Dwa słowa i czterdzieści sekund
Przez całe swoje życie, Misa Amane sprzeciwiła się Lightowi Yagami jeden jedyny raz.
Trzymała w dłoniach jego instrukcje, lustrując je od góry do dołu, raz za razem. Marzyła, żeby pokochał ją tak, jak obiecywał. Marzyła o jego uwadze, czułości i o tym, by nareszcie spojrzał na nią tak, jak ona spoglądała na niego. Z bezbrzeżną, niezaprzeczalną miłością. Była gotowa dla niego zabić; nawet zrobić to własnymi rękami, ale w tym przypadku... coś ją powstrzymywało. Misa niemal nigdy nie myślała o sobie. Pragnęła tylko kochać i być kochaną, nawet jeśli wymagało to zabrudzenia rąk krwią. Mimo wszystko, jakaś egoistyczna część jej podświadomości, ta, której istnienia do niedawna nie była świadoma, nakazała jej się zastanowić.
Dziewczyna zawahała się i zatrzymała rękę w połowie ruchu. Nagle dotarło do niej, że nie miała przedtem prawdziwych przyjaciół. Owszem, otaczał ją tłum wielbicieli, nawet prześladowców, ludzi ogarniętych obsesją albo deklarujących uczucia, lecz ich istnienie nigdy nie miało większego znaczenia. Nie znali Misy. Byli puści, obcy, odlegli i zakochani tylko w jej powierzchowności.
Do niedawna, żyła w obezwładniającej samotności, przytłoczona sławą i obecnością osób, dla których nie liczyło się nic, poza jej wizerunkiem; twarzą zdolną do zarabiania pieniędzy.
A potem pojawili się oni. Najpierw Rem, kochająca ją tym pięknym, rozdzierającym serce, rodzajem matczynej miłości, której nie zaznała, odkąd odeszli jej rodzice, a potem Light, Tōta Matsuda, nawet Mogi i Aizawa, a przede wszystkim Ryūzaki, który potraktował ją, jak prawdziwą przyjaciółkę.
Nie potrafiła tak po prostu go zabić, nawet jeśli ceną była miłość Lighta.
Nie potrafiła zamordować kogoś, kto okazał jej sympatię, szczere zainteresowanie i komu sama zaoferowała swoją przyjaźń.
Rozbolało ją serce, a dłoń zacisnęła się na ołówku tak mocno, że nieomal pękł na dwie połowy. Light był wszystkim czego pragnęła, a obietnica, którą złożył wydawała się słodka, nęcąca i przede wszystkim, nieomal na wyciągnięcie ręki.
„Zrób to, a będę kochać cię do końca życia" powtarzała w myślach, czując na języku słony smak własnych łez.
„Wpisz jego imię do notatnika i zabij go".
Gdyby to tylko było takie proste.
Mogła karać przestępców, jeżeli Light tego chciał. Mogła po raz drugi skrócić swoje życie, a nawet oddać je w całości, mogła poddać się, uniżyć i zrobić cokolwiek... cokolwiek innego. Nie była jednak w stanie zabić człowieka, który dał jej to, czego nie potrafili ci wszyscy, nijacy ludzie, traktujący ją, jak przedmiot, obrazek w gazecie albo płaską figurę na ekranie telewizora. Dzięki niemu, Matsudzie i całej reszcie, zrozumiała, że może być czymś znacznie więcej. Że ma wnętrze, własne emocje, pragnienia i że jest coś warta.
Przeszło jej nawet przez myśl, że zabijając Ryūzaki'ego, zabiłaby również tą nowo odkrytą cząstkę siebie, o której wcześniej nie miała zielonego pojęcia.
I właśnie dlatego, postanowiła zrobić coś, na co nie zdobyłaby się w żadnej innej sytuacji.
Okłamać Lighta.
Modliła się, by jej nie znienawidził. Modliła się, przywołując w głowie puste, wyuczone frazy i błagała opatrzność, by okazała jej łaskę. Bez Lighta nic zdawało się nie mieć sensu, ale nie miałoby go również, gdyby całkowicie zatraciła samą siebie.
- Wybacz – jęknęła, ciesząc się tylko, że chłopak nie patrzy jej w oczy. W przeciwnym razie, kłamstwo chyba nie przeszłoby jej przez gardło. - Nie pamiętam nazwiska Hideki'ego Ryūgi. Nie mogę sobie przypomnieć.
O dziwo, Light nie był wściekły. Brzmiał raczej na rozczarowanego.
- Rozumiem. Szkoda.
Misa odetchnęła, czując, jakby jakaś niewidzialna, lodowata dłoń zaciskała się na jej gardle. Musiała coś zrobić. Cokolwiek, byle tylko się od niej nie odwrócił.
- Ale wzięłam oczy od Ryūka! - jej drżący głos był przepełniony desperacją. Spodziewała się wszystkiego; że Light rozpozna kłamstwo i odtrąci ją albo zabije.
Gdyby miała jakikolwiek wybór, wolałaby umrzeć.
- Głupia! - chłopak podniósł głos, lecz jego ton nie był wzburzony, czy oskarżycielski. Wbrew pozorom, Light zabrzmiał, jakby się o nią martwił. - Jeszcze bardziej skróciłaś sobie życie.
- Nie szkodzi. Chcę ci pomóc – pisnęła, a serce urosło w jej piersi do niebotycznych rozmiarów.
Myśl, że mu na niej zależy sprawiała, że ze szczęścia unosiła się ponad ziemię. Mimo wszystko, nie potrafiła oddać się temu bez reszty, gdyż kłamstwo zaczynało ciążyć jej, niczym kula, przymocowana do nogi.
Przez moment chciała mu się przyznać, ale nie odnalazła właściwych słów.
- Misa – powiedział, obejmując ją za ramiona i spoglądając prosto w oczy. - Chcę żyć z tobą w idealnym świecie jak najdłużej.
Słowa Lighta odbijały się w jej głowie niczym echo. Miała wrażenie, że śni i że to wszystko, może rozpłynąć się za mrugnięcie okiem. Nie miała pojęcia, kiedy wpadła mu w ramiona, ani kiedy oparła głowę na jego klatce piersiowej i zaczęła wsłuchiwać się w miarowe bicie serca.
- Tak się cieszę...
- Wspólnie stworzymy świat bez zbrodni. Tylko dla dobrych ludzi – ciągnął, lecz dla Misy, słowa nie miały żadnego znaczenia. Mógł mówić cokolwiek albo milczeć. Nie liczyło się dla niej nic, poza tym, że był blisko i pragnął mieć ją przy sobie.
Nawet, gdy tak bardzo go zawiodła.
- Musisz coś dla mnie zrobić – powiedział, a Misa pokiwała tylko głową.
„Cokolwiek zechcesz" pomyślała.
- W obecnej sytuacji, nie mogę karać przestępców. Zajmij się tym zamiast mnie.
Oczywiście, że mogła to zrobić. To było coś, co czyniła już wcześniej. Było... prostsze, a jeśli miało zadowolić Lighta, nie widziała przeciwwskazań. Karała więc zbrodnie, jak gdyby boski topór znalazł się właśnie w jej rękach. Mimo to, nie potrafiła żyć ze swoim kłamstwem. Nie potrafiła cieszyć się z obietnicy miłości i kreowania nowego, lepszego świata w chwili, gdy zostały zbudowane na obłudzie.
Misa nie chciała krzywdzić Ryūzaki'ego, lecz jeśli miał stać na drodze Lightowi; jeśli miał stać na drodze ich miłości, musiał umrzeć.
Prędko dotarło do niej, że nie da rady tego zrobić, ale być może będzie nawet lepiej, jeśli Light zajmie się tym osobiście.
Zadzwoniła do niego jeszcze tej samej nocy.
- Przepraszam – jęknęła, czując w swoim sercu rozdzierającą pustkę. - Nie mogę tak dłużej. Przepraszam.
- Co się stało?
- Nie powiedziałam ci prawdy. Znam jego nazwisko.
Odpowiedziała jej głucha cisza i uświadomiła sobie, że jeśli lada moment się nie odezwie, straci wszystko, czego tak bardzo pragnęła.
Wypowiadając na głos prawdziwe imię Ryūzaki'ego; człowieka, którego dotąd nazywała przyjacielem, czuła, jakby zdradzała samą siebie.
I tak czy siak, utraciła coś bezpowrotnie.
***
Light zapisywał w notatniku imię swojego rywala już naprawdę wiele razy. Robił to w złości, gdy czuł się bezsilny, rozkojarzony lub w chwilach, gdy nawiedzało go poczucie, że po raz kolejny dał się podejść.
„L".
„Ryūzaki".
„Ryūga"
„Deneuve".
„Eraldo Coil".
„L".
„L".
„L".
Zazwyczaj, jego pismo było dokładne i eleganckie. Zachowywał równe odstępy, między poszczególnymi wyrazami, pilnował akapitów i pamiętał o znakach przestankowych nawet w momencie, gdy kreślił akurat scenariusz czyjegoś zgonu. W chwilach, gdy zasiadał nad notatnikiem załamany, rozdrażniony i pozbawiony perspektyw, żywiąc naiwną nadzieję, że doczeka się cudu, a jego żałosne starania nie spełzną na niczym, bazgrał niedbale i agresywnie. Wszystkie znane pseudonimy jego, pożal się Boże, towarzysza znaczyły kartki, niczym przypadkowe plamy atramentu, inne przebijały na drugą stronę, a niektóre, były wręcz wyskrobane w papierze. Zupełnie, jakby gniew oraz szalejące emocje mogły dokonać cudu i sprowadzić na detektywa śmierć.
Light marzył o dniu, w którym obmyślony przez niego plan okaże się wystarczający. Dniu, w którym skonstruuje podstęp na tyle zmyślny i wyrachowany, że da radę oszukać człowieka, który przez cały ten czas szedł z nim łeb w łeb; jak równy z równym. Marzył o dniu, w którym skończą się frustracja, wzburzenie, a przede wszystkim strach.
Gdy jednak ten dzień nadszedł, nie potrafił wykonać ostatecznego kroku. Nareszcie miał w rękach to, czego poszukiwał i pożądał od tak dawna, a w dodatku nie musiał uciekać się przy okazji do żadnych, radykalnych kroków. Nie musiał manipulować, dopracowywać intrygi, ani, tak jak wcześniej planował, angażować w całą swoją koncepcję Shinigami. Przede wszystkim, miał jednak możliwość zwieńczenia dzieła własnymi rękami. Dostał od Misy nazwisko L'a i mógł osobiście posłać go do grobu, tym samym, kończąc ich mały teatrzyk raz na zawsze.
Wystarczyły dwa słowa.
Wystarczyło czterdzieści sekund.
Dwa słowa oraz czterdzieści sekund dzieliły go od zrealizowania celu, od świętego spokoju i przede wszystkim, od upragnionego zwycięstwa. W końcu to tego zawsze pragnął – udowodnić sobie oraz całemu światu, że jest w stanie przewyższyć L'a. Że jest godzien nazywania się mianem boga nowego świata.
Że to wszystko; jego wiara, motywacje i upór mają jeszcze jakikolwiek sens.
Light zacisnął ołówek w dłoni i przytknął rysik do kartki, lecz jego ręka nie poruszyła się.
Robił to już tak wiele razy. Nie był w stanie zliczyć, ile razy wyobrażał sobie, że któraś z jego jałowych prób zapisania detektywa w notatniku nareszcie kończy się powodzeniem. Gdyby spróbował, zapewne prędko straciłby rachubę.
Gdy jednak ukoronowanie jego trudów i poświęceń znalazło się na wyciągnięcie ręki, nie potrafił po nie sięgnąć i nienawidził siebie za to.
Nienawidził siebie za słabość i za to, że nie potrafi dokopać się do jej źródła.
Nie minęło jednak dużo czasu, nim wszystko stało się dla niego jasne.
Na samym początku, musiał zadać sobie jedno, kluczowe pytanie: „Kiedy L umrze, co będzie dalej?"
„Zostanę bogiem, tak, jak planowałem od początku" odpowiadał sam sobie. „Stworzę lepszy świat bez zła i nikt nie będzie miał już odwagi stanąć przeciwko mnie".
Podświadomość nie przestawała jednak go dręczyć.
„Po co?"
Nie miał pojęcia.
Od samego początku, chciał przecież tylko rozrywki. Być może chciał, by zainteresowały się nim władze, a stworzenie „nowego świata bez zła" było tylko i wyłącznie pretekstem. Zagrał w ich gierkę, bo był znudzony i zależało mu, by pobudzić swój umysł do działania. Potrzebował wyzwania, a spotkanie na swojej drodze kogoś, kto był w stanie mu sprostać okazało się równie niezwykłe, co frustrujące. Mimo wszystko, to właśnie tym zdawał się żyć; wojną dwóch wielkich umysłów, próbami udowodnienia swoich racji, a przede wszystkim, tym dziwnym, nienamacalnym porozumieniem, którego nie doświadczył nigdy, z nikim innym.
Myśl, że istnieje człowiek, który go przypomina i który jest zdolny nadążyć za tokiem jego rozumowania, napawało Lighta dziwnym spokojem. Ludzie od zawsze wydawali mu się prości, śmieszni, a niekiedy wręcz żałośni. Nudni. Przede wszystkim nudni.
L nie był nudny, ani prosty.
Był najbardziej fascynującą i najbardziej skomplikowaną istotą, jaką Light kiedykolwiek poznał.
Ich rozmowy nie miały końca. Za czasów Yotsuby, nie miały go ich wspólna praca, burze mózgów, partyjki szachów, a nawet dyskusje na tematy, które wcale śledztwa nie dotyczyły. Nie raz, nie musieli nawet otwierać ust, by się nawzajem zrozumieć.
Wystarczyły dwa słowa i czterdzieści sekund, by obrócić to wszystko w proch i pogrzebać bezpowrotnie.
Light nie miał pojęcia, czym powinien zająć się po śmierci L'a.
Zabijaniem przestępców?
Przecież nigdy tak naprawdę nie chodziło o nich.
Misą?
Misa nie wiedziała o nim nic.
Pracą w policji?
U boku tych wszystkich bezmyślnych, ograniczonych...
Light nie miał pojęcia, kiedy ołówek pękł w jego dłoni na dwoje. Chłopak odrzucił go na bok, wydał z siebie przytłumiony, bliżej nieokreślony okrzyk frustracji, a potem ukrył twarz w dłoniach.
Wiedział, że L mógł w każdej chwili wydać go na śmierć i zatracenie. Wiedział jednak też, że jego towarzysz nie był ani dobry, ani sprawiedliwy. Od zawsze, chodziło im obojgu o dokładnie to samo.
O rozrywkę, uwagę i umysłowe gierki.
I tylko oni dwaj mogli zapewnić to sobie nawzajem.
- Niech cię szlag, L – mruknął Light i niewiele myśląc, strącił notatnik na podłogę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro