s h o w
show...
Możesz zakopać w ziemi moje nazwisko, ale to nie będzie oznaczało, że jestem martwy.
🌅🏯
W Sanbul panowała krótka, jednak zaskakująco ciemna noc. Wszystkie lampy i pochodnie zostały zgaszone, jakby mieszkańcy w głębi duszy przeczuwali nadchodzącą katastrofę. Gęste chmury zakrywały gwiazdy, przesuwając się wolno po niebie. Niwelowały blask księżyca, który w normalnych warunkach dawno oświetliłby już twarz intruza.
Niepubliczne egzekucje były rozprzestrzenione wśród niższych klas społecznych. Wbrew zasadom konfucjanizmu służyły za prosty – lecz nie doskonały – sposób wymierzania sprawiedliwości. Bez czasu na wytłumaczenie z winnych uchodziło życie. Ich martwe ciała padały na piach, oprawca przesuwał odciętą głowę spod swoich stóp i odchodził. Był dumny z siebie, świętował z przyjaciółmi – przecież obronił interes.
Taehyung trudnił się jako strażnik z długim stażem, a śmierć ofiar nie była mu obca. Czuł za plecami wzrok handlarzy. Zawsze patrzyli i pławili się jego bezwzględnością, podniecali widokiem krwi, wyli z rozkoszy nad martwym ciałem. Sami jednak nie potrafili zabijać tak jak Taehyung.
Klęczący przed nim mężczyzna miał skrępowane ręce. Był spokojny, nie próbował uciekać ani krzyczeć, chociaż nie zakneblowano mu ust. Siedział ze zwieszoną głową i czekał aż ubogi chłop, pracujący dla szemranego handlarza skróci go o głowę.
Kim szarpnął za nietypowo krótkie, jak na ogólnie panującą kulturę, włosy i odchylił jego głowę. Zawsze musiał spojrzeć w oczy swej ofiary, tylko wtedy umierała godnie, a on godnie mordował.
Katana drgnęła w dłoni Taehyunga. Jego ciało zostało w bezruchu, jednak oczy go zdradziły. Na twarzy mężczyzny o rysach arystokraty pojawił się lekki uśmiech. Przymknął powieki, eksponując szpecącą go bliznę.
Taehyung uniósł miecz do góry, kierując klingę pionowo, a nie poziomo, tak jak powinien, by uciąć mu głowę. Przeciął sznury i wbił katanę w piach, tuż obok kolan ofiary. Szarpnął go za ramiona i rozwiązał ręce.
Mężczyzna wstał, nie przerywając z nim kontaktu wzrokowego. Podszedł dużo bliżej niż powinien się odważyć. Zaśmiał się w twarz Taehyunga i odszedł. Powoli, dostojnie. Pokazywał, że nie bał się niczego, kpił z niego, prowokował do ponownego ataku. Ale nie wierzył, by rzeczywiście potrafił go zabić.
Kim był na siebie wściekły. Stał pośrodku pustej drogi ze zbyt szlachetnym jak na swój status mieczem wbitym w ziemię. I patrzył jak ktoś, kto już od dawna powinien być martwy, odchodzi.
▪ ▪
Dwóch długowłosych mężczyzn w niebieskich opaskach spacerowało między stoiskami. Bazar był uznawany za centrum Sanbul, miejsce spotkań całego pospólstwa. Pośród małych domków z uśmiechniętymi dachami i wąskich, kamiennych ścieżek mieścił się plac. Każdego dnia rozstawiano tu drewniane stoły, które służyły jako lady do prezentowania towarów. Wielu sprzedawało mięso – żywe lub martwe. Można było trafić też na różne płótna i materiały, robótki ręczne i figurki do wróżenia przyszłości. Nic z tego nie było wartościowe, jednak kosztowało drogo, a zwykle było potrzebne. Nie licząc figurek, które kupowały tylko bogate żony urzędników, jeśli zaszły tu przypadkiem.
– Nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłeś – powiedział wysoki mężczyzna o szerokich ramionach. Jego luźne spodnie z białego płótna ciągnęły się po ziemi. – Wczoraj krążył przy moich wołach, ewidentnie chciał coś z nimi zrobić, a ty uwolniłeś go zamiast zabić! Plugawcu – splunął mu pod nogi. – Zobacz, jeszcze ma czelność łazić teraz po bazarze! Dlaczego go nie zabiłeś, Taehyung? A jeśli spróbuje mi coś ukraść?
Wydarzenia ostatniej nocy nie zniechęciły intruza, Wyglądało na to, że wręcz przeciwnie. Miał na sobie zdobione, ciemne szaty z połyskującego materiału, co wyróżniało go na tle zwykłych mieszczan. Krótkie, czarne włosy przykrywał sporych rozmiarów non la z niebarwionej wikliny. Spoglądał w stronę zdumionych ludzi, którzy natychmiast usuwali się z jego drogi. Ci, którzy nie robili tego od razu, zauważali bliznę, rozcinającą jego prawy łuk brwiowy. A wtedy uciekali w popłochu.
Nikt nie rozumiał o co chodzi, jednak tłum podchwytywał reakcje i nie zamierzał narażać się na gniew tego człowieka. Siał postrach i samym spojrzeniem roztaczał silną, negatywną aurę. Wyglądał na władczego, zimnego i bezlitosnego. Nikt nie zamierzał sprawdzać czy taki jest rzeczywiście.
– Spójrz na niego. Jak się porusza, jak jest ubrany... Wszyscy się go boją, może to jakiś arystokrata? – mówił do Seokjina, nie odrywając wzroku od tajemniczego "arystokraty". – Nie chciałbym umierać z rąk magnatów, którzy zechcą mnie pomścić!
– Jesteś tchórzem! – krzyknął. Zanim Taehyung zareagował, kłótnia została przerwana na rzecz kolejnej.
– Ty oszuście! Ty niegodziwcu! – chłopak o dziecięcej twarzy rzucił się na Seokjina i zaczął z nim szarpać.
W Sanbul prawie każdy znał Jeon Jeongguka. Był krzykliwym awanturnikiem, jednak przymykano na to oko, bo pełnił ważną funkcję – zajmował się dystrybucją codziennych biuletynów. Gdyby nie on, szarzy ludzie nie wiedzieli by nic o polityce swojego cesarstwa.
– Ten wół, którego mi wczoraj sprzedałeś był chory! Zdechł dziś rano, żądam zwrotu pieniędzy! Dwieście tysięcy wonów za niego zapłaciłem!
Taehyung patrzył z boku na jego wybuch. Nie chciał oceniać postawy jednego ani drugiego. Chore zwierzęta zdarzały się często. Ludzie też wiecznie chorowali. Mówi się trudno.
Biernie obserwował bójkę Kim Seokjina i Jeon Jeongguka. Spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał "darowany koń", ale już go tam nie było. Niespodziewanie pojawił się tuż obok nich. Położył dłoń na ramieniu nastolatka. Jedno spojrzenie w bezlitosne, ciemne oczy przemieniło Jeona w milczący posąg.
Czarnowłosy spojrzał przelotnie na Taehyunga, zakrył twarz kapeluszem i odszedł.
Cała trójka milczała dopóki nie stracili go z oczu. Pierwszy odezwał się Jeongguk:
– Czy to był Min Joseon Yoongi?
– Przestań, – prychnął Seokjin – przecież zmarł trzy lata temu!
– Tak naprawdę nigdy nie znaleźli jego ciała – wtrącił Taehyung.
▪ ▪
Przez resztę dnia Kim Taehyung nie dawał po sobie poznać, jak bardzo wpłynęło na niego pojawienie się Min Yoongiego w mieście. Dziwił się dlaczego trwało to aż trzy lata i co w ogóle robił w tej okolicy. Ilu ludzi zdołało go poznać, mimo tego jak bardzo się zmienił?
Wszedł do skromnego domku ze słomianym dachem – tylko na taki mógł sobie pozwolić, pracując u boku Seokjina. I tak lepsze to, niż zostać niewolnikiem.
Zapalił niewielką lampkę, postawioną na ręcznie ciosanej komodzie z taniego drewna.
Ujrzał cień w samym rogu izby. Tym cieniem była inna osoba.
Zastygł w miejscu, szukając swojej broni. Szybko okazało się, że znalazła się w rękach włamywacza.
– Wtedy też jej użyłeś... – odezwał się, sunąc palcami po chłodnej stali. Odwrócił się, by spojrzeć na wystraszoną twarz Kima. – Zastanawia mnie... skąd taki margines społeczny jak ty posiada broń samurajów?
Nie odpowiedział. Śledził każdy ruch Yoongiego, który – tak jak poprzedniej nocy – był zdumiewająco opanowany i rozważny. Przemyślał każde słowo, każdy ruch. Nie tylko swój.
– Pamiętam jak... – zrobił dwa kroki w jego stronę – zostałem ogłuszony. Obudziłem się związany na krześle, w obcym mi pomieszczeniu. Pustym i zimnym. Pierwszą osobą, którą zobaczyłem byłeś ty. Milczący. Tak jak teraz – uśmiechnął się. – Pamiętam jak się mną bawiłeś. Z namaszczeniem obcinałeś kolejne pasma moich długich, jasnych włosów. Zapuszczałem je całe życie. Były symbolem mojej szlachetności, a ty w jedną chwilę uczyniłeś ze mnie biedaka. Spójrz, jak teraz wyglądam. Jak zwykły wieśniak. Ale – podkreślił, przyciskając zaostrzony koniec miecza do jego skóry. – Później bawiłeś się jeszcze lepiej. Trzymałeś mnie za głowę i powoli... bardzo powoli wbijałeś go w moją skórę. Krzyczałem, lała się krew, ale byłeś niewzruszony... Zostawiłeś mnie i odszedłeś.
Kim Taehyung doskonale to pamiętał. Ogłuszył go i uśpił chloroformem, po czym wywiózł aż do Japonii i oszpecił. Pamiętał jego przeszywający wrzask. Próbował się wtedy wyrwać, mimo że nie miał z nim żadnych szans.
Choć z zewnątrz nie wyglądał na przejętego, to marzył tylko o tym, by to przerwać, by go uciszyć, żeby już dalej nie musiał cierpieć...
Ale nie mógł wyjść z roli.
Której nigdy w pełni nie odegrał.
– Czego ode mnie chcesz? – warknął.
Min Yoongi roześmiał się, odkładając miecz na haczyki wbite w ścianę.
– Ja? Ja tylko wróciłem do domu i próbuję zrozumieć dlaczego to zrobiłeś. Jaki był twój motyw? Chciałeś odebrać należne mi prawa? Należysz do konspiracji? – przysunął się do jego twarzy. Różnica wzrostu dodawała Taehyungowi odwagi.
– Powinieneś zginąć.
– I całe Sanbul uważa, że tak się stało – odwrócił się. – Ale zapomnieli o jednym...
Wyciągnął z kieszeni mugunghwę – niewielki, różowy kwiat o pięciu płatkach.
– Wiecznie żywy – podał go Taehyungowi. Ten cofnął się, wpadając w dwa inne ciała. Ci ludzie od stóp do głów ubrani byli na czarno, na twarzach mieli maski, a na piersi – herb z wyszytą mugunghwą. – Przekaż swojemu pracodawcy, żeby zrezygnował z polowania na mnie, jeżeli chce zachować swój marny interes.
Odepchnął go od drzwi. Jeden z japońskich samurajów otworzył je Yoongiemu i wyszedł, sprawdzając, czy nikogo nie ma na zewnątrz. Drugi stanął za jego plecami.
– Ach, i jeszcze jedno – chwycił się ramy, spoglądając na niego z rozbawieniem. – Śmierć nie jest mnie godna.
🌅🏯
Miałam nie ulegać pokusie Yoongiego na profilowym, ale cóż.
Przedstawiam wam moje pierwsze taegi, mam nadzieję, że będziecie zadowoleni, bo ja się mega zajarałam!
Zawsze podobał mi się royal!au, i chciałam je napisać. Jednak skoro już, to postanowiłam zrobić go nieco inaczej. Trochę się naczytałam i przyuważyłam różne schematy, których u mnie nie będzie.
A teraz szybko konspekt historyczny:
Sanbul – fikcyjne miasto (cesarstwo), z koreańskiego dosłownie "pożar lasu"
Rzecz dzieje się gdzieś w okolicach XV wieku, wszystkie zasady są przeze mnie zmodyfikowane, inspirowałam się historią Korei z naciskiem na czasy dynastii Joseon i faktycznego Cesarstwa Koreańskiego.
mugunghwa – kwiat, który w Korei oznacza właśnie "wiecznie żywy", "nigdy nie gaśnie".
Yuuma_kun
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro