Rozdział 7
***
- Jaka twoja?! Jaka twoja?! Ja jestem niczyja.
- Moja, moja. To przeznaczenie kotku.
- Nie odzywaj się tak do mnie,bo...
- Ale ty już jesteś ze mną!
- Eh... No ok... Przy tobie jest mi dobrze.
- No właśnie, więc teraz idź powiedz to Jacobowi.
- Nie! Masz mu tego nie mówić! Jak on się dowie to ciebie zabije, a mnie wyrzuci z chatki.
- Ale...
- Buzia na kłódkę... Wilczku.
BRUNET
Powiedziała do mnie wilczku! Czy ona też coś do mnie czuje? Przecież musi! Jest moja. I tylko moja. A ten cały Jacob prędzej czy później się o tym dowie. Ja jeszcze do niej dzisiaj przyjdę. To się zdziwi. Jacob się bardzo zdziwi jak mnie zobaczy.
Kate
- Ja już się zbieram.- powiedziałam troszeczkę niezadowolona.
- Jeszcze tu przyjdziesz...- mruknął do mnie.
- No bardzo prawdopodobne.
- Ja mam nadzieję, że jeszcze przyjdziesz.- warknął cichutko.
- O to się nie obawiaj... Ja idę.
Poszłam do chatki. Jacob wstał, zjadł śniadanie, które mu zrobiłam i poszedł na polowanie. Jak zwykle... Ja poszłam pozbierać jagód i poziomek. Następnie wybrałam się nad jezioro, go tam nie było. Pokąpałam się trochę. Poszłam do chatki się umyć i wysuszyć. Zjadłam coś. Przyszedł Jacob. Zrobiłam kolacje. On położył się do spania już o 20:00... Bo musiał mieć siłę na polowanie. Ja, umyłam się, przebrałam się w moją ulubioną piżamę z wilkiem, który wyje do księżyca. Spodnie od piżamy były czarne, a bluzka była z tym wilkiem. Nie miałam zamiaru tak wcześnie iść spać. Postanowiłam poleżeć w łóżku i poczytać książkę. Usłyszałam pukanie do szyby. Byłam zdziwiona, że ktoś puka do okna, o tej godzinie. Otworzyłam okno, a do środka wskoczył ten brunet.
- Co ty tu robisz?!- warknęłam do niego szeptem.
- A... Przyszedłem cię odwiedzić.
- Skąd wiesz gdzie mieszkam. O ile można powiedzieć, że tu mieszkam.
- Pachniesz różą, każdy wilkołak ma jakiś zapach.
- A po co tu przyszedłeś?
- Chciałem, żeby Jacob się o nas dowiedział.
- Na moje szczęście on śpi...
- Po coś jeszcze? Bo ja nie planowałam tu nieproszonych gości...
- Przyszedłem do mojej różyczki. Pięknej...
- Jeszcze przez ciebie będę miała kłopoty.
On przytulił się do mnie, a ja zaczęłam mruczeć.
- Tyle...- i odepchnęłam go od siebie.
- Pocałuj mnie.
- Nie!
- Daj mi buzi.
- Nie?
- Na pożegnanie.
- I tak jutro się zobaczymy.
- Bo nie wyjdę.
- Wyjdziesz, wyjdziesz.- byliśmy coraz bliżej otwartego okna.
- No proszę.- wypchnęłam go z pokoju.
- Nie proś.- był już na ziemi, ale nie chciał pójść. Jego głowa była w moim pokoju. Pocałowałam swoją rękę, nacisnęłam mu na usta, on się potknął, a ja zamknęłam okno. Widziałam jak wraca do domu. Położyłam się spać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro