Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

e m p e r o r .

show me your scar, I will make you new one, my emperor.

Jednemu z nas sprzyjają bogowie, drugiemu  ja. Kim więc jestem dla ciebie?

🌅🏯

Przez kolejne godziny Taehyung nie wiedział co ma ze sobą począć. Nie rozumiał dlaczego damy dworu przygotowały mu kąpiel i przyniosły czyste, schludne szaty. Jego włosy zaczesano, zebrano w kok na czubku głowy i ozdobiono klamrą.

Poczuł się wyjątkowo, bo jeszcze nigdy nie wyglądał tak dobrze. Nikt tak o niego nie dbał, nie podał świeżo parzonej herbaty i ciepłego posiłku, ani nie wmasował kojących olejków na jego rany.

Jeżeli tak żyło się na dworze, to nie chciał stąd odchodzić.

Stwierdził to pochopnie i pożałował, gdy tylko usłyszał, że Min Yoongi na niego czeka.

Kim dobrze wiedział gdzie znajdują się cesarskie komnaty i nie chciał do nich wracać. W zamknięciu nieustannie myślał o tej nocy...

Gdy spotkał się z – wtedy jeszcze – infantem bez żadnych praw do tronu, gdy posiadł jego ciało, a potem... szlachetnym mieczem zabił jego brata. Zabił cesarza, wybranka bogów, plamiąc jego krwią złote ornamenty. Już dawno powinien był zginąć, tak samo jak Min Yoongi. Powinien zabić go już dawno.

Może stosunki z nim sprawiają, że i nad Taehungiem ciąży fatum nieśmiertelnej hańby?

Bo w rzeczywistości nigdy już nie będzie mógł sam wyjść do miasta, porozmawiać z ludźmi, którym zamordował łaskawego władcę.

Pragnął prześlizgnąć się niezauważonym przez własne życie, tymczasem uczynił się ikoną bezprawia w Sanbul. Już same jego narodziny były przestępstwem i zwiastowały każde następne, którego się dopuści. Bo Taehyung został stworzony do tego, by pogwałcić każde prawo i czynić zło. Nie wierzył, że nadaje się do czegoś więcej. Był zepsuciem, rozkładem, był niczym.

I ośmielił się decydować o czyimś życiu i śmierci.

Zacisnął dłoń na zimnej klamce. Zwilżył śliną wysuszone gardło, kątem oka spoglądając na gwardzistów, których dziwiło, że nie wchodzi. Wziął głęboki oddech i uchylił drzwi.

Bogactwo alkowy go przytłoczyło. Dopiero dziś mógł przyjrzeć się bambusowej podłodze, naściennym malunkom i ciosanym na wymiar meblom.

W samym centrum stało ogromne łóżko z czerwonym woalem, który je zakrywał. Zza niego było widać kilka narzut i mnóstwo poduszek, mających zapewnić cesarzowi komfort.

Taehyung niemal nie zauważył Min Yoongiego na tle tego przepychu. Stał tyłem do niego, badając fakturę ściany w miejscu, gdzie łączy się z zasłoniętym oknem.

– Wasza wysokość... – ośmielił się rzec. Skłonił się nisko i czekał aż się odwróci.

Na twarzy Joseona pojawił się pogardliwy uśmiech. Podszedł do niego, obejrzał jak zdobycz.

– Klęcz.

Taehyung rozchylił usta, natrafiając na jego spojrzenie. Nie potrafił ocenić co tak naprawdę myśli o nim władca. Dlaczego całował go i groził śmiercią na przemian? Wykonał rozkaz. Usiadł na kolanach i wyciągnął ręce przed siebie. Czołem dotknął podłogi.

– Dziękuję ci panie, za darowanie życia.

Joseon roześmiał się, obchodząc go.

– Zamordowałeś cesarską rodzinę, zhańbiłeś mnie, wystawiając na niezadowolenie ludu, odebrałeś należny mi szacunek. Czy myślisz, że zwykłe podziękowanie wystarczy za przelanie świętej krwi? Wiesz jak długo czyszczono te komnaty? Albo jak się czułem, gdy lud zwał mnie uzurpatorem i buntował się przeciwko mnie? Jak trudno jest rządzić państwem, w którym każdy spiskuje za moimi plecami, szykuje zamach, mimo że mój ojciec był monogamistą i nie ma żadnego innego syna, który zasiadłby na tronie?

Taehyung uniósł głowę, patrząc na jego pozbawioną emocji twarz.

– Wstań – polecił, biorąc w dłoń czarę z winem. Upił duży łyk i podał ją byłemu skazańcowi. – Ale być może tylko dzięki twemu niezdecydowaniu wciąż żyję? Dzięki tobie dostałem to, co mi należne, prawda?

Kim zacisnął palce na naczyniu. Skupił uwagę na ciemnoczerwonym trunku i błysku światła, który się w nim odbijał.

– Ułaskawiłem cię, czego więc jeszcze chcesz?

– Wasza... wysokość... panie, sam mnie wezwałeś...

Yoongi prychnął.

– Będziesz pił to wino? Nie jest zatrute, sam to sprawdziłem. Po tym co się wydarzyło, nikomu już nie ufam. Wciąż nie wiem, czy mogę ufać tobie – zabrał czarę z jego rąk i odstawił na blat. Stanął tuż przed nim i zadarł lekko głowę. – I wciąż czekam na odpowiedź.

– Możesz mi ufać, panie.

– Ale dlaczego? – dopytywał. Jego ciepły oddech muskał skórę Taehyunga, który nie miał pojęcia jak powinien się zachować. Co powinien mówić, ani kiedy. Joseon piąty go fascynował, ale teraz również przerażał.

– Będę twoim wiernym sługą. Zrobię dla ciebie wszystko.

– W to nie wątpię – złapał jego ręce i położył je na swoich ramionach. – Lecz dlaczego mam ci zaufać?

Atmosfera oczekiwania z każdą chwilą robiła się coraz bardziej męcząca.

– Miłości można ufać – wyszeptał, przyciągając go do siebie i całując. Porcelanowa maska mu przeszkadzała, więc złapał ją i ściągnął bez pytania. I tak znał fakturę tej blizny na pamięć. Yoongi westchnął, oplatając go ramionami i eksponując szyję, na którą Kim od razu się zsunął. Zacisnął mocniej ręce na jego plecach, wdychając zapach czystej skóry. Tak bardzo mu tego brakowało. Miał obsesję na punkcie Min Yoongiego. Już od dawna, gdy obserwował go z ukrycia i wyobrażał sobie to wszystko, co teraz z nim robił. To wydawało mu się najsłodszym, nierzeczywistym snem.

Yoongi wbił wzrok w punkt za plecami Taehyunga. Jego usta były otwarte, palce uczepiły się granatowych szat, podbródek drżał. Dotychczas nie zastanawiał się nad tym, co czyni z tym prostym człowiekiem. Czy teraz, gdy wykorzystał go do zdobycia władzy, jaką mu zabrał... powinien jeszcze dopuszczać się nierządu?

– Twe pragnienie... wciąż nie słabnie... mimo że już mnie miałeś... – szeptał, gdy Taehyung ostrożnie zsunął ubranie z jego ramion, dotykając swoimi ustami wystających obojczyków. – Jak to możliwe?

– Pragnę cię wciąż coraz bardziej, panie. Jeśli mi tylko pozwolisz – spojrzał na niego z dołu.

Ale Yoongi nie powiedział niczego, kiedy jego szaty upadły u jego stóp, gdy Taehyung obnażył jego ciało i dotykał, przyciągał, całował.

Nie potrafił mu odmówić. Choć przecież go już nie potrzebował. Choć miał pozwolić mu zginąć.

Czy zaczynał rozumieć, dlaczego Kim również nie potrafił odebrać mu życia?

Chwycił mocno jego nadgarstek i zmusił, by spojrzał w jego oczy. Zagryzł dolną wargę, pławiąc się niepokojem, który obezwładnił Taehyunga.

Położył jego rękę na swoim pośladku i sięgnął do granatowych szat. Chciał zobaczyć wszystkie jego skazy, dowody przebytych wojen, które bezpowrotnie oszpeciły jego ciało. Nie chciał trwać sam w tej bezwstydnej nagości.

Taehyung bardzo niepewnie pociągnął go w stronę łoża. Odsłonił czerwony woal, pozwolił władcy usiąść na skraju materaca i uklęknął przed nim. Położył dłonie na jego rozchylonych udach i opuścił głowę.

– Pozwól mi być swoim sługą, panie. Bym mógł mieć cię zawsze blisko, gdyż inaczej...

Yoongi odepchnął go od siebie i ułożył się na poduszkach. Kim nie ruszał się, dopóki cesarz nie wyciągnął do niego ręki.

Usiadł na nim, odsuwając podwiniętą do pasa szatę w tył. Znów nie pokazał mu się w całej okazałości.

– Taehyung... – wyszeptał, ściskając jego ramiona. Przełożył przez niego nogi, poczuł ból. Suchość wywoływała nieprzyjemne tarcie, więc odchylił głowę w tył, wbijając paznokcie w jego skórę. – Taehyung...

Kim złapał go za biodra i pchnął, czyniąc ich bliskość jeszcze głębszą i intensywniejszą.

– Morderco – wysapał, szarpiąc jego krótkie włosy. Gdy Yoongi przeniósł na niego wzrok, zamarł. Ostrze krótkiego miecza zawisło nad jego sercem.

Nie wykonał ani jednego ruchu, nie powiedział ani słowa. Nie wierzył mu już.

– Zabiłeś mojego jedynego przyjaciela. Wrobiłeś mnie w rodzinną intrygę, przez którą nie mam już życia w Sanbul. Odebrałeś mi wszystko.

– Chcesz... licytować... kto z nas więcej stracił..? – chwycił zagłówek obiema rękami i podciągnął się na poduszki, z których Taehyung go zsunął. – To twoja wina! To ty popełniłeś błąd...

– Który mogę łatwo naprawić – wsunął mu nóż pod gardło i pochylił się nad jego twarzą. Podarował mu brutalny pocałunek.

– Lubisz to? Zabijać wysoko postawionych ludzi? Czyżbyś czekał aż stanę się cesarzem, by zamordować mnie wśród złota i przepychu? Chcesz mnie tu zabić, tak?

Taehyung milczał.

Odsłonił jego czoło i unieruchomił głowę. Przejechał kciukiem po bliźnie i zaśmiał się.

– Zwiesz się władcą, ale spójrz na swoją pozycję. Jesteś zależny od nic niewartego bękarta – zbliżył ostrze do jego oka, bawił się, droczył. Jednak coś było niepokojącego w sposobie, w jaki mówił.

Przejechał ostrym krańcem miecza po bladym czole. Słyszał dźwięk rozcinanej skóry, czuł opór kości, ale to mu nie starczało. Przeciął jego brew, na nowo rozciął trzyletnią bliznę, patrzył jak krew spływa z jego twarzy i brudzi drogie narzuty. Pławił się w jego krzyku, grymasie na twarzy i zdał sobie sprawę, że to uczucie było tak samo uzależniające jak za pierwszym razem. Jego ból i cierpienie – właśnie to pragnął ujrzeć, gdy spotkał Min Yoongiego.

Rzucił zakrwawiony miecz na podłogę i wznowił mocne pchnięcia, czuł że jest coraz bliżej osiągnięcia szczytu. Zapach krwi otumaniał go i potęgował doznania tak samo, jak słabość Joseona, jego mdłe reakcje.

– Ty... głupcze... ty... – stęknął, zamykając oczy. Nie miał pojęcia, że poczuje kiedyś silniejszy ból niż tamtej nocy. Nie wiedział jak bardzo sparaliżuje go rozerwanie starej rany. Krew wpływała do jego oka, nie potrafił jej zetrzeć, poruszyć się, ani spojrzeć na Taehyunga, który gwałcił wszelkie prawa, nie znał szacunku dla łaskawcy, który mógł zabić go bez mrugnięcia okiem.

Poczuł, jak w nim kończy, słyszał jego westchnienie, widział jak odchyla się w tył.

Joseon zrzucił go z siebie i usiadł na materacu. Nabrał powietrza, czując jak wszystko wokół niego zaczyna wirować. Nadgarstkiem otarł krew. Zabrał swoje sponiewierane ubrania z podłogi i wyszedł z alkowy, trzaskając drzwiami.

▪︎  ▪︎

Yoongi od godziny siedział na balkonie. Jego szata była źle związana, a włosy sklejone krwią, która zaschła na jego twarzy. Cały drżał, nie mógł się uspokoić. Nie mógł zebrać myśli, bo przed oczami miał tylko surową twarz Kim Taehyunga, który upija się jego cierpieniem.

– Panie... – usłyszał głos Hoseoka za plecami.

– Chcę być sam – zwiesił głowę.

– Może to nie jest dobry moment, ale przynoszę ważny list – stanął z ostemplowanym papierem po jego lewej. Min odwrócił głowę w drugą stronę.

– Daj mi go – wyrwał korespondencję z jego ręki. Pastelowo-różowa pieczęć. Dojagi Sup. Rozerwał go i zaczął czytać, mimo że nie był w stanie otworzyć prawego oka. Znów przeżywał ten sam koszmar. Przez tę samą osobę. – Król Jimin nie jest jednak tak głupiutki i niewinny na jakiego wygląda – prychnął. – Wypowiedział mi wojnę.

Ścisnął papier w ręce, zabrudził go krwią. Przynajmniej nie będzie myślał tylko o tej nocy.

– Co ci się stało, panie?

– Nic, zostaw mnie.

Jung sprzeciwił się jednak i przyjrzał świeżej ranie. Zaniemówił. Przecież samurajowie, którzy pełnili przy nim służbę nie dopuściliby się takiego błędu. Nie pozwoliliby, żeby ktokolwiek się do niego zbliżył.

Chyba, że był w alkowie i wydał rozkaz, by nikt go nie obserwował. Tylko tam mogło się coś wydarzyć.

– To Kim Taehyung, prawda? Panie, jak mogłeś być tak nierozsądny! Ten człowiek jest nieobliczalny! Wezwę medyka, proszę się stąd nie ruszać.

– Nie! Powiedziałem, że masz mnie zostawić! Tobie też się to podoba? Będziesz się pastwić nade mną, patrzeć jak cierpię?! TOBIE TEŻ SPRAWIA TO PRZYJEMNOŚĆ?! – krzyknął, podnosząc się do pionu. Przewrócił krzesło, na którym siedział, sięgnął do kamiennego stołu, ale był zbyt ciężki. Zawył i klęknął przy barierkach, chowając twarz za nogą stołu. – NIE PATRZ NA MNIE!

▪︎  ▪︎

Min Yoongi spędził kolejne godziny na balkonie. Otulało go tylko powietrze chłodnej nocy, a nerwy koił tylko widok, jaki miał przed sobą.

Nie było gwiazd ani księżyca, jednak rynek Sanbul rozświetlał słup czerwonego ognia. Z tej perspektywy wyglądał jak migocząca lampka wieczności, umieszczana przy grobach zmarłych władców.

Świadomość, że ludzie, którzy tak go nie cierpią, poniżają, życzą mu zarazy i okrutnej śmierci teraz podzielają jego los... nie pocieszała go. Wydawała się naturalna. Poddani będą cierpieć, gdy cierpi jego władca, a żyć w dostatku, kiedy on jest szczęśliwy. Tego chcą bogowie.

Jednak to poddani sami blokują własne szczęście, dając do zrozumienia władcy, iż jest niechciany.

Opierał się o żeliwne barierki, a w jego oczach odbijał się ogień. Ten żywioł go uspokajał. Patrząc na płomienie, chaos jego myśli zaczynał układać się w sensowne zdania.

Usłyszał za sobą ciche kroki. Wiedział, że to Kim Taehyung.

– Znów do mnie wracasz – oznajmił. – Pojawiasz się, wzbudzasz moje pragnienia, hańbisz i znikasz. A potem wracasz. I zaczynasz od początku.

– Panie... – skrzyżował ręce przed sobą i zwiesił głowę. Wciąż stał za jego plecami, bo wstyd było mu podejść bliżej.

– Chciałeś mnie ukarać? Zamknąłem cię w Tab na kilka tygodni, wykorzystałem do objęcia tronu, przecież masz prawo się mścić. Naraziłem cię na stres, myślałeś, że umrzesz na oczach tych ludzi... – mówił, patrząc przed siebie. Nie słyszał za sobą nawet jego oddechu. – Jednak to ty zasługujesz na prawdziwą karę. Podejdź tu. Spójrz na moje cesarstwo. Stoi w ogniu.

Taehyung podszedł do barierek. Zobaczył wzmagający się pożar. Oczyma wyobraźni słyszał przeraźliwe krzyki, widział ofiary, które palą się żywcem i dzieci, które patrzą na to wszystko. I bierność cesarza, którego to bawiło.

– W centrum doszło do zamieszek. Buntownicy sami podłożyli ogień. Niszcząc miejsce, w którym żyją, próbują pokazać, że źle zarządzam państwem. Jednak nie mam z tym nic wspólnego. Czy nie uważasz, że to głupcy?

Taehyung przeniósł wzrok ze zniszczonego miasta na opuchniętą twarz Joseona. Uczynił go szkaradnym.

– Jestem panem tego cesarstwa, żyję w świątyni na świętej ziemi i sprzyjają mi bogowie. Gdyby mi nie sprzyjali, nie wróciłbym tu. Bogowie czuwają nade mną, nad sprawiedliwością. Nie pozwolą ci mnie zabić, Taehyung. Ile błędów jeszcze popełnisz, zanim to do ciebie dotrze? Dlaczego testujesz moją łaskawość? Dlaczego nie jest ci mało?

– Wybacz panie, jest mi za to wstyd – wyszeptał.

– I mnie również wstyd za ciebie – odwrócił się w jego stronę. – Miałem wobec ciebie inne plany. Bardzo by ci się to spodobało. Tak jednak... – westchnął. – Potrzebny mi dowódca wojsk. Nie będę narażać Jung Hoseoka na śmierć, na którą, w przeciwieństwie do ciebie, nie zasługuje. W pierwszej linii pójdziesz przeciw Dojagi Sup. To od ciebie będzie zależało czy przeżyjesz. Od ciebie będzie zależało powodzenie wojny i życie towarzyszy broni. Od ciebie będzie zależała moja pozycja na arenie międzynarodowej. Wtedy się okaże, czy masz prawo być tak pyszny. Czy sprzyjają ci bogowie, czy tylko ja.

Po raz ostatni spojrzał w jego wystraszone oczy.

I odszedł.

•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•

koniec części pierwszej

•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•

Pierwotnie dynasty miało się tu zakończyć. Jednak chyba nie tylko ja czuję te niedokończone wątki i ogrom możliwości, których jeszcze nie wykorzystałam.

Niedługo pojawi się mała przejściówka między tymi dwoma częściami, a potem wrócimy do historii. Być może będziecie musieli poczekać na to nieco dłużej, a być może nie, tego jeszcze nie wiem.

To było dynasty pt. dark fire, teraz... zapraszam na dynasty pt. destiny

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro