejść się po korytarzach, by nie zawładnęły nim negatywne emocje. Teraz powinien działać racjonalnie, choć nie był w stanie. Potrzebował do tego Chialing. – NIE TAK MIAŁO BYĆ!

– Panie, musisz zachować spokój – powtarzał Jung Hoseok, ganiając go po całym pałacu. Irytowały go różnice w statusie społecznym między nimi. Chciał, tak jak kiedyś, złapać go za ramiona, potrząsnąć i uderzyć, żeby się uspokoił. Słowa tylko wzmagały jego wybuchy. – Negatywne emocje mogą wpłynąć źle na shen dziecka, w tym stanie pani Tsai na pewno ciebie nie przyjmie.

– Wojna! – wykrzyczał z żalem. – Teraz wojna! Nie mogę iść na wojnę, nie wiedząc jakiej płci jest mój potomek! Nie zamierzam ginąć, jednak nie mogę być skończonym głupcem i...

Urwał, gdy tylko zobaczył swoją ciężarną żonę w asyście dwóch dam dworu. Jej twarz była blada i zmęczona, trzymała się za brzuch, który stawał się wciąż większy i większy, jakby lada moment miał pęknąć. Nie powinna teraz wstawać, a jednak zrobiła to. Trudno jej było nie słyszeć i nie reagować na krzyki męża.

– Nie puszczę cię na wojnę z Japonią! – jej głos załamał się podczas krzyku. Wtedy przypomniała sobie, że krzyczeć nie powinna. – Nie musisz jej przewodzić, panie.

– Nie poszedłem na Dojagi Sup, wysłałem tam Taehyunga i za kogo mnie uważają? Za tchórza! – uderzył ręką w powietrze, zatrzymał się przed kobietą, obejrzał na Junga i znów spojrzał na nią.

– Przejmujesz się opinią Park Jimina, panicza bez swej pani? Przejmujesz się opinią rodziny, która nie potrafi zawrzeć sojuszu przez małżeństwo? Gdyby nie ty, księżniczka Jihye wciąż byłaby panną! – cesarzowa mówiła to z pogardą. Musiała wpłynąć na jego uczucia i decyzje, a na ton głosu Yoongi był wrażliwszy, niż na same słowa.

– Tu już nie chodzi o Dojagi Sup. Tylko o Japonię, o Azję – jego głos stał się cichszy, a jednak wciąż stanowczy i pewny. Patrzył na jej oblicze, czekał na kolejne zdania.

– Tu jest twoje miejsce, panie. Tu, na tronie. Musisz rządzić żywy, a nie wdawać się w prostackie bitwy na miecze! Cesarz japoński nie ruszy się ze swojej świątyni, czego oczekujesz, panie?

I ona i Hoseok wiedzieli doskonale z czym się wiąże zadzieranie z Cesarstwem Japońskim. Rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia. Tak naprawdę to w rękach tej dwójki leżało bezpieczeństwo kraju.

Yoongi zwątpił. Nagły wybuch emocji zaczął się wyciszać. Nieświadomość wracała na swoje miejsce.  Osoby, które go kochały nie chciały, by szedł na tę wojnę. Miłość... w jakim świetle to go stawia?

– Nie. Nie podejmę decyzji od razu. – Zdezorientowany i poddenerwowany odwrócił się do Junga. – Na razie przekaż dowódcy wojsk, by na jutrzejszy poranek przygotował bilans broni i wojowników. Później ściągnę armię z miasta. Teraz chcę zostać sam – wskazał palcem na Chialing. Złoty sygnet ze szmaragdem zaświecił się, jakby ktoś wsadził w niego ogień. – A ty masz urodzić mi syna.

▪︎  ▪︎

Taehyung nadal zajmował jedną z prostych komnat dla służby na najniższym piętrze. Większość dnia przebywał w kuchni, zmywając naczynia, nosząc worki ryżu tam i z powrotem lub porcjując mięso. Wieść o zbliżającej się wojnie z Japonią dotarła tu w przeciągu godziny.

Nie miał żadnych refleksji na ten temat. Pytany o zdanie wzruszał ramionami i wbijał ostry tasak w świńską tuszę. Nic go już nie cieszyło w tym marnym życiu. Tyle pracował, by stać się samurajem, by walczyć w armii cesarskiej, i tylko po to, by zdegradowano go do zera za brak umiejętności czytania. Gdyby był kobietą, z pewnością cesarzowa rozkazałaby mu prać swoje brudy nad rzeką.

Kąpiele przysługiwały mu raz na tydzień, chyba że sam wybierał się nocą nad rzekę, ale często było na to za zimno. Zasypiał na twardym, niewygodnym łóżku, a na jego rękach, twarzy i włosach zasychała zwierzęca krew. Od czasu wizyty w mieście każdej nocy męczyły go koszmary. Wciąż czuł się winny. To przecież on walczył na froncie, on zabijał ojców, którzy porzucali niezdolne do pracy żony i dzieci, on zabijał we śnie, on ścinał złodziejom głowy, on upokarzał Joseona. Widział to wszystko skumulowane w jednym miejscu i czasie. Gdyby sen nie był mu potrzebny do życia, zrezygnowałby z niego.

W swojej jedynej szufladzie trzymał zapisane kartki papieru. Każdą z nich chciał spalić, ale najbliższe źródło ognia jest własnością wspólną. Naraziłby się na niewygodne pytania, a służba mówiłaby o nim za jego plecami. Wielu z nich i tak często szeptało o jego zbrodniach, karach, o dziwnej relacji z władcą, odpuszczonym wyroku śmierci. Oskarżali go o spisek.

Trzymał te wszystkie kartki, ale nigdy ich nie czytał. Nienawidził tego, jak skończył. Nienawidził chodzić do miasta, być opluwanym, znosić tych spojrzeń i oszczerstw.

Już sam nie wiedział, co jest dobre, a co złe.

I kiedy prawie już zasnął, prawie już zapomniał własnej tożsamości... usłyszał ciężkie walenie w drzwi. Ciężkie, ale ciche i wolne.

Niechętnie zwlókł się z łóżka. Narzucił koszulę na umęczone ciało. Rozbudził się na nowo, choć był pewien, że to tylko ktoś chce mu przypomnieć, by wstał nazajutrz przed wschodem słońca.

Ale gdy otworzył, zobaczył w progu Joseona.

W swojej czarnej pelerynie ze złotymi wykończeniami, w drogiej biżuterii, masce na twarzy, ze swoją postawą... Cesarz nie powinien nigdy pojawić się w skrzydle dla służby. Jak to możliwe, że w ogóle znał to miejsce? Czy ktoś go tu doprowadził? A jeżeli tak, to kto by się odważył? To była taka sama obraza zarówno dla władcy, jak i dla osoby, która go kierowała.

Zacisnął szczęki. Miał nieodpartą chęć zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem. Przecież tak będzie dużo lepiej dla ich obojga. Ale nie potrafił. Nie rozumiał. Głos uwiązł mu w gardle.

– Dlaczego nie odpowiadasz na moje listy? Dlaczego ani razu nie przyszedłeś na spotkanie? Mój informator potwierdza, że je dostajesz – powiedział, zadzierając lekko głowę. Przechylił ją w zaskakująco zmysłowy sposób. Jego szyja była odsłonięta. Naga. Bezbronna. Widział na niej każdą, ciemnoniebieską tętnicę.

– To nie jest miejsce dla ciebie, panie. Nie powinieneś narażać się na taki wstyd, panie – głos Taehyunga był zachrypły. Przez ten czas jego barwa stała się ostra i mało przyjemna dla ucha. Degradacja wżarła się w całe jego ciało. Odebrała mu resztkę godności już po tym, jak Joseon ściął mu włosy.

– Dlaczego ty tu jesteś? Od kiedy pracujesz na kuchni? Jak śmiesz, czy ty w ogóle jesteś mężczyzną? – wyrzucił z siebie, uderzając go w pierś. – Tu śpisz? W tym chlewie? Sam? A gdzie jest reszta tej brudnej służby, brzydzą się ciebie?

– Przepraszam, wasza wysokość. Muszę wstać wcześnie...

– Nie rozkazałem ci pracować! Zapytam raz jeszcze, dlaczego nie przychodzisz na spotkania?

Taehyung poczuł strach, że ktoś mógłby ich teraz zobaczyć. Nie wolno mu już spotykać się z Min Yoongim. Musiał jak najszybciej namówić go na opuszczenie tych kwater. Ale wiedział, że on nie wyjdzie, dopóki wszystkiego się nie dowie.

Wpuścił go do środka.

– Co za ohydne miejsce – prychnął, obejmując się ramionami. Zawsze było mu zimno. A tu nigdy nie palił się ogień. – Podłoga na dziedzińcu samurajów jest czystsza niż ta klitka. Ty tu śpisz?

– Tak panie, to warunki służby – mówił, nie podnosząc na niego wzroku. Nie potrafił patrzeć na niego, chociaż tak bardzo tego pragnął.

– Nie może tak być. Dla ciebie. W ogóle. Tu wszystko tak wygląda? Czy całe to skrzydło jest tak brudne jak korytarz, którym szedłem, i jak ten pokój, w którym śpisz?

Taehyung skinął głową. Właśnie dlatego rodzina cesarska i szlachcice nie mieli tu wstępu. Po co im pozwalać patrzeć na biedę i brzydotę, która mieści się w tym samym pałacu, w którym oni spożywają posiłki w ceramicznych naczyniach?

– To że tu przyszedłeś panie... jest wysoce niestosowne...

– Przestań zwracać się tak do mnie! To co robisz jest podłością. Teraz, kiedy pani Tsai jest przy nadziei, a ja-

Kim próbował się hamować, myśleć o konsekwencjach, ale już nie potrafił. Nie kiedy on był tak blisko. Złapał jego nadgarstki.

– Przypomniałeś sobie o mnie. Teraz, kiedy twą żonę wyzyskuje twoje dziecko, ja znów będę dla ciebie ważny? Wasza wysokość... czyja to jest wina, że spotykamy się w tak brzydkim miejscu? Że drżysz z zimna, przecież nie powinieneś tak się dręczyć... Przecież to wina twej żony, panie...

– Nie obwiniaj... jej, to nasze wspólne dziecko. Mój dziedzic. Mój syn. To będzie mój syn – rzekł, wyswobadzając się z jego uścisku.

Taehyung spojrzał na niego z ciekawością. Był tak pewien, że na świat przyjdzie chłopiec?

– A gdyby to była córka, panie, to co byś uczynił? – odsunął się o krok. Widział w jego twarzy rodzaj grymasu, niezadowolenia. Wyparcie.

– W rodzie Joseonów od lat nie rodzą się córki. Nie jestem dumny ze swego ojca, jednak wiem, że przekazał mi dobrą biologię. Prawdziwe, szlacheckie geny.

Był dumny, kiedy to mówił. Taehyung najchętniej by go wydrwił.

– Niech więc tak będzie – ukłonił mu się.

– Jedyne, co nie jest zbyt korzystne... to że urodzi się w czasie wojny... – westchnął, rozglądając się po pomieszczeniu. – I nie wiem co uczynić, żeby go uchronić przez negatywną energią. Nie chcę, by ją ode mnie przejmował.

Taehyung stanął przed Yoongim i chwycił jego twarz brudnymi rękoma. Zmusił go do utrzymania kontaktu wzrokowego.

– Ja słyszałem... o tej wojnie z Japonią... Kiedy na nią wyruszasz, panie?

– Nie wiem, czy wezmę w niej udział. Pani Tsai tego nie chce. Coraz więcej osób mi to odradza.

Kim wydął usta, dokładnie mu się przyjrzał. Nie podobał mu się. Sięgnął za jego głowę, rozwiązał czarną wstęgę i pozbawił go maski. Dotykał jego głębokich blizn, teraz było lepiej.

– Nie sądzisz... że chcą, by twoi poddani i wrogowie uważali cię za bojaźliwego? Będą z ciebie kpić. Szczególnie, gdyby twoja armia przegrała... – palcem zamknął mu powiekę.

– Wojownicy mugunghawy są nieśmiertelni – w tym stwierdzeniu była taka sama pewność, z jaką zapewniał, że spłodził syna. To był przykład pewności bardzo zgubnej.

Taehyung przyciągnął go do siebie, rozsunął czarny płaszcz. Wiedział, że Yoongi go pragnie, a on pragnął Yoongiego tak samo. I musiał, musiał go przekonać, że to prawda.

– Mój panie... tak dostojnie prezentujesz się na czarnym koniu w złotej zbroi... – mówił, całując jego odsłoniętą szyję. Czuł na ustach jego wypukłe żyły i zastanawiał się, czy ten stan jest normalny, zdrowy. – Gdy dzierżysz miecz...

– Ale moja pani... – urwał, gdy Kim śmiało wsunął dłoń pod jego szaty. Musnął kolano, wędrował wyżej, dotykając wnętrza jego lewego uda.

– Kobieta nie powinna decydować o sprawach wojska. To ty musisz podjąć decyzję, panie. Zadać pytanie... o to jak się z tym czujesz. Co uczynić. Czy walczyć. – Szedł do przodu, zmuszając Joseona, by się cofał.

W końcu Min dotknął plecami szarej ściany, oparł ręce na ramionach Taehyunga. Nie protestował, gdy ten unosił jego nogę, przerzucał ją przez swoją talię.

– Od początku... chciałem walczyć... – stęknął, wykrzywiając lekko swoje ciało.

Taehyung nie rozumiał jak cesarz mógł być tak bezwstydny. Oddawał się w obskurnym miejscu, brudnemu facetowi, w tak niewygodnej dla siebie pozycji. Był jak kobieta do towarzystwa za każdym z tych razów, kiedy Kim go posiadał. Czy wierzył, że nikt go tu nie usłyszy? Nie zobaczy gdy wyjdzie? Nie będzie obrażał go za plecami?

Taehyung mocno złapał go za uda, przycisnął do zimnej ściany. Wtapiał w niego swoje palce, swoje zęby, bo to już było bez znaczenia. Zapragnął być brutalny, dać Yoongiemu to wszystko, po co przyszedł. Upokorzenie. Ból. Spojrzał na jego nierówną twarz. Przyjemność.

Mój panie...

– Nie pozwól, bym czekał. Niebawem jadę na wojnę. Nie wiem kiedy wrócę – westchnął, ściskając go za kark.

Był taki pewny, ŻE wróci..?

▪︎  ▪︎

Mijały dni pełne powrotów, pytań i niepewności. Cały dwór był nerwowy i nieskładny. Ściągano wojsko patrolujące miasto, przez co wśród poddanych nastąpiło rozluźnienie.

A jednego z tych nerwowych popołudni świątynię opanował kobiecy krzyk.

Gdy Joseon dotarł do sypialni swej żony, zobaczył istny chaos. Chialing wiła się na materacu, jej ręce były przywiązane do łóżka. Naga od pasa w dół, z odkrytym brzuchem, rozerwaną blizną. Wszystko było we krwi, a ona krzyczała w asyście kilku towarzyszących jej kobiet.

Podszedł do niej niepewnie, nieufnie. Przypatrzył się jej twarzy wykrzywionej w cierpieniu. Teraz była tak zwierzęca, że go przerażała. Przysiadł na skraju łóżka, położył dłoń na jej gorącym czole.

– Wszystko dobrze, pani? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku. Tsai odwróciła do niego głowę, uśmiechnęła się jak do dziecka.

– Tak, idzie dobrze... To mój pierwszy raz, ale akuszerki mówią, że jest dobrze.

– Ale dlaczego cię związały, pani? – kobieta zaciskała zęby, by nie straszyć Yoongiego swoim krzykiem. Nie mogła pozostać w bezruchu, ani skupić się na oddechu.

– Bo tak... tak jest łatwiej.

Więc czekał i słuchał, głaskał ją po włosach, próbował uspokoić, chociaż nie wiedział zupełnie co powinien robić. Akuszerki krzyczały, że widać już główkę,  że musi się tylko trochę bardziej przyłożyć. Był zły, bo jego pani zawsze się przykładała. Jak ktoś mógł wątpić w pracowitość cesarzowej? Kobiety, która wydaje na świat Joseona Siódmego?

W nieprzyjemnych zapachach, krwi, w hałasie... nagle wszystko ucichło.

– Już? To już? – zapytała Chialing. Jedna z kobiet rozwiązała jej nadgarstki, druga trzymała coś na rękach, trzecia cięła. – Dajcie mi mojego syna!

– Nie słyszycie?! – krzyknął Yoongi. Był zdezorientowany i niecierpliwy. Nic nie słyszeli. A wtedy zrozumiał.

– Moje dziecko... ono żyje? – zawyła, a z jej oczu spłynęły łzy. Opuściła głowę na pierś Yoongiego, a on tylko trzymał ją mocno przy sobie, unieruchomił się, nie oddychał.

Obiecywano mu dziedzica. Czekał dziewięć miesięcy, obserwując jak jego kobieta puchnie, staje się męczliwa i mniej racjonalna. Czekał aż ona wróci do normalności, by on też mógł. By oboje poczuli się bezpiecznie dzięki dziecku, które powinno czuć się bezpiecznie przy nich.

I z tymi kobiecymi łzami, z tym krzykiem Chialing i milczeniem Joseona obudził się donośny wrzask.

– To chłopiec – powiedziała akuszerka, podając dziecko matce. Yoongi pierwszy raz widział, by drżały jej ręce. Całkiem zaskoczony, nic jeszcze nie rozumiejąc przyjrzał się żółtej, pomarszczonej twarzyczce.

– Gdzie ma oczy? – spytał, pochylając się nad nim.

– Są zamknięte – odpowiedziała mu z uśmiechem.

– Och... więc to mój syn?

– Tak... Yoongi – wyszeptała jego imię. Ostrożnie wyciągnęła ręce. Pokazała mu, jak powinien podtrzymać główkę. Cesarz wpatrywał się w trzykilogramowe dziecko tak, jak niektórzy patrzą na święte ikony. – Urośnie. Będzie krzepki i dzielny.

– Min Joseon Siódmy Jiseok. Mój następca.

🪔⚔

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro