67.Damon Salvatore. koniec :)
*-Eleno już wrocilem-powiedziałem gdy weszłem do domu.*
W środku w salonie na kanapie i na fotelu leżały trzy dziewczyny.
Moja żona Elena, oraz jej przyjaciółki Caroline i Bonnie a mała Katherine leżała w kojaku przy Elenie.
-Hej-powiedziała Elena.
-Cześc-źuciły Caroline i Bonnie.
-Masz tą książkę czy coś?-spytała Elena
-Tak-powiedziałem i pokazałem jej książkę.
-Czytałeś?
-Powiedzmy.
-Czujecie to?-spytała Caroline
-Tak, to dym?-odparła moja żona.
-weź Katherine Eleno, ja sprawdzę co się dzieje-powiedziałem i popatrzyłem na swoje pociechy.
-Dobrze, uważaj na siebie-pocałowała mnie.
-ty również kochanie.
Po chwili usłyszałem głośny wybuch a moje ciało przeszły ból.
W sercu miałem wbite drewno.
Upadłem na podłogę i odpłynąłem.
Nie wiedziałem co się dzieje byłem w jakiejś białej hmurce.
*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*-*
*-*perspektywa Eleny*-*
-O nie!-krzyknęłam gdy zaowazylam wybuch.
Po chwili moje ciało przeszły ból.
W moim sercu były dżazgi.
Caroline wisiała na płocie a Bonnie...biedna Bonnie była nieprzytomna.
Opadłam razem z dzieckiem na ziemie, a ono zaczęło płakać...
Niestety nie mogłam mu pomoc ponieważ juz po chwili odpłynęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro