Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41

Szłam chwiejnym krokiem w stronę drzwi...

~ Dasz radę!- kibicowała mi wilczyca- Wierzę w ciebie!

To wszystko przez to, że wczoraj troszeczkę, wcale nie za dużo wypiłam... Wyczuwacie sarkazm?

~ Naciśnij na tę klamkę!- wyciągnęłam rękę ku drzwiom.

Gwałtownie się odwróciłam, czując czyjeś spojrzenie.

- Nawet ze mną nie jest tak źle...- zaśmiała się Jessica.

- Ale ze mną jest...

Dziewczyna otworzyła je za mnie i poszła do kuchni. Chris smacznie spał, a ja umyłam się, ubrałam w czarną bluzkę do pępka, leginsy, koturny i zrobiłam lekki makijaż.

- No!- spojrzałam na swoje odbicie- Piękna z ciebie laska!

Co ja wyprawiam?! Ze mną jest źle! Naprawdę! Dzwonię do lekarza!

Chris leżał na łóżku podparty dłońmi i patrzył na mnie uwodzicielsko.

- Jak tam?

- Dzwonię do lekarza! Ze mną jest źle!

- Moja wina, że masz kaca?

- Ugh...- nie dał mi dokończyć.

- Wczoraj nieźle się bawiłaś...

Poczułam jak kręci mi się w głowie. Za chwilę zwymiotuję!

~ Nie poddawaj się!

- Próbuję!

Zeszłam na dół i zrobiłam sobie tosty. Trochę pomogły. 

W pewnym momencie moja wilczyca zaczęła śpiewać. Czy na nią też działa alkohol?

Kiedy przestała wybiegłam z domu. Pobiegł za mną Chris w samych spodniach, na bosaka! Komicznie to wyglądało! Dziewczynę goni jakiś facet, boso, w samych spodniach!

Upadłam na ziemię, bo zostałam chwycona przez silne męskie ramiona.

- Tu cię mam!- położył się obok mnie.

- Ha, ha, ha! Puszczaj!- krzyczałam.

- Odzywaj się do mnie z szacunkiem!- udawał obrażonego. Jak ja go kocham...

- Yym... Szanowny panie Chrisie! Proszę puścić niewinną kobietę!

- Nie wiem czy nie jest taka nie winna?- uniósł brew w górę.

- No co ja takiego robię?

- Znęcasz się na mnie!- znów udawał obrażonego.

- Niby jak?

- Uciekasz mi z sypialni!

- Oj, o to sam musisz zadbać!

- Ciekawe jak...- przerzucił mnie przez ramię.

- Na pewno nie tak!

- No nie wiem...

Zaczął biec bardzo szybko, przez co kręciło mi się w głowie.

Zatrzymał się przed domem. Wszedł, zamknął za sobą drzwi i rzucił mnie na kanapę.

Pocałował mnie delikatnie w usta.

- Nie przeszkadzam?- spytał Brian z łobuzerskim uśmieszkiem.

- A wiesz, że tak?- zaśmiał się Chris.

- Nie słuchaj go!- wtrąciłam- Porwał mnie!

- Uciekinierki trzeba łapać!

- A gdzie Jessica?- spytałam.

- Śpi w pokoju...- uśmiechnął się Brian.

- Aaaa... To może nie będę jej budzić.- poruszyłam brwiami, a Chris wpadł w śmiech.

- Jest zmęczona...

- Kate? Wiesz, że to jest nasz prywatny dom? Wiesz taki oddzielny od reszty watahy... Tutaj mieszka Luna ze swoim mate i ich goście, a w pozostałych budynkach wataha... Wiedziałaś o tym? Co nie?

- Jak mogłam wiedzieć? Masz mnie tam zaprowadzić! To rozkaz!

- Robi się królowo...

- Królowo?

- Robi się moja sprzątaczko!

- Ej!

- Brian, idziesz z nami?

- Jasne! Tylko powiem Suzy, że jak Jessica się obudzi, to niech powie gdzie jestem!

- Jesteśmy!

Wyszliśmy z domu i kierowaliśmy się do domu watahy. A ja myślałam, że to on...

Weszliśmy do lasu. Hm... Dobrze ukryte. Zza drzew wyłonił się ogromny sześcio piętrowy budynek. Przed nim był duży ogród i plac zabaw. Dookoła biegały dzieci, a rodzice rozmawiali ze sobą. Ja tu będę mieszkać?! W zasadzie już mieszkam.

Wszystkie oczy spoglądały z niedowierzaniem w naszą stronę.

- Alfa wrócił!- krzyknął jakiś młodzieniec, a ja nie wiedziałam o co chodzi.

- Hip, hip! Hurra! Hip, hip! Hurra!- wszyscy zaczęli wiwatować.

Czy ja o czymś nie wiem?

- Witaj Luno!- skłonił się jakiś chłopak.

- Em... Cześć? Możecie mówić mi po imieniu! Kate...

- Tak niegzecnie!- powiedziała jakaś czterolatka.

- Przepraszam za nią!- kobieta wyglądała jakby się czegoś bała.

- Hej! Przecież was nie zabiję! A to, że zwracacie się do mnie po imieniu to nic złego! Chodź.- zachęciłam dziewczynkę ręką. Musiałam pokazać, że jestem godna zająć to stanowisko.

- Idziesz na plac zabaw?- spytałam.

- Tak!

- A jak masz na imię?

- Karolinka!

- To chodźcie razem z nami dzieciaki!

Wszystkie małe osóbki, z śmiechem rzuciły się na mnie i na plac zabaw.

Rodzice na początku byli zakłopotani, przerażeni. Potem bezradni, bezsilni. A potem uśmiechnięci i zadowoleni! Czyli jestem dobrą Luną dla tego stada!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro