Rozdział trzydziesty pierwszy - skowyt psa
Chase Lauer
- Dasz sobie radę? – pytanie zadaję w kierunku Alexandra.
- Tak. – odpowiada posępnie. – Przestań mnie niańczyć. Znam się na tej robocie najlepiej z naszej trójki.
- To prawda, ale nie jesteś w najlepszej kondycji. Wolałbym, abyś zabrał ze sobą Diego.
- Chase, do kurwy! To jest moje zadanie, jasne? To ja zawsze dostarczam towar do naszych klientów i nie zamierzam z tego rezygnować tylko dlatego, że masz swoje obawy. Diego ma swoje sprawy do załatwienia, a ty musisz reprezentować nasze interesy. Już dawno ustaliliśmy podział obowiązków!
- Jeśli raz zamienisz się obowiązkami z Diego, korona z głowy ci nie spadnie. A jeśli Diego ci nie odpowiada, to ja pojadę.
- Nie wkurwiaj mnie, dobra? – syczy, na co przewracam oczami. Moje obawy, co do wyjazdu Alexa są uzasadnione. Wczoraj zaatakował Sebastiana bez powodu, a jego wygląd zewnętrzny pokazuje jego osłabienie psychiczne. Alexander jest najlepszy w swoim fachu. To dobry negocjator, a nasi klienci, czują do niego respekt, ponieważ jest największy z nas, a jego ponury wyraz twarzy może odstraszać. Niemniej jednak nie podoba mi się decyzja o jego wyjeździe do Meksyku, kiedy nie jest w swojej najlepszej formie.
- To ponad dwa dni drogi w jedną stronę. – wzdycham. – To dużo czasu do namysłu, a ostatnio myślenie, osłabia twoją psychikę.
- Nie jestem miękką fają, dobra? Poradzę sobie.
- Jak ktoś na trasie użyje słów: „Kim" albo „Kimberly" to go nie atakuj. Sebastian jedzie z tobą, a jego kobieta ma na imię, Kimiko.
- Miałem jeden kiepski dzień! – wypowiada ze złością. – Nie rób ze mnie frajera! Jedziemy na dwa samochody, po cztery osoby w każdym. Damy sobie radę.
- Reszta na pewno. – kwituję. – Powątpiewam jedynie w twoje możliwości.
- Pierdol się, Chase! Nie zabierzesz mi roboty, bo masz swoje wątpliwości. Potrzebuję wyjechać, jasne?
- Dobra. – kapituluję. – Jak chcesz.
- Dzięki, szefie za udzielenie pozwolenia. – parska śmiechem. – Zajmij się tym całym bajzlem z Wilsonem. Przez twoje spektakularne zerwanie z Ruby mamy niestabilną sytuację z dostawcami, a twój duszek wystraszył kilka zaprzyjaźnionych rodzin. Nasza reputacja legła w gruzach, bo postanowiłeś zerwać umowę ojca, a to zawsze źle wygląda w oczach innych bossów.
- To tylko drobne niedogodności. – stwierdzam. – Wilson po prostu głośno kwiczy.
- Ale to on jest na zwycięskiej pozycji, bo to ty złamałeś warunki umowy.
- Ojciec zgadzał się na wszystko, aby utrzymać pokojowe i neutralne stosunki ze wszystkimi rodzinami, które liczą się w podziemiu, dlatego nasza rodzina ma słabą pozycję. Mój bunt zrobił odpowiednie poruszenie, dzięki czemu w końcu staniemy się silnymi graczami na rynku, a to oznacza, że wrócimy do naszych korzeni. Za czasów dziadka, każdy liczył się z naszym zdaniem. Za czasów ojca, staliśmy się pieskami na posyłki, a teraz jest nasz czas na odbudowanie reputacji.
- Dlatego ty musisz tutaj zostać, aby rozdawać karty, a Diego jest za młody i głupi, aby prowadzić akcję transportu broni do Meksyku. – wypowiada z naciskiem. – Jedyną osobą, która może zarządzać tym zadaniem, jestem ja.
- Bądź skupiony i nie zadręczaj się swoim małżeństwem.
- To małżeństwo już nie istnieje.
- Oboje wiemy, że to nie jest prawda. Nie potrafisz się od niej uwolnić, jakby to Kimberly trzymała wodze nad sytuacją. Czegoś mi nie powiedziałeś. – sugeruję. – Nie trzyma cię przy niej obietnica z czasów liceum.
- Porozmawiamy, jak wrócę. – wzdycha, uciekając ode mnie wzrokiem. Wiedziałem, kurwa! – Jeśli wszystko pójdzie dobrze i bez komplikacji, widzimy się za pięć dni. – kiwam na potwierdzenie i pożegnanie głową, po czym bacznie obserwuję, jak moi ludzie pakują się do ciężarówek. To tak naprawdę prosta misja. Strażnicy na granicy z Meksykiem są odpowiednio opłaceni, a broń w ciężarówkach znajduje się pod skrzyniami z owocami, tak aby ten transport wyglądał na eksport produktów spożywczych. Poza tym moi ludzie są ubrani w sposób nie wzbudzających żadnych podejrzeń, a Alexander jest świetnym manipulatorem i mówcą, dlatego nie powinienem mieć obaw, co do tego wyjazdu.
Niestety stan psychiczny mojego brata nie jest w najlepszej kondycji.
Kiedy ciężarówki wyjeżdżają, miejsce na podjeździe zajmuje czerwony mercedes cabrio, należący do Dallasa Allena. Kurwa mać!
- Czego chcesz, do chuja? – pytam z furią wymalowaną na twarzy, przemierzając dzielącą nas odległość. – Nasza współpraca dobiegła końca.
- Przyjechałem dać ci ostatnią szansę na zmianę decyzji. – wypowiada z arogancją, po czym wysiada z samochodu.
- Moja odpowiedź brzmi: „NIE".
- Nawet nie chcesz mnie wysłuchać?
- Nie jestem twoim chłopcem na posyłki, jasne? – zaciskam szczękę. – Nic, co masz mi do zaoferowania, nie zmieni mojego zdania. Mam wystarczająco pieniędzy i władzy, aby żyć bez twoich drobniaków.
- Potrzebuję twojej pomocy, a w zamian załatwię ci immunitet.
Że co?
-Twoja desperacja zrobiła się nudna. – stwierdzam. – Jeszcze chwila, a to ty stracisz swój immunitet, więc jak możesz mi proponować, coś co jest niestabilne nawet w twoim życiu.
- Jeśli ochronisz mnie przed atakami DUCHA, nie stracę swojej pozycji, reputacji i immunitetu. – wypowiada z pewnością siebie. Ty naprawdę uważasz, że cokolwiek uchroni cię przed Valerie Ross? – Twoja pomoc zostanie należycie opłacona.
- Powinieneś opłacić sobie dobrego adwokata. – sugeruję. – Titus trafił do aresztu, Gordon czeka na rozprawę sądową, Jonas i Corey walczą z aferą budowlaną w Baltimore, a ty tracisz zaufanie pracodawców. Nie jest ci potrzebna moja ochrona, a cud.
- Wystarczy jedno małe morderstwo i mam problem DUCHA z głowy.
- Planujesz samobójstwo? – prycham. – Dobra decyzja. Obiecuję, że nie będę o tobie pamiętał.
- Planuję zamordować DUCHA. – unoszę brew.
- Jak chcesz tego dokonać? – pytam z rozbawieniem. – Nawet nie masz pojęcia, kto jest DUCHEM.
- Ty musisz się tego dowiedzieć, a potem strzelić mu między oczy.
Miałbym zamknąć na wieki te piękne, niebieskie oczy, które spoglądają na mnie z ufnością?
- Odnoszę wrażenie, że zaczynasz tracić zmysły. – odpowiadam.
- Chase, to jedyne wyjście z tej gównianej sytuacji. – wypowiada tonem, który świadczy o poddaniu się. Z całą pewnością Valerie osłabiła jego pozycję, a to oznacza, że jest najprostszym celem do wyeliminowania. Czuję się żałośnie ze względu na fakt, że przez lata wykonywałem jego polecenia, a wystarczył jeden poważniejszy atak na jego reputację, aby znacząco osłabić jego pozycję.
- Nie zamierzam nurkować w twoim głównie, jasne? – odpowiadam. – Niech każdy wącha jedynie swój smród.
- Chase, błagam.
- Nie.
- Naprawdę potrzebuję twojego wsparcia.
- Pierdol się, Allen. – odpowiadam jedynie.
- Jestem gotów, aby błagać cię na kolanach.
On tak na poważnie? Powstrzymuję swój odruch wymiotny, nie dopuszczając do siebie myśli o klęczącym przede mną Allenie.
- Wcale nie potrzebuję, abyś obciągał mi fiuta. – odpowiadam z obrzydzeniem. – Jeśli będę miał ochotę, aby skorzystać z usług dziwki, zadzwonię do burdelu.
- Nie to było moim celem! – cofa się o jeden krok. – Nawet groźba śmierci nie sprawiłaby, abym wziął twojego kutasa w usta! – mam ochotę splunąć mu prosto w twarz. Co z kobietami, które zgwałciłeś i zamordowałeś? One miały jakiś wybór, czy ładowałeś swojego fiuta w ich ciało za pomocą groźby śmierci? Obłuda i hipokryzja Allena zasługują jedynie na konkretny wpierdol.
Uderz go...No dalej...Diabeł, który siedzi na moim ramieniu szepcze mi do ucha, że powinienem go skatować w imieniu Valerie. Mimowolnie zaciskam pięści. Raz jedną, raz drugą, szykując je do ciosu.
- Doprawdy? – pytam złowieszczo. – Na pewno nie masz ochoty? Mogę ci zaoferować nieziemskie doznania.
- Nie pozwolę się zgwałcić! – cofa się o kolejny krok, a ta wymiana zdań brzmi naprawdę kuriozalnie. – Moim celem była jedynie prośba. Nie oferowałem ci seksu! Nie zmusisz mnie do tego!
Jeśli Allen naprawdę uważa, że miałbym choć jeden procent ochoty na seks z facetem to jego głowa, już dawno zamieniła się miejscem z dupą. Choć jedno i drugie posiada otwór to jednak brak mózgu to poważny defekt i nie powinien brać czynnego udziału w podejmowaniu decyzji państwowych. Jestem pełen podziwu, w jaki sposób wariuje na samą myśl o ataku DUCHA, co oznacza, że jeszcze wiele spraw ma na sumieniu. Na przykład dwadzieścia trzy gwałty i o jedno mniej morderstwo.
- Zamknij mordę. – warczę, a następnie niekontrolowany cios z prawej ręki, zderza się z jego szczęką. Jego sylwetka zatacza się w tył i traci równowagę, padając na ziemię. Dopadam do niego niemal natychmiast, siadając na jego klatce piersiowej. Wymierzam cios za ciosem, aż skóra jego twarzy pęka i krew tryska na różne strony. Dopiero, gdy Allen przestaje się bronić, zaprzestaję. – Jeśli jeszcze raz się tutaj pojawisz, zabiję cię. – spluwam na jego twarz, a następnie wstaję. – To była moja ostateczna odpowiedź na twoje błagania. W chuju mam twoje życie, problemy i ciebie całego. – Dallas w odpowiedzi głośno jęczy, ale nie podnosi się do pozycji siedzącej.
- No, no...Szefie. – tuż obok pojawia się Leo, ubrany w kompletny mundur policyjny, jakby dopiero, co wrócił ze swojej zmiany na komisariacie policji, a w dłoni trzyma duży kubek z kawą z pobliskiej stacji benzynowej. – Nie spodziewałem się, że dostaniemy w prezencie taki piękny worek treningowy. Można do niego strzelać albo rzucać siekierą do celu?
- Jedno i drugie jest dozwolone. – kwituję zjadliwie. – Na moje oko to czerwone kółko z celem można zamontować na jego fiucie. – Allen się wzdryga, a po kilku sekundach unosi się na chwiejnych nogach.
- Możemy zrobić zawody. – sugeruje Leo. – Kto odetnie mu fiuta jednym uderzeniem siekiery, zgarnia całą miesięczną dolę za sprzedaż trawy.
- Jako szef, daję zgodę.
Dallas z przerażeniem w oczach obserwuje naszą wymianę zdań, a kiedy Leo robi krok w jego kierunku, podskakuje z przerażenia i ucieka do swojego samochodu. Jego twarz i ubrania są całe we krwi, co daje mi chore poczucie satysfakcji. Od dawna miałem ochotę sprać go na kwaśne jabłko i w końcu nadarzyła się ku temu idealna okazja.
- Mogę mu przebić opony? – pyta Leo.
- Nie zapomnij wybić mu jeszcze szyby. – kwituję, a następnie odwracam się i ruszam w kierunku łazienki, aby zmyć z siebie krew Allena.
- Ale podpalić go nie mogę, prawda? – woła za mną Leo.
- To zrobi DUCH. – odpowiadam z rozbawieniem, po czym znikam za drzwiami naszej siedziby, gdzie kilku chłopaków beztrosko rozgrywa partyjkę w bilard, a pozostali planują coroczny rajd motocyklowy: „Harleyem przez Waszyngton". – Jak coś to Leo znęca się nad Allenem. – stwierdzam. – Jak macie ochotę dołączyć to... - mężczyźni zrywają się z miejsca, jakbym ogłosił, że na zewnątrz czeka tabun seksownych kobiet, czekających aby spełnić ich seksualne fantazje. Parskam śmiechem, po czym wysyłam krótką wiadomość do Valerie.
Chase: Allen planuje cię zabić, gdy tylko dowie się, kim jest DUCH. Proszę, uważaj na siebie.
_____
Miłego wieczoru😍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro