Rozdział czterdziesty trzeci - między młotem a kowadłem
Dallas, Gordon, Jonas i Corey wyglądają tak, jakby ujrzeli najprawdziwszą zjawę, która doprowadza do ich upadku. Valerie Ross, DUCH i zjawa kłaniają się nisko i mówią: „do zobaczenia".
W tej chwili żałuję, że nie posiadam zdolności czytania w myślach. Chciałabym poznać każdą najmniejszą myśl każdego z nich osobna, aby napawać się swoim małym zwycięstwem. Niegdyś to oni nauczyli mnie, co oznacza definicja: „strachu". Dziś to ja jestem ich postrachem, szukającym zemsty, sprawiedliwości i ukojenia we własnym bólu.
Ich twarze są blade, jak papier, a spojrzenia skierowane są zarówno na mnie, jak i na ekran telewizora, gdzie prezenterka powraca wspomnieniami do każdego z niewyjaśnionych morderstw. Czyżby retrospekcja wydarzeń przedstawianych w telewizji was dopadła chłopaki? Ależ mi przykro...
Muszę przyznać, że Benjamin ma dobre wyczucie czasu, a jego szybka reakcja, pomaga mi dotrzymać danej obietnicy. Ani status materialny ani wysoka pozycja, czy immunitet nie powinny chronić zła i przestępstwa, zwłaszcza jeśli doszło do zbiorowych gwałtów, okaleczeń i morderstw. Teraz, kiedy widzą moją twarz, wiedzą, że mierzą się z mściwą siłą, która cudem przetrwała piekło, a to oznacza, że mój gniew, ból i nienawiść, doprowadzą do ich bolesnego końca.
Dallas zauważył bliznę po ostrzu noża. Nie odwraca od niej spojrzenia, jakby szukał odpowiedzi na pytanie: „dlaczego ona żyje?". Otóż, miałam wiele szczęścia, a mój anioł stróż to mściwy drań, który dał mi szansę, aby spełnić każde swoje słowo.
Pomimo tego, że mnie widzą, nie boję się. (Hunter jest w pobliżu).
Pomimo tego, że straciłam swój status incognito, nie boję się. (Ten plan zakładał od samego początku moment, w którym pokażę im swoją twarz).
Pomimo tego, że pięć i pół roku temu, brutalnie wykorzystali moje ciało, nie boję się. (W tym momencie jestem silniejsza od nich).
Kiedy Hunter poinformował mnie, że Amy Lauer jest w niebezpieczeństwie, wiedziałam, że dziś jest ten dzień, w którym Valerie Ross (dla tych sukinsynów, Sara Moore), wyjdzie z ukrycia i rozpocznie drugą część planu pod tytułem: „sami się pozabijają". Unoszę kąciki ust na samą myśl, że w przeciągu miesiąca, mój koszmar dobiegnie końca.
Dokładnie dostrzegam różnicę w zachowaniu Allena, który po kilku sekundach zrywa się z krzesła, aby ruszyć biegiem w moim kierunku, lecz szybka reakcja Huntera, zatrzymuje go w połowie drogi. On naprawdę myślał, że jestem w tej kawiarni sama? Moja ochrona zajęła kilka stolików, udając klientów lokalu, więc znajduję się w najlepiej chronionym miejscu w tym mieście. Na komisariacie policji istnieje większe ryzyko ataku niż w tej kawiarni na obrzeżach Waszyngtonu.
- To nie jest możliwe! – dyszy Allen, próbując się wyrwać z uścisku Huntera, lecz jego wysiłek to jedynie strata energii. – Sara Moore to przeszłość! – wrzeszczy. – To nie jest możliwe, że tutaj jesteś!
- Sara Moore nigdy nie istniała. – odpowiadam. – Nigdy nie mówię prawdy, gdy wyczuwam zagrożenie. – posyłam mu przesłodzony uśmiech. – Niemniej jednak jestem pełna podziwu, że byłam tą kobietą, o której pamiętałeś.
- Jesteś pojebaną suką! – warczy. – Obiecuję ci, że dokończę swoje dzieło! Naprawię swój błąd i tym razem się upewnię, że nigdy więcej nie otworzysz oczu!
Po pierwsze – właśnie dowiedziałam się, że Dallas Allen wbił mi nóż w klatkę piersiową. Ta informacja nie wnosi nic szczególnego do sprawy, ale jest istotna dla spokoju mojego ducha.
Po drugie – czy on mi właśnie grozi przy świadkach? Tylko połowa stolików jest zajęta przez moich ludzi. Druga połowa to faktyczni klienci, którzy w tym momencie są jednocześnie zdezorientowani, jaki i zainteresowani przebiegiem wydarzeń. Tylko ktoś o umyśle niedorozwiniętego dzieciaka, pozwoli sobie na takie działania przy świadkach. Brawo, Allen.
- Pożałujesz, że pokazałaś nam swoją twarz! – warczy. – Zniszczę cię!
Z pewnością.
- Jedna z kobiet była dziewczyną Hugo. – kwituję jedynie. – Dziś się o tym dowiedział. – uśmiecham się złowieszczo. – Jak myślisz? Po czyjej stanie stronie? Mojej czy twojej?
- Jest lojalny. – zapewnia mnie Dallas z przekonaniem.
Nie, jeśli zawartość listu zawiera szczegółowy opis, co zrobiliście Susan, palancie. Byłam bezpośrednim świadkiem i jednocześnie brałam czynny udział w tym paskudnym akcie, dlatego mogłam szczegółowo opisać zdarzenia z tej nocy.
Mój terapeuta uznał, że powinnam opisać swój ból w liście, a następnie go spalić. Zrobiłam to. Napisałam list i wysłałam go do Hugo. Spalenie listu nie dałoby mi ukojenia. Z kolei ogień trawiący ciało Dallasa, Gordona, Titusa, Jonasa i Corey'a, już tak.
- Poinformuję Chasea Lauera, że próbowaliście „uwieść" jego siostrę. – oznajmiam. – Popełniacie błąd za błędem, jakbyście nie posiadali w sobie instynktu samozachowawczego. – kręcę głową z niedowierzaniem, a następnie podchodzę bliżej Dallasa. – Pozdrowienia od Valerie Ross, nieślubnej i przez lata ukrywanej, córki Valeriana Rossa. – szepczę wprost do jego ucha. Zapach jego perfum wrył mi się w pamięć lata temu, dlatego kiedy ponownie czuję ich woń, zawartość żołądka podchodzi mi do gardła. Kochanie, bądź silna. Nie ukazuj słabości. Do licha! Nie wracaj wspomnieniami do przeszłości. Nie, kiedy rozgrywasz dobrą partię szachową! – Zapamiętaj to imię. Niech ci się śni każdej nocy. – cofam się kilka kroków, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, nieskażonego zapachem męskich perfum, które kojarzą mi się jedynie z gwałtem.
~***~
Chase Lauer
Niczym rozwścieczony rotwailer zatrzymuję samochód na pustkowiu, gdzie Alex zorganizował spotkanie z Carlosem, ale na miejscu zastajemy jedynie jednego z jego ludzi. Kurwa mać! Sięgam po broń, po czym wysiadam z pojazdu, aby zabić gościa, który marnuje mój ograniczony czas. Za półtora godziny mam lot powrotny do Waszyngtonu, ponieważ nie mogę sobie pozwolić na kolejne dwa dni trasy do domu. Moja siostra jest w niebezpieczeństwie, a nie ufam Hunterowi na tyle, aby powierzyć mu życie Valerie i Amy. Pieprzony Carlos i jego cholernie złe wyczucie czasu.
- Chase Lauer. – nieznajomy facet uśmiecha się przebiegle. – Garcia zrobił mi przysługę.
- Kim jesteś? – pytam podejrzliwie. Podchodzę do niego powoli, zachowując czujność i obserwując każdy jego najmniejszy ruch. Jeśli sięgnie po broń, będę pierwszy, który wystrzeli.
- Jorge Calavera Calva. – marszczę brwi. Jorge Łysa Czaszka? To żart? – To prawdziwe nazwisko. – dopowiada z wesołością. – Jestem zastępcą Carlosa. Przykro mi z powodu twojej straty, choć dla mnie to przysługa.
- Śmierć mojego człowieka jest dla ciebie przysługą? – warczę. – Czego chcesz?
- Planujesz zamordować Carlosa, a ja ci w tym pomogę. – kwituje. – Pod warunkiem, że dogadamy się, co do współpracy. Nie chcę stracić tak dobrego dostawcy, tylko z powodu błędu Carlosa. Poza tym nikt z moich ludzi nie może wiedzieć, że brałem udział w zamachu na szefa. W przeciwnym razie nie zostanę przywódcą, a tylko ja się do tego nadaję.
- Mam zaufać randomowemu facetowi? – parskam śmiechem. – Masz mnie za głupca?
- Cenię twoją rodzinę. – wyznaje, a jego wesołość znika. – Doceniam naszą wieloletnią współpracę, ale dla zachowania dobrych stosunków, trzeba pozbyć się psychopatycznych śmieci z moich szeregów. Carlos jest ściśle chroniony i ufa tylko mnie.
- I próbujesz go zdradzić? To niezbyt dobrze o tobie świadczy.
- Jestem egoistycznym dupkiem, który ma dość rządów Carlosa. – wzrusza ramionami. – Jestem lojalny wobec tych, którzy sobie na to zasłużyli. Garcia to skurwysyn, który planuje poślubić moją nieletnią siostrę i nie zamierzam wydać na to swojej zgody. Jedyny sprzeciw jaki zaakceptuje Garcia to jego własna śmierć. Dlatego wybacz, ale jestem szczęśliwy z faktu, że twój człowiek nie żyje, bo Garcia wydał na siebie wyrok śmierci. – ciemnowłosy skraca dzielącą nas odległość, a następnie wyciąga w moim kierunku swoją dłoń, której nie zamierzam ujmować. Nie mogę zaufać komuś, kogo pierwszy raz widzę na oczy. – To jak? Dogadamy się? – Zdecydowanie nie.
- Mój brat umówił mnie na spotkanie z Carlosem. – stwierdzam. – Jak to się stało, że natrafiłem tutaj na ciebie?
- Trafne i mądre pytanie. – uśmiecha się z uznaniem. – Za to cenię sobie naszą współpracę. Carlos bywa nierozważny, ale nigdy nie narazi swojego życia, zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń, dlatego na spotkanie z tobą wysłał mnie.
- Jesteś nielojalny wobec własnego szefa? OK. – wzruszam ramionami. – To nie jest moja sprawa. Natomiast jeśli chcesz utrzymać dobre stosunki z moją rodziną, musisz udowodnić mi swoją wartość.
- Co mam zrobić? – pyta zupełnie poważnie.
- Otrujesz Carlosa. – stwierdzam, jednocześnie wyjmując z kieszeni torebkę z tojadem. – Za pomocą tej rośliny.
- Jak to działa?
- Garcia dostanie zawału. – Jorge zabiera ode mnie pakunek i ogląda go z każdej strony, jakbym był zafascynowany nowym odkryciem. Coś czuję, że każdy jego wróg nagle dostanie ataku serca i w rezultacie poniesie śmierć...- Później przepuścisz mojego brata i paru moich chłopaków do jego ciała. Alexander strzeli w jego klatkę piersiową i pozostawi mój podpis, a następnie mają niezauważenie opuścić wasz teren. Twoja w tym głowa, aby moi ludzie, powrócili do Waszyngtonu bez najmniejszego zadrapania. Jeśli dowiedziesz swojej wartości, utrzymam naszą współpracę. Jeśli coś pójdzie nie tak, ciebie również otruję.
- Jesteś dobrym taktykiem. – stwierdza z uznaniem. – Za wszelką cenę nie chcesz dopuścić do wojny, co?
Wojna = ofiary.
Ofiary = śmierć.
Śmierć = złamanie obietnicy danej Valerie.
- Utrzymanie pokoju to mój priorytet. Jestem przede wszystkim biznesmanem, który dba o swoich ludzi. – przyznaję. – Ty chcesz objąć władzę, a ja chcę śmierci Carlosa. Za chuja ci nie ufam, ale powiedzmy, że lubię ryzyko. Otruj go, a podpiszemy kontrakt. Alexander pojedzie za tobą. – odwracam się w kierunku ciężarówki, aby spojrzeć na brata, który podsłuchuje naszą rozmowę. Alex kiwa głową na znak, że zrozumiał. Przynajmniej na jednego z braci mogę polegać.
- Ile mam czasu?
- Dobę. – kwituję. – I ani minuty więcej.
Obym tego nie pożałował...
- W porządku. Skontaktuję się z tobą, kiedy będzie po wszystkim.
Żegnam się z nimi skinieniem głowy. Jestem zmuszony, aby dać kredyt zaufania, komuś, kogo nie znam, ale jeśli chcę dotrzeć do mojej siostry na czas, nie mam innego wyjścia. Niesubordynacja Diego to główny czynnik działania po omacku i przez niego muszę podjąć ryzyko, aby chronić nas wszystkich. Natomiast Diego nie ma jeszcze świadomości, co dzieje się w Waszyngtonie, ale jeśli Amy spadnie choć jeden włos z głowy, zabiję go.
- Wracaj do domu. – wypowiada Alex, kiedy podchodzę do jego ciężarówki. – Znam go. – wskazuje ruchem głowy w kierunku „Łysej Czaszki". – Mówi prawdę. Garcia planuje poślubić szesnastoletnie dziecko, jego siostrę. Jorge zawsze sprawdza przesyłki, ale nigdy nic nie mówi. To cichy obserwator, kalkulujący dosłownie wszystko.
- I zapomniałeś mnie poinformować, że Garcia ma zastępcę?
- Czy to istotne? – stwierdza. – Niekoniecznie. – wzrusza ramionami. – Natomiast Calavera Calva jest bystry i rozważny. Nie ma żadnego interesu, aby nas oszukać. Wiem, jak wiele kosztuje cię ta decyzja, ale musisz wrócić do Amy. Pomścimy Sebastiana w twoim imieniu. Jesteśmy zgodni z chłopakami, że musisz wracać. – zapewnia mnie z przekonaniem. – Ktoś musi poinformować Kimiko, że Sebastian nie żyje, więc zajmij się tym, kiedy nasza siostra i DUCH będą bezpieczne.
- Dziękuję. – szepczę.
- Nie masz za co. Jesteśmy rodziną, ale w tej sytuacji musimy się rozdzielić. Połowa chłopaków wraca z tobą, a druga połowa zostaje ze mną. Mamy dwie misje do wykonania, więc nie mamy wyjścia. Musimy działać w dwóch zespołach. I błagam cię. Nie wyrzucaj sobie, że zostawiasz swoich żołnierzy na polu bitwy, bo w Waszyngtonie również masz niesamowity burdel do ogarnięcia. Poza tym realizujemy twój plan i to twoja zasługa, że Calavera Calva chce z nami współpracować. I wierz bądź nie, ale każdy z nas jest ci wdzięczny, że nie rozpętałeś wojny, bo każdy chce wrócić do domu do swoich rodzin.
- Od teraz jesteś dowódcą tej misji. Rozpierdol Carlosa w imieniu Sebastiana.
Naprawdę jestem wdzięczny Alexandrowi za te słowa, ponieważ ciężko w tej sytuacji być idealnym szefem i przywódcą. Jestem potrzebny zarówno tutaj, jak i w Waszyngtonie, co stawia mnie w trudnym położeniu, a jedna zła decyzja może przynieść ze sobą tragiczne w skutkach konsekwencje. Niemniej jednak ufam bratu i wiem, że zastąpi mnie najlepiej jak potrafi.
- Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzać. – zaciska szczękę. – Mam nadzieję, że sukinsyn będzie konał w męczarniach.
- Ej, piękni! – woła za nami Jorge. – Jedziemy?
- Jedźcie. – kwituję. – Widzimy się w domu. – poklepuję brata po ramieniu, aby dodać mu otuchy, a następnie spoglądam na Jorge, dając mu znać, że rozpierdolę go, jeśli mnie oszuka. Przekaz jest jasny, ponieważ Łysa Czaszka unosi kciuk do góry na znak, że dotrzyma danego mi słowa.
Mam tylko nadzieję, że jego obietnice to nie są jedynie puste słowa...
______
Udanego weekendu 😋😙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro