Rozdział trzydziesty czwarty - labirynt wieszaków
Chase Lauer
Valerie: Chciałabym zaprosić cię na kolację. Skusisz się, czy mam jeść w samotności?
Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech, a moje ego właśnie zostało mocno połechtane i wypieszczone. Kobieta, która potrafi zaprosić mężczyznę na randkę to rzadkość, a każdy czasem potrzebuje poczuć się wyjątkowo, nawet jeśli w społeczeństwie istnieje przeświadczenie, że inicjatywa zawsze jest po stronie płci męskiej.
Chase: Nigdy, niczego ci nie odmówię.
Valerie: Bądź u mnie o 07:00 PM.
Unoszę brwi. Kolacja w jej czterech ścianach? Brzmi to naprawdę kusząco i nie ma na świecie żadnej rzeczy, która zmieniłaby moje dzisiejsze plany. Od 07:00 PM jestem poza zasięgiem sieci.
Chase: Będę punktualnie :)
Valerie: Przekaż Diego, że szatynka z okrągłymi kolczykami w uszach ma na imię Bliar Otzen i potrzebuje małej ochrony.
Czy powinienem poinformować mojego brata, jak nazywa się kobieta, o której nawija każdego dnia, czy może pozostać w roli okropnego brata i poprosić go jedynie o obserwację przedsiębiorstwa Otzen? Wyznanie mu prawdy wydaje się takie proste i banalne, a bycie najmłodszym bratem zobowiązuje do przyjmowania ciosów od starszego rodzeństwa. Tak działa hierarchia rodzinna w każdym normalnym i nienormalnym domostwie.
Chase: Na czym ma polegać ochrona?
Valerie: Clara wplątała się w nieciekawą relację z byłym mężem. Obie potrzebują ochrony ze względu na nieobliczalne działania Williama, a Blair chroni Clarę, proponując jej przeprowadzkę. Rozumiesz, co mam na myśli?
Niech ci będzie, Diego...
Chase: Diego będzie do twojej dyspozycji.
Valerie: Dziękuję! Do zobaczenia, wieczorem.
Zadanie specjalnie dla Diego powinna stanowić dla niego czystą przyjemność. Być może tym razem nie zakwestionuje moich decyzji, a jako najmłodszy z braci, często pokazuje swoje niezadowolenie z misji, jakie mu przydzielam.
Znajduję brata w części wspólnej naszej siedziby klubu. Rozgrywa partyjkę pokera z Leo, a jedno spojrzenie na jego karty wystarcza mi, aby ocenić jego szanse na wygraną, a raczej brak szans na odzyskanie swoich pieniędzy. Leo zgarnie całkiem pokaźną sumkę, którą zapewne roztrwoni na odrestaurowanie motocykla po swoim dziadku.
- Blair Otzen. – wypowiadam z cwanym uśmieszkiem. Diego odwraca głowę w moim kierunku, a jego usta tworzą idealną literę: „o".
- Co to znaczy, Blair Otzen? – dopytuje podejrzliwie. – Alexander obserwował Otzen Pharmaceutical Company. – dopowiada po chwili zastanowienia. – Mam ponownie zorientować się kim jest właściciel?
- Blair Otzen to twoja szatynka.
- Nie! – rzuca kartami w sam środek stołu. – Leo, wygrałeś. – kwituje prędko i podnosi się z kanapy. – Chcesz mi powiedzieć, że załatwiłeś mi namiar do koleżanki DUCHA? – pyta z ekscytacją wyczuwalną w tonie jego głosu, a jego zadowolona mina mówi sama za siebie. Czuje się zwycięzcą.
- Blair Otzen i Clara Miller to od teraz twoje zlecenie.
- Nie bardzo rozumiem. – marszczy nos. – Co to oznacza?
- Będziesz cieniem, który je ochrania.
- Mam przebranżowić się w prywatnego ochroniarza?
- Nazywaj to jak chcesz, ale te kobiety mają być bezpieczne. Valerie prześle ci wszystkie niezbędne informację. Możesz zabierać ze sobą Alexa, aby zająć jego myśli, pracą.
- Alexander nie potrzebuje pracy, a terapii. – stwierdza.
- Najlepszą terapią dla Alexa będzie rozwód. – kwituję. – Dowiem się, dlaczego nie może uwolnić się od Kimberly, a potem zrobię wszystko, aby to zakończyć.
- Uważaj, aby przy tym nie stracić brata.
~***~
Apartament Valerie znajduje się na przedostatnim piętrze wieżowca, z którego rozpościera się widok na miasto. Spodziewałem się surowego, minimalistycznego wnętrza, gdzie przeważa biel i połysk, ale w rzeczywistości mieszkanie jest przytulne, oparte na kolorach beżu, bieli i szarości, a drewno jest motywem przewodnim. Dama w bieli dobrze czuje się w ciepłym, rodzinnym gniazdku, czego nie mógłbym powiedzieć, gdybym jej nie poznał.
Ta kobieta jest pełna niespodzianek, które zaskakują mnie w bardzo pozytywny sposób. Nikogo nie udaje, a mimo to jest najciekawszą osobą na tej planecie. I najpiękniejszą, oczywiście.
- Tak się zastanawiam. – mówię, spoglądając na jej stopy, które przyozdabiają niebotycznie wysokie szpilki. – Nie bolą cię stopy w tych butach?
- Nie. – wzrusza ramionami, a po chwili podaje mi szklankę z whisky z cytryną. – To kwestia przyzwyczajenia. W pewnym momencie, nie czuje się dyskomfortu. Poza tym ten model – wskazuje na swoje buty. – bardzo dobrze wyszczupla i wydłuża nogi.
- Nie zaprzeczę. – kwituję, spoglądając na nią z uśmieszkiem na twarzy. – Podoba mi się to, co widzę. – puszczam oczko w jej kierunku.
Valerie ma w sobie wdzięk, którego brakuje większości kobiet. Porusza się z gracją, jakby płynęła w powietrzu, a jej pewny siebie krok emanuje siłą i seksualnością. Twarz anioła z aureolą blond włosów może być zgubna dla mężczyzn, ponieważ w jej wnętrzu kryją się demony przeszłości, które kierują jej obecnymi decyzjami.
Gdybym miał opisać jej wygląd wewnętrzny, powiedziałbym jedynie parę słów: piękno, elegancja, czysta perfekcja, stworzona przez utalentowanego malarza.
Gdybym miał opisać ją jako osobowość, określiłbym ją jako silną, niezależną, zdeterminowaną, utalentowaną o analitycznym umyśle i zranioną. Przede wszystkim, zranioną.
Natomiast gdybym miał ją określić oczami mężczyzny, powiedziałbym: ja pierdolę, co za seksowna i tajemnicza kobieta. Pragnę jej na wszystkie możliwe sposoby.
Kiedy tak spoglądam w jej błękitne oczy, mam ochotę ją pocałować, ale powstrzymuję się całą swoją siłą woli. Nie chcę jej w żaden sposób wystraszyć ani zniechęcić, dlatego powinienem działać z wyczuciem i opanowaniem. Valerie nie potrzebuje w swoim życiu nieokrzesanego troglodyty z fiutem na wierzchu, tylko mężczyzny, który sprawi, że zapomni o traumatycznej przeszłości i da jej spokój i ukojenie. Czuję, że to powinienem być ja, dlatego stanę się dla niej najlepszą wersją siebie.
- Prawidłowa odpowiedź. – odpowiada blondynka. – Zasłużyłeś na moją łaskę i kolację.
- Dziękuję ci królowo i władco. – odpowiadam z rozbawieniem. – Co serwuje nam szef kuchni? - Valerie z tajemniczym uśmieszkiem, sięga po coś, co leży na blacie wyspy kuchennej, a po chwili podaje mi gruby plik ulotek.
- Nie gotuję. – mówi z powagą. – Nie mam na to czasu, więc korzystam z usług cateringu. Wybierzmy coś, na co mamy ochotę i zamówmy.
Moja droga, zamówienie jedzenia jest zbyt oklepane...
- W porządku. W naszym związku to ja będę gotować. – odpowiadam. – Posiadasz, jakieś zjadliwe produkty w lodówce?
- To znaczy?
- Coś co nie jest soczewicą, ciecierzycą, brukselką albo jarmużem?
- Nie jestem wegetarianką. – odpowiada z wesołością. – Ale obawiam się, że moja lodówka świeci pustkami.
- Chodźmy na zakupy.
- Do supermarketu?
- Chyba tam robi się zakupy spożywcze. – parskam śmiechem.
- Nie robię zakupów w marketach.
- Zamawiasz dostawy online?
Spoko, ja też. Nienawidzę marketów i tłumów niezdecydowanych klientów przy kasach, ale chciałbym zobaczyć Valerie wśród sklepowych półek, jak wykonuje przyziemne czynności, w przerwie między kierowaniem Ross Enterprise, a prowadzeniem zawiłego planu zniszczenia Dallasa Allena i jego dodatkowych kutasów.
- Mam catering dietetyczny. To mi w zupełności wystarcza.
- Jeśli chcemy zjeść kolację, musimy ją sobie ugotować, a to wymaga wyjście na wspólne zakupy.
- Zamówmy gotowe jedzenie i obejrzyjmy film. – sugeruje z naciskiem.
- Wskakuj w sportowe buty i dres, bo idziemy na zakupy. – posyłam jej szeroki uśmiech. – To jak podróż w nieznane.
- Dres? – otwiera szeroko oczy, jakby słowo: „dres" było najbardziej niedorzeczną rzeczą o jakiej słyszała. – Naprawdę uważasz, że posiadam w domu dres? – jej śmiech niesie się po całym mieszkaniu. Jest szczery i głośny, jakby usłyszała najśmieszniejszy żart świata. – Nie mam w szafie ani jednej pary.
- Chcesz mi powiedzieć, że w domu chodzisz w garniturach i garsonkach?
- W bieliźnie albo piżamach. – odpowiada z wesołością. – Na zajęcia fitness ubieram po prostu sportowe spodenki.
- Jakoś ci nie wierzę. – mrużę oczy.
- Chcesz pobuszować w mojej szafie?
- Zdecydowanie. – odpowiadam z rozbawieniem. – Muszę rozwiać swoje wątpliwości.
- Jeśli nie znajdziesz w niej dresów, zamawiamy dostawę produktów online. – odpowiada z pewnością siebie, a ja już wiem, że nie wybieramy się na zakupy, ponieważ na sto procent jej szafa nie zawiera dresów. Valerie to elegancka i ekskluzywna kobieta z wyglądem oszlifowanego diamentu. To logiczne, że jej garderoba jest odpowiednikiem jej gracji i uroku.
- Zgoda. -kwituję. Jeśli naprawdę ta kobieta nie ma dresów to muszę jej takie sprezentować, aby zyskała wiedzę, jak to jest, ubierać się wygodnie. Co za idiotyczna myśl, baranie. Dziewczyna powiedziała ci, że chodzi po domu w bieliźnie, a ty chcesz zakryć jej ciało jakimś workiem na zwłoki...Gubisz swój męski instynkt i zamieniasz się w ciepłą kluchę. Zatrzymaj to zanim będzie za późno!
Valerie prowadzi mnie do swojej sypialni, a następnie przepuszcza mnie w drzwiach do swojej garderoby. Mam ochotę powiedzieć: „WOW" z wrażenia, ponieważ to miejsce jest wielkości mojego garażu. Czuję się tak, jakbym trafił do równoległego świata, który nosi nazwę Planeta kobieca szafa.
- Dasz radę to wszystko ubrać chociaż raz w roku?
- Tak. – odpowiada. – Potrafię przebierać się kilka razy dziennie. No dalej, nurkuj w poszukiwaniu dresów. – opiera swoją sylwetkę do framugę drzwi, a ręce krzyżuje na klatce piersiowej. Masz przejebane, stary. Trafiłeś do wnętrza labiryntu, który składa się z kobiecych fatałaszków, butów i torebek.
- Wierzę ci. – stwierdzam po chwili namysłu. – Zamówmy produkty spożywcze.
- Nie ma szans. – parska śmiechem. – Chcę zobaczyć, jak gubisz się między wieszakami. – spoglądam na nią spod przymrużonych powiek.
- Sadystka. – pokazuję jej język.
- Szukaj, szukaj, a może znajdziesz coś dla siebie. – spogląda na swoje paznokcie, uśmiechając się w kącikach ust. – Boisz się paru kobiecych sukienek?
- Paru? – prycham. – Paru... - ponawiam i spoglądam na te wszystkie wieszaki i szafki z butami. Połowa jej garderoby zawiera jedynie białe ubrania. Garnitury, sukienki, spodnie, bluzki, buty, torebki, płaszcze i okulary mają ten sam odcień bieli, która stanowi kontrast dla ciemnego drewna, stanowiącego podstawę szafek. Druga strona garderoby zawiera kolorowe ubrania, piżamy i bieliznę różnego rodzaju, a naprzeciwko mnie znajdują się buty, wyglądające tak samo. – Niech zgadnę. To twój ulubiony model szpilek?
- Christian Louboutina to zdecydowanie mój styl. – odpowiada. – Mam ten model w trzech zestawach kolorystycznych. Czarny, czerwony i kremowy.
- Kobiety i ich zabawki. – szepczę pod nosem, a wtedy mój wzrok przykuwa mały pakunek z moim imieniem. – Co to?
- Pomyślałam sobie, że przyda ci się coś wygodniejszego. – wypowiada z zadowoleniem. – Nie posiadam pary dresów dla siebie, ale jedną sprezentowałam tobie. Jeśli ja nie zamierzam jeść i oglądać filmu w tych szpilkach i sukience to ty możesz odpuścić sobie te jeansy. – puszcza w moim kierunku oczko. – Możesz się przebrać, a ja zamówię nam coś do jedzenia.
- Chciałem coś dla nas ugotować.
- Zrobisz to, kiedy zaprosisz mnie do siebie. Tutaj to ja dyktuję warunki tej randki.
- Lubisz się rządzić.
- Od zawsze.
Valerie wycofuje się z garderoby, pozostawiając mnie sam na sam z jej prywatnymi rzeczami. Sięgam po starannie zapakowany pakunek, a potem rozrywam czarny papier prezentowy, a po chwili moim oczom ukazują się spodnie od piżamy. Na mojej twarzy pojawia się diabelski uśmiech. Zdecydowanie nie ubiorę na siebie spodni od piżamy, kiedy mam na sobie koszulę, więc jeśli mam się przebrać to zaprezentuję mój tors bez żadnego okrycia.
_____
Ciąg dalszy pojawi się prawdopodobnie jutro wieczorem 😊
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro