Blask gwiazd w twoich oczach
W życiu każdego człowieka przychodzą takie chwile, że ma dość. Dość sąsiadki, drącej się na pięcioletnią córkę. Dość sąsiada, co mieszka piętro wyżej. Dość gołębi, które srają ci na balkon, a karmi je ów sąsiad. Jednym słowem — dość wszystkiego. I właśnie dziś jedna z takich chwil ma miejsce w mojej marnej egzystencji.
Spocona jak świnia po kilkunastu godzinach pracy. Śmierdząc gorzej od miejscowych żuli — zaczęłam się zastanawiać, a to był mój największy błąd.
Myśl ta — niebezpieczna i trująca — już od dawna nie gościła w mojej głowie. Z biegiem lat skutecznie ją tłumiłam — przez znacznie mądrzejszą część mnie — ale dziś jest inaczej.
Pozwalam wątpliwościom wkraść się do serca i na nowo zadomowić w moim umyśle. Pozwalam gorzkim łzom spłynąć po policzkach. Pozwalam sobie na chwilę słabości, dając przyzwolenie na dobicie się jeszcze bardziej.
— Skoczysz?
Serce omal nie podeszło mi do gardła. Moja dłoń zacisnęła się na zardzewiałej barierce. Walczyłam sama ze sobą, aby się nie rozpłakać. Kątem oka, dostrzegłam zachód słońca. Był on urokliwy, a światłocienie rzucane na tafli rzeki, przypominały scenerię, jak z baśni. Ten obrazek znacznie kontrastował od uczuć, jakie mną zawładnęły.
— Nie mam zwyczaju gadać z krzakami — chciałam brzmieć nonszalancko, arogancko, ale na samym chceniu się skończyło. Mój głos drżał przy każdym prowokującym słowie, co skutecznie odejmowało im tego pierwiastka.
Najpierw słyszę krótkie prychnięcie, a potem widzę jego. Chłopaka o oczach niemal czarnych. Spojrzał na mnie, a jego ciemne tęczówki błyszczały w ostatnich promieniach słońca. Na pociągłej twarzy zagościł cień, złośliwego półuśmiechu. Niezdrowa biel jego skóry kontrastowała z ciemnymi jak noc włosami. Mimowolnie odetchnęłam z ulgą na ten widok. Spodziewałam się pijaka, stęsknionego za ludzkim głosem, a nie kogoś, kto wyglądał, jak o wiele chudsza wersja Iana Somerhaldera.
— Czym... znaczy, kim jesteś? — wydusiłam z siebie i niepostrzeżenie wytarłam spoconą dłoń o niebieskie dżinsy.
Nieznajomy bez słowa wyjaśnienia usiadł na barierce. Moje serce zabiło mocniej, łomocząc głośno o żebra. Zrobiłam krok w przód, ale moja reakcja wywołała u niego śmiech. Nad wyraz melodyjny z upiorną nutą.
— Nie chciałaś przed chwilą zrobić tego samego? — Uniósł prowokująco, ciemną brew, a ja z trudem przełknęłam żółć, która zbierała się w moim przełyku.
Paraliżujący strach zawładnął mną na kilka niemiłosiernie długich sekund. Cisza raniła moje uszy dotkliwie, dopóty sama jej nie przerwałam. Drżącym głos, próbującym być czymś więcej niż definicją czystego przerażenia. Tak naprawdę brzmiałam, jak zbuntowana nastolatka, która myśli, że jest groźna, choć rzeczywistość jest daleka od jej wyobrażeń o samej sobie.
— Oczywiście, że nie — prychnęłam z dezaprobatą. — Zwariowałeś? — Pokręciłam przecząco głową, jakbym nie mogła uwierzyć w te insynuacje. Niewiele imające się z prawdą, ale on nie musiał tego wiedzieć.
— Może. — Wzruszył obojętnie ramionami.
Mój wzrok pognał w stronę ulicy, poszukując kogoś z telefonem w ręku. Jak nic film ze mną w roli głównej będzie hulał jutro po internecie. Byłam tego pewna. A uczucie przerażenia powoli mijało. Za to pojawiła się złość na tego, który postanowił ze mnie zakpić. Oparłam się już o wiele swobodniej o wiekowy płotek.
— Pamiętam cię.
Na te słowa moje palce zacisnęły się na pęku kluczy w kieszeni spodni. Ostre krawędzie przedmiotu raniły moją skórę. Jednak to było teraz najmniej ważne.
Dwie skrajnie oddzielne mieszanki uczuć, które czułam jeszcze kilka minut temu — mieszały się w jedno. Obdarzyłam go niechętnym spojrzeniem, jasno mówiącym co myślę o nim i ewentualnych wspólnikach tego mało śmiesznego żartu.
Ni w ząb nie pojmowałam tej groteskowej sytuacji. Ciężki dzień, jaki miałam za sobą, również tego nie ułatwiał. Im dłużej na niego patrzyłam, tym mocniej uderzała mnie świadomość, że strach nijak pasuje do opisu moich uczuć. Złość. Irytacja na wszystko i wszystkich, były o wiele bliższe prawdy. A chłopak o urodzie upadłego anioła był kroplą w czarze goryczy.
— Odpierdol się popaprańcu! — warknęłam, lekceważąc mój zdrowy rozsądek.
Chciałam odejść. Przy okazji, tak mimochodem zahaczyć swoją pięścią o jego androgyniczną twarz.
— Trzeci sierpnia w dwa tysiące piętnastym — rzekł, miękko, a ja zamarłam w pół kroku. — Nigdy nie spodziewałem się, zobaczyć cię jeszcze raz. I nie tu — dodał po dłuższej pauzie.
— To byłeś ty? — wydukałam skonfundowana.
— Czy to ja wyłowiłem cię z jeziora — zerknął na zegarek — o trzeciej trzydzieści pięć? — pytanie retoryczne zawisło w powietrzu. — Tak — powiedział, a ja cofnęłam się o krok. — Takich rzeczy się nie zapomina.
— D-dziękuję — wyjąkałam, nie będąc w stanie skleić własnych myśli do kupy, a co dopiero w sensowne zdanie.
Oczami wyobraźni zobaczyłam ten dzień. Pod wieloma względami nieróżniący się niczym od tego. Kolejna kłótnia i kilka gorzkich słów do kompletu. Upokorzenie i rozdarte rany przeszłości. Bach! Tama pękła. Nogi same zaprowadziły mnie na ten most. Tak samo, jak dziś. I tak samo, jak wtedy spotkałam jego. Tylko teraz widzę jego twarz. Już nie jest enigmą, która śni mi się po nocach w najrozmaitszych wersjach.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto cieszy się, że żyje. — Chude dłonie schował w obszernych kieszeniach czarnej bluzy. — A co dopiero ma mi za to dziękować — stwierdził, taksując moją sylwetkę wiele mówiącym spojrzeniem. — Przeciwnie — Kącik jego ust uniósł się lekko.
W ciemnych tęczówkach mojego wybawiciela odbijał się słaby blask gwiazd. Jego osoba wyraźnie wyróżniała się na nocnym krajobrazie miasta. Spoglądał w zamyśleniu na rzekę, lekko falującą na skutek ostrego wiatru.
Wicher targał moimi włosami, krótsze kosmyki wlatywały do ust i drażniły oczy. Westchnęłam ciężko, biorąc przykład z nieznajomego.
Wiele pytań oraz słów cisnęło mi się na usta, gdy tak patrzyłam na nasze wodniste odbicia, ale żadne z nich nie ujrzały światła dziennego.
Czując na sobie wzrok chłopaka, któremu jeszcze chwilę temu byłam gotowa wbić klucze w gałki oczne — odwracam się w jego kierunku. Tym razem w jego oczach nie dostrzegam drwiny, a odpowiedzi. Nie muszę już pytać. Nie muszę już nic mówić. Wszystko już wiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro