Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Winda

— NIE! — wrzasnęła na całe gardło Anka, tracąc resztki cierpliwości, jakie jakimś cudem się jeszcze uchwały. — Daj mi spokój! Skończ! — mówiła coraz bardziej rozżalona, a pełen dezaprobaty wzrok rodzicielki wcale a wcale nie ułatwiał jej odszukania wewnętrznego spokoju. Wręcz przeciwnie. — Czy ty mnie słuchasz? Mam dość! — żachnęła się łamiącym głosem. — Wykończysz mnie kobieto — machnęła ręką na oniemiałą matkę — ty i to coś. — Palcem wskazała na Radka.

Mężczyzna z krzywym uśmieszkiem przyglądał się wybuchowi pasierbicy. Zblazowane spojrzenie spoczęło na nastolatce. Piwne tęczówki błysnęły niebezpiecznie. Pragnienie mieszało się z groźbą. Dziewczyna wzdrygnęła się pod jego naporem.

Trafiła kosa na kamień — pomyślała wzgardliwie, zaciskając dłonie na kluczach. Ostre krawędzie przedmiotu wbijały się jej w skórę, ale teraz potrzebowała czegoś, co choć odrobinę utrzyma jej nerwy na wodzy. A ból był właśnie tym czymś.

— Czemu mi to robisz? — załkała kobieta, o której w całym tym amoku Anka zdążyła zapomnieć. — Czemu nie pozwalasz mi być szczęśliwą?

Po tych słowach Ania z wrażenia wypuściła z rąk trampka.

— Że co? — Nieporadnie zawiązała buta. — Nie pozwalam? — wybełkotała, śmiejąc się nerwowo. — Nie pozwalam — powtórzyła beznamiętnym szeptem. — W twoim szczęściu nie ma dla mnie miejsca, mamo.

Sięgnęła do kieszeni dżinsów, wyciągając malutki, metalowy pendrive. Rzuciła go matce pod nogi, a ten upadł głucho u jej stóp.

— Nagrałam cię sukinsynu — wycedziła przez zaciśnięte zęby do mężczyzny. — Nie wierzysz moim słowom, to może uwierzysz swoim oczom — rzuciła na odchodne w kierunku kobiety. Każde jej słowo ociekało jadem, a oczy syciły się widokiem rozpaczy. Rodzicielka zaś rozstrojona patrzyła tępo na przedmiot. Na jej bladej jak mleko twarzy malowało się niezrozumienie.

Szelmowski uśmieszek zniknął. Oblicze Radka stało się pochmurne. Równie nie obecnie co jego partnerki. Wpatrywał się na przedmiot z pozoru, tak niewinny, nieznaczący. Wodził rozbieganymi oczyma to do drzwi gdzie jeszcze chwilę temu stała Anka, to do pendriva. Tylko szok nie pozwalał mu rzucić się za nią w pogoń.

~*~

— Kurwa — wymsknęło się jej gdy zastała zatamowane schody przez pięcioosobową rodzinę.

Mężczyzna zaszczycił ją jedynie przelotnym, karcącym spojrzeniem, pod którego dotykiem wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Nie kojarzyła sąsiada, ale jego twarz... Skóra jakby żywcem zdjęta z niego. Cofnęła się o krok i pokornie ruszyła w stronę windy. Starej przedpotopowej, ale nadal sprawnej — o dziwo — której szczerze nienawidziła.

To tam wszystko się zaczęło. To tam jej matka spotkała jego. I to tam pokazał, że bardziej niż nią interesuje go ona.

Ania weszła do środka. Drzwi zamknęły się i wtedy tama pękła. Maska obojętności opadła z hukiem, a ona zalała się płaczem. Sunęła się na ziemię, zatapiając długie palce w kruczoczarnych włosach.

Drzwi windy, nagle się otworzyły. Do środka wszedł chłopak zaledwie kilka lat starszy od niej. Znała go i to bardzo dobrze.

Norbert nie zaszczycił jej choćby jednym spojrzeniem. Szybko uciekł wzrokiem gdy ta, z szybkością światła pozbierała się w całość. Starła niechciane łzy. Przeczesała palcami zmierzwione włosy, nerwowo prostując koszulę w kratę.

Kto jeszcze korzysta z tej przeklętej windy? — przeszło jej wściekle przez myśl. — I dlaczego ten grat jeszcze zipie? Nie powinien się zepsuć? Nie chcę tu być — miała ochotę się rozpłakać, ponownie, ale tego nie zrobiła.

Bo Ania może i znała bruneta, ale na pewno nie chciała znaleźć z nim w jednym miejscu, a już na pewno nie tu i nie teraz. Ostatni raz, tak naprawdę rozmawiała z nim gdy miała niespełna dwanaście lat i w tym temacie nie chciała nic zmieniać. Ba! Ona wcale nie chciała tego zmieniać, a jedynie znaleźć się w bezpiecznym miejscu. A ta winda zdecydowanie nim nie była. Żałowała, że nie wybrała schodów, z rodzinką lub bez, nieważne.

Pierwsze ostre brzmienie gitary wyrwało ją z objęć przeszłości, uświadamiając zarazem, że ktoś dzwoni. Zmarszczyła ciemne brwi. Wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia. Westchnęła ciężko, z trudem równając niepokorny oddech.

— Żyjesz? — usłyszała po drugiej stronie słuchawki zdenerwowany głos Klaudii. — Wszystko okej? Czemu nie dzwonisz? Zrobił ci coś? Co z twoją matką? Czemu nic nie mówisz? An? Halo? Jesteś tam? — zalała ją fala pytań. — To ty?

— Żyję — odparła dziewczyna, korzystając z okazji, kiedy to przyjaciółka zmuszona była nabrać oddech. — Twój tato — zawahała się na moment, ukradkiem spoglądając na chłopaka — może... no wiesz.

— Wiem, wiem — przytaknęła żarliwie, natychmiast dodając. — Co jest? Gdzie ty jesteś, że tak dziwnie mówisz?

— Windzie — odpowiedziała krótko, nie chciałaby, aby o jej rodzinnej sytuacji wiedziało całe osiedle i tak wystarczy, że słyszeli jej wrzaski.

— Aaa — okrzyk zrozumienia zagłuszył wrzask piskliwego głosiku. — Czy ja ci wyglądam na służącą?! — wrzasnęła niespodziewanie Klaudia. — Zaraz zadzwonię. Głupie dzieci — mruknęła wściekle i się rozłączała.

— Jasne — sapnęła ciężko. — Jasne — powtórzyła głucho.

Coś jest nie tak. — pomyślała z przez strachem w chwili gdy Norbert z otwartej dłoni uderzył w blaszane drzwi dźwigu. Włoski na karku stanęły dęba. Niepokój zacisnął ostre szpony wokół serca. Strach ścisnął ją za gardło. Gęsia skórka pokryła ciało pełne blizn. — Bardzo niedobrze, nic nie idzie zgodnie z planem.

— Winda padła — burknął pod nosem w odpowiedzi na jej zaskoczone spojrzenie.

~*~

Opuszkiem palca musnęła czytnik linii papilarnych, ale smartfon nie zareagował na komendę. Przyzwyczajona do takiego stanu rzeczy Anka nacisnęła na guzik, telefon często szwankował. Nic. Nacisnęła jeszcze raz. Czarny ekran błysnął, a na środku zamajaczyła czerwona błyskawica, zaraz potem znikając.

Dziewczyna zaplanowała wszystko skrupulatnie, od a do z. Zbyt długo wyczekiwała tego dnia, by móc sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. A jednak. W całym tym ferworze wrzasków i zrywania rodzinnych więzów, chwil upokorzenia i goryczy zapomniała o cholernej baterii. Wydawało się to być głupim i nieśmiesznym żartem, aby być prawdziwe.

Głuchy, gorzki śmiech wydostał się jej ust. Tego było za wiele. Miała wrażenie, że ktoś uknuł spisek tylko po to, aby ją zniszczyć. Była przeklęta, to rzecz więcej niż pewna.

— Mój jest rozładowany — powiedziała ze spokojem, bo tak naprawdę te wszystkie kotłujące się w niej emocje nie przedostawały się za fasadę nonszalancji i zobojętnienia na wszystko i wszystkich co żyje i nie.

— Nie mam telefonu — wyznał, klepiąc się po kieszeniach luźnych dżinsów.

Delikatna rysa zamajaczyła na sercowatej twarzy An. Pochmurny cień na ledwie kilka niedostrzegalnych sekund okrył jej oblicze. Strach niemal ją paraliżował, bo nic nie szło, tak jakby sobie tego życzyła.

— Co? — niemal krzyknęła. — Mamy XXI wiek i ty nie masz komórki?

— Wyobraź sobie, że idę tylko po chipsy — sarknął, waląc mocniej w ścianę.

— Smacznego — odparowała zjadliwie.

Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu czegoś, co mogło jej pomóc, ale nic takiego nie dostrzegła ku jej wielkiemu rozczarowaniu. A nawet jeśli coś faktycznie było na wyciągnięcie jej ręki, to nie miała o tym pojęcia. Nie znała się na windach, jej wiedza ograniczyła się jedynie do jednej prostej zasady: jest to złe miejsce na ucieczkę przed pożarem.

Hubert również był bezradny wobec przeszkody, jaka dzieliła jego, od paczki chipsów. Stał na środku niewielkiej powierzchni, nie wiedząc co ze sobą począć. Wzdychał głośno, zaciskając i na przemian prostując palce.

— Cholera — zaklął siarczyście pod nosem.

On w przeciwieństwie do swojej towarzyski niedoli nie stronił od okazywania emocji. Raz po raz uderzał w ściany, jakby te nagle miały ustąpić. Nie ustąpiły. Chłopak miotał się z pytaniem w niebieskich oczach, na które szatynka nie potrafiła odpowiedzieć.

— Przestań — rozkazała twardo. — Jeszcze się rozleci — dodała, pół szeptem widząc jego minę.

— Masz lepszy pomysł? — wysyczał gniewnie, ale dał spokój. Zamiast tego usiadł po turecku, podeszwą buta wystukując rytm piosenki „Chciałbym być marynarzem".

Dziewczyna wywróciła tylko w odpowiedzi oczami i tak jak on usiadła, czekając na ratunek. Lepszych pomysłów nie miała, choć rola damy w opałach nijak do niej pasowała. Niezadowolona, skrzyżowała ręce na piersi.

Klaudia pewnie już dzwoniła — pocieszała samą siebie — a jak nie to jej ojciec. Ktoś na pewno — każde słowo otuchy brzmiało niepewnie, podszyte lękiem i strachem, że może ktoś się zorientuje o jej marnym położeniu, ale nie będzie to nikt, kogo by sobie życzyła.

Westchnęła ciężko, a chude palce zacisnęła ciaśniej na ramionach, wbijając paznokcie w gołą skórę.

— Jesteś sama? W domu — dodał gdy spojrzała na niego spod byka, krzywiąc przy tym usta w ohydnym grymasie. — Kurwa — warknął w odpowiedzi gdy dziewczyna przytaknęła twierdząco. — Ja też — mówił dalej, choć wcale nie pytała i mało ją to interesowało. — Mamy siedemnastą. Ludzie wracają z pracy. Ktoś na pewno się zorientuje i po sprawie — mruczał pod nosem.

Podeszwa buta chłopaka zmieniła rytm i tej melodii Anka nie znała. Zresztą bardziej to przypominało nerwowe bębnienie niż jakąkolwiek znaną jej piosenkę.

Nastolatka zazgrzytała zębami, niezadowolona. Wstała, krążąc niczym sęp po małej przestrzeni. Norbert śledził każdy jej krok, głównie dlatego, że raz o mało go nie nadepnęła. Teraz wodził za nią oczyma, dostrzegając coś, co wcześniej było całkowicie poza jego zasięgiem.

— Krwawisz — prawie krzyknął z zaskoczenia. — Nic ci nie jest?

Dziewczyna zamarła w połowie wykonywanego kroku. Pogrążona w myślach spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc. Odwróciła się w jego stronę, co zaowocowało utratą równowagi. Chłopak jęknął żałośnie gdy nadepnęła mu na palce. Ta jednak syknęła wściekle, lądując praktycznie w jego ramionach gdy w pierwszym odruchu postanowił ją uratować przed bolesnym upadkiem.

— Ja pierdolę — mruczał. — Wszystko okej? Nic ci nie jest? An?

Annie dobrą minutę zajęło zrozumienie tego co się stało. Syknęła niczym rozwścieczona, zmokła kotka, odskakując od nie mniej zdziwionego Huberta.

— Nigdy więcej mnie nie dotykaj.

Echo rozbrzmiewającej groźby w głosie Anny i jej pochmurny wzrok sprawił, że chłopak poczuł zgoła odmienne uczucie niż strach.

— Jasne? — Zaśmiał się gromko na jej reakcję.

Nie odpowiedziała. Za to usiadła, jak najdalej od niego, jak tylko to możliwe. W głowie zagościły pochmurne myśli, a złość i rozpacz brały górę nad zdrowym rozsądkiem.

Nagłe podniosła się z miejsca. Z całych sił uderzyła w ścianę, którą raptem kilka sekund temu podpierała.

— To nie tak miało być! — warknęła, nie przestając uderzać z taką mocą, jakby od tego ciosu zależało jej życie. Krew spływała po ręce, kreśląc szkarłatne wzory. Krople czerwonego płynu brudziły już i nie tak za czystą podłogę. — Nie tak — powtarzała niczym mantrę, a dłonie bolały ją coraz bardziej. Jęknęła głucho, dławiąc się własnym szlochem.

— Może ktoś nas usłyszy — mruknął do siebie, sugestywnie przy tym spoglądając na sufit. — Zawsze to coś.

Ale mijały minuty, przepełnione wrzaskami rozpaczy dziewczyny. Nikt nie przybył na pomoc. Jedynie Hubert czuł się bardziej nieswojo niż przedtem, głęboko żałując, że stojąca nieopodal dziewczyna nie patrzy na niego, jakby już obmyśliła plan zabicia go. O tak, wołał to mordercze spojrzenia, niż echo zawodu, jakie odbijało się od ścian.

— Chryste. Ania, uspokój się — poprosił łagodnie, co nie odniosło pożądanego efektu, wręcz odwrotnie.

Dziewczyna wyżywała się na Bogu ducha winnej ścianie, a chłopak nie odrywał spojrzenia od rany, o której ta zdawała się już nie pamiętać.

Norbert zmarszczył brwi, poczuł się głodny, a o chipsach mógł pomarzyć.

— Daj mi to. — Chwycił nagle jej lewy nadgarstek. Gwałtownym ruchem przyciągnął do siebie.

Anna zareagowała automatycznie. Kopnięciem posłała go na drugi koniec niewielkiego pokoiku. Hubert jęknął, łapiąc się za bolące miejsce. Osunął się na ziemię, klnąc siarczyście na wszystko i wszystkich. Posłał Annie pełne żalu spojrzenie, ta wygięła wargi w niby przepraszającym uśmiechu.

— To nie twoja krew — wysapał — i chyba nie będę miał dzieci. Dzięki. — Próbował się uśmiechnąć, lecz ból zniweczył wszystkie próby.

Do dziewczyny w końcu dotarło, co właśnie się stało. Panika na nowo zagościła w jej sercu. Ból w skroniach nie ustawał, a tylko wzrósł na sile, co tylko potęgowało rozdrażnienie, jakie szarpało nastolatką na prawo i lewo.

To nie twoja krew — zerknęła na nieszczęsny nadgarstek, w pełni rozumiejąc słowa Huberta.

— To Michała.

— Lubujesz się w biciu niewinnych facetów?

— To partner matki. I nie jest niewinny — dodała, cedząc słowa jadowicie przez zęby.

~*~

Hubert już nic nie mówił. Anna usiadła tuż obok niego i jak on milczała jak zaklęta. Siedzieli tak, dopóki winda nie ruszała. Drzwi otwarły się, ukazując ojca Klaudii, którego miała wielką ochotę przytulić.

~*~

— Powiedz mi, o co tak właściwie się pokłóciliśmy? — zapytał Hubert gdy cały szum ustał.

Anna drgnęła lekko, śląc mu zaskoczone spojrzenie. Takiego pytania się nie spodziewała.

— Najwyraźniej o nic, jeśli tego nie pamiętamy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro