Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

m y

you humiliated me, but your thirsts are my...



A kiedy wzrok twój zaczął się zawężać, prawda została poza jego granicami.

⚔🪔


Chociaż pochód nie posuwał się z zatrważającą prędkością, konie podnosiły w górę kłęby pyłu. Nastała pora suszy, która nieco zaskoczyła wschodnią Azję. O tym czasie zazwyczaj padało. Pozostał im jeszcze jeden dzień marszu, by dotrzeć do morza japońskiego. Kupione przez Joseona okręty czekały przycumowane w porcie.

Min Yoongi jechał na przedzie. Orientował się w terenie doskonale i jako przywódca czuł, że robi wreszcie to, co powinien. Teraz on miał kontrolę nad wszystkim i wszystkimi. Był w końcu mężczyzną o pełni praw, zabezpieczony synem i sojuszami.

Zacisnął lewą dłoń na cuglach i spojrzał w dal.

– Cisza – syknął, zatrzymując konia. Tysiące ludzi za jego plecami zamarło w bezruchu.

Wytężył słuch. Coś nadchodziło.

Wyciągnął strzałę z kołczanu. Naciągnął łuk i czekał.

Z oddali dochodziły ciężkie kroki, podnosił się kurz.

– Czy ktoś nas atakuje? – zapytał jeden ze strategów. Joseon wypuścił strzałę. Przecięła powietrze bezszelestnie. Chwilę później, gdzieś przed nimi, coś ciężkiego uderzyło o ziemię.

– To nie Japonia. Nie noszą takich zbroi – stwierdził, wyciągając następną strzałę. – Nie zbliżać się, wyciągnąć łuki!! – rozkazał. – Niech sami tu przyjdą, skoro są tacy odważni...

Czarna Armia czekała w bezruchu, jak zaklęci żołnierze, z naciągniętymi do granic wytrzymałości łukami, z grotami ostrych strzał, wycelowanymi w nieznanego wroga.

Joseon nie wiedział pod czyim dowództwem jest nieoznakowana armia, okryta europejskim srebrem. Dlaczego stanęła im na drodze do portu?

– Będą żałować zuchwałości... – jego chłodny, bezuczuciowy głos w pełni pochłonął czarny materiał na ustach.

Choć wrogowie zbliżali się i z każdym krokiem stawali się więksi i pozornie groźniejsi, cesarz trwał unieruchomiony jak posąg.

Patrzył prosto w formującego się potwora, w głowy, okryte hełmami, w szpary, w które celował on i jego strzelcy.

– Precyzja oszczędzi zasoby – wypowiadał cicho mądrości zakonu Eien. Przypomniał sobie długie godziny medytacji w japońskich świątyniach. – Cierpliwości owoce są słodsze niż gorycz zbyt szybko wylanej krwi.

Żył mądrościami swoich wrogów. Przekazał je wszystkim swoim wojownikom. Kim Taehyung uczynił mu przysługę, wywożąc go lata temu za morze. Dzięki temu Min Yoongi wrósł w państwo, które do dziś próbowało odebrać mu władzę.

Część armii zaczynała się niepokoić. Obce wojsko było już naprawdę blisko. Stąd co niektórzy mogli dorzucić włócznią do drugiej kolumny.

– A teraz... – powiedział, nie spuszczając celu z oczu. – OGNIA!!

Deszcz strzał spłynął na srebrną armię, a ci padali, jakby ktoś ich odurzył, upoił. Trafione konie rżały, szarpały się. Zrzucały swoich jeźdźców i tratowały ich pięćset kilogramowymi ciałami. Nieliczne strzały odbijały się od zbroi, reszta trafiała w zgięcia łokciowe i kolanowe. Najbardziej doświadczeni trafiali w wąską szparę w hełmie, trafiali prosto w oczy, oślepiali ich, a od ślepego wojownika gorszy jest tylko martwy.

Spokój Czarnej Armii wywoływał chaos wśród przeciwników, których szeregi szybko zostawały przetrzebione.

Nie będą długo stawiać oporu, nie będą chcieli wszyscy umierać na marne. Jeśli to armie konfucjanistów, odsuną się od walki.

– Istotnie, to tchórze, których należy jedynie wystraszyć – powiedział, uśmiechając się spod maski.

Chociaż nie miał pojęcia, kto próbował ich zaatakować, nie martwił się o to. Nie czuł strachu, bo znał wartość i potęgę swojego wojska. Japońscy samurajowie z dwóch największych świątyń Osaki nigdy go nie zwiedli. Nie zwiodą go i teraz. W jego najważniejszej bitwie.

Już niebawem znajdą się w porcie, tuż po tym na ziemi wroga. Spustoszą i podpalą tych wszystkich, którzy nie wierzyli w potęgę Sanbul i śmiali wyzwać je na pojedynek.

▪︎  ▪︎

Jung Hoseok wyglądał przez okiennice z niepokojem. Do świątyni nadal nie dotarł żaden list od cesarza. Dni mijały prędko, zlewając się w jedno na swoje podobieństwo. Młody dziedzic unosił już główkę i uśmiechał się tak, jakby mógł utrzymać na swych malutkich barkach cały kraj. Jego oczy były tak samo zwinne, a spojrzenie tak samo bystre jak Joseona Piątego. Był dzieckiem Sanbul, zrodzonym z ognia, wykutym jak stalowy miecz. Choć płynęła w nim też krew Starego Tajwanu, nie było w nim nic z kobiety, która wydała go na świat.

Lecz Hoseok nie zamartwiał się, bo wiedział, że to ona go wychowa. Tsai Chialing jest rozważna, decyduje umysłem i nie poddaje się emocjom. Dysponuje cechami, na których tak bardzo cesarzowi zależało.

Wytężył wzrok, gdy zobaczył ubranego w białą pelerynę jeźdźca. Nie zatrzymano go przed bramą, nawet nie spytano kim jest. Jeździec w mgnieniu oka dotarł pod świątynię i skrył się poniżej czerwonych dachów.

Jung złapał za swój miecz wakizashi i zbiegł prędko na najniższe piętro. Musiał przywitać obcego jako pierwszy, to obiecał swemu panu. Odźwierny z kamiennym wyrazem twarzy uchylił wielkie wrota, ukazał sylwetkę białego jeźdźca. Hoseok uniósł broń do góry, przystawił mu do gardła bez zbędnych słów.

Spod białego kaptura wydostały się czarne włosy i piękna, młoda twarz. Oczy, jakby dwa węgielki wbiły się w naczelnego doradcę ze strachem.

– Książę Jeon Jeongguk! – odrzucił miecz za siebie i ukłonił się głęboko. Nie był w stanie spojrzeć znów w jego oczy. – Proszę mi wybaczyć!

Poczuł jego dłoń na swojej głowie. Nie trwało to długo, jednak starczyło, by przekazać wszystkie emocje: pobłażliwość, ale i zdenerwowanie.

– Moje listy tu nie dotarły. Wysyłałem je raz za razem, jeden po drugim, nieustannie, lecz one wszystkie zostały przechwycone przez wysłanników króla Parka – powiedział drżącym głosem. – Muszę porozmawiać z cesarzową, póki nie jest zbyt późno.

Hoseok natychmiast poprowadził go do kwatery, w której znajdowała się pani Tsai. Była równie zaskoczona jego obecnością, poprosiła, by Jung towarzyszył jej jako świadek.

Jeongguk rozpiął płaszcz, odkrył część pastelowo-niebieskiej koszuli ze zdobieniami, nie chciał siadać.

– Król Park domyślił się, że przesyłam informacje z Dojagi Sup do Sanbul. Rozkazał swoim żołnierzom mnie nadzorować. Moja żona była zajęta, gdy opuszczałem zamek, jednak w każdej chwili może donieść bratu, że mnie tam nie ma – mówił, przenosząc ciężar z jednej nogi na drugą. – Najpewniej srogo za to zapłacę, ale jestem wciąż wierny cesarzowi, dlatego jestem skłonny ponieść to ryzyko.

– Joseon Piąty wyruszył na wojnę z Cesarstwem Japońskim. Teraz jestem jego powierniczką – odpowiedziała.

– Gdybym tylko wiedział, że palą wszystkie moje listy! Przyjechałbym prędzej – w jego postawie i głosie nie trudno było dostrzec, jak bardzo się denerwuje. To budziło zarówno ciekawość, jak i niepokój.

– Co się więc dzieje?

– Król Park... jest sojusznikiem z Cesarstwem Japońskim. Będzie próbował zatrzymać Czarną Armię. Nawet jeśli... ach, okropnie ryzykowałem, by się tego dowiedzieć! Nawet jeśli armia króla wycofa się z pierwszego starcia, to zaatakują znowu. Będą usypiać jego czujność, ażeby stał się łatwym celem dla Japonii.

– Wiedziałam... – Tsai wydała cichy szept, patrzyła w nicość jak omdlała. Po chwili uderzyła pięścią w stół, strasząc siedzących z nią mężczyzn. – Wiedziałam, że tak będzie! – krzyknęła. – Jakie korzyści ma z tego król?

– Niestety nie wiem tego, nie widziałem tych traktatów – spojrzał na nią z żalem. – Ale gdy tylko statki cesarza przycumują na japońską ziemię... oni tam są gotowi, spodziewają się, bo Dojagi Sup przekazuje każdy ruch Czarnej Armii.

– Czyli próbujesz powiedzieć... że z góry przegraliśmy tę wojnę?

– Cesarzowi potrzebna jest odsiecz. Druga armia, która by zmyliła Japończyków. Dojagi Sup już wypłynęło na morze, więcej ludzi nie zwerbują, bo armia jest potwornie biedna.

Tsai zaczęła intensywnie myśleć.

– Nie możemy utworzyć drugiego oddziału z żołnierzy, którzy pozostali. Być może chcą tego, by świątynia nie była chroniona? Zaatakują wtedy mnie i mojego syna.

Jung wtrącił się w rozmowę:

– A gdyby to był oddział z armii naszego sojusznika? Nie wiedzieliby o tym. Czy jesteś w stanie, pani, napisać do swego ojca o wsparcie?

– Ze Starego Tajwanu nie zdążą tu dotrzeć dość szybko... – zagryzła usta. – Ale... Gojang jest znacznie bliżej. Gdyby wyruszyli jeszcze tej nocy, dotarliby do Japonii w podobnym czasie, co mój mąż.

Na krótką chwilę w sali zapanowała cisza.

– Król Yeonjun dopiero buduje własne państwo, czy uważasz pani, że się zgodzi?

Kobieta zmarszczyła brwi.

– Po tym, co mój mąż dla niego zrobił? Dostał ziemie, majątek, tytuły i sojusz z Chinami! Nie ma prawa odmówić – syknęła. – Trzeba natychmiast sporządzić pismo i wysłać gońca. Książę Jeongguku, czy mógłbyś zostać tu, żeby wspomóc ułożenie strategii?

– Przepraszam, wasza wysokość, ale mam obowiązki względem króla. Jeżeli zauważy, że zniknąłem, lub co gorsza, że jestem w Sanbul, od razu skieruje swoje wojska na świątynię. Moja obecność tutaj zagraża waszej wysokości i dziedzicowi. Poniosę konsekwencje za samo opuszczenie zamku bez zapytania o zgodę.

Założył biały kaptur na głowę i zawiązał złoty sznurek na szyi.

– Nie mam innego wyjścia, muszę wracać na dwór. Niech wasza wysokość śle listy do sojuszników, nie ma już dużo czasu – ukłonił się i wyszedł, pozostawiając cesarzową wściekłą i rozbitą. Jung jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Przysiadł naprzeciwko niej.

– Co zamierzasz zrobić, pani?

– Napisać list do króla Yeonjuna. Nie widzę innej opcji, Jung Hoseoku – spojrzała wnikliwie w jego oczy. Przerwał im dźwięk kołatki, uderzającej w drzwi. Byli pewni, że to Jeon Jeongguk zapomniał czegoś jeszcze im przekazać.

Lecz okazało się, że to klucznik, który pilnuje więźniów w Tab.

Uklęknął ze spuszczoną twarzą i powiedział z przerażeniem:

– Wasza wysokość... Kim Taehyunga nie ma w celi...

Tsai wstała z krzesła.

– Nie ma? Jak to nie ma?!

– Nie wiadomo, rano jeszcze go widzieliśmy... Drzwi i kraty są w nienaruszonym stanie, ktoś musiał go wypuścić.

– Przeszukać Tab i świątynię! Wysłać kogoś za nim! – zarządziła. – Przesłuchajcie wszystkich kluczników, a mi przynieście papier i atrament!

▪︎  ▪︎

Min Yoongi postawił pierwszy krok na Japońskiej ziemi. Statki ukryto wśród drzew, wojsko ruszyło w las. Barwy zachodu słońca, zamieniły się w posępną szarość, a ta z kolei w niebezpieczny mrok.

Według ułożonego wcześniej planu powinni rozstawić obóz przy brzegu i wyruszyć na bój z samego rana, jednak cesarz niespodziewanie zmienił plany. Po wygranej bitwie jego apetyt zaczął rosnąć. Zapach krwi i melodia śmierci rozbudzała jego zmysły. Zapragnął zemsty, prawdziwej walki, prawdziwej czystki i mordu, od którego długo się wzbraniał.

Japonia była na niego gotowa. Stanęli naprzeciw siebie w środku lasu, podzieleni drzewami. Podpalone pochodnie oświetlały najbliższe otoczenie, zdradzały pozycję. Były drogowskazem i samobójstwem.

Armią dowodził Eiji Takahashi jeden z młodszych mistrzów świątyni Kage, który za jego czasów dopiero szkolił się na samuraja.

Joseon ukrył swoje zdziwienie. Nie spodziewał się, że klany są zamieszane w politykę. A może do tego ich zmuszono?

Naciągnął łuk tak samo, jak uczynił to na swej ziemi. Czuł się jednak inaczej, nie mógł uspokoić kołatania serca, ni uciszyć własnych obaw, tak jakby coś jednak wydawało mu się nie w porządku.

Tak jakby dał się zwieść, omamić obietnicom o męskości, pokazie sił i niewiele myśląc pozwolił, by jego największy wróg zaprosił go na swoje podwórko, do lasu, który znają doskonale, a w którym Czarna Armia nie miała okazji ćwiczyć.

Dźwięki były tu inne niż w Sanbul, drzewa układały się w nieznanych wzorach, korzenie plotły się w ściółce, wrastały w japońskim duchu i sabotowały nieznajomych.

– Ruszać! RUSZAĆ! – powtarzał, wypuszczając strzały jedna po drugiej. Jego wojownicy walczyli z gracją, tak jak ich szkolono. Poruszali się bezszelestnie, zgasili wszystkie pochodnie, cięli w pół, nie pozwalając na krzyk.

Japońscy samurajowie nie zostawali w tyle, przecież znali tę samą szkołę.

W zupełnej ciemności i niemal całkowitej ciszy Joseon poczuł się zagubiony. Usunął się na tył formacji, pragnął zostać żywy aż do spotkania z cesarzem, odebrać mu godność i ziemie, wrócić zwycięsko i opowiadać swojemu synowi jak to był dzielny i odważny. Gdy wsłuchiwał się w ruchy powietrza, napinając łuk, jego koń nagle zaczął wierzgać. Złapał za lejce, ale było już za późno, bo ogier został powalony na ziemię wraz ze swym panem.

Joseon zdusił krzyk i z trudem wydostał się spod ogromnego cielska. Wstał za drugą próbą, czuł jednak niewiarygodny ból w prawej nodze.

Wyciągnął katanę zza pasa i rozciął nią powietrze. Nie musiał długo czekać, by natknąć się na drugi miecz. Odpierał ataki, przewidywał ruchy żołnierza dokładnie tak, jak uczył go Jung Hoseok, jak uczyła go Japonia. Nie widział z kim walczy, opierał się wyłącznie na słuchu i dotyku, choć jego czujność burzyły ocierające się w jego wnętrzu naruszone kości.

Przez to nie zauważył jak ktoś zakrada się do niego od tyłu, uderza w plecy, prosto w dół kręgosłupa, na moment odbiera mu władzę nad ciałem. Min zamachnął się, odciął komuś nogi, słyszał krzyk człowieka, który będzie wykrwawiał się przez długie godziny, jeśli nikt inny go nie dobije.

Czuł zbyt dużo oddechów tuż przy własnym, za wiele stali, uderzającą w jego miecz. Rękojeść uderzyła go w głowę, a on upadł twarzą wprost w błoto, bez możliwości, by się ruszyć. Schwycili go za nogi, zaczęli ciągnąć po ziemi, a on wypuścił broń z rąk, niezdolny by wołać o pomoc, by zastanawiać się, gdzie są ci ludzie, którzy powinni go zawsze chronić i dlaczego on sam nie słuchał tych, którzy kochają go i wspierają. Dlaczego więc wyruszył na wojnę, by patrzeć śmierci w oczy?!

⚔🪔

Zostały już tylko dwa ciężkie i ważne rozdziały. Obiecuję pisać je tak szybko, jak jestem w stanie :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro